Translate

środa, 26 czerwca 2013

20 .

Obudziłam się.
Pulsujący ból rozsadzał mi skronie.
Dotknęłam delikatnie najbardziej bolącego miejsca i cicho syknęłam.
- Co mnie napadło, żeby tak się upić?!
Nie odpowiadając na wcześniej zadane pytanie, leniwie otworzyłam oczy. Najpierw jedno, potem drugie. Zamrugałam kilka razy i zaczerpnęłam powietrza. Poskręcana pozycja na styl muszelki, w wannie, raczej nie należała do tych najwygodniejszych.
Powoli wstałam i chwiejąc się na nogach, stanęłam na chłodnych kafelkach.
Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz. Wyszłam z łazienki, łapiąc się wszystkiego co popadnie, aby tylko nie upaść, i zmierzyłam w kierunku kuchni. Plastikowe wskazówki zegara wskazywały 11.23. Nastawiłam wodę na kawę i oparłam się o blat, co chwila ziewając.
Jednak alkohol i papierosy nie były najlepszym rozwiązaniem.
Przeszukałam wszystkie szafki i okazało się, że wszelakie środki przeciwbólowe zostały już przeze mnie spożyte.
Klnąc pod nosem, otworzyłam lodówkę, i dochodząc do wniosku, że nie ma w niej niczego interesującego, zamknęłam ją i poinformowana dźwiękiem gotującej się wody, wrzuciłam pospiesznie do kubka saszetkę z kawą i zalałam ją wrzątkiem.
Mój brzuch domagał się jedzenia. Burczał tak głośno, że myślałam iż całe osiedle z przerażeniem wypatruje burzy.
Wróciwszy się do łazienki, zrzuciłam z siebie koszulkę i bieliznę, po czym weszłam pod prysznic.
Czekając chwilę na ciepłą wodę, umyłam ciało i po trzech minutach ponownie spotkałam się z dość niską temperaturą panującą poza kabiną.
Chwyciłam za ręcznik i szybko się osuszyłam, tym samym pozbywając się nieprzyjemnego uczucia gęsiej skórki.
Otulona w miękki materiał, poszłam do sypialni, uważając, aby nie poślizgnąć się przypadkiem przez mokre stopy. Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z niej to http://www.faslook.pl/collection/konkurs-u-claudiaa-skromnagrzeczna-i-stylowa/# ,przebierając się i robiąc lekki makijaż, aby chodź trochę zatuszować wskazówki doprowadzające do mojego załamania i bezbronności.
Wrzuciłam do torebki portfel i telefon, po czym wyszłam z mieszkania i zamknęłam je na klucz, chowając brzęczący metal do skórzanej 'listonoszki'.
Zbiegłam po schodach kilka pięter niżej i wyszłam na zewnątrz.
Odczuwalna wysoka wilgotność powietrza wskazywała na to, iż poprzednią noc w Nowym Jorku odwiedziła porządna ulewa. Teraz na niebie unosiło się jasnożółte sklepienie chmur, co raczej nie wróżyło niczego innego jak tylko 23 stopni i lekkiego wiatru.
Byłam dalej pod wpływem alkoholu, dlatego też darowałam sobie podróż autem. Wzięłam głęboki oddech i zacisnęłam uścisk palców na pasku mojej torebki, wychodząc za próg kamienicy i kierując się Westeen prosto do pobliskiego Starbuks'a.


Zanim jeszcze weszłam do pobliskiej kawiarni, wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Hole'go z prośbą o dodatkowe dwa dni wolnego. Powiedział, że przymknie oko na moje dotychczasowe kilkudniowe olewanie pracy, dlatego, ponieważ dowiedział się o ataku Luke'a. Wytłumaczyłam, że już jest w porządku, ale on i tak do końca tygodnia wyłożył mi urlop. To było szlachetne z jego strony.
Zamówiłam sobie Caramel Frappuccino i usiadłam przy oknie. Widok panujący na zewnątrz od ponad pięciuset lat nie zmienił się aż do teraz. Zatłoczone ulice pełne zabieganych ludzi, którzy spieszą się aby odszukać swojego celu w życiu.
Pociągnęłam za słomkę łyk słodkiej kawy.
Teraz zastanawiałam się tylko nad jednym. Co teraz robi Harry?
Pewnie już wylądował w Londynie i od razu zmierzył w kierunku biura, aby domagać się od Crumley'a haseł do tajlandzkich baz danych. Szczerze, wątpię że Daniel rozpatrzy jego prośbę. Hazz bardzo szybko traci cierpliwość i nie panuje na swoją kontrolą. Szczególnie po pijanemu.
Szklane wskazówki przezroczystego zegara pokazywały 12.04.
Na stoliku leżała jakaś książka. Zerknęłam na tytuł. " Catcher In the Rye ".
Mimowolnie chwyciłam za jej miękką okładkę i otworzyłam ją na pierwszej stronie.
Już kilka pierwszych linijek tekstu tak mnie zaintrygowało, że nawet nie zauważyłam, kiedy wciągnęłam się w nią bez opamiętania.

*
Od rozpoczęcia czytania 26 rozdziału przerwał mi dźwięk dzwonka. Na wyświetlaczu telefonu pisało 'Zoey'.
Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przycisnęłam brzęczące urządzenie do ucha.- Halo?
- Alice?
- Mhm.
- Cześć, to ja, Zoe. Mam pytanie.
- Zamieniam się w słuch.
- Co robisz wieczorem?
- Ee, czemu pytasz?
- Myślałam, czy poszłabyś ze mną i grupką kilku znajomych na imprezę.
Milczałam prze chwilkę. Z jednej strony, pomysł nie jest głupi.- O której?
- O 19. pod twoim domem.
- Okej.
- Ubierz coś seksownego!
- Spokojnie.- zaśmiałam się nerwowo.- Do zobaczenia.
- Narazie.
- Hej.
Dopiłam kawę i schowałam do torby książkę, rozglądając się dookoła, czy aby na pewno nikt nie patrzy.
Wstałam i cicho chrząknęłam, zaciskając dłoń na pasku torebki i opuszczając pachnące słodkościami pomieszczenie.
Kac już prawie całkowicie opuścił mój umysł i ciało. W drodze do domu wstąpiłam jedynie do apteki po dwa opakowania tabletek na ból głowy.
Zatrzymałam się przed wejściem do swojej kamienicy. Jedną ręką trzymałam chłodną klamkę, a oczami lustrowałam drzwi do klatki bloku Harry'ego. Teraz, były one takie...przeciętne. Hazz już nimi nie trzaskał, gdy był wściekły bądź rozgoryczony.
Splunęłam na szary chodnik i weszłam do środka. Pobiegłam na swoje piętro i weszłam do mieszkania. Ściągając buty i czapkę, poszłam do kuchni i rzuciłam pigułki na stół, chwytając w dłoń kubek z zimną już kawą i razem z książką wziętą z kawiarni, poszłam do salonu i zwinęłam się w kłębek w głębokim fotelu.
Zegar wskazywał 14.56, więc spokojnie do 18. mogłam sobie czytać. Biorąc łyk jasnego płynu, chwyciłam za telefon i cicho włączyłam Boulevard Of Broken Dreams. Green Day był jednym z moich ulubionych zespołów, więc najlepszym sposobem zapomnienia była banda 'Amerykańskich Idiotów'.
Udało się.
Książka ponownie przejęła nade mną kontrolę.

*
Tak jak powiedziałam, o osiemnastej zwlokłam swój tyłek z miękkiego fotela i poszłam w kierunku sypialni. Otworzyłam szafę i rozpoczęłam poszukiwania czegoś do ubrania, stosownego na taką okazję. Zatrzymałam się przy tym http://www.faslook.pl/collection/boulevard-of-broken-dreams/ .Szybko wciągnęłam na siebie przygotowany zestaw i poszłam do łazienki. Związałam włosy w niedbałego koka i nałożyłam lekki makijaż, poprzednio pozbywając się z twarzy starego fluidu i pudru. Większy nacisk wzięłam na oczy. Narysowałam na górnych powiekach linie czarnym eye-liner'em i lekko posypałam je ciemnym cieniem. Przeciągnęłam usta krwistoczerwoną szminką i spoglądając w lustro, doszłam do wniosku że nie jest aż tak źle.
Za pięć dziewiętnasta wyszłam z mieszkania i zamknęłam je na klucz, chowając go do niewielkiej torebki i zbiegając po schodach na zewnątrz.
Rzeczywiście, pod blokiem stał czerwony kabriolet a w nim Zoe, za kółkiem Jason a z tyłu jeszcze dwie inne dziewczyny.
- Wskakuj Alice!- odrobinę odwagi dodał mi piskliwi głos panny Black.- Będzie super, obiecuję!
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wcisnęłam się na tylne siedzenie sportowego auta.
Po chwili ruszyliśmy z piskiem opon w stronę jakiegoś nocnego klubu.
Przyjaciółki Zoey były bardzo miłe, i od razu się razem zgadałyśmy.
Wszystko na pozór zdawało się być spokojne i normalne. Zwykły wypad piątki przyjaciół na imprezę w czwartkowy wieczór.

Jednak wszystko musiało się pokomplikować.
Nigdy bym nawet nie przypuszczała że Luke, po tym jak brutalnie pobił go Harry, będzie miał odwagę ponownie zaatakować.
Jednak myliłam się. Śmierć przyszła szybciej niż się spodziewałam. Tyle że tym razem nie będzie już mojego szczęśliwego zakończenia. Już nikt nie ruszy mi na ratunek, bo 'SuperHarold' Zakończył bycie moim aniołem stróżem. Zostało mi już tylko bliskie spotkanie z przeznaczeniem.
Ale co tam.
Lepiej wcześniej niż później, oddać życie za...nic.

~
Chyba zrobię sobie ' wakacje'. Taką przerwę od pisania. Może dzięki temu dostanę zastrzyku weny i kolejne ciekawe pomysły zasypią mi plany na dalsze rozdziały.
Póki co, prawie połowa osób która śledziła mój fanfic wyjechała na wakacje i nie ma dostępu do nowych rozdziałów, więc doszłam do wniosku że nie ma co nadrywać sobie ścięgien przy pisaniu xD
Ale oczywiście opowiadania nie skończę ;')

MÓJ ROZKŁAD NA PRZYSZŁE DNI :
- Jutro (czwartek, 27.06) jest ostatni dzień szkoły.
- Piątek (28.06) zakończenie i rozdanie świadectw. SAJONARA BITCHES!
- Sobota (29.06) urodziny mojego kolegi, spadam na urodziny ; p
- Niedziela (30.06) SIÓDMEGO DNIA BÓG STWORZYŁ NIEDZIELĘ, ŻEBY ODPOCZĄĆ. No, ja też się tego trzymam xD
UWAGA !!!
Od 13.07 do 27.07 jestem na koloniach w Niechorzu.
Będę pod koniec lipca, więc będę wolna dla was pięć dni w tygodniu, prócz sobot, bo będę jeździć z tatą ciężarówką xD a śpiewkę o niedzieli już znacie c;
No, to do następnej notki!
Love, Julie
xoxo

poniedziałek, 24 czerwca 2013

19 .

Z głębokiej zadumy wyrwał mnie dźwięk gotującej się wody w czajniku.
Wzdrygnęłam się i chwyciłam za imbryk, zalewając wrzątkiem saszetkę z kawą.
Odstawiłam go na miejsce i zacisnęłam palce na kubku z ciemną kofeiną, zaciągając się wyrazistym zapachem gorącego napoju.
Oparłam się o blat i zaczęłam dmuchać na parujący wywar, starając się delikatnie sączyć gorący płyn.
Był to jedyny sposób aby wreszcie porządnie się rozbudzić.
Dostałam nauczkę w postaci poparzeniu sobie warg. Świetna pobudka.
- Cholera.- mruknęłam, odkładając filiżankę i idąc do łazienki, chaotycznie zwilżając usta językiem, aby chodź trochę załagodzić pieczenie.
Korzystając z okazji, zrzuciłam z siebie piżamę i rozwiązałam pozaplątywane w gumkę włosy ułożone w różne strony w nieładzie, po czym weszłam pod prysznic.
Stojąc pod chłodnym strumieniem wody, zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy dobrze robię pozwalając Harry'emu wrócić do Londynu.
' Alice, obiecałaś sobie, że już nigdy się nie zakochasz! '
Ale ja tego wcale nie robię. Ja go dalej kocham, a to są zupełnie dwie różne rzeczy.

*
Po kilkunastu minutach wyszłam i wysuszyłam się, ubierając to http://www.faslook.pl/collection/numb/ i wracając do salonu.
Otworzyłam laptop i zaczęłam szukać dzisiejszych odlotów z lotniska JKF do Londynu. Znalazłam, był o 16.54.
Miałam sześć godzin na wypatrywanie jego smukłej sylwetki idącej w stronę ulicy głównej.
Starałam się wymyślić jakąś wymówkę, czemu poszłam za nim i jaki jest cel zatrzymania go tutaj, przy mnie.
Nie chciałam wyjść na słabą i pokorną, dlatego też za wszelką cenę starałam się stworzyć jakąś realistyczną inicjatywę.
Gorączkowe myślenie jednak na nic się nie zdało.
Postanowiłam powiedzieć mu prawdę, niezależnie od tego w jaki sposób będzie chciał mnie od siebie odizolować i spowodować, abym o nim zapomniała i tak jak on - wyłączyła wszystkie uczucia.

*
Na zegarze wybiła 16.
Przez ten cały czas czatowałam przy oknie i tępo gapiłam się w wyjście jego klatki.
Zdenerwowana, poobgryzałam wszystkie równo obcięte paznokcie, co raczej było u mnie hańbą i naganą.
Teraz zaczęłam katować wewnętrzną stronę policzków i język. Czułam w ustach metaliczny smak. Krew zmieszała się ze śliną, dając nieprzyjemną mieszaninę.
Wreszcie długie oczekiwania zostały nagrodzone.
Wysoka postać w ciemnej kurtce, z burzą loków na głowie wytargała swoją walizkę na zewnątrz.. Rozejrzał się kilkakrotnie i zmierzył w kierunku ruchliwej Westeen.
Tam o tej porze można było zawsze złapać taksówkę.
Po chwili zniknął za progiem kamienicy.
Odeszłam od balkonu i oparłam się o framugę drzwi, spoglądając na zegarek. Musiałam mieć ustalony plan, co do minuty.
Przeczołganie się przez zakorkowane ulice do biura, aby oddać klucze Hole'mu, ponowne zajęcie miejsca w żółtym samochodzie i dotarcie na lotnisko, oddanie walizki, odebranie biletu i czekanie w sali odlotów.
Miałam niecałe czterdzieści pięć minut, aby Harry zrealizował wyżej wymienioną koncepcję.
Dopiłam zimną kawę, po czym chwyciłam kluczyki i wyszłam z mieszkania, zamykając je i chowając brzęczący metal do kieszeni.
Wzięłam głęboki oddech i zbiegłam po schodach na zewnątrz.
Pogoda była pod psem, mżyło.
Ciężkie, ciemne chmury nie wróżyły nic dobrego.
Weszłam do auta i przeczekałam kilka minut, po czym włożyłam pasujący klucz do stacyjki.
Odpaliłam samochód i ruszyłam na lotnisko.
Po kilkunastu minutach przeciskania się w korkach, udało mi się dotrzeć na miejsce.
Wolnym krokiem, odliczając minuty do spotkania twarzą w twarz z Harry'm, weszłam do sali odlotów. Pokazując paszport, otyły, ciemnoskóry ochroniarz przepuścił mnie przez bramkę.
W środku było mrowie ludzi. Usiadłam na jednej, ostatniej wolnej ławeczce i naciągnęłam kaptur na głowę, bawiąc się palcami i nerwowo spoglądając na zegarek.
Styles miał osiem minut. Równe sto sześćdziesiąt sekund aby zjawić się w wybranym przeze mnie miejscu.
Po kilkunastu minutach koło mnie przysiadł jakiś chłopak. Mimowolnie spojrzałam na jego nogi. Długie, w czarnych rurkach i krwistoczerwonych conversach.
Zerknęłam przez kaptur w jego stronę. Mój plan mnie zawiódł. Hazz przybył trzy minuty przed czasem.
Dyskretnie się do niego przysunęłam, dalej nie odrywając wzroku od czubków swoich butów. Zrobiłam to prawie bezszelestnie, nie zwracając na siebie jego wyczulonej uwagi.
- Akurat dziś musiało nawalić tylu ludzi.- mruknął, aby podzielić się ze mną swoimi trafnymi spostrzeżeniami.- Oni najwidoczniej też chcą zacząć wszystko od początku.
Głęboka chrypka wykazywała ból. Byłam zdziwiona, że jemu też jest ciężko.- Zaliczasz się do nich?
Od razu powróciłam do świata żywych.- Nie.- odpowiedziałam prędko.- Chcę przekonać pewną osobę, że ucieczka nie jest całkowitym rozwiązaniem problemów.
Wzięłam głęboki oddech i zrzuciłam kaptur na ramiona. Mój wzrok dalej był wbity w podłogę. Nic nie mówiłam. Czekałam na kolejną dawkę jego wyrzutów.
- Co ty tutaj robisz?!- krzyknął wściekle.- Mówiłem, że masz sobie darować!
- Harry, proszę, nie.
Mój cichy, błagalny jęk uwiązł mi w gardle, gdy spojrzałam w jego oczy. Były ciemne, prawie szmaragdowe, co pokazywało jego wściekłość i gniew. Kasztanowe loki okalały bladą twarz, a malinowe usta były zaciśnięte w równą linię, co wykazywało furię i złość.
- Mówiłem, że masz zapomnieć.- warknął przez zęby, jeszcze w miarę spokojnie, zrywając się z ławki i oddalając się ode mnie na kilka kroków, dalej patrząc mi wściekle w oczy.- Odejdź, oszczędź sobie cierpienia. Oszczędź nam cierpienia. Wiesz, że nie jest mi łatwo, a co dopiero tobie.
- Nie, Harry.- pisnęłam, podnosząc się i stając na przeciwko jego osoby.- Ja tak nie potrafię. Kocham cię, błagam, nie rób mi tego.
- Tak będzie lepiej dla nas obojga. Nie chcę narażać cię na pewną śmierć.- chwycił za rączkę walizki i mocno ją ścisnął, ukazują pobladłe kostki długich palców.- Zginiesz w tym chorym świecie prędzej, gdy ja będę ci towarzyszył.
- Na nic mnie nie narażasz.- starałam się przemówić mu do rozsądku, co raczej wyszło mi marnie, ponieważ po mojej twarzy spływały pojedyncze łzy, a głos się łamał, pokazując jak bardzo jestem bez niego bezradna i bezużyteczna.- To ja wybrałam tę drogę. Oboje wiemy że wkrótce i tak oddam życie za kogoś innego. Bycie policjantem wymaga poświęceń.
- W takim razie, oszczędź swoje życie dla kogoś bardziej potrzebującego. Nie rań swojej psychiki jeszcze bardziej.
- Odchodząc, nastawiasz mnie na największy ból.- zacisnęłam zęby, próbując powstrzymywać łzy.- Nie rozumiesz, że to ty mnie chronisz?- przeniosłam wzrok z jego wisiorka w kształcie srebrnego krzyżyka, który spoczywał na jego piersi okrytej czarną koszulką, w oczy. Gęste, długie rzęsy okrywały tęczówki barwy perydotu.- Niczym nie zdziałasz ucieczką. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej pogorszysz sprawę.
- Alice, to nie ma sensu.- powiedział bezbarwnie.- Wybacz mi.
- Nie przepraszaj.- powiedziałam cicho.- Po prostu wróć. Proszę, nie rób żadnych głupstw. Niech będzie tak jak dawniej. Chcę, żebyś zamęczał mnie swoją aroganckością, trudnym charakterem, byciem upierdliwym napaleńcem, ale też żebyś non stop się przytulał, bał się sam spać, gdy jest burza i żebyś wreszcie zaczął się uśmiechać.- zaczerpnęłam powietrza.- Brakuje mi twojego ciepła, bezpieczeństwa, które mi dawałeś i przede wszystkim - brakuje mi ciebie. Smaku twoich ust, zapachu i dotyku. Tęsknię za tobą.
Wyraz jego twarzy, gdy wypowiadałam te słowa był...pobłażliwy. Ściągnięte brwi się rozluźniły, a dłoń rozkurczyła swój uścisk na metalowej rączce.
- Kocham cię i proszę, abyś dał nam jeszcze jedną szansę.
Już myślałam, że odnoszę małe zwycięstwo. Jego mimika twarzy, pokazywała że musi podjąć właściwą decyzję. Już prawie mi się udało.
Milczał. Jego wargi lekko się rozchyliły a oczy nerwowo lustrowały moją twarz tak, jakby był to ostatni raz.
Bo był.
- Chcę abyś żyła i doczekała się szczęśliwej starości.- powiedział to wolno i wyraźnie. Te słowa były skierowane tylko do mnie. Chciał, abym zrozumiała ich sens - To koniec Alice. Przepraszam.
Podszedł do mnie i krótko przytulił.
A jednak. Myliłam się, co do tego że zechce zostać przy mnie.
Dziewczyna, którą rzucił chłopak, w takiej sytuacji raczej dałaby ów 'zdradzieckiej świni' w twarz, ale ja tego nie zrobiłam. Mocniej pogłębiłam jego gest, wciągając zapach jego koszulki. Był taki....normalny.
Lekko potarł dłonią moje plecy, dając mi odrobinę pocieszenia. Przegrałam. Zostałam pozbawiona wszystkiego, do czego miałam tak wielki sentyment. Odsunął się ode mnie i chwycił za swój bagaż.
- Wracaj do domu. Nie płacz, tylko zrób sobie herbatę i usiądź przed telewizorem. Wieczorem leci 'The Big Bang Theory'. Wiem, że bardzo lubisz ten serial.
Uśmiechnął się smętnie i spuścił głowę, odchodząc w swoją stronę.
Stałam jeszcze przez chwilę, z nogami wbitymi w ziemię. Po kilku minutach opamiętałam się i rzuciłam się pędem w stronę samochodu. Byłam roztrzęsiona, dlatego też wpadałam ślepo na ludzi, którzy przeklinali coś za mną. Nie zważałam na ich słowa.
Obraz przede mną był rozmazany przez łzy, a strach i panika wzrastały z każdą sekundą.
Dotarłam do auta i zamknęłam się w środku, zaciskając dłonie na kierownicy i opierając się o nią czołem.
- Obiecał, że mnie nie zostawi, że nie potraktuje mnie tak jak pozostałej części dziewczyn z którymi spał.
Skłamał.
- Przegrałaś Alice. To koniec. Game over.
Rzeczywiście. To co dobre, szybko się kończy. Ale nigdy nie przypuszczałabym, że to zakończy się aż tak szybko.
Czym prędzej odpaliłam samochód i ruszyłam do domu. Całą drogę co chwila musiałam wycierać łzy dłonią, ponieważ jeszcze mogłabym spowodować jakiś wypadek. Wstąpiłam jeszcze tylko do sklepu po paczkę papierosów i jakieś tanie wino.
Zaparkowałam auto na parkingu i pognałam do mieszkania.
W środku zamknęłam się na cztery spusty i od razu poszłam do łazienki. Przebrałam się w jakąś przydużą bluzę i weszłam do pustej wanny. Zapaliłam papierosa i otwarłam butelkę zębami.
Na dwa fronty starałam się mocno otumanić, aby zasnąć a nazajutrz obudzić się mocno skacowaną, z bolącą głową i jedną wielką niewiadomą.
Ten stan najbardziej lubiłam i on najbardziej mi odpowiadał.
Teraz, gdy stałam na krawędzi pomiędzy snem a jawą, wystawiłam oby dwa środkowe palce i wykrzyknęłam na całe gardło " Mam na was wszystkich wyjebane, a ciebie, skurwysynie, jeszcze pomszczę. Jak nie na ziemi to tam. W piekle."

~
Yay, jest rozdział ;o
Niezbyt ciekawy i niezbyt interesujący, ale jest.
Sami oceńcie, bo może ja jestem zbyt wielką pesymistką.
A co, enjoy ;3


poniedziałek, 17 czerwca 2013

18 .

Od dwóch dni leżałam bezwładnie na łóżku, otulona ciepłą i
miękką pościelą.
Otaczające mnie cztery ściany zdawały się być najbezpieczniejszym miejscem na świecie.
No, prócz łóżka mojego loczka.
Prawdę mówiąc, byłego.
Od tych dwóch dni zdających się być wiecznością, nie miałam z nim żadnego kontaktu.
Ani jednego esemesa,
Ani jednej rozmowy telefonicznej.
Zero jakiejkolwiek łączności.
Zaczęło mi już powoli brakować tego, jak szarmancko otwierał mi drzwi do swojego auta. Myślałam, że będę się z tego powodu cieszyć, lecz jednak się myliłam.
Czułam głód jego pocałunków,
Bliskości,
Ciepła,
Dotyku.
Czułam się bezużyteczna, zepsuta.
Pozbawił mnie życia.
To tak, jakby wyciągnąć z jakiejś zabawki baterie. Staje się niepotrzebna. Ja też się tak czułam. Daremna i do niczego.
Jedyne co mi zostało i powstrzymywało mnie od samobójstwa, to kochać drugą osobę.
To też mi odebrał. Zabrał mi siebie.
Tłumiłam ból płaczem w poduszkę, jednak to też nie pomagało.
Starałam się zapomnieć.
Papierosy i alkohol w ogóle nie wchodziły w grę. Już i tak dostatecznie się pogrążyłam.
Ale postanowiłam wziąć się w garść i wstać, zacząć żyć normalnie.
Zacząć jeść, chodzić do pracy, wychodzić na zewnątrz. Otworzyć się dla ludzi i rozpocząć wszystko od początku.
Tak, chciałam spróbować.
Wiedziałam że będzie trudno, ale przecież takie jest życie.
Rzadko kogo rozpieszcza i mówi że będzie łatwo.

                                                                              **
Siedziałam w salonie, oparta plecami o brzeg kanapy.
Na kolanach miałam laptopa, dookoła były porozwalane jakieś papierki i dokumenty oraz kilka poradników i słowników prokuratorskich.
Śledztwo dotyczące zabójstwa już się zakończyło.
Ostatnim zadaniem było wypełnić jakiś e-formularz, co akurat przypadło mnie.
Mogłam równie dobrze pójść do biura i zająć się tym tam, ale obawiałam się spotkania oko w oko z Harry'm.
Byłam okropnym tchórzem, szczególnie w takich sprawach, więc powiedziałam Hole'mu, że mam grypę i wyślę wniosek od razu na email sądowy.
Zgodził się, mówiąc że mam szybko wracać do zdrowia.
Z jednej strony, jego gest był słodki.
Wyjściem z domu ryzykowałam również ciekawskim pytaniom dotyczących sporego siniaka na twarzy i rozciętej wargi, zadawanych przez niego i resztę osób z komisariatu. Co gorsze, nie zniosłabym na sobie wzroku Harry'ego.
Tęskniłam za nim, to prawda, ale obiecałam sobie jedno.
" Alice, już nigdy nie pozwolisz się zmanipulować i zakochać. Nigdy."
Przerywając głębokie rozmyślania nad zdarzeniami minionych dni, zdjęłam dłoń z klawiatury i chwyciłam za kubek z kawą, pozbywając się z ust smaku plastikowego długopisu i zastępując go mocnym smakiem kofeiny.

                                                              * Oczami Harry'ego*
Jestem idiotą.
To niewinne i delikatne określenie tego, w jakim stosunku potraktowałem Alice.
- Harry, kretynie, ty ją kochasz!
Kocham, ale ona mnie już nie.
Na pewno ma ochotę przestrzelić mi nogę i patrzeć jak na jej oczach się wykrwawiam.
To może bezsensowne, ale czuję, że mam rację,
Nienawidzi mnie za to, co zrobiłem.
Chociaż mi tego w żaden sposób nie przekazała, wiem, że z chęcią wyrwałaby mi flaki i porobiła z nich breloczki.
- Co mi odbiło, żeby zostawiać ją tutaj samą?!
Jak, skoro na każdym kroku czai się śmierć?
Potraktowałem ją zimnie i szczeniacko. Zabawiłem się nią jak zabawką.
W tedy, gdy się do mnie przytulała, chciałem odwzajemnić jej gest o wiele, wiele mocniej, całując ją od czubka głowy, po koniuszki palców u stóp, dziękując że żyje i że nic większego się jej nie stało.
Ale tego nie zrobiłem.
Zachowałem się jak jebany skurwysyn. Myślałem, że oszczędzę jej tym cierpienia i rozstanie przejdzie mniej boleśniej, co jednak okazało się wielkim błędem.
Widziałem smutek i ból w jej oczach. Widziałem jej łzy skapujące na posadzkę. Widziałem jej bezbronność, strach który sparaliżował jej drobne ciało.
Istota, którą tak bardzo kochałem, skrzywdziłem mocniej niż jakikolwiek najostrzejszy nóż na świecie.
No cóż, w końcu sam zapracowałem na jej i swoje cierpienie.

' Nawet nie poznałem jej drugiego imienia, a my już się rozstaliśmy.'

Tęsknię za jej czułym dotykiem i ciepłem którym mnie obdarzała.
Tęsknię za jej zadziornym charakterem.
Tęsknię za jej ogromnymi, zielonymi oczami i piegami.
Tęsknię za jej delikatnymi pocałunkami.
Po prostu tęsknię za nią.
Tego inaczej nie da się opisać.
Czuję pustkę. Jedną wielką nicość, którą wypełnia jedynie głucha cisza i blade echo wspomnień.

                                                                   * Oczami Alice*
Gdy skończyłam, zamknęłam laptop i dopiłam kawę, wstając i odkładając kubek z fusami do zlewu.
Usiadłam na kanapie, obracając nerwowo telefon między palcami.
- Przecież bycie singlem nie może być takie nudne!
Pomyślałam, i weszłam w spis kontaktów. Mój wzrok zatrzymał się na imieniu Zoey. Zoey Black. No tak, zanim jeszcze zamieszkałam w tej części miasta, byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami.
Nie byłam pewna, czy sytuacja się zmieniła, więc biorąc głęboki oddech, nacisnęłam zieloną słuchawkę.
Po kilkunastu sygnałach, w słuchawce pojawił się dobrze mi znany, kobiecy głos.
- Halo?
- Tu Alice. Alice Walter. Zoey, pamiętasz mnie jeszcze?
- Alice? Brązowy piegus?
- Tak.- zaśmiałam się cicho.- Jak widzę, nie zapomniałaś.
- Nie da się zapomnieć o kimś, kto w wieku ośmiu lat wpadł do studni.
- Dalej rozpamiętujesz tamte wakacje?
- Pewnie.- poczułam, jak się uśmiecha.- Zawsze byłaś rozrabiaką.
Mimowolnie mały uśmieszek wkradł się na moje usta, po czym przeszłam do sedna.- Chciałabyś się spotkać?
- Kiedy, teraz?
- Najlepiej jak najszybciej.
- Okej, w porządku. Gdzie i o której?
- Znasz to duże centrum handlowe, 'Delliah'?
- Yhym.
- To przed wejściem za pół godziny.
- Zgoda. Do zobaczenia.
- Cześć.
Rozłączyłam się i odłożyłam telefon na stolik, wstając i idąc do łazienki. Zrzuciłam z siebie ciuchy i weszłam pod prysznic, myjąc dokładnie włosy i ciało.
Po kilkunastu minutach, wyszłam i wysuszyłam się starannie, wciągając bieliznę i idąc do sypialni.
Pogrzebałam trochę po szafach i zdecydowałam się na ubranie tego http://www.faslook.pl/collection/alice-28/
Normalny strój na wypad na zakupy ze znajomą. Nic specjalnego, okazją do strojenia się jak choinka w Wigilię bym tego nie nazwała.
Po nałożeniu dość dużej ilości makijażu na prawy policzek, zaczesałam na ów stronę włosy. Mimo tego, fioletowo zielona plama prześwitywała przez warstwę fluidu dość wyraźnie.
- Cholera.- pomyślałam, opuszczając mieszkanie i zamykając je na klucz, po czym chowając brzęczący metal do torebki w której znajdował się portfel i kilka mniej potrzebnych rzeczy.
Zbiegłam po schodach i wyszłam na zewnątrz.
Atmosfera nie była przyjemna. Niskie ciśnienie i gęste, ciemne chmury unoszące się nad Nowym Jorkiem nie wróżyły nic dobrego.
- Oby się tylko nie rozpadało.- mruknęłam cicho pod nosem, sama do siebie, wsiadając do auta.
Oczywiście, musiałam wykrakać.
Gdy dojechałam pod wyznaczone miejsce, zaczęło mżyć.
- Super.- mruknęłam, wychodząc na zewnątrz.
Zablokowałam auto, i szukając wzrokiem niskiej szatynki, przerwał mi ktoś zasłaniający moje oczy rękami.
- Zgadnij kto to.- usłyszałam cichy chichot gdzieś nad uchem.
Uśmiechnęłam się pod nosem i zdjęłam dłonie dziewczyny, krzycząc radośnie.- Zoey!
- A któż by inny?- zaśmiała się i mocno mnie do siebie przytuliła.- Nic się nie zmieniłaś.
- Ty również Zoe, ty również. Opowiadaj, co tam u ciebie?
- Wszystko opowiem ci przy jakimś dobrym ciastku i cappuccino.- chwyciłam mnie pod rękę i pociągnęła do wnętrza ogromnego budynku.- Zaraz po tym jak obejdziemy wszystkie sklepy z ładnymi ciuchami, butami i dodatkami.
- Ten sam wulkan energii co kilka lat temu.- uśmiechnęłam się.- Cały czas ta sama, rozbrykana i szalona Zay
- A jakżeby inaczej?!- krzyknęła radośnie.- Śmiech sprawia że żyje się o kilka miesięcy dłużej.
Brakowało mi jej wiecznie nie zamykającej się jadaczki.- Ty w takim razie dożyjesz setki.
- Och daj spokój. Będę nieźle pomarszczona, ale od tego są ponoć te wszystkie dobre kremy...

I tak właśnie zaczęłyśmy odbudowywać naszą dawną znajomość.
Tego mi było trzeba.
Całego dnia pośród ciuchów, z jakąś szaloną osobą przy boku i już. Zapomniałam już prawie o Harry'm i tym wszystkim co powoduje u mnie załamanie i smutek.
Cieszyłam się, że odnalazłam przyjaciółkę.
Bo w końcu przyjaciel jest lepszy niż chłopak, nie zostawi, pocieszy, rozśmieszy a nawet zrobi coś bardzo, bardzo głupiego.
Taka właśnie była Zoe.
Spontaniczna strzykawka z narkozą oraz dobra energia zmieszana z adrenaliną.

                                                                * 5 godzin później, 19.*
...- Ja bym ci radziła do tej sukienki kupić jeszcze marynarkę.- powiedziała Zoey z ustami pełnymi czekoladowej muffiny.- Najlepiej taką czerwoną.
- Mam czarną w domu. Nie musi się rzucać w oczy.- odpowiedziałam, biorąc ostatni łyk cappuccino.
- Jesteś piękna. Czemu tego nie pokazujesz?- osoba która była pełna energii, wesoła i uśmiechnięta, nie miała żadnych zmartwień i problemów akurat uczepiła się tych moich, najmniej ważnych.- Ale jestem zadowolona, że skusiłaś się na tą bluzkę.
Uśmiechnęłam się lekko i chwyciłam za wibrujący w kieszeni spodni telefon.
Wyciągnęłam go i spojrzałam na wyświetlacz. Mimowolnie zrobiło mi się słabo. 'Harry.'
"- Mogę przynajmniej wiedzieć, jak masz na drugie imię?"
Zastanowiłam się chwilę, po czym wystukałam szybko na klawiaturze - 'Kate'.
Wysłałam i ponownie schowałam telefon na swoje miejsce.
- Już twój chłopak chce mi cię ukraść?- zaśmiała się.
Przełknęłam ślinę i uśmiechnęłam się sztucznie.- Nie, to tylko kwota do zapłaty rachunku. Nic takiego. Poza tym, jestem singielką.
- Współczuję.- uśmiechnęła się lekko.- Kiedyś jeszcze znajdziesz tego jedynego. Ja czekałam, i opłacało się.- wskazała podbródkiem na blondyna stojącego nieopodal nas. Uśmiechnął się w jej kierunku.
- Jason.- powiedziała do mnie i pokazała mu ruchem głowy że już do niego dołącza.- Jesteśmy razem od trzech lat.
- Gratuluję.- mimowolnie się uśmiechnęłam.- Widzę, że to jednak twój chłoptaś mi ciebie odbiera.- powiedziałam, wstając.- Ja też już muszę lecieć. Wielkie dzięki za wszystko.
Mocno ją przytuliłam.
- Nie ma za co.- mruknęła mi na ucho.- To ja dziękuję. Myślę, że jeszcze to kiedyś powtórzymy.
- Ja też Zoe, ja też.- chwyciłam na ramię torebkę a w dłoń torby z ciuchami. Zoey miała czułego nosa do przecen i okazji. Pocałowałam ją w policzek na pożegnanie i odeszłam w swoją stronę. Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna wyszłam z centrum handlowego tak obładowana.
Cieszyłam się, że tak fajnie spędziłam z nią dzień.
Mi się we znaki dały tylko dwie rzeczy.
Esemes od Harry'ego i słodka scenka całującej się Zoey i Jasona. Cieszyłam się jej szczęściem, ale to już było przesadą.
Na zewnątrz padało. Pospiesznie odpaliłam silnik i ruszyłam w stronę domu.
Postawiłam auto na parkingu i pognałam do środka.
Otworzyłam mieszkanie i weszłam do środka, zamykając się na cztery spusty.
Postawiłam torby w salonie, po czym zrzuciłam buty i kurtkę, idąc do kuchni i stawiając sobie wodę na herbatę.
Po chwili zalałam wrzątkiem saszetkę i wróciłam do salonu.
Włączyłam telewizor i zaczęłam szukać jakiejś ciekawej stacji.
Zatrzymałam się na maratonie z 'Ridiculousness', nadającego na MTV.

Po dwóch godzinach oglądania, wyłączyłam sprzęt i zmierzyłam w kierunku sypialni, zrzucając z siebie bezwstydnie ciuchy i w samej bieliźnie kładąc się na łóżku. Okryłam się kołdrą. Po chwili usłyszałam wibracje telefonu leżącego gdzieś między poduszkami. Odgrzebałam go i opierając się na łokciu, odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam na wyświetlacz. Nowa wiadomość. Numer zastrzeżony. Lekko się przestraszyłam, ale nacisnęłam 'otwórz'.
" Następnym razem pożałujesz że się urodziłaś, mała suko.
Dorwiemy i ciebie i tego twojego jebanego lowelasa. Obu rozstrzelamy bez najmniejszego namysłu.
Aha, bym zapomniał.
Następnym razem zaciągnij zasłony.
Dzięki za pokaz Xx. "

sobota, 15 czerwca 2013

17 .

Przełknęłam głośno ślinę i zmierzyłam go wzrokiem.
Pistolet leżał kilka centymetrów ode mnie. I tak zbyt daleko aby choć trochę wystraszyć ów osobnika i zmobilizować go to tego żeby odszedł.
- Jesteś sama?- spytał niskim głosem.
- Nie.- pisnęłam cicho.- Z chłopakiem i jego kumplami.
Zajrzał do wnętrza domu.
- Widzę że impreza dość sztywna.- powiedział.- Pozwolisz że się wproszę i trochę rozbujam towarzystwo.
- Nie.- warknęłam i zastawiłam mu drogę.- Nie znam cię i nie wiem czego chcesz, ale odejdź.
- Oj, widzę że jednak nie jesteś taką grzeczną szarą myszką jak przypuszczaliśmy.- uśmiechnął się złowieszczo.- Harry mówił że jesteś zadziorna.
Poczułam że mój żołądek skręca się o sto osiemdziesiąt stopni, a źrenice gwałtownie się powiększają.
- Harry.- szepnęłam pod nosem.- Co mu zrobiliście?!
- Sam sobie na to zapracował.- zaśmiał się.- Nie chciał nas do ciebie doprowadzić, więc sam osobiście wybrałem się do urzędu miasta i zapytałem gdzie mieszka Alice Walter.
Chwycił mnie pod brodę i pociągnął ją w górę, ku swoich wściekle błyszczących oczu.- No bo przecież twój bohater musiał cię bronić przed niebezpieczeństwem które na nim spoczywało.
Po chwili mnie oświeciło.- Luke Cropp.
Zaśmiał się pod nosem.
- Gdzie on jest?- wyrwałam się i spytałam, ocierając usta dłonią.- Gdzie jest Harry?!
- Daleko, bardzo daleko od ciebie.- odpowiedział, wyciągając z kieszeni spodni pistolet, ładując go i celując w moją klatkę piersiową.- Teraz już nikt nie może cię ochronić.
Zwilżyłam wargi i zająkałam się.- Czy...czy on żyje?
- Hm...-zamyślił się chwilę.- Nie.
Wzdrygnęłam się. On...go zabił. Harry...nie żyje.
Mimowolnie do moich oczu zaczęły dobijać się łzy.
- Naiwniak myślał, że sprzedając swoje życie obroni cię przed przeznaczeniem, ale się mylił. Zaraz i na ciebie przyjdzie pora.
- Świetnie.- pomyślałam.- Nie mogłabym żyć bez Harry'ego w normalnym świecie, więc będziemy razem w tym pozaziemskim.
- Właź do środka.- nakazał, poganiając mnie ruchem pistoletu.- I bez numerów. Wiem że jesteś najlepszym komisarzem w tym obrębie stanu. W sumie, to zaszczyt zabić kogoś tak słynnego.
Wtedy coś się we mnie odblokowało. Jestem komisarzem. Jestem policjantem. Z jednej strony mordercą. Mogę zabić, nie zważając na stracenie własnego życia, tak jak uczył mnie Harry.
- Ty popierdolony chuju!- wrzasnęłam i chwyciłam za pistolet leżący na stoliku.- Zabiłeś go! Pójdziesz siedzieć na 25, 30 a nawet do usranej śmierci za kratki! Ja już tego dopilnuję!
Zaśmiał się złowieszczo.
- Daj spokój.- powiedział spokojnie.- Odłóż to bo się jeszcze skaleczysz.
- Zamknij się!- krzyknęłam, celując w jego twarz.- Za twoje zabójstwo mogą mi nawet dać dożywocie!
- Załamałabyś się.- stwierdził, opuszczając w dół mój pistolet.- Zniszczyłabyś tym swoje życie.
- Ni...- położył mi palec na ustach.- Daruj sobie. Chciałabyś tego? On nie był dla ciebie. Niszczył cię w bezbolesny sposób. Ja mu to tylko uświadomiłem i załatwiłem dług istniejący między nim, tobą a mną.
Milczałam. Po moich policzkach spływały łzy, skapujące na posadzkę i rozbijające się o nią w bezszelestny sposób.
- A teraz bądź grzeczna i zaprowadź nas do sypialni.
- Nie.- szepnęłam.- Zostaw mnie. Swoje już zrobiłeś.
- Nie, jeszcze nie.Jestem ciekawy jak Harry w piekle będzie się na mnie mścić o to, że cię zgwałciłem i zabiłem, a zwłoki zakopałem gdzieś w lesie bądź na złomowisku.
Stałam z nogami wbitymi w podłogę. Nie potrafiłam się ruszyć. Byłam sparaliżowana strachem i gniewem.
Chwycił mnie za włosy a moją twarz przyciągnął w swoją stronę. Cicho jęknęłam.- Masz się słuchać mała suko bo inaczej zrobię to szybciej.
Nim się zorientowałam, puścił mnie i widząc mój brak jakiegokolwiek zainteresowania, wziął zamach i dał mi w twarz. Upadłam na ziemię i chwyciłam za piekący policzek. Podkurczyłam kolana pod brodę i zaczęłam cicho łkać.
- Płacz nic nie da.- mruknął.- Radziłbym ci się stosować do moich zasad i spełnić wydaną prośbę.
Pociągnęłam nosem i wstałam, zmierzając w kierunku pokoju.
Przegrałam.
Sprzedałam swoje życie.
Śmierć była jak najbardziej na miejscu.
- Kładź się.- nakazał i zabezpieczył mój pistolet. Położyłam się z pokorą i wzięłam głęboki oddech.
Wszedł na mnie okrakiem , chwycił moje nadgarstki i skuł je o oparcie łóżka nad moją głową.
Wyciągnął z kieszeni taśmę i oderwał kawałek, zaklejając nią moje usta.
Zacisnęłam mocniej powieki gdy zaczął gwałtownie i dość boleśnie całować moją szyję.
Zerwał ze mnie spodenki razem z bielizną i czułam jak wypala wzrokiem moje czułe miejsce.
Stchórzyłam i zacisnęłam uda.
- Błąd.- warknął i uderzył mnie pięścią w brzuch. Gardłowo zawyłam.
Wbił we mnie trzy palce. Nie wytrzymałam i kopnęłam go z całej siły w krocze. Przeklął pod nosem i opadł na łóżko. Ja zaczęłam się szarpać, próbując wyswobodzić się z metalowego uścisku kajdanek.
- Przegięłaś dziwko.- warknął i odbezpieczył mój pistolet, przykładając go do mojego brzucha, najmocniej jak umiał.
- Zmów paciorek i dobranoc.
Po chwili ktoś wbiegł do domu.
- Zostaw ją jebany skurwielu!- ochrypły głos ów mężczyzny był taki sam jak głos Harry'ego.
Ale przecież Hazz nie żył.
Człowiek z burzą loków na głowie wyszarpał go ze mnie za ciuchy, rzucając nim o ścianę. Ten osunął się po niej na podłogę, klnąc coś pod nosem. Na chwiejnych nogach wstał i podszedł do niego, trzymając w trzęsącej się dłoni pistolet.
- Tylko spróbuj.- warknął lokaty i chwycił go za nadgarstek. Było ciemno, więc bójkę rozjaśniał jedynie blady blask księżyca przedostający się przez okno. Usłyszałam chrupnięcie i żałosny skowyt Luke'a.
Słyszałam tylko przyśpieszone oddechy, co chwile jakieś przekleństwa rzucane pomiędzy nimi i głuche uderzania pięściami o posiniaczone ciała.
Po kilkunastu minutach usłyszałam głośne jęknięcie Luke'a, po czym zapanowała cisza. Wygrany szybko oddychał. Zobaczyłam jak wstaje i wyszarpuje przegranego na zewnątrz. W ciemności jego oczy błyszczały przerażająco w moim kierunku. Świeciły...kocią zielenią.
Po chwili chłopak ponownie wszedł do sypialni i rozkuł moje nadgarstki, rzucając tylko cicho.- Zawiodłem się na tobie.
Brzmiało to jak wyrzut.
Znów wyszedł i trzasnął drzwiami. Obolała, powoli usiadłam na łóżku, chwytając za bolący przeraźliwie brzuch. Naciągnęłam spodenki i wstałam, oświecając światło i rozglądając się po pokoju. Na ścianie widniało dość spore wgniecenie, na podłodze widniały plamy krwi. Szybko podeszłam do okna, odsuwając firankę i patrząc na podwórko.
Dwóch mężczyzn, Luke i ten drugi.
Lokaty rzucił nim o śmietnik, przyciskając go do niego pięściami. Twarz Cropp'a była skąpana w jakiejś ciemnej cieczy, prawdopodobnie krwi.
Chłopak po raz ostatni zadał mu cios wymierzony w brzuch i odszedł. Pobity osunął się po kontenerze na ziemię, zwijając się z bólu.
Zwycięzca krwawej bitwy spojrzał w moje okno. Mimowolnie zasłoniłam firanki i potrząsając głową, poszłam do łazienki. Odkręciłam kurek z zimną wodą i przemyłam nią twarz. Na prawym policzku malował się siniak, dolna warga była rozcięta.
- Dupek. warknęłam, wycierając twarz i idąc do kuchni. Nafaszerowałam się środkami przeciwbólowymi i usiadłam na stołku, opierając ręką zdrowy policzek.
Chciałam minione zdarzenia jakoś sobie poukładać, co raczej było niemożliwe. Przerwał mi ktoś wchodzący do mieszkania.
Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.
Po chwili w progu kuchni ukazała się obita postać...Harry'ego.
On żył. Był dość mocno pokaleczony, ale żył. Luke chciał mnie tylko nastraszyć.
- Harry.- szepnęłam i lekko się uśmiechnęłam, zeskakując ze stołka i idąc w jego kierunku.- Ty żyjesz.
Przytuliłam się do niego, wtulając twarz w jego ciepły tors. Po moich policzkach zaczęły spływać teraz łzy szczęścia. Koszulka była przesiąknięta zapachem dymu papierosowego i śmierci.
Usłyszałam gardłowe warknięcie. Nie odwzajemnił mojego gestu.
- Zostaw mnie.- warknął.
Coś ukłuło mnie w serce na wypowiedziane przez niego słowa.
Odkleiłam głowę od jego ciała i spojrzałam na jego twarz. Mimo kilku kropel krwi i i rozwalonej wargi, przyozdabiał ją gniew, złość, smutek i rozczarowanie.
- Co?- spytałam lekko zszokowana.
- To.- zdjął z siebie moje ręce.- Nie można na tobie polegać.
- O co ci chodzi?
- Naraziłaś naszą dwójkę na pewną śmierć. Gdybym się im nie wyrwał, ten gnój by cię zabił.
- Co ja takiego...
- Mówiłem że nie masz do mnie dzwonić i esemesować, mówiłem żebyś uważała i nikomu nie otwierała, ale nie, ty oczywiście musiałaś zrobić po swojemu.- jego oczy ciskały we mnie piorunami.
- Martwiłam się. Na prawdę, tak trudno jest ci to zrozumieć?
- Oni chcieli mnie, nie ciebie. Nic ci do tego nie było. Nie miałaś się wtrącać!
- Nic mi nie powiedziałeś! Mogłeś chociaż wspomnieć że chcą cię zabić, a nie odstawiać takie przedstawienie.
Prychnął.
- Czyli że mam rozumieć, nie potrzebujesz już mojej ochrony?
- Łaski bez.- warknęłam.- Doskonale poradzę sobie sama.
- Świetnie.- uśmiechnął się sztucznie.- Wnioskując, także mnie nie potrzebujesz.
Wstrząsnęło mną. Czy on chciał...końca?
- Co?
- Potrzebowałaś mnie tylko do ratowania swojego tyłka, więc skoro poradzisz sobie sama, to koniec.
- Czego koniec? Harry, to nie tak.
- Koniec nas.- z wyraźnie słyszalnym trudem wymówił to zdanie.- Od samego początku wiedziałem że nie wyniknie z tego nic dobrego. Intuicja ponownie mnie nie zawiodła.
Byłam zdruzgotana. Potrafiliśmy się kłócić, ale nie aż do takiego stopnia!
- Zapomnij o mnie.- mruknął szybko.- Nawet ci w tym pomogę.- powiedział i spuścił wzrok.- W środę mam samolot do Londynu. Równe siedemdziesiąt dwie godziny na spakowanie się, wypicie ostatniej kawy ze Starbucks'a i wypalenie ostatniego papierosa na ziemi skandalu i chińskich sklepików.
- Harry, nie.- do moich oczu zaczęły dobijać się łzy, a wyrzuty sumienia skręciły mój żołądek.
- Skoro mówisz że poradzisz sobie z tym sama, daję ci się wykazać.- obrócił się na pięcie i odszedł, chwytając za klamkę drzwi wyjściowych.- Nie zmarnuj tej szansy tak, jak zmarnowałaś swoje życie.
Trzasnął drzwiami. Wybuchnęłam płaczem i usiadłam na chłodnych kafelkach w kuchni, kryjąc twarz w dłonie.
Zostałam sama.
Mimo przeszło siedmiu bilionów ludzi na świecie, byłam sama jak palec.
O co mu tak naprawdę poszło?
O to, że się o niego martwiłam?
O to, że jego życie nie było mi obojętne?
Najbardziej wstrząsnęło mną to, że postanowił wrócić do Anglii.
No tak, nic go tu już nie trzymało. Zakończył śledztwo i jedynym powodem do zostania były te wszystkie chodzące plastikowe szkielety, będące made in Victoria's Secret, Gucci albo Chanel.
Nikt nie mówił że będzie łatwo.
Nikt nie wspominał że życie będzie usłane różami.

Tylko czemu ostre ciernie kwiatów miłości przeszły na stronę gniewu i spowodowały że człowiek dusi się tym wszystkim?
(....)

piątek, 14 czerwca 2013

16 .

- Daleko stąd na Green Place?- spytałam, siedząc w kuchni i stukając palcami o blat stołu.- Bo są raczej marne szanse na to że mnie podwieziesz.
- Osiem kilometrów.- odpowiedział.- Jeśli wyszłabyś teraz teraz, doszłabyś przed zmrokiem.
- No, komu w drogę, temu czas.- po chwili namysłu, zeskoczyłam ze stołka i podążyłam do progu kuchni. Harry zagrodził mi drogę silnym ramieniem.- Czemu chcesz wracać?
- Nie lubię szlajać się od domu do domu.- odparłam, przeciskając się przez wąską szczelinę. Chwycił mnie za kaptur bluzy i pociągnął w swoją stronę, mrucząc szeptem na ucho.
- Oferta nadal jest aktualna. Jeśli chcesz, możesz mieszkać tu do końca sprawy.
- Dzięki, ale nie skorzystam.- odparłam, przewieszając torebkę przez ramię, na której wisiała sukienka. Włożyłam pospiesznie szpilki i już zaczęłam żałować że nie ubrałam tenisówek.
- Życzę powodzenia w tych pantofelkach.- mruknął i uśmiechnął się cwaniacko, otwierając mi drzwi.
- Nie jest mi potrzebne.- odpowiedziałam i wyszłam na chodnik. Czułam że odprowadza mnie wzrokiem, po czym znika za drewnianymi drzwiami.
Było mi obojętne, gdzie idę. Szłam przed siebie, pozwalając sobie tonąć w lekkich promieniach słońca przenikających przez ciężkie, szare chmury.
Co kilkanaście metrów rozglądałam się dookoła by dostrzec jakikolwiek znak.
Ludzie przejeżdżający koło mnie patrzyli się na mnie jak na idiotkę. Rozczochrana brunetka w olbrzymiej, naciągniętej bluzie i szpilkach.
Skończona dziwka.
Po kilkunastu minutach marszu, buty zaczęły mnie strasznie obcierać. Nie miałam wyjścia, chwyciłam je w dłoń i szłam boso po chłodnym chodniku wyłożonym kostką.
Cały czas ten sam widok poziomo ułożonych w rzędzie kolorowych domków które oddzielały równie przystrzyżone żywopłoty.
Żadnych śladów którędy do domu.
Po chwili zatrzymało się koło mnie tak dobrze znane mojej osobie czarne volvo.
- Wskakuj.- mruknął Harry pod moim adresem, wystawiając rękę za okno.- I nie marudź. Spieszę się. Mam sprawę do załatwienia.
- Ale...
- Do auta!
Westchnęłam i pospiesznie spełniłam jego żądanie.
Z piskiem opon ruszył z krawężnika. Jego kamienny wyraz twarzy i zaciśnięta szczęka mówiły że jest zły i z chęcią by kogoś skopał.
- Gdzie jedziemy?- spytałam przerywając niezręczną ciszę.
- Odwożę cię do domu.
- A ty?
- Mówiłem że mam sprawę.- warknął przez zęby.
- Jaśniej mógłbyś?
- Nie interesuj się.- warknął.- To nie twoja sprawa.
Zacięłam wargi i spojrzałam w przednią szybę.
Po chwili stanął na parkingu.
- Narazie.- powiedziałam i nachyliłam się w jego kierunku aby pocałować go w policzek.
Odsunął głowę.
- Idź już.- pogonił.- Nie dzwoń i nie pytaj gdzie jestem. Zamknij się w mieszkaniu i nie wychodź na zewnątrz. Gdy się ściemni, usiądź w kącie sypialni i trzymaj mocno w rękach pluszaka którego ci dałem. Póki nie wyślę ci jakiegokolwiek esemesa, nie masz się stamtąd ruszać, jasne?
- Cze...
- Obiecujesz?
- O co...
- Przysięgnij Alice!
- W porządku.- odpowiedziałam i wyszłam z auta, trzaskając drzwiami.
Weszłam do wnętrza kamienicy. Pospiesznie otworzyłam mieszkanie i wbiegłam do środka, zamykając się na cztery spusty tak jak nakazał mi Harry.
Byłam podenerwowana a zarazem przestraszona. O co mu chodziło? Przecież przez te kilka dni wszystko było w porządku.
A może byłam złym obserwatorem?
Usiadłam na kanapie i zaczęłam nerwowo bawić się palcami.
Telefon leżący na stoliku wręcz prosił się aby po niego sięgnąć i wybrać numer lokatego.
- Nie, Alice. On jest już dorosły. Nie traktuj go jak małolata.
A jak coś mu się stało?
Jak znowu się w coś wkopał?
A jak nawet to co, i tak nie powinnam interesować się jego sprawami.

Nerwy zżerały mnie od środka. Chciałam coś zrobić, ale obiecałam sobie, Harry'emu że zostanę w domu i nie będę wtykać nosa w nie swoje sprawy.

Ściemniło się.
Postanowiłam wziąć kąpiel i chociaż spróbować potraktować obojętnie zaistniałą sytuację.
Zaczęłam powoli zrzucać z siebie ubrania. Chwyciłam telefon i papierosy w rękę po czym poszłam do łazienki i napuściłam ciepłą wodę do wanny.
' Martwię się '
Wystukałam szybko na klawiaturze, a mój palec zawisnął nad kwadracikiem z napisem 'wyślij'.
- Pieprzyć wszystko.- pomyślałam i nacisnęłam odpowiedni klawisz, już trochę żałując.
Zakręciłam kurek i zanurzyłam się po szyję w ciepłej wodzie. Wyciągnęłam z paczki papierosa i zapaliłam go, zaciągając się głęboko dymem.
Bałam się tylko o to, jak ciężką awanturę zrobi mi po powrocie do domu.
Nie myśląc o tym dłużej, skończyłam papierosa i umyłam się, po czym wyszłam z wanny i starannie wysuszyłam ciało ręcznikiem, idąc do sypialni i naciągając pierwszą lepszą bluzę oraz spodenki.
Po kilku minutach usłyszałam dzwonek do drzwi.
Modląc się w duchu, żeby był to Harry, podążyłam w kierunku źródła dźwięku.
Narzuciłam na ramiona wiszącą na garderobie bluzę, po czym odgarnęłam włosy do tyłu i chwyciłam za zamek.
Po chwili poczułam jakby kopnięcie w dłoń. Mimowolnie odskoczyłam.
- Co do diabła?!
Pomyślałam i niezrażona ponownie sięgnęłam klamki.
- Nie otwieraj. Obiecałaś, że będziesz ostrożna.
Usłyszałam w głowie jakiś głos...sumienie, które przybrało barwę głosu Harry'ego!
Pokręciłam przecząco głową i szybko otworzyłam drzwi.
Przede mną stał jakiś dwumetrowy kolos w kapturze którzy szczerzył się do mnie cwaniacko. Nie, to nie był Harry. Już zaczęłam żałować że nie posłuchałam 'głosu sumienia'. Po chwili mojego zszokowania, z jego ust wydobył się cichy pomruk.
- No witaj, piękna.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

15 .

- Alice, nie śpij!- Harry chwycił mnie za rękę i lekko nią szarpnął.- Nie teraz!
W jego głosie można było dostrzec presję i żądzę. Mimowolnie poprawiłam się na fotelu i odgarnęłam włosy z twarzy, mrucząc coś pod nosem i rozwierając powieki. Najpierw jedną, potem drugą.
- Czego chcesz?- spytałam półprzytomnie.
- Ciebie skarbie, ciebie.
Spojrzałam w jego stronę. Uśmiechał się pod nosem i uważnie lustrował wzrokiem drogę.
Po chwili gwałtownie zahamował samochód i wprost z niego wyskoczył.
Byłam zbyt pijana i śpiąca, aby zlokalizować gdzie jesteśmy i którą godzinę wskazuje elektryczny zegarek. Chłopak otworzył drzwi i wziął mnie na ręce. Wtuliłam się w jego tors i zaczęłam wciągać piękny zapach perfum które wsiąknęły w jego marynarkę. Chłodne, nocne powietrze przesiąknięte było adrenaliną i pożądaniem.
Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Chwilę później charakterystyczne 'klik'.
- Alice, spójrz na mnie.- poinstruował. -Nie śpij!
- Yhym.- mruknęłam otwierając leniwie oczy.
Postawił mnie na ganku jakiegoś mieszkania i pospiesznie włożył klucz do zamka, przekręcając go w odpowiednią stronę. Otworzył drzwi i wciągnął mnie do środka. Nie zdążyłam nic powiedzieć, ponieważ chłopak mocno przycisnął swoje usta do moich, sięgając ręką za moją głowę i zaciągając łańcuszek.
- Harry.- jęknęłam w jego usta.
- Tak?
- Musimy to robić...teraz?- spytałam, ponieważ moje zmęczenie i ilość promili we krwi dawały się we znaki.
- Wystarczy, że oddasz mi siebie.- wytłumaczył.- Powiem ci, co i jak masz robić. Wtedy oboje będziemy zadowoleni.
Jęknęłam pod nosem, gdy odchylał moją głowę w tył, gryząc i całując moją szyję.
- Hazz.- jęknęłam.- Proszę, nie każ mi.
- Cicho bądź.- warknął, biorąc mnie sobie na ręce.- Obiecuję, że dojdziesz dzisiaj przynajmniej cztery razy.
Dla mnie, oczywiście.- wypowiadając dwa ostatnie słowa, zaśmiał się cwaniacko.
Byłam lekko przerażona. Idealnie zaplanowany gwałt. Schlana do upadłego dziewczyna i jakieś odludzie.
Postawił mnie na miękkiej posadzce i zamknął drzwi sypialni. Przycisnął mnie swoim ciałem do lakierowanego drewna i lekko pociągnął za moją dolną wargę, chwytając moje nadgarstki i kładąc je na swoich ramionach. Jedną ręką blokował drogę ucieczki, a drugą wsunął pod moją sukienkę, muskając opuszkami palców skórę na udzie i pośladku. Chwyciłam go za tył karku i wbiłam w niego paznokcie, dociskając jego twarz do mojej i przygryzając jego dolną wargę, ciągnąc ją w dół.
Mruknął coś w moje usta.
- Ty mała cholero.- warknął, wsuwając rękę w szczelinę pomiędzy moimi plecami a ścianą, chwytając zamek sukienki i ciągnąc go w dół. Po chwili materiał zsunął się ze mnie na podłogę, zostawiając mnie w samej bieliźnie przed napalonym idiotą.
Zaśmiał się cicho, mrucząc i lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu.
- Jesteś piękna.- chwycił lekko za mój podbródek, złączając nasze usta w namiętnym pocałunku.- I tylko moja.
Patrzyłam na niego z lekką grozą, gdy przesuwał swoją dłoń z mojego uda, przez brzuch, do piersi. Kiedy chciałam nabrać powietrza, on wykorzystał moment i dołączył do tego swój ciekawski język, który przyjemnie drażnił moje podniebienie. Coś się we mnie odblokowało. Jakiś nerw wysyłał do mózgu informację, że chcę to zrobić. Tak, chcę się pieprzyć z Harry'm Stylesem w jakimś nieznanym mi dotąd miejscu.
O, patrzcie, jakieś urozmaicenie.
Chwyciłam za rąbek jego koszuli i zaczęłam pospiesznie odpinać jej guziki.
- I o to chodziło, mała.- uśmiechnął się w moje usta.- Grzeczna dziewczynka.
- Zamknij się kretynie.- warknęłam i przekręciłam go tak, że to teraz on graniczył ze ścianą.- Teraz to ty należysz do mnie. I nie na odwrót.
Nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się i pomógł mi, zsuwając ze swoich ramion marynarkę. Pospiesznie zdjęłam jego koszulę i wtopiłam palce w jego miękkie loki, zmuszając go tym samym, aby zwrócił twarz w moim kierunku. Zaczęłam namiętnie i łapczywie całować jego pełne usta. Czułam się tak, jakby ów istota miała zaraz zniknąć. Nie przerywając walki naszych języków, chwyciłam za pasek i guzik jego spodni.
Nie umiałam się z nimi uporać, dlatego byłam wdzięczna Harry'emu, kiedy wprost je z siebie zerwał.
- Chcę z tobą trochę poświntuszyć, kotku.- mruknęłam mu na ucho i lekko przygryzłam jego płatek, wiodąc wilgotną ścieżkę przez linię jego szczęki, szyję, obojczyki i tors. Za ten czas, gdy napawałam się jego niebiańskim ciałem, on gładził jedną dłonią moje plecy, co chwila zahaczając palcami o zapięcie stanika, a drugą lekko pocierał moją 'przyjaciółkę'.
Wiedział, że teraz jestem bardziej go głodna i nie chciał tak szybko rozkręcać zabawy, chociaż jego 'igraszki' były dość wnerwiające. Co chwila ulegałam i pozwalałam uciekać jękom z moich ust, gdy pieściłam jego usta i szyję.
- Nie wytrzymam dłużej.- szepnęłam, opanowując przyśpieszony oddech.- Pieprz mnie Hazz.
- O nie, nie skarbie.- zaprotestował.- Zabawimy się trochę.
Kończąc podniecające zdanie, wziął mnie na ręce i położył na łóżku. Popatrzyłam w jego oczy z lekkim strachem, na co on tylko mrugnął do mnie zadziornie.
- Nie jestem pewna, czy...- przerwał mi namiętnym pocałunkiem.
- Nic diametralnie innego.- odpowiedział.- Po prostu nową pozycję.

                                                                                 **
- Mogę już?- mruknął mi na ucho błagalnie.- Dłużej nie wytrzymam.
Najwidoczniej wyczuł moją niepewność, ponieważ splótł szczelnie nasze palce.- Wszystko będzie dobrze.
- Ufam ci.- odpowiedziałam i wtuliłam twarz w jego gorący tors.
- Ale wtedy...
- Wtedy powiedziałeś że to już więcej się nie powtórzy.- odpowiedziałam, aby dać mu odrobinę więcej odwagi.- Wierzę ci.
- Jesteś tego pewna?
- Tak, Harry. Jestem.
Poczułam jak nabiera powietrza i nieco bardziej rozchyla moje nogi.- Obiecuję, będę delikatny.
Jak powiedział, tak też zrobił. Wszedł we mnie delikatnie i powoli, bez nerwów i żadnych gwałtownych ruchów. Wiedział, że oboje mamy mnóstwo czasu.
- Mogę wejść głębiej?- po chwili mruknął mi cicho na ucho.
Chyba wyczuł moje zdenerwowanie, ponieważ lekko pocałował mnie w delikatną skórę pod uchem i mocniej ścisnął moją dłoń.
- W porządku?- spytał.
- Tak.- jęknęłam i odchyliłam głowę do tyłu.
Ponownie lekko zatopił się w moim wnętrzu. Jeszcze nigdy nie czułam takiej bliskości z drugą osobą.
Harry był taki delikatny i cierpliwy.
Nie wiem, czy to przez to że byłam tak pijana i musiał na mnie szczególnie uważać, czy po prostu się o mnie martwił.
Szczerze, wolałabym to drugie.
Słodkie było to, jak uspokajał mnie łagodnymi pocałunkami i cichym mruczeniem na ucho, jak bardzo mnie kocha.
- Pozwól mi się ruszyć.- jęknął po chwili, prawie błagalnie.- Chcę to zrobić z tobą. Dziko i jak należy.
Lekko wbiłam paznokcie w jego umięśnione plecy. Słowa które wypłynęły z jego ochrypłego gardła wywołały na moim ciele gęsią skórkę.- No, dalej. Pokaż, co potrafisz.
Od razu zwiększył obroty. Mimowolnie zacieśniłam uścisk nóg na jego biodrach.
- Harry.- jęknęłam mu na ucho, łapiąc oddech.
- Mam przestać?- spytał.
- Nie.- mruknęłam i lekko pocałowałam go w policzek.- Kontynuuj.
Czułam jak ciepło budujące się w dole mojego brzucha przybiera na sile przez kocie ruchy mojego kochanka.
- Proszę cię, pozwól mi być w tobie, kiedy dojdziesz.- wydyszał.
Nie zdołałam nic powiedzieć, ponieważ dotarł do punktu G.
Głośno jęknęłam.
- Tu?- mruknął.
Pokiwałam głową i nerwowo oblizałam wargi.
Ponownie zaczął drażnić mój czuły punkt. Chciał tego. Chciał tego bardziej niż ja.
- Pozwól mi.
Nasze nosy lekko się stykały, oczy przepełnione były pożądaniem. W odpowiedzi tylko lekko pociągnęłam za jego dolną wargę.- Ufam ci.
Ciągle nie przestawał się we mnie poruszać. Swędzące kropelki potu drażniły nasze rozżarzone ciała. Czułam, że jestem blisko.
- Jestem z tobą.- szepnął.- Dojdź dla mnie. Jesteś bezpieczna.
Przyjemne ciepło rozlało się w moim wnętrzu. Wtopiłam palce w jego wilgotne loki i zacisnęłam wargi, mocniej dociskając jego usta do mojej szyi. On lekko ją cmoknął.- Brawo Alice. Dobra robota.
Moje mięśnie paliły niemiłosiernie. Nie wspominając o suchym oddechu który drażnił mi gardło.
Opadłam bezwładnie na łóżko i wypuściłam całe powietrze znajdujące się płucach.
Rozwarłam powieki. Oczy Harry'ego migotały radośnie gdy ten szczerzył się do mnie wesoło.- Byłaś świetna.
Ponownie cmoknął mnie w usta i usiadł na łóżku.- I bardzo głośna.
- Co masz na myśli?- spytałam, odwracając głowę w jego stronę.
- Nie poznałem jeszcze gościa który mieszka obok, ale mogę się założyć, że wie już jak mam na imię.
Rzucił zużytą prezerwatywę na ziemię i zmierzwił loki.- Która godzina?
Chwyciłam w rękę telefon.- Trzecia trzydzieści.
- Pięć godzin i dwadzieścia sześć minut.- stwierdził.- Wliczając obiecane cztery orgazmy.
Popatrzył na mnie żartobliwie.
Złapałam leżącą niedaleko poduszkę i zebrałam siły aby w niego rzucić.- Kretyn.
Wstał i okręcił łóżko dookoła, zrywając ze mnie wilgotną kołdrę i biorąc mnie na ręce.
- Nie masz siły żeby protestować, więc idziemy pod obiecany prysznic panno Walter.- wyszczerzył się zwycięsko w moim kierunku i lekko pocałował mnie w usta.- Nie ma wymówek.
- A masz coś do jedzenia?
- Tak żarłoku. Zrobię ci śniadanie.- zaśmiał się.
- Prysznicu, nadchodzę!-krzyknęłam i cmoknęłam go w czubek nosa.

                                                                               **
Harry za chlapanie i wygłupy dostał kilka razy gąbką w twarz.
Przyjemne, a zarazem dziwne było jak staliśmy przytuleni do siebie pod chłodnym strumieniem wody. Mimo zimnej temperatury płynu, ciało chłopaka było gorące.
Po gdzieś pół godzinie wysuszyliśmy się i wróciliśmy do sypialni.
- Czyj to dom?- spytałam.
- Nasz.- odpowiedział, grzebiąc za czymś w szufladzie.
- Co?- spytałam zdziwiona.
- Nasze mieszkanie.- powtórzył.
- Ale...
- Spokojnie.- uśmiechnął się lekko.- Wynająłem je tylko.
- O matko.- jęknęłam.- Wystraszyłeś mnie że...
- Że co?- zdziwił się, ściągając brwi.
- Nic.- odpowiedziałam szybko, wbijając wzrok w podłogę. Jego tęczówki były teraz ciemno piwne. Kocia zieleń gdzieś przepadła.
- Ty dalej się mnie boisz?- spytał, prawie gniewnym tonem.
- J-ja...nie, no co ty.- pisnęłam cicho.- Przecież ci ufam.
- Powiedz mi prawdę.- warknął i złapał mnie za nadgarstki.- Chcę uchronić nasz związek od innych błędów.
- Jest w porządku.- odpowiedziałam i zebrałam się na odwagę aby spojrzeć w jego oczy.- Wierzę, że mnie nie skrzywdzisz.
- Mimo to.- mruknął.- Chcę żebyś była przestrzeżona. Nie potrafię się kontrolować.
- Harry.- powiedziałam cicho.- Ty taki nie jesteś.
- Nie znasz mnie wystarczająco aby móc cokolwiek wywnioskować.- warknął i usiadł na skraju łóżka, opierając się łokciami o uda. Szybko zajęłam koło niego miejsce.
- Nie jesteś maszyną do zabijania.- chwyciłam go za ramię i lekko je ścisnęłam.- Masz serce.
Prychnął.- Znam prawdę. Nie okłamuj się.
Władowałam się mu okrakiem na kolana i chwyciłam za jego podbródek, kierując jego twarz w moją stronę.
- Gdzieś tam pod tą grubą warstwą gniewu i chłodu są skryte uczucia.- splotłam palce na tyle jego karku.- Ty musisz je tylko włączyć i wcielić w życie.
Wziął głęboki oddech i po chwili wypuścił powietrze z ust. Lekko przyłożyłam swój nos do jego.- Kocham cię.
- Dziękuję.- szepnął cicho i mocno przytulił mnie do siebie.- Dajesz mi nadzieję, że następny dzień będzie lepszy, chociaż wiem że okłamujesz nas obu. Ale mimo to, dziękuję.
- Ej.- lekko klepnęłam go w plecy.- Za karę robisz śniadanie.
- Wiem.- odpowiedział i przewrócił mnie na łóżko, lekko całując w usta i wstając, chwytając w rękę bluzę i rzucając ją we mnie.- Przebież się. Nie będę katował cię sukienką.
- Dzięki.- prychnęłam i popatrzyłam na niego jak na idiotę.
Szybko naciągnęłam na siebie pachnący chłopakiem materiał i poszłam do kuchni. Hazz siedział na schodach tarasowych. Chwyciłam w rękę papierosy i dołączyłam do niego. Szukał czegoś w telefonie.
- Co robisz?- spytałam zapalając tytoń.
- Dzwonię.- przyłożył telefon do ucha i odebrał ode mnie papierosa.
- Cześć Louis.
Mimowolnie uniosłam do góry jedną brew i wypuściłam dym z ust.
- Ee, dobrze. A u ciebie?
...
- To super, nie?
...
- Daj spokój. Dobrze że Hole cię z nią spiknął.
...
- Ładna jest.- uśmiechnął się cwaniacko i spojrzał na mnie.- I dobra w łóżku.
Uderzyłam go z całej siły w ramię.
- Siedzi koło mnie i akurat mnie bije. Alice, przywitaj się.
- Goń się.- warknęłam obracając się do niego tyłem.
- Chyba się obraziła.- czułam w jego głosie idealną porę do żartów.- Potem ją jakoś przeproszę.
Wstałam i kończąc papierosa, weszłam do środka. Miałam przeczucie że to ja będę musiała zająć się śniadaniem.
Otwierając lodówkę i kładąc wszystkie potrzebne produkty na blacie, zaczęłam przygotowywać posiłek.
Po chwili poczułam charakterystyczne, duże dłonie chłopaka na biodrach.
- Nie lubię jak zapominasz o oryginalnym zakończeniu upojnych momentów minionych nocy.
Uśmiechnęłam się pod nosem, czując jak jego dłoń odgarnia moje włosy na prawe ramię i jak jego usta zaczynają kolejną rundkę poprzez linię mojej szczęki, szyję, idąc w dół i w dół.
Nim się zorientowałam, chłopak wziął mnie na ręce i położył na stole.
- Lubię pańską tradycję, panie Styles.- zagryzłam podniecająco dolną wargę.
- A ja lubię pani jęki wmieszane w prośby o więcej.- uśmiechnął się pod nosem i stanął pomiędzy moimi nogami, mocno przyciskając swoje usta do moich.
- Piąty orgazm. Brawo Styles.- mruknął cicho, jakby sam do siebie.

(....)

~
Bardzo przepraszam za zwłokę.
Musiałam się pozbierać, przez te kilka dni było u mnie niewesoło.
Ale sytuacja chciałaby wrócić do normy, w co wątpię, ponieważ moja siostra oczekuje kolejnego dziecka, które przejmie pałeczkę nad starszym bratem i będzie rujnować mi życie.
Nom, czyli po staremu ;>
Enjoy ! ;3

czwartek, 6 czerwca 2013

14 .

- Alice! Alice!- słyszałam jak przez mgłę. Dopiero po chwili rozmazany obraz wyostrzył się i zobaczyłam nad sobą twarz Harry'ego.- Alice, proszę, ocknij się!
Czułam silne szarpnięcia za ramiona. Zaczęłam dławić się i kaszleć wodą znajdującą się w płucach. Gwałtownie nabrałam powietrza i otworzyłam szeroko oczy, rozglądając się dookoła. Leżałam na zimnych kafelkach w łazience a nade mną siedział Harry. Trzymał mnie w ramionach i uważnie przypatrywał mi się z widocznym strachem i grozą. Jego koszulka była cała mokra, nie wspominając o twarzy na której gościły iskrzące się krople. Byłam okryta ręcznikami a z moich włosów kapała woda.
- Straciłaś przytomność.- powiedział ledwo sklejając słowa w zdanie.- Nawet nie wiesz jak się przestraszyłem.
Nie zdążyłam nawet podciągnąć się na łokciach, a chłopak już mnie do siebie przytulał.- Nie strasz mnie tak więcej.- mruknął mi we włosy.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Jak się tu znalazłeś?- spytałam.
- Zadzwoniłem, nie odebrałaś. Powtarzałem to chyba dwanaście razy i nic. W końcu postanowiłem przyjść do ciebie i cię ochrzanić, że masz rozładowany telefon. Jak zobaczyłem cię pod powierzchnią wody...ty się nie ruszałaś....wystraszyłem się, że...- jąkał się drżącym głosem.
Martwił się, to było widać.
- Nic mi nie jest.- odpowiedziałam, wstając. Chłopak nie chciał mnie puszczać.- Możesz wracać do siebie.- próbowałam wyswobodzić się z jego uścisku.
- Zwariowałaś?!- skarcił mnie.- Nie ma mowy, zostaję u ciebie.
- Nie musisz. Dalej sama sobie poradzę.- odpowiedziałam.
- Zapomnij.- odgarnął moje pozlepiane włosy z twarzy.- Zaczynam rozważać nad kolejnym skuciu cię kajdankami. Pocałował mnie czule w czoło.
Prychnęłam.- Daj spokój. Wszystko okej.
- Wątpię.- wstał i podał mi rękę.
- Mogę się ubrać?- wskazałam na drzwi.-
Westchnął i przewrócił oczami, wychodząc.
Pospiesznie naciągnęłam wcześniej naszykowane ciuchy i wysuszyłam włosy ręcznikiem. Po kilku minutach wyszłam z łazienki i skierowałam się w stronę kuchni.
Zrobiłam dwa kakaa z bitą śmietaną, czekoladą i piankami. Za oknem było ciemno i dalej padało, dlatego udałam się w stronę salonu. Usiadłam koło Harry'ego na kanapie i wręczyłam mu gorący napój. On okrył mnie polarowym kocem i objął silnym ramieniem.
- Dzięki.- mruknął, uśmiechając się lekko.
W odpowiedzi pocałowałam go tylko w policzek.
- Chyba posłużył ci ten chwilowy brak tlenu i świadomości, co?- zaśmiał się.
Dźgnęłam go chudym palcem w pierś.
- W jakimś stopniu uratowałeś mi życie.- powiedziałam po chwili, spoglądając na jego twarz.- Dziękuję.
Skierował wzrok zielonych oczu na mnie.
- Przestań. To tylko pestka.
- Nie wydaje mi się, bohaterze.- odpowiedziałam, bardziej wtulając się w jego ciepły tors.
- Moja teoria zaczyna się sprawdzać.- mruknął sam do siebie po chwili.
- Co masz na myśli?- od razu zareagowałam.
- Muszę chronić cię przed wszystkim. Dosłownie.
- Och, nie byłabym taka pewna.- powiedziałam ironicznie.- Zrobiłam kakao i dalej żyjemy.
Zaczął pociągać nosem.- Czujesz?
- Co?- poszłam w jego ślady.
- Jakby...gaz.- spojrzał na mnie znacząco.
- No błagam!- jęknęłam i zerwałam się na równe nogi, pędząc do kuchni.

*
Harry co chwila ziewał. Chciałam zrobić coś, aby chociaż trochę mu ulżyć. Główkowałam przez dobre pół godziny, z przerwami na chwilową zajawkę, o co chodzi w serialu.
- Mam pomysł.- powiedziałam jakby sama do siebieotherside, idąc do przedsionka. Pogrzebałam trochę w jego kurtce i wyciągnęłam z niej pistolet razem z...kajdankami. W szafce zwinięty w kłębek leżał sznurek.
- Jaki?- spytał, przecierając oczy.
- Będziesz mógł się przespać.- powiedziałam, wracając koło niego na kanapę.
- Co?!- krzyknął.- Uratowałem ci życie, a ty chcesz mnie wysłać do grobu?!
- Nie, kretynie.- sięgnęłam po jego nadgarstek i zacisnęłam na nim metalową klamrę. Tak samo uczyniłam ze swoją dłonią.
- No, proszę, jednak przekonałem cię do tych kajdanek.- zaśmiał się.
- Nie, nie przekonałeś.- owinęłam mu kilkakrotnie wokół palca sznurek, a jego drugi koniec zacisnęłam w dłoni.- Mówisz przez sen.- zakryłam śmiech.
- Ja...że ja co?!- krzyknął.- Co ja wtedy wygaduję?!
- Bardzo...fajne rzeczy na mój temat.- zaśmiałam się.
- Osz kurna.- zakrył twarz ręką.
- Mniejsza o to. Jeśli nasze widmo chciałoby ci coś zrobić, wystarczy że mi o tym...powiesz. Wtedy ja cię obudzę.- wytłumaczyłam.
- Nie wiem czy to dobry pomysł.- popatrzył mi w oczy niepewnie.
- Do odważnych świat należy.- chwyciłam jego twarz w obie dłonie i przycisnęłam swoje usta do jego. Lekko rozchylił wargi, dając mi większy dostęp do swojego podniebienia. Nie wiem co w tym było, ale te uniesienia podczas pocałunków czy dotykania były niesamowite.
Wcisnęłam mu w rękę pistolet.
- Obyś miała rację.- powiedział, maskując westchnienie i oblizując wargi, kładąc głowę na moich kolanach.
Wplotłam palce w jego miękkie loki i zaczęłam się nimi bawić, lekko oplatając je wokół swoich palców.
To było bardzo niebiezpieczne posunięcie, ale chciałam żeby trochę odpoczął. Ja już swoje zrobiłam.
Come into my world
And singing lalala
Dance around the world
And singing lalala
All the boys and girls
Singing lalala
Dance around the world
La la la la la la '
Nim się zorientowałam, chłopak cicho pochrapywał z lokami miękko wbitymi w moje nogi. Mocniej ścisnęłam sznurek w dłoni i zacięłam wargi.
Zostało mi tylko nasłuchiwanie i czekanie.
Jakby tylko można było pogonić te leniwe wskazówki zegara (....)

Wyświetlacz telefonu wskazywał 7.43, co oznaczało że Harry spał równo trzy godziny. Równo trzy godziny wpatrywałam się w niego jak w obrazek, oczekując na jakikolwiek ruch warg lub mięśni, i równo od trzech godzin modliłam się aby skurcz ścięgien wreszcie ustąpił. Chłopak zaczął coś majaczyć. Na początku słowa nie były dosyć wyraźne, ale teraz słyszałam je doskonale.
- Alice...on tu jest.- jęknął, szarpiąc moją rękę.
Mocniej ścisnęłam sznurek w dłoni.
- Zbliża się...mam w niego strzelić?
Zacięłam wargi. Poczułam że na moje czoło wstępują kropelki potu. Nie wiedziałam co zrobić. W odpowiedzi tylko chwyciłam jego rękę i mocno ją ścisnęłam.
- Tak.- szepnęłam.
Zobaczyłam że chwyta za spust pistoletu.
Przestraszyłam się, że skoro Harry jest lunatykiem, to co zrobi we śnie z przedmiotami zabranymi ze świata rzeczywistego, nie uchwyci incepcja i prościej mówiąc, rozstrzela mi całe mieszkanie.
- Harry...Harry, obudź się, proszę!
Zaczęłam szarpać nim za ramiona i lekko klepać go po twarzy.
Ulżyło mi, gdy otworzył oczy.
- Co się stało?- spytał zaspanym głosem.
Nie odpowiedziałam tylko skupiłam się na jego tęczówkach. Albo mi się zdawało, albo kocia zieleń gwałtownie pociemniała.
- Alice.- jego gardłowy głos wyrwał mnie z zadumy.- Czemu mnie obudziłaś?
- No bo...stchórzyłam.- odpowiedziałam i rozkułam nasze nadgarstki, odsuwając się na drugi koniec kanapy i spoglądając na niego spode łba.- Przestraszyłam się, że...nie zdążysz mi powiedzieć i że on...że on cię...zabije.
Cicho prychnął.
- Na nic się nie zapowiadało.- przysunął się do mnie.- Z resztą, co taki gnojek może mi zrobić.- powtórzył ironicznie moje słowa i objął mnie ramieniem, tuląc do siebie i czule całując w czubek głowy.
- Która godzina?
- Idealna aby odwiedzić naszego doktorka.- powiedziałam, chwytając za jego koszulkę.
- Przecież dał nam wczoraj kosza.- odpowiedział, odsuwając mnie od siebie na kilka milimetrów, aby spojrzeć mi w oczy.- Nie lepiej byłoby dać mu spokój? Coś czuję, że chyba nas nie polubił.
- Nie sądzę. Albo on, albo egzorcysta.- odpowiedziałam, idąc do łazienki.
Po chwili wyszłam z niej już ubrana w normalne ciuchy, i upychając do torebki papierosy i pistolet, zabrałam się za wkładanie na nogi butów.
- Musimy tak wcześnie zakłócać mu spokój?- jęknął Harry.- Ja ci mówię, to zły pomysł.
- Przestań, jeśli ktoś jest starym, zimnym, aroganckim dupkiem, nie znaczy że nie można do niego dotrzeć.- pomachałam mu przed nosem zielonymi banknotami.
Milczał przez chwilę. Zdołałam zauważyć, że na jego twarz wkrada się chytry uśmieszek.
- Nie ładnie to tak przekupywać ludzi.- zaśmiał się gardłowo i przycisnął mnie swoim ciałem do ściany.
- Och, patrz pan, wyjątek się znalazł.
Trącił swoim nosem mój. Jego pociemniałe tęczówki przypatrywały mi się z zainteresowaniem.
Ponownie się wyszczerzył.
- Alice...- zaczął.- Ty masz piegi.
- Jejku. - jęknęłam, odsuwając go od siebie, co poszło mi raczej marnie.- Nawet nie wiesz jak ja ich nienawidzę.
Zakryłam twarz rękami, ale ów ciekawska dusza chwyciła moje nadgarstki w jedną dłoń, a drugą skierowała mój podbródek w swoją stronę.
- Dopiero teraz je zauważyłem.- był bardzo zafascynowany ów ciemnymi kropeczkami na moim nosie i policzkach. Było ich niewiele, ale i tak komplikowały mi wszystko.
- Ślicznie ci z nimi.- uśmiechnął się.- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ich nie lubisz.
- Psują mi życie.- jęknęłam.- Wyglądam z nimi jeszcze gorzej.
- Nie marudź.- skarcił mnie.- Jesteś piękna. Z piegami czy bez, i tak cię kocham.
Przejechał językiem po mojej dolnej wardze, po czym łapczywie wpił mi się w usta.
- Chodźmy już.- łapiąc oddech, zaśmiałam się i odpychając go od siebie chwyciłam w rękę torebkę i pospiesznie wciągnęłam na ramiona kurtkę. Zamknęłam mieszkanie i odciągając od siebie ciekawskie dłonie chłopaka wybiegłam na zewnątrz bloku. Wsiadłszy do samochodu, ruszyliśmy w kierunku starej biblioteki na  Unhattan. Bez proszenia, weszliśmy do środka.
- Jeśli to znowu wy, ostrzegam że mam bazukę i gaz pieprzowy.- usłyszeliśmy warknięcie z nad sterty książek.
- Panie Winston, prosimy, musi nam pan udzielić kilku rad i wskazówek.- poprosiłam.
- Moja rada była taka.- zaczął, wstając za pomocą laski z plastikowego krzesła.- Twój kochaś zabiera cię do Londynu, żyjecie długo i szczęśliwie z grupą bachorów i zapominacie o tym co stało się na...Green Place.
- Mówimy serio.- warknął poirytowany Harry.- To nie żarty.
- A czy ja żartuję?- obruszył się.- Mówię całkiem poważnie.
- A plan B? -spytał lokaty.
- Nie ma planu B.- odpowiedział krótko.
- W takim razie co z tymi wszystkimi niewinnymi ludźmi?- spytałam.
- Niewinnymi ludźmi byli ci którzy zginęli spod wojsk Hitlera.- odpowiedział.- Nie ci,których nawiedza jakiś chory psychopata.
Po chwili milczenia Harry ponownie zadał mu pytanie.- Egzorcysta byłby w stanie coś zaradzić?
- Chodzi o widmo, a nie o nieszczęśliwą duszę.
- W takim razie co mamy robić?!- krzyknął poirytowany lokacz.- Bo kurde nie wiem i nie mogę pozwolić na śmierć tych wszystkich bezbronnych ludzi!
A jednak Hazz nie jest samolubnym katem który potrafi tylko i wyłącznie zabijać. Ten kat ma serce i...uczucia.
- A ja marzę o seksie oralnym najlepiej z kobietą przed trzydziestką.- powiedział House i zrobił minę typu 'bitch, please'.
Harry zacisnął szczękę i dłonie w pięści. Mimowolnie dźgnęłam go łokciem w ramię. Tak, brakowałoby jeszcze żeby się pobił.
- Udajcie się do księdza, a jeśli on nic nie zaradzi, po prostu się stąd wynoście. Nic was tu nie trzyma, tym bardziej że ty, lowelasie masz na karku kłopoty.- popatrzył znacząco na Harry'ego. Zdziwił się. Spojrzałam na jego twarz. Uciekł ode mnie wzrokiem.
- Jeśli to wszystko, dajcie mi spokój. I jeśli choć trochę was to uszczęśliwi to...życzę wam powodzenia.- mruknął i spuścił głowę, odchodząc w swoją stronę.
Przełknęłam głośno ślinę i ponownie spojrzałam na Harry'ego. On nic nie odpowiedział, tylko zebrał się i wyszedł.
Szybko go dogoniłam.
- O czym on mówił?- spytałam, odpalając silnik.
- Luke.- odpowiedział obojętnie, spoglądając w okno.
- Czego znów od ciebie chce?
- Musimy o tym gadać?- warknął zdenerwowany.
Zacięłam wargi i spojrzałam w okno.
- Świetnie.- odpowiedział.
Dojechaliśmy na osiedlowy parking.
Chłopak czym prędzej wysiadł z auta i poszedł w swoim kierunku. Zdziwiona jego zachowaniem, o co mu poszło, zamknęłam samochód i pobiegłam do siebie.
W domu trochę czasu zajęło mi surfowanie po sieci. Zamówiłam sobie słuchawki i ukochane perfumy od Chanel. Miałam coś w sobie ze stylu retro. Ogromny portret na płótnie Marylin Monroe wiszący nad łóżkiem, a w salonie Audrey z pieskiem w koszyku. Może dlatego że moja mama urodziła się w 1944 i później dużo opowiadała mi o tamtych czasach. Zawsze chciała abym była kokietką w spódniczce i w lakierkach. Ja wolałam zostawiać sobie takie 'ciuszki' na niedzielę i od święta. Na ogół wolałam wygłupy z bratem i jego kumplami.
O 11. zajęłam kanapę i zaczęłam oglądać telewizję. Nie byłam raczej typem kanapowca, więc zebrałam się i postanowiłam odwiedzić pobliskie centrum handlowe. Nawet nie wiecie jak brakowało mi mieszanki zapachów perfum, jedzenia i plastiku.

* 16.00 *
Z trzema torbami z śliczną sukienką, butami od Laboutina po przecenie, torebki, pasty do zębów i kilku środków spożywczych, z kubkiem kawy kupionym w tamtejszym Starbuck'sie ruszyłam do domu. W miarę się rozpogodziło i nad wiecznie pochmurnym Nowym Jorkiem, na niebie rozwiane szare kłęby chmur ukazały blade promienie październikowego słońca. Mimowolnie się uśmiechałam, gdy promyki przedzierające się przez szybę samochodu otulały mi twarz.
Wróciłam do mieszkania i rzuciwszy torby na łóżko, wróciłam do salonu. Minutę ciszy przerwał dźwięk odebranej wiadomości. Mimowlnie przejechałam palcem po ekranie.
Od ; Harry
' Zabieram cię na kolację. Wpadnę po ciebie o 19. Załóż coś seksownego. Xx '
Westchnęłam i położyłam telefon na stoliku.
- No nic.- pomyślałam.- Jemu niebezpiecznie byłoby odmówić.
Zerwałam się na równe nogi i rozpoczęłam przygotowania do 'randki'.
Wskoczyłam pod prysznic, wysuszyłam włosy i owinięta w ręcznik zaczęłam malować paznokcie na czarno. Czekając aż wyschną, poszłam do kuchni i wyciągnęłam z lodówki strzykawkę. Musiałam zażywać taką raz na tydzień,  ponieważ chorowałam na epilepsję. Jeślibym chociaż raz o niej zapomniała, skończyło by się to raczej fatalnie.
Ogrzewając ją w dłoniach, zaczęłam lekko rozmasowywać miejsce na lewym udzie, gdzie miał zostać złożony zastrzyk. Nim się spostrzegłam, było już po wszystkim.
Rozczesałam splątane kosmyki i wtarłam w nie odżywkę. Nie lubiłam suszyć włosów suszarką, wiec czekałam aż same wyschną. Przed telewizorem. Oglądając reality show.
O 18.30 zrobiłam lekki makijaż i wciągnęłam sukienkę. Problem był taki, że z tyłu miała zamek błyskawiczny.
Przeklęłam pod nosem, gdy usłyszałam dzwonek. Podtrzymując jedną ręką obsuwający się materiał, otworzyłam drzwi. Uśmiechnęłam się, gdy zastałam za nimi Harry'ego z niebieską różą w ręku.
- Ee, nie ciut za wcześnie?- spytałam nerwowo.- Jest...
- Osiemnasta pięćdziesiąt dziewięć.- odpowiedział, spoglądając na zegarek.- W porę panno Walter.- powiedział z szlacheckim akcentem i uśmiechnął się szarmancko.
- No właśnie niezbyt.- wpuściłam go do środka.- Nie jestem jeszcze gotowa.
- Co ci zostało?- spytał, wręczając mi różę.
- Sukienka.- odpowiedziałam, idąc do kuchni i wkładając ją do wazonu z wodą.- Pech chciał, że zapina się na plecach.
- Daj, pomogę ci.- zaproponował.
- Dzięki.- odpowiedziałam cicho, zakładając włosy na lewe ramię.- Jednak przydałeś się na coś.
- Do usług.- szepnął mi tuż przy uchu. Mimowolnie zadrżałam, gdy chwycił mnie za biodra i przyciągnął bliżej siebie, splatając swoje palce na moim brzuchu.
- Harry.- pisnęłam prawie niedosłyszalnie, kiedy chłopak przytwierdzał swoje usta do podstawy mojej szyi.
Perfumy których dzisiaj użył były inne niż te po które sięgał na co dzień. One były bardziej...podniecające.- Chodź bo się spóźnimy.
- Spokojnie.- mruknął.- Zdążymy. A tak w ogóle, ślicznie wyglądasz.
- Dziękuję.- odpowiedziałam, czując, że się rumienię.- Ty też nie najgorzej się odstawiłeś.
- Czy zabójca musi wyglądać jak menel?- powiedział ironicznie.- Mniejsza o to. Ładnie pachniesz.
- Chodź już głupku.- zaśmiałam się i rozluźniłam uścisk jego dłoni, wsuwając na stopy buty, na ramiona narzucając kurtkę a w rękę chwytając torebkę. Zamknęłam pospiesznie mieszkanie, i ku mojemu zdziwieniu, Harry odebrał ode mnie klucze.
Już miałam go skarcić, ale ten mnie wyprzedził.
- Teraz należysz tylko i wyłącznie do mnie, skarbie.
Po kilku sekundach metal zgubił się w tylnej kieszeni jego spodni. Splótł swoje palce z moimi i wprost wyszarpał mnie na zewnątrz.
Otworzywszy mi drzwi po stronie pasażera, pospiesznie zajął miejsce po stronie kierowcy.
- Mam nadzieję że nie zabierasz mnie do najdroższej restauracji w Nowym Jorku, prawda?- spytałam, gdy chłopak parkował czarne volvo na parkingu przed restauracją. Ogromne filary i napis typu vintage mówił, że moje pytanie było zadane na marne.
- Nie, o czym ty mówisz?- powiedział z ironią.- Idziemy zjeść chińskie żarcie w jakiejś przydrożnej knajpce.
Pospiesznie wyszedł z samochodu. Ku mojej ciekawości, postanowiłam że sprawdzę działanie klamki. O dziwo, drzwi były otwarte. Byłam w lekkim szoku, gdy chłopak stanął z boku i pomógł mi wysiąść. Przeważnie, cały czas otwierał mi drzwi i traktował mnie jak jakąś rozkapryszoną księżniczkę. To było dość wnerwiające.
- Gotowa?- zapytał, zamykając automatycznie auto.
Kiwnęłam głową, chwytając go za rękę. Poprowadził nas do środka ekskluzywnej restauracji. Już w tedy myślałam że go zabiję. Przecież wie doskonale, że dla takiej normalnej dziewczyny jak ja, wystarczy tylko odgrzana pizza, a nie kolacja warta Angeliny Jolie.
Podał nazwisko mężczyźnie ubranemu w elegancki mundurek, na co on tylko przytaknął i poprowadził nas do stolika będącego bardziej na 'obrzeżach' ogromnego pomieszczenia.
Lokaty odsunął mi krzesło, po czym zajął miejsce na przeciwko mnie.
- Czego państwo sobie życzą?- spytał kelner, chwytając w dłoń długopis.
- Wodę.- odpowiedziałam pospiesznie.
- Ja to samo.- odpowiedział Harry.
Kiwnął głową i odszedł w swoją stronę, zostawiając nam przed nosem karty menu.
- Oszalałeś?!- nachyliłam się w kierunku chłopaka i pierwszą rzeczą którą zrobiłam, to pół głosem go ochrzaniłam.- Wybrałeś chyba najdroższą restaurację w całym Nowym Jorku!
- Alice, to ja zabrałem cię na kolację, i to ja przejmuję się co, gdzie i za jaką cenę jemy.- odpowiedział, lustrując uważnie listę dań.
Mruknęłam coś pod nosem i pogoniona jego spojrzeniem, chwyciłam za menu.
Po kilku minutach dostawszy dwie szklanki wody ze słomką złożyliśmy zamówienia. Przystałam na jednej z tańszych rzeczy - lazanii.
Słowa bruneta 'zamawiaj co chcesz, nie krępuj się' jeszcze bardziej mnie rozzłościły. Wiedziałam, że chce dobrze, ale bez przesady.
W środku było dość przytulnie, łagodnie świecące lampy ratowały świeczki, a płatki róż gościły na każdym stoliku. Mała ilość ludzi spowodowała, że Harry postanowił trochę się ze mną podroczyć.
Jego dłoń powędrowała na moje kolano, a chwilę później niebezpiecznie pięła się ku górze. Ścisnęłam uda, blokując mu dostęp do mojego czułego miejsca, na co on tylko gardłowo się zaśmiał.
- Pozwól mi.- jęknął błagalnie, kryjąc uśmiech zagryzaniem wargi.- Nie wytrzymam do dziesiątej.
Sytuację uratował kelner, niosący nasze zamówienia.
- Smacznego.- rzucił na odchodne i odszedł.
- No właśnie, zajadaj.- zaśmiał się mój towarzysz i lekko uszczypnął mnie w udo.
Pokręciłam głową i wpakowałam do ust kawałek mięsa, sera, pomidorów i makaronu.

Gdy skończyliśmy danie główne, chłopak zamówił jeszcze dwa desery.
To było nic w porównaniu do tego, że zaczął kolejkę alkoholów.

- Harry...ty cholerna paskudo...- mruknęłam odstawiając od ust kieliszek, którego zawartość spoczęła w moim przełyku, paląc go niemiłosiernie.
Chłopak natomiast nic nie pił. Zależało mu tylko na tym, aby mnie otumanić.
Udało mu się.
- Dajesz, jeszcze jednego.- nalał mi kolejne kilka mililitrów wódki.- No Alice, na drugą nóżkę.
- Nie potrafię.- wyjąkałam.- Schlałeś mnie do upadłego.
Uśmiechnął się tylko zwycięsko i mruknął pod nosem.- O to chodziło.
Chciałam potraktować go jakąś ekskluzywną ripostą, ale wprost wcisnął mi w dłoń alkohol.
- Jeszcze ten i wracamy do domu.
- Nie każ mi.
- Duszkiem!- pogonił.
Przeklęłam w myślach i jednym haustem wlałam w siebie trunek.- Zadowolony?- spytałam ocierając usta dłonią.
- Bardzo.- odpowiedział i wsadził w rachunek kilka zielonych banknotów.- Możemy już jechać.
Po chwili stanął u mojego boku i pomógł mi narzucić kurtkę. Chwyciłam go pod rękę i uważnie patrząc pod nogi, zmierzyliśmy w kierunku wyjścia.
- Dziękujemy, dobranoc.- rzucił do zszokowanej obsługi stojącej w progu kuchni.
- Do widzenia.- odpowiedzieli cicho.
Wyszliśmy na chłodne, nocne powietrze.
- Zabierz mnie do siebie.- poprosiłam, próbując skleić słowa w zdanie.- Zimno mi.
- Z przyjemnością, tyle że nie spędzimy tej nocy u mnie.- odpowiedział, biorąc mnie sobie na barana.- Po naszym ostatnim razie, sąsiedzi skarżyli się, że byliśmy zbyt głośno i nie dało się spać.
Wszczepiłam się w jego ramiona, a podbródek oparłam o jego ramię, pozwalając aby miękkie loki łaskotały mi policzek.
Niósł mnie w stronę samochodu, tak, jakbym wcale nie ważyła. Wręcz przeciwnie, tyle w siebie wcisnęłam, że dziwiłam się z jaką gracją chłopak ze mną na plecach się porusza.
Po kilku metrach postawił mnie koło auta i otworzył mi drzwi, rzucając tylko.- Już nie mogę się doczekać, aż  zerwę z ciebie tę kieckę.
Zmrożona jego słowami, weszłam do środka i spojrzałam tylko w jego iskrzące się oczy za szybą, gdy uśmiechnął się i okrążył samochód, aby po chwili zająć miejsce po stronie kierowcy.
(...)

poniedziałek, 3 czerwca 2013

13 .

- Harry, przestań.- mruczałam zła do nachalnego chłopaka, gdy chciałam popakować do torebki porozwalane rzeczy a on za wszelką cenę chciał przykuć moją uwagę.- Spóźnimy się przez ciebie do pracy.
- Hole dał nam przecież wolne.- odgarnął moje włosy na bok i zaczął delikatnie muskać ustami skórę pod uchem i na szyi.- A tak w ogóle, robiłaś to kiedyś w kuchni?
- Nie, nie robiłam i nie mam zamiaru.- powiedziałam i pospiesznie zdjęłam jego dłonie które przesuwały się w górę mojego ciała.- Chodź napaleńcu, jedziemy do doktora Winstona.
- Po co? Nie jestem chory.- zaprotestował, stawając w miejscu.- I ty też nie jesteś.
- To psycholog od spraw zakłócania snu. Może on powie nam więcej o historii tej ulicy.
- Musimy?- jęknął.
- Tak.- odpowiedziałam i pociągnęłam go za rękę w stronę wyjścia. Zamknęłam mieszkanie na klucz i wsadziłam go do torebki.
Musieliśmy się dobre pół godziny przeciskać przez zakorkowane ulice aby dotrzeć do najbliższej biblioteki która znajdowała się niedaleko Manhattanu.
- To na pewno tu?- spytał Harry wysiadając z samochodu.- Mam wątpliwości.
- A ja ani jednej.- odpowiedziałam, wchodząc do środka
We wnętrzu budynku, prócz sterty zakurzonych książek i kilku antyków zdawało się nikogo nie być.
- Przyznaj, wujek Google Maps zrobił cię w konia, prawda? -spytał Harry.
- To prawidłowy adres. Gregory Winston, Untthan 25 c. Stara biblioteka.
- Jest tu kto?!- krzyknął Hazz, ignorując moje stwierdzenie.- Przynajmniej ktoś żywy?
- Czego tu?- usłyszeliśmy warknięcie gdzieś z kąta, w którym stało ogromne, stare biurko. Wcześniej go nie zauważyłam. Spod niego wyłoniła się postać mężczyzny w średnim wieku, może gdzieś 48 - 50 lat. Był ubrany w sprany garnitur, u boku kulał z laską, a jego pociągła twarz z kilkunastoma marszczkami była oprószona siwizną.
Wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. Nie lubił nieproszonych gości.
- D..doktor Gregory Winston?- spytałam.
- Dla pacjentów doktor House.- mruknął.- Działalność skończyłem osiem lat temu. Biznes zamknięty. Game Over. Do widzenia.
Zaczął szukać czegoś w stercie papierów.
- Zajmuje się pan psychologią senną, prawda?- spytał Harry, nie odpuszczając.
- Nie udzielam pytań od dekady. Spóźnili się państwo. Żegnam.
- Musi nam pan pomóc.- wtrąciłam. Popatrzył na mnie jak na idiotkę.- Prosimy.
- Posłuchajcie.- podszedł do nas.- Bo powiem tylko raz, a nie lubię się powtarzać.
Zapach jego starych perfum od Manii Armaniego oplótł mi nozdrza. Kaszlnęłam.
Harry trochę się wystraszył, bo usłyszałam jak przesuwa dłoń na bok ciała. Tam, gdzie schowany był pistolet. Szturchnęłam go w rękę i zmroziłam wzrokiem.
- Nie pracuję ani dla policji ani dla medycyny od kilku ładnych lat.- wbił we mnie spojrzenie swoich niebieskich oczu pokrytych siateczką żyłek.- Dlatego nie mam zamiaru i tym razem robić wyjątku.
Odwrócił się i zaczął odchodzić w swoim kierunku.
- I radziłbym wam się stąd wynosić, ponieważ za chwilę przychodzi konserwator. Ktoś w końcu musi czyścić te maleństwa.- wskazał laską na gigantyczny regał z książkami. Miał może, bez przesady, pięć metrów.
- Tu chodzi o zabójstwo.- powiedział Harry z nutką złości w głosie.- Freddy Kruger. Mówi to panu coś?
Zatrzymał się i spuścił głowę.- Kolejni ciekawi historii ulicy Wiązów.
Odwrócił się w naszą stronę i zaczął mówić.- Ulica śmierci ukryta pod przykrywką Green Place. Sprytne, ale idiotyczne.
- Powie nam pan o przeszłości tego miejsca?- poprosiłam.- Jesteśmy z policji.
Ściągnął brwi.- Z policji?
Potrząsnęliśmy głowami.
Wypuścił głośno powietrze z ust.- Gadzina znowu zaczęła rzeź.- mruknął.
Dokuśtykał do dębowej półki i wyciągnął z niej grubą książkę.
Mimowolnie podeszliśmy do biurka. Harry wskazał na krzesło, a on sam przysiadł na dość sporej skrzyni, rozglądając się dookoła po antykach. Z myślą ' co by tu rozwalić'.
- Co wiecie o mężczyźnie ze spaloną twarzą?- spytał, splatając palce na biurku i patrząc to na mnie, to na Harry'ego.
- Jest owocem gwałtu.
- Brawo. Nie dość że urodą, Bóg dał ci jeszcze odrobinę rozumu.- mruknął i zaczął przerzucać zakurzone kartki.
Puściłam ten komplement mimo uszu.
- Dalej.
- Nawiedza ludzi w snach w ramach zemsty.- powiedział Harry.
- No lowelasie, widzę że w pustej główce pokrytej lokami masz trochę oleju.- wskazał palcem na znak na jednej z kartek.- To znak naszego upiora.
Mimowolnie rozluźniłam uścisk pięści i spojrzałam na dłoń. House to zauważył.
- No, widzę że na ciebie też ma ochotę.- stwierdził.- Jak długo cię odwiedza?
- Od trzech dni.- odpowiedziałam.- Ja i Harry...jesteśmy kolejnymi ofiarami.
Przeklął coś cicho pod nosem.- Funkcjonujecie normalnie?
Harry prychnął.- Czuwamy od dziewiędziesięciu sześciu godzin. Nie jesteśmy przecież bandą idiotów.
- Wątpię.- mruknął sam do siebie i zamknął z głuchym hukiem książkę.- Nie pociągniecie długo na sterydach i nędznych napojach energetyzujących. Po siedemdziesięciu godzinach bez snu zaczynają się mikro drzemki. Śpisz nie wiedząc o tym.
- Co mamy zrobić?- spytał Harry.
- Uciekać.- wstał i odłożył księgę na miejsce.- Albo usnąć i dać się zabić.
- Mamy robotę do wykonania.- wybuchnął Hazz.- Arthur Molnes został zamordowany przez to...widmo. Jack Derf również. Nie mogę wrócić do Londynu od tak.- pstryknął palcami.
Milczał chwilę.
- A ty?- zwrócił się do mnie.- Też z Anglii?
- Nie.- spuściłam wzrok. -Jestem stąd. Mieszkam na...Green Place.
- Skoro jesteście parą, może przekonasz swojego kochasia i zabierze cię do siebie, hmm?
Popatrzyłam Harry'emu w oczy. Był zmieszany. On...się wahał.
- A co z innymi ludźmi? Oni przecież też są narażeni.- starałam się o tym nie myśleć.
- Takie jest życie, ślicznotko.- stanął w progu drzwi.- Jedni umierają aby...aby...-zamyślił się.-...aby zabierać miejsca na cmentarzu.
Po chwili zniknął za rogiem.- I nie przychodźcie tutaj więcej!- krzyknął.- Czyta się znaki.
Moje uczucia w tym momencie były mieszanką zawodu, gniewu i smutku. Było mi obojętne, czy zasnę. Teraz to nie miało znaczenia. Zacięłam wargi i wyszłam na zewnątrz. Padało. Znowu. Przyśpieszyłam kroku i wsiadłam pospiesznie do auta. Za mną Harry.
- Co ci jest?- spytał, gdy ruszaliśmy z krawężnika.
- Nic.- mruknęłam.
- Nie chcesz o tym gadać, to w porządku. Nie będę się produkował.- spojrzał w okno.
- To świetnie.- odpowiedziałam.
Stanęliśmy na parkingu osiedlowym.
Wyszłam z samochodu. Lało. Byłam przemoczona do suchej nitki. Zamknęłam pospiesznie auto i już miałam odchodzić w stronę swojego bloku, w tem gdy zatrzymał mnie gardłowy głos Harry'ego.
- Mogę liczyć przynajmniej na przytulasa?
Stanęłam w miejscu i odwróciłam się w jego kierunku. Rozłożył ręce. Podeszłam do niego i krótko go przytuliłam.
- Narazie.- powiedział, niechętnie mnie puszczając. Udałam, że nie słyszę, po czym pobiegłam do środka bloku. Pospiesznie otwarłam mieszkanie i weszłam do środka. Czym prędzej poszłam do łazienki i puściłam gorącą wodę. Dolałam lawendowego płynu i zaciągnęłam okno. Zrzuciłam z siebie mokre ciuchy i w samej bieliźnie poszłam do sypialni po jakiejś suche ciuchy. Po kilku sekundach siedziałam już na chłodnym brzegu wanny, tępo wpatrując się w bąbelki piany. Po chwili dostałam esemesa. Od Harry'ego.
' Dalej zła? Xx '
Odłożyłam telefon na umywalkę po czym powoli zanurzyłam się w relaksującej miksturze.
Westchnęłam i oblałam twarz wodą, zasłaniając ją przez chwilę dłońmi.
Sięgnęłam torebki i wygrzebałam z niej papierosy. Zapaliłam jednego i zaciągnęłam się dymem, wypuszczając go przez nos.
' Wszyscy kłamią ' - wyobraziłam sobie tatuaż z tyłu szyi, gdy przejeżdżałam przez nią palcami.
Rzeczywiście, wszyscy.
Oparłam głowę o tył wanny i ponownie pozwoliłam aby śmiercionośny dym rozprzestrzeniał się po moich płucach. Po chwili znowu zaczęłam zastanawiać się nad sensem życia i ideą istnienia.
Po co, skoro po każdego przyjdzie przeznaczenie i zrobi pewnie nie jednemu na opór.
Po kilku minutach mój wykład w umyśle przerwał dźwięk odebranej wiadomości. Mruknęłam coś pod nosem i podciągnęłam się, sięgając po telefon.
Znów Harry.
' Przepraszam. Może źle zrozumiałaś to wtedy w bibliotece. Byłem skupiony na tym jego wspomnieniu o mikro drzemkach. A co, jeśli my już śpimy? Xx '
' Bzdura ' - odpisałam szybko.
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
' O, jednak złość przeszła. Xx '
' Nie do końca. Wahałeś się, przyznaj '
Na kolejnego esemesa musiałam chwilę poczekać. Zdążyłam już zapanować nad kolejnym papierosem.
' Martwię się o ciebie, zrozum. Rozważałem nad jego słowami. Może jednak dobrą decyzją byłoby zabranie cię do Londynu. Nie, nie. Nie mogę narażać cię na ataki ze strony Luke'a. Już i tak gnój zdążył cię skrzywdzić. '
' Daj spokój. Co taki idiota może ci zrobić? '
' Uwierz, bardzo dużo. Zmieniając temat, co robisz? Xx '
' Siedzę w wannie '
' Cholera, mogę dołączyć? Xx '
Uśmiechnęłam się pod nosem.
A może jednak nie wszyscy kłamią?
Może jednak mu ufam?
Szybko odpisałam 'Nie ;) Ale pamiętam o tym że wiszę ci prysznic. Dobranoc xx '
' No niech ci będzie. Dobranoc Xx '
Dokończyłam trzeciego papierosa. Już przy drugim czułam że nie dam rady dłużej. Senność przejęła nade mną całkowitą kontrolę.
' Chociaż na chwileczkę. W porę się obudzę. Tylko na chwilę '
Nie, Alice! Nie bądź głupia, dasz radę !
Nie, nie dam. Zawiodłam. Przepraszam.
Zasnęłam. Nawet nie zorientowałam się kiedy przyszła po mnie postać w czarnym kapturze, z czarnymi skrzydłami i kosą, chwyciłam za trupiozimną rękę śmierć i dałam jej pociągnąć się na dno ciemności.
(...)