Translate

poniedziałek, 27 maja 2013

10 .

Miałam koszmar. Śnił mi się jakiś człowiek chodzący po mieszkaniu. Pamiętam, że wstałam z łóżka i poszłam sprawdzić co oznaczają szmery wydobywające się z kuchni. Harry smacznie spał, więc postanowiłam go nie budzić. Na zewnątrz hulała burza. Wychyliłam się przez próg kuchni. Piorun oświetlił wysoką postać człowieka. Wiem, że musiałam zasłonić usta ręką, bo w przeciwnym razie bym krzyknęła. Miał stary, czarny kapelusz i jakby przypalony, dziurawy, czerwony sweter z wełny. Jego twarz. Ona była okropna. Cała w strzępach, jakby ów człowiek dopiero co wyszedł z pieca z ogniem. Zamiast ręki miał skórzaną rękawicę, a zamiast palców -ostrza. Strach wmurował mi nogi w ziemię. Nie umiałam się ruszyć. Chciałam krzyknąć. Również nadaremno. Postać obróciła się w moją stronę, i jeżeli można by to nazwać uśmiechem, wyszczerzył się złowieszczo w moim kierunku. Wolnym krokiem podszedł do mnie, podnosząc do góry jedno ostrze.
- Kim jesteś?- wyszeptałam.
Zaśmiał się i przeciął mój łańcuszek z serduszkiem, który spadł z brzękiem na podłogę.
Nachylił się nad moim uchem. Odór spalenizny i gnijącego mięsa oplótł mi nozdrza.
- Jednym z twoich najciemniejszych koszmarów.
Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz.- A jeśli mógłbyś jaśniej?
- Zemstą.
Poczułam że gwałtownie wbija w mój brzuch jedno ostrze.
Zerwałam się na łóżku, oblana zimnym potem. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza. Złapałam się za brzuch. Przystawiłam dłoń do oczu. Lepka, czerwona ciecz sączyła się po mojej skórze, plamiąc pościel. Dotknęłam szyi. Nie było na niej wisiorka. Rozejrzałam się po pokoju. Był środek nocy, zegarek migający na czerwono pokazywał 1.34
Leżałam sama. Harry'ego nie było. Odgarnęłam pozlepiane włosy z twarzy i usiadłam na łóżku.
- Harry?- spytałam. Cisza. Na dworze grzmiało. Była burza. Podniosłam się na równe nogi i zmierzyłam w kierunku salonu. Wszędzie było pusto. Ani żywego ducha. Lekko się wystraszyłam. Wróciłam do sypialni i chwyciłam za telefon. Wybrałam numer lokatego i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
Sekretarka.
Nie mogłam nic zrobić.
Zostało mi tylko czekanie. Nie potrafiłam zasnąć, ponieważ miałam obawę że ponownie przyśni mi się ów monstrum.
Mijały godziny.
2.00
3.00
4.00
5.00
Przestało padać. Nowy Jork zaczął budzić się do życia. Po chwili usłyszałam jak ktoś wchodzi do mieszkania. Modliłam się aby był to Harry. Moje prośby zostały wysłuchane. Mokry chłopak wszedł do sypialni. Zmroziło go na mój widok. Skrzyżowałam ręce na wysokości klatki piersiowej.
- Ee, cześć Alice.- wyjąkał.- Ty już nie śpisz?
- Chciałabym zadać ci to samo pytanie.- uniosłam do góry jedną brew.- Gdzie byłeś?
-Ja?- chrząknął.- Ee, poszedłem się napić.
Podrapał nerwowo tył głowy. Wiedziałam że nie kłamał, jego zachowanie samo się tłumaczyło.
- W środku nocy?
- Obudziłem się i nie mogłem spać.- przysiadł na krańcu łóżka.
- Czemu mnie nie obudziłeś?- spytałam.- Skoro miałeś koszmar, z chęcią bym cię przytuliła i opatrzyła rany.
Prychnął.- Przecież nie będę zakłócał ci snu z powodu jakiegoś dennego sennego koszmaru.
- Co ci się śniło chojraku?- zaśmiałam się, siadając koło niego.
- Nie pamiętam dokładnie, ale to było przerażające.- widziałam w jego oczach strach. Po raz pierwszy od...zawsze.
- Dokładniej?
- Jakiś mężczyzna w czarnym kapeluszu...miał czerwony sweter a zamiast palców ostrza. Jego twarz....ona była odrażająca.- otrząsnął się.
Nie, nie, nie.  Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. To jest niemożliwe.
- A ty czemu nie śpisz?- spytał.
- Walnął piorun.- skłamałam.- Wystraszyłam się też, że ciebie nie ma.
- Och, daj spokój.- przewrócił mnie na łóżko.- Nic mi nie jest.
Wszedł na mnie i lekko przysiadł na moich biodrach. Spojrzał w dół. Zapomniałam zakleić plastrem ranę na brzuchu. Czerwona plama widniała na jego koszulce. Szybko ją podwinął.
- Alice.- warknął.- Coś ty zrobiła?
- Nie wiem.- odpowiedziałam.- Może podczas snu się na coś nadziałam.
- Tu nie ma żadnych sprężyn.- spojrzał w moje oczy.- Nie kłam.
- Nie kłamię.- pisnęłam.- Idę to opatrzyć.
- Zostań.- mruknął.- Ja to zrobię.- zszedł ze mnie i podążył w kierunku kuchni. Zobaczyłam jego łydkę. Materiał spodni był rozcięty, a z nogi sączyła się krew.
- Harry!- krzyknęłam.- Coś ty znowu nawywijał?!
- Czemu?- spytał wchodząc do sypialni.
- Twoja lewa łydka.- odpowiedziałam.
- Aha.- mruknął.- Nasza kochana sąsiadka posadziła sobie róże. Skończyło się tym że wpadłem do kałuży i nadziałem się na kolce.
Nie przekonał mnie zbytnio, ale spróbowałam mu uwierzyć. Ponownie zajął miejsce na mojej miednicy i raz, dwa zakleił plastrem rozcięty brzuch.
- A teraz zajmij się swoim krwawiącym problemem.- odpowiedziałam wstając.- Idę zrobić śniadanie.
- Okej.
Nim się zorientowałam, siedzieliśmy w kuchni i w ciszy zajadaliśmy się tostami.
Gdy skończyłam, wstałam i wstawiłam talerz do zlewu.
- Mam prośbę.- zaczęłam.
- Słucham?- spytał z pełnymi ustami.
- Wypuścisz mnie do domu?
Przełknął jedzenie i oblizał wargi.
- No nie wiem.- wstał z krzesła i podszedł do mnie, uśmiechając się zawadiacko.
Przycisnął mnie swoim ciałem do ściany. Mimowolnie zadrżałam.- Proszę.- jęknęłam.
Nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, ponieważ chłopak namiętnie wtopił się w moje usta. Nie miałam nawet pojęcia, że następca Freddy'ego Kruger'a może tak niesamowicie całować. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, na co on ochryple się zaśmiał.
- Jakbyś zaproponowała wspólny prysznic...może zdołałbym się namyślić.- uśmiechnął się zawadiacko.
- Spieprzaj.- zaśmiałam się i odepchnęłam go od siebie. Poszłam do łazienki i przebrałam się w moje ciuchy.
Weszłam do salonu. Harry oglądał telewizję. Zerwał się z kanapy i podszedł do mnie. Wyciągnęłam rękę w geście iż czekam na klucze.
- Och, w porządku.- pogrzebał trochę po kieszeniach i wyciągnął brzęczący metal. Już miałam go odbierać, w tem gdy on cofnął dłoń.
- Ale jest jeden warunek...
- Mianowicie?
- Przychodzisz jutro o 20.00 na mecz Borussia - Real. Zgoda?
- Zgoda. Tylko radzę ci szykować się na smak przegranej.
- Nie byłbym taki pewien.- uśmiechnął się i wręczył mi klucze.
- Żebyś się nie zdziwił.- puściłam mu oko.
- Narazie.- pocałował mnie w policzek i lekko klepnął w tyłek.
- Cześć.- zaśmiałam się.
Przeszłam kilka kroków i weszłam do swojego bloku. Pod drzwiami leżało jakieś zawiniątko. Chwyciłam je w palce i rozwinęłam. W chusteczce znajdował się mój wisiorek. Z serduszkiem, ten który został zerwany z mojej szyi w śnie. Ale...przecież to niemożliwe...takie rzeczy nie dzieją się naprawdę.
Byłam tak zszokowana, że dopiero po chwili zwróciłam uwagę na litery, które krzywym pismem układały się w słowa. Przeszedł mnie dreszcz, gdy przeczytałam to zdanie ;
" Zło nigdy nie śpi. I radziłbym i tobie nie zasypiać, ponieważ dzisiejszy koszmar był tylko początkiem."
(...)

~
Kuźwa, jestem chora '-,-
Zapalenie ucha dokładniej, i nic, kompletnie mi nie wychodzi.
Ponieważ jakiś popierdolony ordynator, dziesięć lat temu (byłam pięcioletnią, chorowitą dziewczynką) postanowił własnoręcznie wyciągnąć z mojego ucha sączek (było już po operacji migdałków) i zrobił to tak umiejętnie, że mam teraz *dosłownie* dziurę w łonie bębenkowej. Rozpierdolił mi słuch, prościej mówiąc.
Ja pierdolę, na stos z takimi >.<
 Jeśli pozwolicie, wplączę w opowiadanie fabułę filmu "Koszmar z Ulicy Wiązów"
Mogłam jeszcze dodać coś z 'Kręgu' ale przecież nie chcemy widzieć Alice wyłażącej ze studni w roli Samary Morgan xD


1 komentarz: