Translate

czwartek, 8 sierpnia 2013

24 .

Przez całą noc nie potrafiłam zmrużyć oka.

Przekręcałam się z boku na bok i co chwila zerkałam podpuchniętymi oczami na wyświetlacz telefonu.
Moje podenerwowanie jak i przejęcie rozprawą Harry'ego, spędzały mi sen z powiek.
Nie pomagały żadne tabletki nasenne ani uspokajające. Nie wspominając już o melisie, której wlałam w siebie chyba z trzy litry.
Dopiero gdzieś o 4. nad ranem udało mi się wyłączyć wszystko i zasnąć.
Z trudnością, ale sukcesem.

*

Nazajutrz obudził mnie huk.
Podskoczyłam na łóżku i usiadłam na nim jak na rozkaz. Rozejrzałam się dookoła i spojrzałam w okno.
Na zewnątrz hulała burza. Ciężkie, ciemne chmury rozsiewały szarość i ciemność. Chwyciłam za telefon i spojrzałam na zegarek, który wskazywał 11.46.
- Moment, o której godzinie jest ta rozprawa? - pomyślałam, pospiesznie wykręcając numer Jack'a. Po kilkunastu sygnałach odebrał.
- Halo? - spytał ktoś po drugiej stronie, półszeptem.
- Jack, o której jest to spotkanie z prawnikiem?
- Alice?- spytał.- Gdzie jesteś? Rozprawa już trwa.
- Co?! - krzyknęłam do słuchawki.- Ale jak to?
- Wszystko rozpoczęło się o 10.00.
- Czemu po mnie nie zadzwoniłeś?! - krzyknęłam wściekła, zrywając się na równe nogi.

- Louis był u ciebie.- rzucił.- Powiedział, że spałaś. Nie chciał cię budzić, tym bardziej, że poznał się już trochę na twojej naderwanej psychice. Z resztą, nie ma sensu żebyś przyjeżdżała. Zaraz się skończy.
Zamurowało mnie. Po pierwsze, skąd Tomlinson miał klucze do mojego mieszkania, a po drugie, jakim prawem wszedł do mojej sypialni, bez mojej wiedzy i zgody? Skąd mogłam wiedzieć, ile czasu się mi przyglądał, i czy czegoś sobie czasem nie przywłaszczył?
Nie miałam nerwów, żeby robić Wake'owi wyrzuty, tym bardziej, że wskazówki zegara co chwila przesuwały się w prawo, a czasu było coraz mniej.
- Masz przechlapane.- warknęłam i nacisnęłam czerwoną słuchawkę, wstając i ściągając z siebie piżamę. Po chwili, ubrana już w dżinsy, trampki i jaką pierwszą, lepszą bluzę, wyszłam z mieszkania i zamknęłam je na klucz, upychając go do tylnej kieszeni spodni. Wybiegłam z bloku, naciągając kaptur na głowę. Ulewa była potężna. Zimne, ciężkie krople wsiąkały w materiał z niewyobrażalną szybkością, chłodem przedostając się aż do szpiku.
Zasiadłam za kierownicą i z piskiem opon ruszyłam z osiedlowego parkingu.
Wymijałam auta na ślepo, nie zastanawiając się nawet, jak poważny mogę spowodować wypadek.
Mój mózg wytwarzał tylko jedno - adrenalinę i myśl, aby zdążyć, zanim będzie za późno.
Dotarłam przed sąd.
Wyskoczyłam z samochodu i pobiegłam do wnętrza ogromnego budynku. Ściągnęłam z głowy kaptur i schodami dostałam się na pierwsze piętro. Korytarz był opustoszały. Ani żywego ducha. Dopiero po chwili spostrzegłam jakiegoś mężczyznę, ubranego w długą, czarną szatę, zamykającego jedne z setki drzwi.
Przyspieszyłam kroku i dogoniłam go.- Przepraszam.
Facet, był dość bojaźliwy, ponieważ odskoczył wystraszony, i nerwowo skakał przekrwionymi oczami po mojej mokrej twarzy.- Czego pani tu szuka?
- Nie wie pan, gdzie odbyła się rozprawa sędziego McGonley'a?
- Kim pani jest?
- Narzeczoną Harry'ego. - skłamałam.- Tego, którego oskarżono o zamordowanie Luke'a Cropp'a.
- Styles? Harry Styles?
Pokiwałam energicznie głową.
- Rozprawa zakończyła się dwadzieścia minut temu.- spojrzał na skórzany zegarek.- Spóźniła się pani.
- Co z Harry'm? - spytałam.
- Został uniewinniony. - odpowiedział, jąkając się.- Wyszedł tamtymi drzwiami w otoczeniu kilku policjantów i śledczych.- wskazał chudym palcem na dębowe drzwi.
- Dziękuję.- podbiegłam do wskazanego portalu, wdzięczna facetowi za to, że nie musiałam z nim zbędnie rozmawiać. Otwarłam go, i znalazłam się na niewielkim, zabytkowym tarasie, który był prawdopodobnie miejscem odpoczynku po wielu trudnych rozprawach. Dookoła rozpościerał się ogród z kilkunastoma potężnymi dębami, bukowiną i jesionami. Na końcu wysypanej szarymi kamieniami drogi, stał dobrze mi znany czarny jeep i w tym samym kolorze road river.
Koło nich kręciły się idealnie pasujące do nich sylwetki. W tym długonoga postać Harry'ego.
Mimowolnie po moich policzkach popłynęły łzy, których prawie nie poczułam przez deszcz, który spowodował, że przemoknęłam do suchej nitki. Pobiegłam w ich kierunku, potykając się o chrupiący pod ciężarem moich stóp żwir.
W tedy On odwrócił się w moim kierunku. Kocia zieleń jego dużych tęczówek wystających spod kosmyków ciemnych loków kryjących się pod kapturem, błyszczała zadowoleniem jak i tajemniczością. Ułożył usta w uśmiechu zwycięstwa i rozłożył ręce.
Przyspieszyłam biegu i wpadłam w jego ramiona, oplatając rękami jego szyję, najmocniej jak umiałam.
- Harry.- szepnęłam, łkając w jego obojczyk.
- No witaj, piękna.- zaśmiał się ochryple.- Tęskniłem za tobą.
- Ja za tobą też.- zaczęłam wciągać zapach jego bluzy. Pachniała nim i jego perfumami.
- Nie płacz, przecież jest już wszystko w porządku.- uspokajał mnie po chwili stania w całkowitym bezruchu, pocierając lekko dłonią moje plecy.
- To ze szczęścia.- wytłumaczyłam.- Nawet nie wiesz jak się martwiłam.
- Niepotrzebnie.- powiedział.- Mówiłem, że wyjdę z tego bez szwanku.
- To też zasługa Cobb'a, Louis'a, James'a i Jack'a. Nie zapominaj, jak bardzo oni ci pomogli.
- Ee, prawie wcale.- zaśmiał się, odsuwając mnie od siebie, tylko dlatego aby spojrzeć mi w oczy.- Kocham cię.
Nachylił się nade mną i namiętnie zatopił się w moich ustach. Brakowało mi smaku i ciepła jego warg. Splotłam palce na jego szyi i łapczywie pogłębiłam pocałunek.
- Mała, chyba nie chcesz robić tego przy moich kumplach, co?- uśmiechnął się zalotnie.
- Chciałabym cię uświadomić, że to też moi kumple.- nagle mina mu zrzedła.- Nie było mnie przez dwa tygodnie, a ty już nawiązujesz takie znajomości?!
- No wiesz, jakoś tak samo się napatoczyło.- zakryłam uśmieszek przygryzieniem wargi i chwyciłam za jego koszulkę po czym zmięłam ją w dłoniach, przyciągając go bliżej siebie. Docisnął dłonie do moich pleców i ponownie zanurzyliśmy się w pocałunku.- Brakowało mi tego.
- Mi również. - odpowiedział, odrywając się od moich ust na kilka milimetrów. Jego oczy błyszczały radośnie, a malinowy, seksowny odcień jego ust kusił do tego stopnia, że chciałam ponownie się w nich zatopić.
- Wracajmy do domu, bo czuję, że z twoim szczęściem znowu się rozchorujesz.- powiedział, obejmując mnie silnym ramieniem.
- Och, już nie przesadzaj.- powiedziałam z ironią. W autach siedzieli już wszyscy, patrząc się na nas z uśmiechami na twarzach. Popatrzyłam po ich przednich szybach, i powiedziałam bez użycia słów 'Dziękuję', co raczej zrozumieli, przytaknięciem głową. Po chwili odpalili silniki i ruszyli z posesji.
- Zostaliśmy sami.- zwrócił się do mnie.- Wziąłbym cię nawet na tamtym drzewie, kotku.- wskazał podbródkiem na masywny dąb. Brakowało mi tego szczeniackiego charakteru i łobuzerskiego, a zarazem szelmowskiego poczucia humoru.- Kretyn.- stanęłam na palcach i lekko cmoknęłam go w usta, karcąc się w myślach, że mój wzrost jest jedyną przeszkodą do sięgnięcia pełni szczęścia.
Chwyciłam go ze rękę i prędko pobiegliśmy w stronę krawężnika, na którym zostawiłam samochód. Wsiedliśmy do niego, i raz dwa znaleźliśmy się na naszym osiedlu. W tedy Harry szybko okrążył auto i wyciągnął mnie z niego, biorąc sobie na ręce. Z trudem udało mi się zamknąć samochód, ponieważ chłopak zaczął wodzić nosem po odsłoniętym skrawku mojej szyi i składając na nim lekkie pocałunki.
O dziwo, lokaty obrał kurs swojego mieszkania, co raczej zapowiadało przyszłe kilka godzin zachęcająco.
Doszliśmy przed jego mieszkanie.- Postaw mnie i poszukaj kluczy.
- Nie.- zaprotestował.
- Przecież nie będziemy tu sterczeć i gapić się na te drzwi jak wół na malowane wrota.
- W przedniej, lewej kieszeni mam klucze. Wyciągnij je kotku.- uśmiechnął się łobuzersko i lekko cmoknął mnie w nos.
- Głupek.- mruknęłam, spuszczając rękę i po omacku szukając wyznaczonej przez niego kieszeni. Wiedziałam, że nie puści mnie prędzej, niż za progiem swojego mieszkania, zamknie nas na łańcuszek, a kluczyk wsadzi sobie w bokserki. Włożyłam rękę w materiałowy otwór i po chwili w mojej dłoni zabrzęczał metal.
- Cholera, równie dobrze mogłem je wsadzić w spodnie.- udał niezadowolonego z siebie.
Dźgnęłam go chudym palcem w pierś, nie mówiąc nic, tylko wkładając odpowiedni kluczyk w zamek, i przekręcając go w lewo.
Chłopak wszedł ze mną do mieszkania, zatrzaskując stopą drzwi i opuszczając mnie na posadzkę. Nim zdążyłam nabrać powietrza, on przycisnął mnie swoim ciałem do drewna, zaciągając nad moją głową łańcuszek i zamykając go na kluczyk. Tak jak myślałam. Ponownie zamknął mnie w klatce.
Lecz nie była to męka jak wcześniej, o nie. Teraz, dałabym wszystko, aby przebywać z nim jak najdłużej. Chociażby w tej oto 'klatce'.
Ponownie wpił mi się w usta, drażniąc moje wargi językiem, abym pozwoliła sobie mu ulec.
Nie zastanawiając się dłużej, pogłębiłam jego pocałunek, rozpoczynając tym samym grę wstępną.
Chwycił za moje spodnie i raz dwa je rozpiął, dalej nie przerywając tańca naszych języków.
Wsadziłam dłonie pod jego kaptur i zrzuciłam mu go z głowy, uwalniając tym samym zmierzwione, wilgotne pukle jego ciemnych loków. Nie zastanawiając się ani chwili, wtopiłam w nie palce.
Harry cicho jęknął w moje usta, gdy lekko pociągnęłam go za włosy.- Stęskniłem się już za tymi pieszczotami.- zamruczał, chwytając za dół mojej bluzy i ciągnąc ją w górę.
Rzucił ją gdzieś w kąt, chwilę później pozbywając się również moich butów oraz spodni.
Stałam przed nim w samym staniku i bieliźnie, a z moich włosów kapała woda.- Zimno mi.- szepnęłam i oplotłam się rękami, na co on mruknął z odrzuceniem. Chwycił za moje nadgarstki i rozłożył je po obu stronach mojego ciała.
- Jesteś taka piękna.- zlustrował mnie wzrokiem i szepnął gardłowo, uśmiechając się, na koniec zdania.- I zarazem taka niewinna.
Spojrzałam w jego oczy. Błyszczały tajemniczością, lecz urzekający uśmiech odgonił wszystkie moje wątpliwości.
Przystawił twarz do mojej szyi, każąc mi tym samym odchylić głowę w tył. Gorące powietrze wydostające się z jego rozchylonych warg, oplotło moją zziębniętą skórę, tym samym przyprawiając mnie o gęsią skórkę.
Zaśmiał się gardłowo, szepcząc mi na ucho.- Jesteś moja. Tylko moja. - poprawił.- I jeśli ktoś cię dotknie, bądź spojrzy na ciebie z pożądaniem, zabiję go, tak, jak załatwiłem to z Lukiem, zrozumiałaś?
Przestraszyłam się. Przecież wszyscy zapewniali mnie o to, że Harry tylko przyczynił się do jego śmierci. Nie było mowy o tym, że on ją spowodował.
- Zrozumiałaś?- warknął i umieścił swoją nogę pomiędzy moimi udami., blokując w tym momencie jakąkolwiek drogę ucieczki.
- Dotarło do ciebie to, co powiedziałem?- odsunął się od mojej szyi i spojrzał mi w oczy. Jego kocie tęczówki przesłoniła czarna mgła. Jego głos...było czuć w nim wyraźną złość i determinację.- Alice.- warknął przez zęby.- Czy jest to dla ciebie jasne?
Przełknęłam ślinę i pokiwałam głową.
- Dobrze.- przytaknął.- A teraz powiedz. Czyja jesteś?
Byłam przerażona. Nie potrafiłam wydusić ani słowa. A jeśli to prawda? Jeśli Harry rzeczywiście zabił Luke'a, a kłamstwa prawnika o jego niewinności były spowodowane grożeniem mu śmiercią przez Louis'a, James'a i Cobb'a?
Przycisnął mnie mocniej swoim ciałem do chłodnych drzwi.- Kurwa, odpowiedz mi.
Wpatrywał się w moje oczy z przejęciem, jakby obawiał się, że straci kontrolę, gdy się mu sprzeciwię.
- Do kogo należysz?- zachował się wobec mnie w tym momencie, jakbym była psem. Jego własnością, z małym móżdżkiem i bez ani odrobiny uczuć.
Już prawie nie mogłam oddychać, gdy jego klatka piersiowa odcinała mi dopływ tlenu. Jego dłonie ściskały moje nadgarstki tak mocno, że już prawie całkowicie odeszła z nich krew.
- Do ciebie.- odpowiedziałam szeptem, szukając odrobiny siły, aby kłamstwo mogło wydostać się z moich ust, i zadowolić go w pełni, że udało mu się ponownie mnie sobie ustawić według swoich potrzeb.
- Grzeczna dziewczynka.- uśmiechnął się.- A teraz pocałuj swojego mężczyznę.
Uwolnił moje zsiniałe dłonie, a swoimi rękami oparł się o drzwi.
Spuściłam głowę i zaczęłam lekko pocierać obolałe miejsca.
- Alice.- warknął.- Pocałuj mnie.
Nie, to nie był ten sam Harry co wcześniej. Prawda, w tedy również był brutalny, chamski i szczeniacki, ale nie żeby aż do takiego stopnia.
Co się stało z chłopakiem, który bał się sam spać, gdy jest burza?
Uniósł mój podbródek na wysokość swojej twarzy.- Spełnij moje polecenie.
Pocałowałam go lekko, co on przerodził w namiętny pocałunek. Odsunął się ode mnie, ale nadal nie było bezpiecznego dystansu między nami. Ściągnął z siebie bluzę, chwilę później koszulkę, buty i spodnie.
Zmierzwił loki i wyprostował się, prężąc wszystkie swoje mięśnie, kryjące się pod jasną, aksamitną skórą jego torsu. Mimowolnie westchnęłam, przyglądając się jego rzeźbionemu wręcz ciału.
Oblizał wargi i uśmiechnął się, wyciągając w moim kierunku rękę.- Chodź.
Z niepewnością umieściłam swoją drobną dłoń wewnątrz jego ciepłej, dużej ręki. Przyciągnął mnie do siebie i zaczął lekko pocierać kciukiem moje kostki.
- Czemu jesteś smutna?- spytał, chwytając mnie za drugą rękę.
- Nie jestem.- odpowiedziałam.- Zdaje ci się.
- Z mojego powodu?- puścił moje słowa mimo uszu.
Milczałam przez kilka sekund.- Nie.
Uniósł mój podbródek.- W takim razie, kto cię skrzywdził?
Ponownie dostrzegłam w jego oczach blask ognia i furię, napawającą go wściekłością.
- Nic mi nie jest.- zapewniłam pospiesznie.- Wszystko jest w porządku.
Z jednej strony, byłam wdzięczna Harry'emu, że dzięki częstemu przebywaniu w jego otoczeniu, wyrobiłam sobie szósty zmysł - kłamstwo.
- Mam nadzieję.- mruknął.- Jeśli będziesz mi mówić o wszystkim, uda nam się zbudować idealny związek, rozumiesz?
Pokiwałam głową.
- Będziemy panami świata. Obiecuję ci to. - pocałował mnie w czoło, słowami napawając mnie jeszcze większym strachem.

*

Chłopak zaproponował wspólną kąpiel.
Obawiając się sprzeciwu, weszłam z nim do wanny pełnej ciepłej wody i mnóstwa piany.
Byłam wdzięczna białemu puchowi, że zasłania moje ciało powyżej piersi. Dzielenie z nim małej przestrzeni, w dodatku nago, nie wróżyło niczego dobrego.
- Chodź do mnie.- zachęcił. Widocznie wyczuł strach w moim wahaniu.- Nie zrobię ci krzywdy. Chcę cię tylko umyć.
Przełamałam swój lęk i przysunęłam się do niego, odwracając się w jego stronę plecami. Umieścił mnie między swoimi nogami i otworzył szampon, wylewając niewielką ilość na swoje dłonie. Roztarł go i wtarł lekko w moje włosy.
- Nie będę cię szarpał. Chyba z tym poradzisz sobie sama.
- Mhm.- mruknęłam, i zaczęłam kończyć, to co zaczął.
On zanurzył dłonie pod wodę i splótł palce na moim brzuchu, składając mokre pocałunki na moich plecach, ramionach i szyi.
Pisnęłam cicho, gdy jego dłonie powędrowały w dół mojego ciała.
- Baby, spokojnie.- zaśmiał mi się cicho na ucho.- Nic ci nie zrobię.

- Nie byłabym taka pewna.- pomyślałam.
Odkleił ręce ode mnie i namydlił je, zaczynając lekko wcierać pachnącą substancję w moją skórę.
Jego dotyk był paraliżujący i niesamowicie przyjemny.
Po chwili chwycił za słuchawkę prysznica i spłukał ze mnie i z moich włosów całą masę pieniących się mydlin.
- Dzięki.- mruknęłam cicho, po czym powróciłam na swoje miejsce.
Nie na długo.
- Umyjesz mi loki?- spytał, prawie błagalnie.
Popatrzyłam na niego, wyszukując jakiegoś zarysu rekompensaty. Odnalazłam jedynie dolną wargę wydentą w podkówkę.- Proszę.

- W porządku.- odpowiedziałam, przysuwając się do niego i siadając na jego kolanach, nogami oplatając go w pasie. Chwyciłam za szampon i wylałam odrobinę pieniącej się substancji na dłonie. Roztarłam ją i zaczęłam lekko wcierać w jego włosy, robiąc okrężne ruchy palcami.
Przymknął oczy, jedną rękę umieszczając na moim udzie, a drugą kładąc w dole moich pleców.
Uśmiechał się lekko, co chwila cicho pomrukując z zadowoleniem.

Oblizał wargi i otworzył oczy. Teraz wyraz jego twarzy nie przypominał już ani trochę tamtego, gdy był wściekły i wprost kipiał złością.
Chyba nigdy go nie zrozumiem. Jego psychika i sposób myślenia, są dla mnie jedną, wielką zagadką.
- Pocałuj mnie.- poprosił niskim, seksownym głosem.
W tym momencie nie potrafiłam się oprzeć i powiedzieć 'nie'.
Nachyliłam się nad nim i namiętnie go pocałowałam. On odwzajemnił mój gest. I tak daliśmy się ponieść. Zaczęliśmy się całować. Szybko i namiętnie. Wyglądało to tak, jakby chcieliśmy pożreć się nawzajem, zaczynając od twarzy.
Pochylił się nade mną, sprawiając, że teraz on był na górze. Uwiesiłam się jego szyi, w obawie znalezienia się pod powierzchnią wody. Chwycił mnie za nogę i umieścił ją na swojej talii. Zapowiadało się na to, że chce się ze mną kochać w wannie. Potrafił wykorzystać nawet taką małą przestrzeń do stosunku seksualnego.
- Harry.- wydyszałam.- Nie.
- Chcę cię.- szepnął.- Teraz.
- Nie róbmy tego.
- Pragnę twojego ciała.- powtórzył.- Chcę być w tobie. Poczuć twoje ciepłe, ciasne wnętrze.
Patrzył w moje oczy z dzikością i pożądaniem.
Oboje ciężko oddychaliśmy.
- Nie chcę tego robić.
- Ale ja chcę.- mruknął.- Należysz do mnie. Mam prawo.
- Nie.- zaprotestowałam.
- Co?- spytał.- Coś ty do mnie powiedziała?
Znowu. Powróciła czarna, gęsta mgła. Furia i gniew, zaczęły kumulować się w jego żyłach.
- Nie chcę żebyś mnie wykorzystywał do zaspokajania swoich potrzeb.
- Jestem twoim panem. Masz się mnie słuchać.
- Nie.- szepnęłam.- Nie jesteś i nie będziesz mi rozkazywać.
Przełknęłam głośno ślinę, gdy zorientowałam się, co powiedziałam.
- Gdybym chciał, mógłbym cię utopić. Nawet teraz. Ale tego nie zrobię.
- Bo nie chcesz iść do pierdla?
- Nie.- zaprotestował.- Bo jesteś dla mnie ważna.
- Ach, no racja.- westchnęłam.- Poduszki nie poruchasz.
Zacisnął szczękę.- Nie prowokuj mnie.- wycedził przez zęby.
- Spokojnie.- szepnęłam, przejeżdżając koniuszkami palców wzdłuż jego rozpalonych pleców.- Oboje dobrze wiemy, że nic byś mi nie zrobił.- szepnęłam mu na ucho i lekko przygryzłam jego płatek.
- Chyba nie doceniasz moich możliwości, kotku.- mruknął.- To ja zabiłem Luke'a. To ja podrzuciłem mu dezomorfinę. To ja udawałem głupiego, że nie dokonałem morderstwa.
Poczułam, że moje źrenice gwałtownie się rozszerzają.- Okłamałeś mnie.- szepnęłam, prawie niesłyszalnie.
Bardziej sparaliżował mnie strach, aniżeli wściekłość.
- Musiałem.- przyznał.- Dla swojego, naszego dobra.
Milczałam.
Jakim cudem, w przeciągu siedmiu minut, udało mu się tak ohydnie zmasakrować ciało Cropp'a, objaśnić cały plan z Cobb'em i pozbyć się broni? Jak?
- Pewno domyślasz się, skąd ściągnęliśmy tak świetnego adwokata, hmm?
Spojrzałam w jego oczy.
- Otóż, tacy nie istnieją.- wyznał.- James razem z Louis'em wybrali się do jego kancelarii. Grozili mu, że jeśli nie sfałszuje papierów na moją niewinność, zabiją go.
Przełknęłam ślinę.- Skurczybyk, dobrze się spisał.- zaśmiał się.
- Czemu chcesz odwrócić się od właściwej drogi i ponownie zejść na tą kryminalną?- spytałam.
Spuścił wzrok.- Crumley wywalił mnie z roboty.
- Co?
Zwilżył wargi.- Powiedział, że nie może narażać swoich ludzi na niebezpieczeństwo z mojej strony.
Nie odciągnął ich od śmierci. Jeszcze się zemszczę.
- Ale...jak to...- jąkałam się.- Przecież nie dokonałeś zbrodni. Stanąłeś w obronie drugiego człowieka.
- Gdyby tylko tak prosto móc im to wytłumaczyć.- westchnął.- Z resztą, z jednej strony sam z tego zrezygnowałem.
- Oszalałeś?!- krzyknęłam.- Człowieku, dlaczego to zrobiłeś?!
- Nudziło mnie już takie życie.- przyznał.- Zero adrenaliny, zero krwi, zero widoku śmierci. Stęskniłem się już za nielegalnym posiadaniem broni, narkotyków, nocnych wypraw.
- I co, znowu masz zamiar zabijać?
- Solo.- powiedział.- Wątpię, że Cobb i któryś z jego ludzi poprą moją decyzję.
- Oni wiedzą...- Owszem.- przerwał mi.- Wake chciał zawzięcie bronić mojej posady, ale powiedziałem mu, że ma dać sobie spokój.

- A on co na to?
- Powiedział, że jeśli kiedykolwiek na jego oczach podwinie mi się noga, sam osobiście zawiezie mnie na komisariat.
- I słusznie.- odpowiedziałam. Zmroził mnie spojrzeniem.
- Sądzę, że Louis i James do mnie dołączą. Wątpię, aby pozostała szóstka włącznie z Jack'iem i Cobb'em poszli za mną.
Siedzieliśmy w ciszy, powróciwszy na swoje miejsca.
- Masz jeszcze z kimś na pieńku?- spytałam.
- Nie.- odparł szybko. Wychwyciłam kłamstwo.
- Jesteś pewien?- uniosłam do góry jedną brew.
- A jak nawet, to co? Nie interesuj się, Walter.
Kiwnęłam lekko głową i wyszłam z mieszaniny olejków i piany, opatulając się ręcznikiem. Usiadłam na brzegu wanny i spuściłam głowę.
- Ej.
Chłopak, szybko do mnie dołączył, ubierając pospiesznie bokserki i wycierając włosy ręcznikiem.- Co jest?
Przysiadł obok mnie i szczelnie objął mnie silnym ramieniem.
- Boję się.
- Dlaczego?
- Bo nie wiem co przede mną ukrywasz.- spojrzałam mu w oczy. Mimika jego twarzy była jak głaz. Nie wykazywała jakichkolwiek emocji.
- Robię to dla twojego dobra. Dla nas i naszego związku.
Ponownie spuściłam głowę.
- Nie chcę, abyś bała się mnie bardziej. To okropne wiedząc, że osoba na której ci cholernie mocno zależy, uważa cię za potwora i jest wobec ciebie nieufna.
Z jednej strony, mówił prawdę.
- Nie opowiadaj takich bzdur.- zwróciłam się do niego.- Popełniłeś kilka błędów, to prawda, ale to nie oznacza że jesteś do końca złym człowiekiem.
Westchnął i chwycił moją dłoń, przystawiając ją do swojego policzka. Zaczęłam lekko gładzić jego twarz.- Kocham cię.- szepnął.
- Ja ciebie też.- odpowiedziałam i nachyliłam się nad nim, lekko muskając jego usta.- A teraz wynocha, bo chcę się ubrać.
- Chyba nie poradzisz sobie bez tego.- pomachał mi przed nosem moim koronkowym, czarnym stanikiem.
Wyszarpałam mu moją własność, na co on się zaśmiał.- Przyniosę ci jakąś bluzę.- rzucił, stając w progu drzwi.- Lubię cię w moich ciuchach.- puścił mi oczko i zniknął.
Wypuściłam głośno powietrze z ust, wciągając na siebie pospiesznie bieliznę.
Po chwili rozległo się pukanie i na przeciwko mnie pojawiła się wysoka sylwetka Harry'ego.
- Odstępuję ci właśnie moją ulubioną bluzę.- wręczył mi ogromny, granatowy worek na ziemniaki z logiem adidasa.
- Och, nie musiałeś.- odpowiedziałam z sarkazmem, mimo, że nie uśmiechała mi się wizja paradowania przed nim półnago.
Uniósł do góry jedną brew.- Mam jeszcze czerwoną, koronkową halkę, więc wybieraj.
- O nie, nie. Nie ma mowy.- ubrałam pospiesznie przesiąknięty zapachem chłopaka materiał, po czym podwinęłam rękawy.
- Ślicznie wyglądasz.- przyciągnął mnie do siebie w talii, uśmiechając się łobuzersko, a ja naparłam dłońmi na jego tors.- Już się nie podlizuj.
- Ale lubię.- z niewyobrażalną zwinnością wziął mnie sobie na ręce. Mimowolnie oplotłam go nogami w talii, uczepiając się jego szyi.
- Zapomniałaś już, jak bardzo lubię się przytulać do drobniejszych i delikatniejszych dziewczyn?
- Przy okazji miażdżąc mi kręgi? Nie, nie zapomniałam.
Zaśmiał się.- Kocham cię mała. Nawet nie wiesz jak cholernie mocno.- złączyliśmy lekko nasze czoła.
- Domyślam się.- szepnęłam.
Wyszliśmy z łazienki. Dalej wszczepiona w ramiona Harry'ego, poszłam z nim do jego sypialni.
Chłopak położył mnie na łóżku, wstając i zasłaniając zasłony. Usłyszałam jak uchyla okno.
- Na co je otwierasz, skoro i tak jest dość chłodno?- spytałam.
- Bo tej nocy będziesz robić mi za grzejnik.- zaśmiał się, wskakując na łóżko i zajmując miejsce obok mnie.
Objął mnie ramieniem i przytulił do siebie. Mimowolnie położyłam rękę na jego gorącym, aksamitnym torsie, po czym zaczęłam kreślić na nim małe kółka opuszkami palców.

- Co robiłaś przez ten czas, gdy mnie nie było?- spytał po chwili.
Lekko zaniepokoiło mnie jego pytanie. Musiałam szybko znaleźć jakąś odpowiedź, wzamian za to, że nie wspomnę mu o moim spotkaniu i rozmową z Louis'em.
- Siedziałam w domu.
- Nic więcej?- zdziwił się, ale jakby odetchnął z ulgą.
- Płakałam.
- Dlaczego?- mocniej się w niego wtuliłam.- Bo martwiłam się o ciebie. Nie wiedziałam, co będzie dalej.
- Nie rozmawiałaś z nikim, tylko przez te dwa tygodnie płakałaś?
- Kilka razy odwiedził mnie Jack, ale tylko aby upewnić się, czy żyję.
Przytaknął.- Nikt cię nie nachodził?
Milczałam.
- Nikt obcy? Ktoś, kogo nigdy wcześniej nie widziałaś?
- Nowy listonosz i gość od pizzy.- odpowiedziałam.- Sugerujesz, że...
- Nie.- rzucił prędko.- Nic ci nie grozi.
- Co?- spytałam.- O czym ty mówisz?

- Będzie dobrze.- pocałował mnie w czoło.- Oni nic ci nie zrobią. Nie tkną cię, póki tu jestem. Jesteś bezpieczna.
- Kto? Harry, co mi grozi?

- Wszystko jest pod kontrolą.
- O kim ty mówisz?
- Pocałuj mnie.- mruknął zdesperowany.- Pocałuj mnie Alice.
Spełniłam jego polecenie.
- A teraz śpij. I nie wracajmy do tego. Dobranoc.
- Dobranoc.- zrezygnowana, obróciłam się do niego plecami, bardziej wtulając się w miękką poduszkę.
Po chwili poczułam, jak kładzie rękę na moim brzuchu. Splotłam z nim palce w szczelnym uścisku.
- Kocham cię.- mruknął mi we włosy.
Nic nie odpowiedziałam, tylko starałam się odgonić od siebie jego słowa, ale jak na złość w moim umyśle obijało się tylko jedno :
" Oni nic ci nie zrobią. Nie tkną cię, póki tu jestem. Jesteś bezpieczna. "

~
Mrs. Stylinson