Translate

czwartek, 16 maja 2013

5 .

Siedzę na parapecie. Wpatruję się w miejski krajobraz znajdujący się na zewnątrz. Oparłem głowę o grubą szybę. Mój oddech maluje na niej różę. Papieros w dłoni cicho zgasł. Jest późno, 2.46 a ja w obawie o Louis'a nie mogę zasnąć. Za oknem księżyc swoją srebrną poświatą oplata wszystko dookoła. Świeci sam. Dobrze mu tak - teraz jest nas dwóch. Znów próbuję cofnąć czas. Aby było tak jak dawniej. Zero zmartwień, zero smutków, zero kłopotów. Tyle że tak się nie da. Los cały czas musi wykręcać jakieś mroczne kawały. Boję się. Chociaż może tego po mnie nie widać. Ale boję się. Każdy następny dzień przynosi obawę że może być ostatnim (...)

*
Na dole jakaś grupka meneli paliła ognisko. Noc była chłodna, więc nie dziwiłem się, że może im również zimno przesiąkło w kości. Zeskoczyłem z parapetu i na ciemnofioletową bluzę od Jack'a Wills'a założyłem kurtkę, wsuwając na głowę kaptur. Zamknąłem mieszkanie i wyszedłem na zewnątrz. Wsadziwszy ręce do kieszeni, odchrząknąłem i podszedłem do ów osobników.
- W Nowym Jorku noce zawsze są takie lodowate?- spytałem patrząc w blask ognia.
- Widać, że nie tutejszy.- mruknął jeden do drugiego, śmiejąc się ochryple.
- O tej porze roku, zawsze się marznie.- odpowiedział trzeci, trzymający w dłoni butelkę z Jack'iem Danielsem.
- Jestem krewnym tego zamordowanego ambasadora, Molnesa. Wiecie coś może o jego śmierci?- spytałem. Wyrobiłem sobie szósty zmysł - kłamstwo.
- Z rodziny?- skrzywił się. Pokiwałem głową.
- To są wyższe sfery mój panie. Nas, podstawę o to nie pytaj.- mruknął.
- Will, powiedz mu. Skoro to rodzina.- powiedział jeden.
Westchnął i potarł czubek czerwonego nosa.
- W porządku. Ale nikomu ani słowa.- nachylił się w moją stronę. Było od niego czuć alkohol, a niebieskie jak szklane kulki do gry oczy pokryte siateczką żyłek zatrzymały wzrok na mnie.- Nie chcemy przecież skandalu i buntu pomiędzy policją a dziennikarzami.
Pokiwałem głową.
- Nasz kochany ambasador był dziwkarzem, mógłby sobie wyrobić czarną kartę w tutejszych burdelach. Był tak częstym 'zwiedzającym', że chyba nawet w księdze gości co drugie nazwisko to Arthur Molnes.- powiedział i pociągnął z gwinta kolejny łyk alkoholu.
- Jak myślicie, kto mógł go zamordować?- spytałem po chwili niewzruszony.
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jakby myśleli, że już i tak za dużo wiem.
- Jedni twierdzą że popełnił samobójstwo, drudzy że był to napad i go załatwili, a jeszcze inni, że było to wszystko zaplanowane i chcą po raz kolejny uczynić z Nowego Jorku miasto skandalu.
- Czemu mógł popełnić samobójstwo?- spytałem.
- Nie radził sobie z długami, poza tym, jak głoszą słuchy, miał wtyczki na wschodzie z heroiną.
Wisiał im kasę, dlatego postanowili go kropnąć - pomyślałem.
- Po co były mu dragi? Przecież był człowiekiem rozumnym i myślącym, prawda?- spytałem.
Will prychnął.- Ubzdurał sobie że jego siostra została pobita i zgwałcona, a sam był dziecięcym pedofilem.
- Skąd ta pewność?- przyjrzałem mu się kątem oka.
Wręczył mi jakąś fotografię. Zbliżyłem ją do blasku ognia. Nie wierzyłem własnym oczom. Na tle samochodowych reflektorów stało gołe dziecko a przed nim jakaś postać. Przełknąłem głośno ślinę.
- Teraz wierzysz?- spytał.
Pokiwałem głową.
- A teraz spieprzaj.- powiedział po chwili.- I nikomu ani słowa. Bo inaczej - przejechał znacząco palcem po owłosionej szyi.
Przytaknąłem.
- Jeśli się nie mylę, Wonar będzie za dziesięć minut oglądał mecz.- mruknął do swoich towarzyszy, patrząc na zegarek.
- Chłopaki, rozgośćcie się.- zaśmiał się, siadając na betonowym krawężniku i wbijając wzrok w okno jednego z sąsiadów.
Wbiegłem na górę i czym prędzej otworzyłem drzwi, wchodząc do środka. Ściągnąwszy kurtkę, wziąłem z lodówki piwo i wyszedłem na balkon. Zapaliłem papierosa i oparłem się łokciami o balustradę, patrząc na z pozoru ciche i tajemnicze osiedle. Aż czuło się w kościach, że ów dzielnica nie jest słodka i przyjemna. Że jej przeszłość jest o wiele ciemniejsza niż moja. Tyle że po co ktoś knułby spisek, który i tak rozgryzie policja? Chyba że kolejnym skandalem chcą zatuszować nieodkryte morderstwa bądź zbrodnie.
(...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz