Translate

czwartek, 11 lipca 2013

23 .

Nazajutrz obudził mnie dzwonek do drzwi.
Leniwie otworzyłam oczy i mimowolnie spojrzałam na wyświetlacz telefonu.  Elektryczny zegarek zamieszczony na ekranie niewielkiego urządzenia wskazywał 9.12

- Jeśli to Jack, to ma przesrane. Obiecał, że nie będzie mnie nachodzić. - pomyślałam.
- Jeśli to James, bałabym się na niego wydrzeć, do tego z użyciem przekleństw.  Zauważyłam, że nie lubi gdy kobieta przeklina i buntuje się. Chyba twierdził, że od tego są faceci.
Zbyt piękny byłby widok Harry'ego, z  z dwoma kubkami frappucinno w dłoni i zniewalającym uśmiechem na ustach.
Przestałam marzyć i zaczęłam się szybko zastanawiać, kto mógłby o tak chorej porze złożyć mi wizytę i czy powinnam już zacząć się niepokoić.
Może policjanci z kolejnymi wiadomościami?
Może Cobb, a nawet i prawnik?
Może któryś ze wspólników Cropp'a przyszedł pomścić śmierć szefuńcia?
Jeśli natomiast nie oni, to kto o tak wczesnej godzinie miałby jakikolwiek powód aby mnie odwiedzić?
Ponownie rozbrzmiał irytujący dźwięk dobiegający z przedsionka. Wstałam z kanapy i ruszyłam w kierunku źródła hałasu, przeciągając się i kilkakrotnie ziewając. Odpięłam łańcuszek i przekręciłam blokadę. Otworzyłam drzwi i mimowolnie na moje plecy wstąpiła gęsia skórka.
Moim oczom ukazała się postać jakiegoś wysokiego mężczyzny o ciemnych, brązowych włosach i niebieskich oczach. Mimowolnie mój wzrok skierował się w stronę jego szyi. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ pod uchem nie widniał symbol pustej gwiazdy.
- Mogę w czymś pomóc? - spytałam po chwili niezręcznej ciszy.
- Alice Walter? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie.
- Tak. - odparłam. - Jakiś problem?
- Louis Tomlinson. - przedstawił się. - Przyjaciel i wspólnik Harry'ego.
- A więc to on. - pomyślałam.
- Harry'ego nie ma.- odpowiedziałam. Ból zawładnął również nad moim głosem.
- Właśnie w tej sprawie przyszedłem. Do ciebie. - wytłumaczył. - Mogę wejść?
- Proszę. - odsunęłam się i wpuściłam go do środka. Dziwił mnie tylko jeden fakt. Czego on chciał ode mnie?
Ściągnął buty, lecz ziemistą kurtkę zostawił na sobie. Przeszłam do salonu, podkurczając nogę pod siebie i siadając na kanapie. - O co chodzi?
- Harry jest niewinny. - odpowiedział, zajmując miejsce w obszernym fotelu. Słowa wypłynące z jego ust porządnie mną wstrząsnęły. - Słucham? - spytałam, nie dowierzając.
- On nie zabił Luke'a. - odpowiadał na moje pytania ze stoickim spokojem.
Skąd miał takie informacje, skoro cały ten czas przesiedział w Londynie?
- Masz na to jakieś dowody? - miałam gdzieś szacunek i grzeczność. Chciałam wiedzieć tylko, czy jego słowa są prawdą.
- Mam. - odpowiedział. - Z resztą, jeśli na prawdę byś go kochała, od razu uwierzyłabyś w jego zapewnienia o niewinność.
W tedy poczułam uderzenie w brzuch. Zemdliło mnie. To było nic innego, jak wyrzuty sumienia. Wczoraj strasznie ozięble potraktowałam Harry'ego. Czułam się okropnie. Jak ja nie mogłam wierzyć komuś, kogo kochałam? A może ja tak naprawdę go....nie kochałam? Może moje wczorajsze zachowanie było tego dowodem? Może ja go okłamuję, a moja miłość do niego jest sztuczna? Może miłość między nami nie jest niczym innym a zwykłą chemią?
Louis przerwał moje rozmyślania. - Luke był narkomanem. Jego ulubionym towarem była właśnie dezomorfina.
- I twierdzisz, że to ona go zabiła?
- Nie twierdzę. Taka jest prawda.
- Masz jakieś dowody?
- Czy tobie do pokazania prawdy są potrzebne tylko i wyłącznie dowody?! - oburzył się. - Co z faktami?
- Jestem komisarzem. To moja praca. - odpowiedziałam chłodno.
- Może czasem warto zapomnieć o pracy i zdać się na instynkt?
- Nie tego uczyli mnie na szkoleniu wojskowym.
- Najwidoczniej nie wzięli pod uwagę tego, że jesteś kobietą. - rzucił. - Wyłączyli z ciebie wszystkie uczucia. Wydobyli z ciebie zimno i negatywne spojrzenie na świat. Nie dali ani odrobiny miłości.
- Co możesz o mnie wiedzieć. - pomyślałam. - Nie wiem jaki jest twój punkt widzenia, ale ja natomiast kieruję się zdrowym trybem myślenia.
- Robię wszystko żeby wyciągnąć Harry'ego z pierdla, żeby Anglia nie straciła tak dobrego śledczego i żeby mój kumpel nie skończył za kratkami, a ty, jego dziewczyna, mówisz że do odkrycia prawdy potrzebne ci są dowody? Tylko i wyłącznie?!
- Popełniłam już wiele błędów tego typu i nie chcę po raz kolejny zawieść.
- Kogo? - spytał, pochylając się w moją stronę. - Tych którzy cię kochają, czy tych którzy traktują cię jak marionetkę?
Zaskoczył mnie. Nic o mnie nie wiedział, a wnioskował prawdziwymi faktami. - Hm?
- To prawda. - przyznałam cicho, spuszczając wzrok.
- Więc? - chciał za wszelką cenę, abym przyznała mu rację.
- Harry jest niewinny. - nie potrafiłam się cieszyć. Chciałam, ale nie umiałam. Zawiodłam i siebie i jego. Czułam się okropnie. Chciało mi się płakać.
- No, ale żeby dać ci tę satysfakcję, pojedziemy do prosektorium w którym przetrzymują Luke'a i pokażę ci całą masę dowodów, dobrze? - powiedział po chwili.
- Daruj sobie. - mruknęłam.
- Nie, chcę tego. Będziesz zadowolona. Spełnisz swoją misję. - uśmiechnął się głupkowato.
- Kretyn. - powiedziałam do siebie pod nosem, co on niestety usłyszał.
- Może i kretyn ale przynajmniej nie tak uparty jak ty. - odpowiedział, wstając i wyciągając z kieszeni dżinsów kluczyki do samochodu.
- Satysfakcjonuje cię poniżanie innych, prawda?
- Szkolono mnie do tego. - powtórzył z ironią moje słowa. - Przynajmniej nie robię tego publicznie.
- Nie znam cię na tyle, aby potwierdzić twoją teorię, ale powiedzmy że ci wierzę.
- Jeszcze się przekonasz,  że nie jestem kłamcą.
- Skromny to ty nie jesteś. A pozory często mylą.
- Mnie nie zaskakują. I też siebie zadziwiam.

Milczeliśmy. Kiwnął głową i spytał zniecierpliwiony. - Jedziemy już?
- Teraz?! - krzyknęłam.
- A kiedy niby? - przewrócił oczami.
- Jak ja wyglądam?!
- Widziałem gorsze. - rzucił.
Uniosłam do góry jedną brew.
- No chodź wreszcie. - udało mi się jedynie chwycić na ramię torebkę i wsunąć na stopy poluzowane trampki, ponieważ Louis chwycił mnie za zdrową dłoń i wyciągnął pospiesznie z mieszkania. Zamknęłam je na klucz i schowałam go do torebki.
Zbiegliśmy po schodach i wyszliśmy na zewnątrz. Pogoda sprzyjała mimo to, że niebo przesłaniały chmury. Było około 18 stopni.
- Wsiadaj. - nakazał, odblokowując jednym kliknięciem czarnego jeep'a.
Spełniłam jego polecenie i zajęłam miejsce po stronie pasażera, zamykając drzwi i zapinając pas.
Po chwili Tomlinson nacisnął pedał gazu i ruszyliśmy z piskiem opon z parkingu pod moim blokiem.
- Nie wiem co tobą kieruje, ale masz twarde zasady. - powiedziałam, przerywając niezręczną ciszę, którą przeszywało jedynie ciche buczenie radia.
- Jestem spontaniczny. 
- I bezkonkurencyjny. - dokończyłam, odrywając wzrok od miejskiego krajobrazu znajdującego się za oknem.
- Ej, tego nie powiedziałem. - oburzył się.
- Posiadasz samozachwyt. Tyle wystarcza.
- Wredna jesteś.
- A ty arogancki
- Już cię lubię. - popatrzył mi w oczy.
- Ja ciebie też. - odpowiedziałam. - I masz coś wspólnego z Harry'm.
- Mianowicie?
- Oboje stawiacie na czysty spontan. Jesteście bezgraniczni.
- Żyjemy chwilą. - wytłumaczył.
- A potraficie chociaż się nią cieszyć?
Zamyślił się. - Zależy jaka ona jest. Jeśli jest przyjemna i czujesz się w niej dobrze, chcesz żeby trwała jak najdłużej. Jest natomiast na odwrót. Strasznie szybko się kończy. Chyba się nawet domyślasz jak jest ze złymi.
Pokiwałam głową.
Stanęliśmy na krawężniku. Wyszłam z auta i zatrzasnęłam drzwi. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz, na samą myśl że zobaczę nieruchome ciało Luke'a wraz z kośćmi na wierzchu. Ale z drugiej strony, byłam szczęśliwa, że ten psychopata nie żyje.
Weszliśmy do środka prosektorium. Prócz strażnika drzemiącego z nogami na biurku, nikogo nie było.
- Ekhem. - głośne chrząknięcie mojego towarzysza wybudziło stróża w z głębokiego snu.
Mężczyzna zachwiał się na stołku i mało brakowało aby spadł. - Tak?
- Gdzie przetrzymujecie Luke'a Croppa? - spytał, od razu przechodząc do konkretów.
- Nie można oglądać jego zwłok.
Lou pogrzebał coś po kieszeniach i wyciągnął identyfikator policyjny. Pokazał mu go przed nosem.
- Zaprowadzisz nas do niego, czy sami mamy się obsłużyć?

- To że jesteście z policji nie umożliwia was do łamania przepisów. - wycelował w jego twarz gazem pieprzowym. Wzdrygnęłam się. Brunet cicho się zaśmiał. - Wygadany i śmiały jak na swój wiek. - przystawił do jego piersi pistolet. - No Bob, mam pozwolić żeby ta kulka przeszła cię na wylot, czy będziesz grzeczny i spełnisz moją prośbę?
- Jaa...ee...- jąkał się. Dałabym głowę, że narobił w portki.
- Hm?
- Korytarzem prosto. Czwarte drzwi na prawo.
- No i widzisz. - schował broń na swoje miejsce. - Nie można było tak od razu?
- Chodź Alice. - zwrócił się do mnie. Szybko dotrzymałam mu kroku. Weszliśmy do wskazanej komory. Było w niej potwornie zimno. Na metalowym, ogromnym stole, pod białym prześcieradłem prawdopodobnie leżał nieżywy Luke.
Louis podszedł do nieboszczyka i chwycił za rąbek materiału, po czym gwałtownie go zerwał, ukazując nieruchome ciało blondyna.
Mimowolnie zebrało mi się na wymioty. Klatka piersiowa Cropp'a była...w strzępach. Żebra i mostek były na wierzchu. Zwisały na nich mięśnie.
- Cholera. - przeklęłam, zakrywając usta dłońmi. - Boże...co to jest?
- Zaćpał się na śmierć.
- Ale...ale....ale jak to możliwe....on wygląda jak zombie!
- To właśnie skutki nałogowego spożywania 'krokodyla'. - powiedział spoglądając na mnie. - Teraz wierzysz?
Pokiwałam energicznie głową.
- No. - okrył trupa prześcieradłem. - Moja misja została wypełniona. Możesz już wracać do domu.
- Nie. - zaprotestowałam. - Zawieź mnie na komendę.
- Co?
- Muszę się z nim spotkać. - było mi strasznie głupio za moje wczorajsze zachowanie. Chciałam przeprosić Harry'ego. Nie wiem co wczoraj we mnie wstąpiło. Może rzeczywiście przesadzałam? Może wreszcie trzeba by zacząć wierzyć faktom, a nie dowodom?
- Nie możesz się z nim zobaczyć.
- Ale jak to? Dlaczego?
- Dzisiaj ma spotkanie z prawnikiem.
- Na co prawnik, skoro wszystko zostało już wyjaśnione?
- W jakimś stopniu przyczynił się do śmierci Cropp'a.
- Przed chwilą sam mówiłeś, że to wina tego całego narkotyku!
- Harry też zawinił. - stwierdził. - Serce mu siadło. Styles wystraszył go na śmierć.
Zamarłam. A jeżeli jego słowa okażą się prawda? Co będzie jeśli rzeczywiście go zamkną?
- On nie może skończyć za kratkami. - moje oczy zaszły łzami. - Zrób coś. To w końcu twój przyjaciel.
- Zrobiłem już wszystko co w mojej mocy. Teraz możemy być zdani tylko i wyłącznie na łaskę sądu i cięte riposty obrońcy.
Stałam w ciszy, pozwalając aby moje łzy rozbijały się o kamienną posadzkę.
- Nie płacz. Będzie dobrze. - przytulił mnie.
- Jaką masz pewność? Stuprocentową?
- Aż tak dużą to nie, ale przecież nie możemy tylko i wyłącznie rozpaczać. Bądźmy dobrej myśli.
Milczałam, pozwalając moim łzom wsiąkać w jego koszulkę.
- Alice, będzie dobrze. Harry jest sprytny, poradzi sobie. - szepnął, gładząc mnie po włosach.
- Martwię się o niego.
- To dobrze. - popatrzyłam na niego jak na idiotę. - To oznacza, że go kochasz.
- Oczywiście, że go kocham. Tylko cholernie za nim tęsknię. - może rzeczywiście przez tęsknotę za nim stałam się taka...inna?
- On za tobą też.
- Wątpię.
- Ej, to że byłaś na niego zła, nie znaczy od razu że go nie kochasz. Zasmucił się, to prawda, ale on dalej cię kocha.
- Mówisz tak tylko żeby mnie pocieszyć.
- Nieprawda.
Uniosłam do góry jedną brew. - Dobrze słyszysz. A teraz się nie mazgaj. Jedziemy do Starbucks'a.
- Nie musisz mnie pocieszać.
- Nie pocieszam. - odpowiedział, wychodząc z komory. - Po prostu nie chcę żebyś zemdlała z głodu.
- Litujesz się. Dobrze myślę?
- Pudło. - opuściliśmy prosektorium, wchodząc do samochodu. - Dajesz dalej, panno Walter.

- Wypełniasz swoją misję?
- Nie. - odpalił silnik. - Lubię cię.

- Tylko tyle?
- Nie wystarcza ci?
- Wystarcza. Aż za dużo.
- Więc o co chodzi?
- Nie mam zbyt wielu przyjaciół. - przyznałam.
- Oo, daj spokój. - powiedział z ironią. - Kto z takim charakterem nie może mieć przyjaciół?
- Daruj sobie. - mruknęłam.
- A followersy na Twitterze? To też się liczy.
Przewróciłam oczami. - To są znajomi. W dodatku których nigdy nie poznałam i nie widziałam. A tobie chodzi o przyjaciół.
- To czasem nie to samo?
- Nie.
Milczał. - W takim razie, ilu masz przyjaciół?
- Trójkę. - odpowiedziałam. - Z tobą czwórkę.
 - Na co ci więcej?
- Nie wiem. - przyznałam. 
- Ponoć przyjaciół poznaje się w biedzie. - zacytował po chwili ciszy.

- Szczerze, to właśnie was poznałam, kiedy moje życie zaczęło się sypać.
Zdał się być zaskoczony moją odpowiedzią, lecz nic nie powiedział.
Zatrzymał auto na krawężniku. Wysiedliśmy z niego i weszliśmy do środka kawiarni.
- Co chcesz? - spytał, spoglądając na kolorowy afisz z rodzajami kaw.
- Nie ma mowy że ty płacisz.
- Cicho bądź. - skarcił mnie. - Caramel Frappuccino czy Latte Macchiato ?
- Caramel Frappuccino. - odpowiedziałam i pokręciłam głową, podchodząc w kierunku stolika. Zajęłam miejsce na skórzanym siedlisku i oparłam się łokciem o blat, spoglądając w okno. Na zewnątrz zapowiadało się na deszcz. Po chwili dołączył do mnie Louis. Postawił tacę przed moim nosem. Chwyciłam za swój kubek,zaczepiając wargi na słomce i biorąc łyk słodkiego, ciepłego płynu.
- Jesteś starszy niż Harry, prawda?- spytałam, dla zabicia niezręcznej ciszy.
- Tak. - potwierdził. - Mam nad nim rok przewagi.
- Jak długo się znacie?
- Od piaskownicy. Chodziliśmy razem do przedszkola, później do szkoły.
- Opowiedz mi coś o waszej przeszłości.
Wziął łyk kawy i zaczął opowiadać.
-  Pamiętam jak Harry po raz pierwszy miał dziewczynę. Chodzili ze sobą przez tydzień. Po siedmiu dniach zerwali. W tedy on przyszedł do mnie zapłakany. Bardzo się z nią związał. Biedaczek, miał może z jedenaście lat. - mimowolnie się zaśmiałam. - Byliśmy nierozłączni. Zawsze trzymaliśmy się razem. Punktowało to tym, że nasi ojcowie bardzo się lubili. Nie wspominając już o matkach, które potrafiły godzinami ze sobą gadać.
- Mieszkaliście we tej samej miejscowości?
- Nie. - odpowiedział. - On w Holmes Chapel a ja w Doncaster. Dwadzieścia minut spacerkiem.
Przytaknęłam. - Masz rodzeństwo?

- Tak. - potwierdził. - Cztery siostry.
- Wow. - wymsknęło mi się. - Twoi rodzice musieli bardzo się kochać.
Uśmiechnął się smętnie. - Felicity, Charlotte, Daisy i Phoebe. Przyjaźniły się razem z Gemmą.
- Czemu 'przyjaźniły'?
- To ty nic nie wiesz? - wyłupił oczy.
- O czym? - ściągnęłam brwi.
- Gemma...ona zmarła. - spuścił wzrok. - Cztery lata temu. Zginęła w wypadku samochodowym.
Zmroziło mnie. Harry mi nigdy o tym nie wspominał.
- Harry się załamał, zaczął pić. Ona była jego najbliższą osobą. Jego rodzice całe dnie przesiadywali w pracy. Nie wiedzieli, co dzieje się w domu.
- Co się działo? - spytałam zszokowana.
- Harry zaczął wyciągać z maszynek ojca żyletki. Możesz zauważyć, że na jego nadgarstkach widnieją blizny. Chciałem mu pomóc, ale on zamknął się w sobie. Nie rozmawiał z nikim, chodził smutny i płakał po kątach. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak załamanego.
- Nie mówił mi o tym.
- Nie chciał cię martwić. - powiedział. - Jest przewrażliwiony. Martwi się o ciebie.
Milczałam. Byłam wstrząśnięta. To wszystko zaczęło mnie przerastać i brać nade mną górę.
- Mam za długi język. - skarcił się. - Nie powinienem ci mówić.
- Nie. - zaprotestowałam. - Dobrze że mi powiedziałeś. Dzięki.
Zdał się być zbity z tropu. Przyłożył usta do słomki i wziął łyk słodkiego płynu.
Zaczęła dochodzić 15.
W ciszy dopiliśmy kawę i wsiedliśmy do auta. Nim się spostrzegłam, staliśmy pod moim blokiem.
Podziękowałam, odpięłam pas i już miałam wychodzić, w tem gdy słowa Louis'a mnie zatrzymały. - Alice, mam prośbę. - spojrzał mi głęboko w oczy.
- Mianowicie?
- Niech to, o czym dzisiaj rozmawialiśmy zostanie tylko i wyłącznie między nami, dobrze?
- W porządku. - odpowiedziałam, wzruszając ramionami, zamykając drzwi i i wchodząc do dużego budynku. Otworzyłam mieszkanie i weszłam do środka. Od razu poszłam do łazienki i puściłam wodę do wanny z domieszką olejków zapachowych.
Wyszłam z niej i skierowałam się w stronę balkonu. Z paczką papierosów w dłoni, oparłam się o brzeg balustrady i wyciągnęłam z paczki jednego. Zapaliłam go i zaciągnęłam się dymem.
Chciałam pomyśleć, zastanowić się, co będzie dalej, lecz cały czas miałam przed oczami łkającego Harry'ego, skulonego w kącie pokoju, z żyletką w ręce i długimi smugami krwi na nadgarstkach.
Starałam się odgonić od siebie te myśli, z niepowodzeniem, ponieważ one zaprzątały mi cały umysł i ciężko było je stamtąd wypędzić.
Wyrzuty sumienia, widok zmasakrowanego ciała Luke'a i rozmowa z Louis'em spowodowała, że poczułam się jeszcze gorzej. Doliczając do tego jeszcze jutrzejszą rozprawę Harry'ego.
Chciałam zrobić cokolwiek. Cokolwiek żeby poczuć się lepiej, jakoś zadośćuczynić.
Ale nie mogłam. Byłam bezbronna.
Nim spostrzegłam, w ustach miałam już trzeciego papierosa.
Dokończyłam go i wyrzuciłam filtr. Poszłam do łazienki i zakręciłam kurek z wodą. Zrzuciłam z siebie ubrania i zanurzyłam się po szyję w ciepłej cieczy, opierając głowę o próg wanny.
Zamknęłam oczy i nabrałam powietrza do płuc, znikając pod powierzchnią wody.

*

Po jakiejś godzinie opuściłam łazienkę i przeniosłam się do sypialni. Związałam mokre włosy na czubku głowy i naciągnęłam na siebie bluzę oraz spodnie od dresu. Położyłam się na łóżku i okryłam się kocem, chwytając w rękę książkę. Włożyłam słuchawki w uszy i włączyłam jakąś pierwszą, lepszą piosenkę. 
Otworzyłam na ostatniej stronie 'Catcher In the Ray' . Nie zdążyłam jej skończyć.
Pod ostatnimi linijkami drukowanego tekstu, pisane ręcznie piórem, widniały słowa :

" Ktoś, kto z pozoru wydaje się zimnym dupkiem bez serca, tak naprawdę je posiada.
Ktoś, kto ma to serce, mimo zgryzoty która je napełnia, pod grubą powłoką ma skryte uczucia.
Ktoś, kogo nigdy byś nie podejrzewała o jakiekolwiek dobre intencje, właśnie poświęcił się dla Ciebie.
Powodzenia Alice. Słodkich snów. " ~ M.D House.

(....)

poniedziałek, 8 lipca 2013

22 .

Nazajutrz obudził mnie głuchy dźwięk. Dobrze znany mi hałas wywołany naciśnięciem spustu pistoletu.
Huk był dość głośny, jakby ktoś niepotrzebnie bawił się bronią.
- Jack, co ty do cholery robisz?!- krzyk Cobb'a przeszył nagłą ciszę.
- Ee, ja, ee nic.
- Ile razy ci mówiłem że masz zostawić w spokoju jakąkolwiek broń pałętającą się po domu? James zabiłby cię, gdyby to usłyszał!
- Kogo bym zabił?- warknięcie dołączyło do symfonii odgłosów.
- Szczeniak znowu rozstrzelał by mi mieszkanie.- dźwięk oburzenia przemienił się w troskę.- Więc lepiej pilnuj swoich rzeczy, bo ciekawość Jack'a wkrótce doprowadzi go do zguby.
- Wake, wiesz dobrze że możesz się tym pokaleczyć.- usłyszałam jak ktoś zabezpiecza pistolet.- Dam ci radę. Lepiej na daremno nie ruszaj broni, bo możesz skończyć jak jednooki Joe.
Mimowolnie rozwarłam powieki. Przeniosłam wzrok z kremowego sufitu na okno. Błękitne niebo przesłaniały migoczące od rosy świerki, sosny i jodły. Słońce promieniami opadało na dywan.
Przeciągnęłam się i usiadłam na łóżku, spuszczając stopy na miękką posadzkę. Przetarłam oczy i wstałam, obciągając niżej bluzę i poskramiając dłonią poplątane kosmyki włosów.
Wyszłam z sypialni i moje bose stopy spotkały się najpierw z drewnianymi panelami, później z lakierowanymi schodami prowadzącymi na parter. Po cichu zeszłam na dół i zmierzyłam w kierunku przedsionka, tam, gdzie prawdopodobnie zeszłej nocy zostawiłam buty. Chwyciłam je w palce i zaczęłam rozglądać się za wyjściem na taras. Gdy je odnalazłam, wsunęłam na stopy obuwie i przesunęłam szklane drzwi, wychodząc na zewnątrz i zaciągając się zapachem ziemi i słońca. Słodkie powietrze rozłożyło się w moich płucach, ogrzewając je i kojąc moje obolałe mięśnie oraz nerwy.
Dudnienie o korę dzięcioła, świergot ptaków i brzęczenie owadów napawały człowieka radością i chęcią do życia.
Ze mną tak do końca nie było. Bałam się. Bałam się o Harry'ego. Byłam podenerwowana. Chciałam pojechać na komendę na której został on na noc zatrzymany  i wprost wyszarpać go zza krat. Chociażby siłą.
Wiedziałam że jest to dla niego zupełnie nowa sytuacja. Całkiem możliwe było to, że się bał.
Chciałam mu podziękować. Podziękować za uratowanie życia. Po raz kolejny, z resztą.
Chciałam go przytulić, poczuć jego ciepło.
Chciałam go pocałować. Jego wczorajsze odnowienie pocałunku na moich spragnionych go wargach spowodowało, że chciałam aby on ciągle ich dotykał.
Chciałam spojrzeć w jego duże, kocie oczy i powiedzieć mu, jak bardzo go kocham.
Chciałam wpleść palce w jego miękkie loki. Wiedziałam, że bardzo to lubił.
Chciałam, ale nie mogłam.
Po chwili dołączył do mnie Jack, wręczający mi kubek z herbatą.- Widzę, że i ciebie wygnałem z łóżka?
- Ee, tam.- machnęłam zdrową dłonią.- I tak już nie mogłam spać.
- Jak ręka?
- Boli.- skrzywiłam się.- Ale już nie tak jak wcześniej.
Chwilę ciszy przerwał zwykłym stwierdzeniem.- Piękna pogoda.
- Mhm.- mruknęłam, biorąc łyk gorzkiego płynu.- Co z Harry'm?
Pytanie wprost uciekło z moich ust.
- Zamknęli go.- powiedział cicho, spuszczając wzrok. Mimowolnie zrobiło mi się słabo.- Co?
- Nie zdążył ukryć zwłok. Wpadł.
- Ale...- mój głos się załamał, a do oczu napłynęły łzy.- Jack, on nie może skończyć za kratkami.
- Luke'a znaleziono martwego, a jedyną osobą na miejscu zbrodni był Harry.
- Za zabójstwo grozi 25 lat więzienia, albo i dożywocie!- po moich policzkach spłynęły słone krople.
- Alice, nie płacz.- przytulił mnie do siebie.- Cobb już załatwił prawnika i będziemy starali się skrócić karę wymierzoną mu przez sąd.
- On nie może skończyć w więzieniu.- szeptałam załamana.- Nie zasługuje na to.
Chwilę ciszy przerwał stanowczym pytaniem.- Jeśli chcesz, możemy jechać się z nim spotkać.
- Nie jesteśmy z rodziny.- powiedziałam zawiedziona.- To na nic.
- Daj spokój.- prychnął.- To nic trudnego. Wcisnę ci na palec jakiś pierścionek i już. Tamci policjanci są tak ciemni jak druga strona księżyca.
- Nie połapią się?- spytałam, podnosząc głowę z jego klatki piersiowej.
- Nie.- uśmiechnął się.- Poza tym, James pojedzie z nami. Jest prawie tak samo dobrym kłamcą jak Harry.
- Jesteś genialny.- pocałowałam go w policzek i weszłam do środka domu.- Oprócz talentu masz jeszcze odrobinę rozumu.
- A właśnie.- wcisnął mi w rękę torbę.- Harry powiedział, że mam ci przywieźć jakieś dżinsy i trampki.
- Dzięki.- odpowiedziałam.
Harry i ta jego nadopiekuńczość. Cwaniak wie, i to doskonale, że nienawidzę sukienek i butów na obcasie.
- Jack.- niski, ochrypły głos mężczyzny wychodzącego zza progu kuchni spowodował, że mimowolnie na moje plecy wstąpiła gęsia skórka.- Rose dzwoniła.
- Mówiła coś szczególnego?- blondyn wyglądał przy nim jak pluszowa maskotka. Słodki i uroczy. Nie to co wysportowana sylwetka bruneta.
Nie mówię, że Jack był mniej zadbany niż facet, którego szarawe, dzikie tęczówki lustrowały moją bladą twarz od góry do dołu.
- Tak.- przełknął ślinę.- Amanda nie żyje.
- Słucham?- na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka.
- Nowotwór był szybszy niż sądzili lekarze. Zmarła dziś o piątej trzynaście.- oczy bruneta ukazywały smutek.
- Cholera.- mruknął pod nosem.
- Wypadałoby zadzwonić i złożyć kondolencje Rose i reszcie rodziny.
- Tak, jasne.- wydukał oszołomiony.
- Alice.- spojrzał na mnie, szukając chociażby odrobiny wsparcia. Mimo to, że nie miałam zielonego pojęcia o co chodzi, chwyciłam go za rękę i lekko ją ścisnęłam, uśmiechając się krzywo.- To jest James.
Wskazał podbródkiem na mężczyznę.- James, poznaj Alice.
Facet, usłyszawszy moje imię ponownie, jakby doznał olśnienia, po czym uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.- Alice Walter? Ta od Harry'ego?
- Tak.- przytaknął. Wyraz jego twarzy powrócił do poprzedniego. Tyle, że na jego ustach nie gościł już uśmiech, a smutek i załamanie.
- James Harris.- wyciągnął w moją stronę dużą, owłosioną dłoń. Mimowolnie ją ścisnęłam, narażając się tym samym na morderczy uścisk jego silnych palców.- Styles dużo nam o tobie opowiadał.
- Pewnie same bzdury.- prychnęłam.
- Nie.- odpowiedział pewnie.- Kłamstwem nie było to, że jesteś ładna.
- Daruj sobie.- skarcił go Jack.- To że Harry siedzi w pudle, nie daje ci możliwości podrywania jego dziewczyny.- traktowali mnie jak powietrze. Mówili o dość prywatnych sprawach i to w moim towarzystwie.
- Oficjalnie nie jesteśmy parą.- odparłam, zakrywając włosami siny policzek i tym samym dając do zrozumienia że jestem z nimi i wszystko słyszę.- To tylko teoria.
- A praktyka?- zdziwił się.
- Pracujemy nad tym.
- Aha.- zgasiłam go.
- Pojedziesz z nami na komendę?- spytał blondyn po chwili milczenia.- Jakoś musimy wyciągnąć Harry'ego z tego gówna.
- Pewnie.- odpowiedział, szukając czegoś po kieszeniach. Wyciągnął coś błyszczącego, prawdopodobnie pierścionek.- Masz. Załóż.
Wręczył mi błyskotkę a ja wsunęłam ją na serdeczny palec prawej dłoni. Przyszło mi to z trudem, ponieważ dalej był opuchnięty- Skąd to masz?- mój zachwyt przygasł przez surowy głos Jack'a.- Tylko nie mów, że znowu ukradłeś.
- Poppy nie chciała przyjąć moich oświadczyn.- odparł ze stoickim spokojem.- A niech ją diabli wezmą, przynajmniej na coś przyda się ten kawałek złomu.
- Przykro mi.- odpowiedział Jack, chwytając go za ramię.
- A mi ani trochę.- odpowiedział.- Życie jest zbyt krótkie aby się ustatkowywać, i to jeszcze przed czterdziestką.
- No, te trzy lata by cię nie zbawiły.- powiedział z ironią.
- Przez te trzy lata mogę zaliczyć więcej lasek niż ty w całym swoim nędznym życiu.
- Nie pcham się do łóżka pierwszej lepszej.
Popatrzył na mnie znacząco z uniesionymi brwiami i chytrym uśmieszkiem czającym się w kąciku jego ust.
- Jesteś idiotą.
Blondyn odwrócił go za brzeg kurtki i wypchał do kuchni, rzucając tylko.- Przebierz się. Czekamy przed domem. I nie zwracaj uwagi na tego kretyna. Chyba znowu brał LSD, a wie że mu nie wolno.
- Zauważyłam.- mruknęłam, wyciągając z reklamówki dżinsy i szybko je wciągając. Za cholerę nie mogłam zapiąć guzika. Rozporek zszedł na drugi plan.
- Już?- Jack wystawił głowę przez próg a jego blond kosmyki zatrzęsły się w powietrzu.- Jest w pół do dwunastej.
- Tak, tak.- odpowiedziałam nerwowo.- Jeszcze chwilka.
Usłyszałam jak śmieje się cicho pod nosem.- Chyba jednak tego nie zapniesz.
Podszedł do mnie i chwycił za skrawki materiału moich spodni. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, gdy jego dłoń lekko potarła o moją kobiecość, kiedy sprawnie umieścił srebrny guzik w oczku.- Z rozporkiem sobie poradzisz?- spytał, śmiejąc się dalej.
- Tak. Dzięki za troskę.- trąciłam go w ramię i pospiesznie zaciągnęłam zamek.- Chodźmy już.
- Chcesz się tam pokazać bez butów?- wskazał na moje bose stopy, z paznokciami umalowanymi na czarno.- Mam wątpliwości, czy aby na pewno cię wpuszczą.
- Niech to szlag!- jęknęłam.
- Już dobrze, dobrze. Siadaj.- popchnął mnie delikatnie na schody.- Madame, poproszę nóżkę.
Uklęknął na lewym kolanie i zaczął poluzowywać poplątane sznurowadła.
- Głupek z ciebie.- uśmiechnęłam się, kładąc stopę na jego udzie.
- Głupek przynajmniej się tobą zajął, a nie zostawił na łaskę losu.- wcisnął but na moją stopę, zawiązując sznurki w kokardkę.- Byłbym ciekaw, czy miałabyś odwagę pokazać się tam nago.
- Zamknij się.- poczułam że oblewa mnie rumieniec i dźgnęłam go palcem u stopy w brzuch. Po chwili na niej też spoczywaj już czerwony converse.
Niezręczną ciszę przerwał dźwięk klaksonu. Dziwnym trafem byłam wdzięczna James'owi za uwolnienie z tej niewygodnej sytuacji. Ciekawskie, niebieskie tęczówki Jack'a lustrowały każdy skrawek mojej bladej skóry, paląc ją niemiłosiernie. Na irytujący dźwięk szybko od siebie odskoczyliśmy, wstając i wychodząc na zewnątrz. Na podjeździe czekał na nas czarny road river Harris'a, a on sam za kierownicą zniecierpliwiony zaciskał dłonie na kierownicy.
- Jest wkurzony, lepiej się nie odzywaj.- rzucił we mnie dobrą radą, wsiadając do samochodu i zajmując miejsce po stronie kierowcy.
- Nie mam zamiaru.- pomyślałam, wdrapując się na tylne siedzenie auta i zapinając pas.
Jechaliśmy w ciszy, a słyszalne były jedynie głuche dźwięki wydawane przez radio.
Zamknięty obiekt, w którym przebywaliśmy był wypełniony zapachem męskich perfum. Przyjemna, a zarazem irytująca woń jeszcze bardziej mnie rozdrażniła.
Po około trzydziestu minutach jazdy, z głównej drogi skręciliśmy w ulicę na której stał komisariat, a dalej w tle znajdowało się więzienie. Mocne i stabilne, zbudowane z czerwonych cegieł, ogrodzone wysokim płotem z drutem kolczastym pnącym się ku górze. W czterech rogach olbrzymiego grodu stały wysokie jupitery, które po zmroku oświetlały wszystko bladym, zimnym światłem. Przed nimi nic się nie ukryło, nawet zwykła, szara mysz. Dodając do tego jeszcze ogrodzenie elektryczne, które jednym kopnięciem zabiłoby dwumetrowego kolosa.
Mimowolnie zrobiło mi się słabo. Przełknęłam głośno ślinę i opuściłam samochód, trzaskając drzwiami i stając na kamiennym chodniku.- Alice?- Jack szybko stanął u mojego boku, widząc zdenerwowanie rysujące się na mojej twarzy.- Wszystko w porządku?
- Tak, tylko...
- Rozumiem.- przerwał mi.- Ale nie masz się o co bać. To nie pierwszy raz, kiedy Harry wylądował za kratkami.
- Idziemy już?- spytał zdenerwowany James.
- Pewnie.- odpowiedział za mnie blondyn.- I pamiętaj.- Harris zwrócił się do mnie.- Masz być rozdarta, smutna i załamana. Inaczej nie uwierzą i będziemy mieli przesrane.
Pokiwałam energicznie głową, po czym weszłam przez dość spore drzwi do wnętrza ogromnego budynku.
Harris chciał mieć to jak najprędzej z głowy, dlatego wyprzedził mnie i prowadził nas drewnianymi, malowanymi brązową farbą schodami, które prawdopodobnie były tu już przed wojną, na drugie piętro, tam, gdzie znajdowało się biuro.
Stanęliśmy przed zakratowanym wejściem. Głośne chrząknięcie bruneta spowodowało, że wzrok sześciu policjantów wykonujących aktualnie swoją pracę, zwróciło się ku nam.- Jakiś problem?- spytał jeden z nich, wstający od komputera i chwytający w rękę pęk z kluczami.
- I to dość poważny.- odpowiedział.- Zatrzymaliście tu Harry'ego Styles'a, prawda?
- Tak.- otworzył blokadę srebrnym kluczem, wpuszczając nas do środka.- Tego zabójcę Luke'a Croppa?
Na słowa 'zabójca' które padły z jego ust, chciałam obić mu tą jego krzywą mordę. Jak śmiał tak mówić o kimś, kto stanął w obronie drugiej osoby?
- Zgadza się.- przytaknął, wyciągając z kieszeni identyfikator policyjny.- Czy ona mogłaby się z nim zobaczyć?- wskazał na mnie podbródkiem, nie odrywając wzroku od brązowych oczu mężczyzny w niebieskim uniformie.
- Jest z rodziny?- popatrzył na mnie, lustrując moją sylwetkę od góry do dołu.
- To jego narzeczona.- szturchnął mnie po kryjomu w bok, dając znak abym zaczęła działać.
Nie potrafiłam, byłam bardziej wściekła, aniżeli smutna i przybita, tak, jak chciał abym udawała.
- Dowód poproszę.- wyciągnął w moim kierunku dużą dłoń. Mimowolnie oblał mnie zimny pot. Nie miałam czasu pomyśleć o zabraniu takiej drobnostki!
- Proszę.- mruknął James, wręczając mu dokument. Szybko się z nim zapoznał i oddał mu własność.- Alice Walter.- zaśmiał się wścibsko.- Nieźle się dobraliście.- zaczął mnie obszukiwać.- On kryminalista, a ty komisarz.
- Lew spotkał jagnię.- mruknęłam, idąc za nim, przez drzwi, wąskim korytarzem.-  Kretyn, zakochał się.
- Biedne, głupie jagnię.- spojrzał na mnie z wyższością.
- Chory na umyśle lew masochista.

Jack i James jechali do laboratorium. W kieszeni Luke'a znaleziono jakiś tajemniczy, biały proszek, który prawdopodobnie mógłby mieć coś wspólnego z całą akcją. Do końca nie wiedziałam, o co robili tyle hałasu.
Mi zostało jedynie spotkać się twarzą w twarz z czarnym aniołem.

Otworzył ciężkie, pancerne drzwi i wpuścił mnie do niewielkiego pokoju o białych, brudnych ścianach. Na środku stał drewniany stolik i dwa krzesła. Wskazał na jedno i kazał mi usiąść. Zajęłam posłusznie miejsce i położyłam dłonie na kolanach, bawiąc się nimi nerwowo.
- Jak długo będzie musiał tu siedzieć?
- W czwartek odbędzie się rozprawa.
- Dwa dni aby móc cokolwiek zdziałać.- pomyślałam.
Po chwili ktoś ponownie otworzył ciężkie wrota.- Alice.
Cichy, ochrypły pomruk zadowolenia doprawił mnie o gęsią skórkę.- Witaj, piękna.
- Daruj sobie.- rzucił któryś z policjantów, rozkuwający jego blade nadgarstki, na których kontrastowały czarne, małe tatuaże. Puścił jego uwagę mimo uszu, podchodząc do stolika i zajmując miejsce na przeciwko mnie.- Tęskniłem.
Nie odzywałam się. Po prostu moje spojrzenie było wlepione w jego twarz. W malinowe usta układające się w lekkim uśmiechu, w powykręcane w różne strony loki i w zielone, kocie oczy obramowane gęstymi, ciemnymi rzęsami. Był dość, a nawet bardzo wesoły, co nie przypadało na istniejącą sytuację.- Alice.- powtórzył.- Nic mi nie jest.- zapewnił, widząc moją twarz nie wyrażającą jakichkolwiek emocji.
- Wiem.- odpowiedziałam bezbarwnym głosem.
- Nie cieszysz się?
- Cieszę.
Wyciągnął przed siebie dłonie, kładąc je na stoliku. Był to znak, że chciał poczuć mój miękki dotyk na swojej ciepłej, aksamitnej skórze.
Siedziałam w ciszy. Bałam się, że może moim sprzeciwem rozwścieczę go i tym samym ponownie straci kontrolę.
Nie myliłam się. Zacisnął pięści i zwilżył wargi, swoim chłodnym spojrzeniem ciskając we mnie piorunami. Mimo to, byłam bezpieczna.
Policjanci w dalszym ciągu pilnowali drzwi. U ich boków spoczywały paralizatory. Mimowolnie otrząsnęłam się, gdy wyobraziłam sobie śmiertelne narzędzie przystawione do jego szyi.
- Coś ty człowieku narobił?! - udało mi się wreszcie przekonać do wyłożenia mu wszystkiego wprost.
- Najlepszą rzecz jaką mogłem sobie wymarzyć.- odparł, zakładając kosmyki moich włosów za ucho. Mimowolnie odsunęłam głowę, nie pozwalając aby opuszki jego palców drażniły skórę na moim posiniaczonym policzku.- Nigdy nie odpędzę od siebie widoku bezbronnej, zapłakanej i pobitej dziewczyny skulonej w kącie korytarza i przyciskającej pistolet do piersi.  Nigdy, rozumiesz?
- To nie oznaczało że masz go zabić!
- Nie zabiłem go.- warknął.- Chciałem, ale nie zrobiłem tego.
- Znaleziono go martwego.- moje oczy zaszły łzami.- Nie ma dowodów na twoją niewinność.
- Ja go nie zabiłem!- krzyknął.- Cholera jasna, nie znasz mnie?!
- Znam, i właśnie obawiam się najgorszego.- wyszeptałam.- Zniszczyłeś sobie życie. Zabiłeś moją nadzieję, że znów będzie lepiej.
- Alice.- jego głos wydał się zdziwiony.- Czy i ty twierdzisz że ja potrafię tylko zabijać?!
- Kilka tygodni temu sam to potwierdziłeś.
- Nie zabiłem go.- szepnął załamany. Jego wyraz twarzy gwałtownie się zmienił. Wściekłość przemieniła się w smutek i ból.- Uwierz mi. To nie ja. Chciałbym, ale nie ja.
- Nie potrafię.- spuściłam głowę, pozwalając skapywać łzą na ciemny materiał moich spodni.
- To brednie.- szepnął.- Alice, błagam uwierz. To nie ja zabiłem tego sukinsyna. Należałoby mu się, ale do tego stopnia bym się nie posunął.
- Byłeś piany.- załkałam.- Nic nie pamiętasz z tamtej nocy.
Milczał. Jego oczy nerwowo skakały po blacie stołu. Wyglądał jak posąg. Idealnie rzeźbiony w marmurze posąg anioła.
- Jakoś się z tego wygrzebię.- zapewnił po chwili.
- Dlaczego się oszukujesz?- szepnęłam, powstrzymując drżenie warg.- Przecież doskonale wiesz, że to na nic. Zawsze byłeś optymistą, szedłeś na żywioł. Byłeś bezgraniczny, żadne plany i koncepcje nie wchodziły w grę. To koniec.
- Nie mów tak.- chwycił mnie za dłoń.- Będzie dobrze, obiecuję.
Pokręciłam głową.- Przegrałeś Harry.
Słowa skierowane pod jego adresem trochę go zabolały.
- Kończcie już.- powiedział jeden z policjantów, wskazując na zegarek pokazujący 15. 13.
- Kocham cię, Alice.- spojrzał w moje oczy z nadzieją.- Powiedz to.- Mocniej ścisnął moją rękę.- Proszę, powiedz że ty też mnie kochasz.
- Przepraszam.- szepnęłam, wyślizgując się z jego uścisku.- Możemy już wracać.- zwróciłam się do jednego z policjantów.
- Świetnie.- wygrzebał z kieszeni kajdanki.
Harry pokornie wstał i ponownie dał się skuć.
- Kurwa, straciłem ją.- usłyszałam jeszcze tylko jego ciche mruknięcie.
- Jest roztrzęsiona, ale z czasem wróci do siebie.- miękkie serce mężczyzny aż krzyczało aby zwolnić go z wykonywania pracy stróża prawa.
- Boi się mnie. Nie chciała, żebym jej dotykał.
- Jest silniejsza niż jej na to pozwalasz. Da sobie radę.
- Obyś miał rację.

*

Drugi policjant szybko poprowadził mnie korytarzem do wyjścia.
Biuro świeciło pustkami.
- Do widzenia.- rzuciłam, chwytając za klamkę.
- Do widzenia.- ciche mruknięcie oficerów wykazywało ich znudzenie.
Odganiając od siebie zdarzenia minionych kilku godzin, wyszłam na zewnątrz ceglanego budynku.
Na krawężniku stał czarny road river. W jego wnętrzu siedział Jack i James. Ich miny były kamienne. Czym prędzej wsiadłam do środka i zatrzasnęłam drzwi.- Co z Harry'm?
- Nic.- odpowiedziałam.
- Przesiedziałaś tam cztery godziny i wnioskujesz zwykłym 'nic'?
- Zamknęli go.- rzuciłam.- W czwartek jest rozprawa. 
- Mówił coś?

- Zawzięcie twierdzi, że on go nie zabił.
- Bardzo prawdopodobne.- stwierdził cicho siedzący James.
- Ciebie też coś popierdoliło?!
- Nie klnij przy mnie, Walter.- mruknął chłodno.
- Sorry.- rzuciłam.- Co masz na myśli?
- W kurtce Luke'a znaleziono dezomorfinę. Jest to prawdopodobnie narkotyk.
- I jak on ma pomóc Harry'emu?
- Może być jego przepustką do wyjścia na wolność.
Milczałam.
Dezomorfina, dezomorfina...Co to do cholery jest?!
- Odstawcie mnie do domu.- poprosiłam.
- Harry mówił że mamy mieć na ciebie oko.
- Harry mówił, a ja żądam.- powiedziałam prawie gniewnym tonem.- Jestem już dużą dziewczynką. Poradzę sobie.
Harris wziął ostry zakręt i stanął na parkingu pod moim blokiem.- Jesteś pewna że poradzisz sobie sama?- spytał zatroskany Jack.
- Tak, jestem.- powiedziałam, odpinając pas i wstając.- I z łaski swojej nie śledźcie mnie i nie wysyłajcie całej chmary patroli, dobrze?
Nie czekając na odpowiedź, zatrzasnęłam drzwi i weszłam do wnętrza kamienicy. Otworzyłam mieszkanie i wbiegłam do środka.
Od razu zmierzyłam w kierunku kuchni. Nastawiłam wodę na herbatę i zaczęłam szukać czegoś do jedzenia. Zatrzymałam się na krakersach, po czym wyciągnęłam dip z lodówki. Zalałam wrzątkiem saszetkę i poszłam do salonu. Położyłam krakersy obok siebie, chwytając między nogi kubek i włączając laptop. Od razu weszłam w Google i wpisałam wątek 'dezomorfina'. Kliknęłam w pierwszy, lepszy artykuł i moim oczom ukazało się zdjęcie ręki, właściwie ludzkiej kości żyjącego człowieka, na której bezwładnie zwisało mięso. Nie było skóry, tylko mięśnie, które same się sobą żywiły.
Rzeczywiście, był to narkotyk. I to w dodatku śmiertelny. 'Krokodyl' z Rosji, którego nałogowe zażywanie powodowało, że mięśnie i ciało zjadały same siebie, co prowadziło do ekspresowego zgonu. Słabi psychicznie umierali już po pierwszej dawce.
Zamurowało mnie do tego stopnia, że zakrztusiłam się gorącą herbatą.
Po chwili ponownie zaczęłam szukać wiadomości dotyczących ów śmiertelnego proszku.
I tak zajęłam resztę swojego wieczora.

*

A może jednak dałoby się coś zrobić?
Może istniały jakieś dowody na niewinność Harry'ego i narkotykowy nałóg Luke'a?
Nie byłam pewna, ale na sto procent wiedziałam, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce, bo inaczej mogę stracić najlepszą rzecz jaką mnie w życiu spotkała.
(....)

poniedziałek, 1 lipca 2013

21 .

Na imprezie było rzeczywiście świetnie.
Kolorowe drinki, dobra muzyka. Już prawie całkowicie zapomniałam o Harry'm i całej nędzy napełniającej mój świat.
Zapomnienie pozwalało mi oddychać, gdy już po prostu nie wytrzymywałam i dusiłam się tym wszystkim.
Gdzieś około północy przesadziłam z Jim'em Beanem, co przegoniło mnie do toalety. Po obu stronach wąskiego korytarza ukrytego przez ciężkie drzwi, były umieszczone dwie łazienki. Na końcu holu był portal obity gwoździami, przez który wychodziło się na zaplecze. Wyciągnęłam z torebki papierosy i wyszłam na zewnątrz. Było chłodno, a ponad dachami wieżowców górowało gwiaździste niebo. Zapaliłam owinięty w papier tytoń i zaciągnęłam się dymem.
Nie wiedziałam, czy to może przez ilość promili we krwi, wydawało mi się, że ktoś uparcie śledzi każdy mój ruch. Jakby był moim cieniem, ale jednocześnie potrafił się idealnie kamuflować.
Gdy skończyłam, postanowiłam wrócić na imprezę. Weszłam ponownie do środka, zatrzaskując metalowe drzwi.
Gdy byłam w połowie korytarza, popatrzyłam przed siebie. Wyjście zagradzał mi jakiś wysoki mężczyzna, który patrzył mi wściekle w oczy. Blado migające lampy ukazywały jego chytry uśmieszek, kryjący się w opuchniętym kąciku ust.- No witaj, piękna.
Zadrżałam. Ten głos należał do Luke'a. Wszędzie poznałabym tą aroganckość zmieszaną z beszczelnością.
- Nie poznajesz mnie, co?- ściągnął z głowy kaptur. Olbrzymi siniak pod okiem, kilka szwów pokrywających brew i strup na dolnej wardze.
- Twój kochaś nieźle mnie urządził.- podszedł bliżej mnie, kulejąc. Rzeczywiście. Harry porządnie obił tę jego wstrętną gębę.
- Ale teraz mam wolną rękę do zrobienia tego samego.- uśmiechnął się, i usłyszałam jak odbezpiecza w kieszeni pistolet.- Zabawimy się mała.
Wzięłam zamach i już miałam dać mu w twarz, aby zyskać odrobinę więcej czasu do ucieczki, ale on zrobił unik i chwycił mój nadgarstek. Usłyszałam chrupnięcie i zalała mnie fala bólu. Odrzucił mnie na podłogę. Chwyciłam pulsującą dłoń i podkurczyłam kolana bliżej klatki piersiowej. Nagle coś mokrego zaczęło drażnić moją skórę. Luke zaśmiał się ochryple i podszedł w moim kierunku. Wyszarpał z moich brązowych pasm gumkę i pociągnął mnie w górę za włosy. Ból wbijał się w moje nerwy z każdym jego gwałtownym dotykiem.
- Nieprzyjemnie, prawda?- udał pobłażliwego. Zagryzłam wargi i spojrzałam ze strachem w jego oczy. W tedy ponownie łzy spłynęły po moich policzkach. Prychnął i ponownie odrzucił mnie na ziemię.
- Nawet nie wiesz jaką przyjemność sprawia mi twój ból.- zaśmiał się.- A co dopiero myśl, jaki Harry w tym momencie jest bezbronny.
- My już nie jesteśmy razem.- burknęłam pod nosem.
- Co?- spytał.- Czy ja dobrze słyszę?
Popatrzyłam na niego spode łba.
- Nawet nie wiesz jaką cudowną niespodziankę sprawiłaś mi tą wiadomością.- wyciągnął z kieszeni pistolet i uniósł go na wysokość mojej twarzy. Zebrałam resztki sił i doczołgałam się w kąt korytarza.
- Wiec jedno.- jego głos gwałtownie spoważniał.- Jestem twoim sędzią, ławą przysięgłych i katem. To już koniec rozprawy, panno Walter. Wyrok został wydany.
Nagle ktoś jak strzała wpadł do budynku. Oszołomiony Luke nie zdążył nawet nacisnąć spustu pistoletu. Nie zachował zimnej krwi i broń wyleciała mu z ręki. Mimo to, była niebezpiecznie blisko niego.
- Ty pierdolona cipo!- mrożące krew w żyłach warknięcie należało do mężczyzny w ciemnym kapturze i czarnej kurtce.- Jeszcze ci mało śladów na tej twojej zasranej mordzie?!
Chłopak, którego mogłam nazwać 'moim wybawcą' przycisnął blondyna do posadzki tak mocno, że na jego nadgarstkach pojawiły się zielonkawe żyły.
Cropp już chciał sięgać po pistolet, ale w porę się opamiętałam po czym drżącą ręką chwyciłam ją i przycisnęłam do swojej piersi
- Zabiję cię.- wysyczał brunet centymetry od jego twarzy.- Zabiję, i nikt nie będzie nawet wiedział co się z tobą stało.
Oczy Luke'a, które jeszcze przed chwilą ciskały pioruny złości, teraz przemieniły się w strach. Bał się. Jak małe dziecko, gdy zgubi się w supermarkecie.
Do pomieszczenia wtargnął chłód nocy i zapach alkoholu. Chłopak górujący nad Cropp'em, spojrzał na mnie wściekle, lecz po chwili jego ciemnozielone oczy nieco się uspokoiły.
- Zabierz ją stąd.- rzucił do mężczyzny stojącego w progu drzwi. Dopiero teraz go zauważyłam.- Nie chcę żeby patrzyła na śmierć drugiej osoby.- ponownie zwrócił się ku zakrwawionej twarzy Luke'a.
- Chodź, Alice.- głos wysokiego mężczyzny, z równo ciemno blond ułożonymi na żelu włosami, jasnoniebieskimi oczami i kilkoma zmarszczkami zwrócił się do mnie, kiedy podawał mi rękę i pomógł wstać.
- Kto to jest?- spytałam słabym głosem, mimowolnie chwytając się ręki chwilę temu poznanego mężczyzny, aby nie upaść.- Kto obronił moje życie?!- ponowiłam pytanie, tym razem bardziej niecierpliwiej, gdy głowa niebieskookiego była zwrócona ku zakratowanym oknom. Na zewnątrz było słychać dźwięk kogutów policyjnych i blask czerwono niebieskich świateł.
- Wytłumaczę ci w drodze.
- Nie.- zaprotestowałam.- Chcę wiedzieć teraz.
- Alice.- ochrypłe warknięcie chłopaka wywołało u mnie ciarki. Zawsze, o każdej porze dnia i nocy byłabym w stanie poznać ten niski ton głosu. W dodatku te powykręcane w różne strony loki. Nie, to było niemożliwe. Przecież...on uciekł.- Słuchaj teraz uważnie.
Wstał i po raz ostatni kopnął w nieruchome ciało Luke'a. Przestraszyłam się, że może Cropp rzeczywiście nie żyje.
- Harry...- wcięłam się cicho.- Czy ja oszalałam?
- Nie.- podszedł do mnie i uśmiechnął się lekko. Chwycił delikatnie za mój podbródek i uniósł go wyżej, bliżej ku swoim pełnym ustom. Gdy je rozwarł, ciepłe powietrze o zapachy alkoholu oplotło mi twarz.
- Pojedziesz teraz z Cobb'em do jego domu na drugim końcu miasta. On się tobą zajmie i opatrzy złamania.
Powiedział to wolno i wyraźnie. Chciał, abym nie panikowała.
- Ale Harry...- przerwał mi. -Wrócę. Obiecuję.
Namiętnie wtopił się w moje usta. Ta chwila zatracenia załagodziła mój ból i głód jego osoby.
- Styles.- pogonił go blondyn.- Nie ma czasu. Oni zaraz tu będą.
- Słuchaj się go.- wskazał podbródkiem na mężczyznę.- Wkrótce się zobaczymy. Przysięgam.
Potrząsnęłam głową i pociągnięta za rękę blondyna, opuściłam miejsce zgonu.
- Wsiadaj.- otworzył mi drzwi do czarnego van'a. Spełniłam posłusznie jego polecenie i zapięłam pas.
Mężczyzna zajął miejsce po stronie kierowcy i czym prędzej ruszył z ciemnego i nieprzyjemnego zaułka.
Trochę się bałam dzielić niewielki dystans z dopiero co chwilę poznanym człowiekiem, w dodatku, że tak na prawdę w ogóle go nie znałam. Ale ufałam Harry'emu i wiedziałam, nie wpakował by mnie do auta z jakimś starym pedofilem.
- Co z....
- Nic mu nie będzie.- refleks blondyna był zaskakujący.
Westchnęłam i spojrzałam w okno.- Ile zapłacił ci za kłamanie?
Prychnął.
- No powiedz. Mniej niż pięćdziesiąt dolarów?
- Jesteśmy wspólnikami. Za takie rzeczy się nie płaci..
Harry nic mi nie wspominał o tym że ma wspólnika.- Jest was więcej?
- A ile mam zapłacić tobie żebyś siedziała cicho?- powiedział po chwili, nie odrywając wzroku od szosy.
Zacięłam wargi i podparłam się o rękę. Resztę drogi przejechaliśmy w milczeniu.
Nawet nie zorientowałam się kiedy zasnęłam znużona strasznymi przeżyciami minionych kilku minut..

*
Ocknęłam się dopiero, gdy Cobb zgasił silnik.- Wysiadka.
Rozwarłam leniwie jedno oko aby ocenić miejsce położenia. Środek lasu a przed nami ogromny dom. Nowoczesna willa rodem prosto ze Zmierzchu. Cullenowie mogliby pozazdrościć.
Blondyn otworzył drzwi po mojej prawej stronie. Chłód nocy wdarł się do środka pojazdu. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz.
- Walter, jestem policjantem i nie zniżę się do poziomu aby nieść cię na rękach, mimo to, że jesteś kobietą.
- Yhym.- ziewnęłam.
- Cholera.- mruknął po chwili, odpinając pas z boku mojego ciała i biorąc mnie sobie na ręce, łokciem zatrzaskując drzwi.
Zimno spowodowało, że mimowolnie wtuliłam się w skórzany płaszcz blondyna.
- Alice.- jęknął z wyrzutem.- Daj spokój.
Puściłam jego uwagę mimo uszu.
Otworzył drzwi do mieszkania i automatycznie ciepło otuliło moje nieczułe na bodźce ciało. Postawił mnie na posadzce i teraz już sama musiałam kontrolować swoje ruchy. Zauważył że nie wychodzi mi to najlepiej, dlatego dla pewności trzymał mnie jedną ręką w talii.
- Jack!- krzyknął.- Jack!
- Co do cholery?!- zaspane warknięcie dobiegło gdzieś z góry schodów.
- Przywiozłem zwłoki.- zerknął na mnie dowcipnie. Humor na żarty jednak go nie opuszczał. Popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Wybacz, ale na serio wyglądasz jak nieboszczyk.
- Dzięki za szczerość.- mruknęłam.
- Kolejne do kolek...- blondyn nieprzytomnie schodzący po schodach wyglądał jak młoda kopia Cobb'a. Najwidoczniej starszy mężczyzna był jego ojcem. Trochę zamurowało go na mój widok.-...cji.
- Nie patrz się tak, tylko weź ją. Uważaj, nie ma czucia w nogach. Młodszy blondyn, złapał mnie w talii i zaczął pocierać dłonią o moje ramię, aby choć trochę mnie rozgrzać.- Co tym razem?- spytał.
- Cropp, jak zwykle.- przewrócił oczami.
- Co z Harry'm?
- Właśnie mam zamiar jechać ratować dupę tej mendzie. Nie możemy pozwolić aby tak dobry tropiciel skończył w pierdlu.
- Luke...
- On nie żyje. Styles zatłukł go na śmierć. Należało się tej gnidzie.
- A co z nią?- wskazał na mnie podbródkiem.
- Ma skręcony nadgarstek, a prócz tego obity tył głowy i nieczułe nerwy u stóp.
Przytaknął.
Cobb chwycił za klamkę i rzucił na odchodne.- Zajmij się nią. Harry zabiłby nas obu, gdyby coś jej się stało. Trzymaj się Alice.- puścił mi oczko i zniknął za ciężkimi drzwiami. Blondyn pozamykał je na cztery spusty i zwrócił się do mnie.- Chyba będę musiał cię naprawić.
- Dasz radę?
Uśmiechnął się.- Już nie takie rzeczy, a raczej ludzi udało mi się poskładać do kupy.
- Wskakuj.- pochylił się przede mną.- Wątpię w to, abyś doczołgała się na górę.
- Też w to wątpię.- mruknęłam i wskoczyłam na jego plecy.
Wszedł po schodach do jednej z sypialni. Była ogromna, lecz jeszcze większe wrażenie wywarła na mnie przezroczysta ściana-okno.
- Wow.- wyrwało mi się, gdy chłopak postawił mnie na ziemi.
- No, a ty się dziwisz, że niby czemu tu przebywają nasi tropiciele, antyterroryści i śledczy.
Podeszłam bliżej okna. Jack zniknął za progiem pokoju. Spojrzałam przed siebie. Ciemność. Głęboka i ciemna, wolna i bezpretensjonalna. Ciemność. W dole biegł strumyk, obijający się o kamienie i błyszczący w świetle pełni księżyca. Widok był cudowny, ale zarazem tajemniczy i przerażający.
- Zapiera dech w piersiach, co?- zadał pytanie tuż nad moim uchem, przez co lekko podskoczyłam, na co on cicho się zaśmiał.
- Tak.
Wskazał ręką na łóżko. Posłusznie usiadłam na nim po turecku.- Która ręka?- spytał.
Wyciągnęłam przed siebie prawą dłoń. Była sina i lekko opuchnięta.
- Ouu.- skrzywił się.- Dobrze że Harry go załatwił. Każdy, nawet idiota wie, że kobiety się szanuje.- popatrzył mi w oczy szarmancko, gdy naciągał białe rękawiczki.
- Najwidoczniej on nie wiedział.
Rozłożył ręcznik na moich kolanach i chwycił za moją rękę.
- Teraz zaboli. Znienawidzisz mnie za to.
- Ee tam.- pokręciłam głową.- Na trzy.
- Raz, dwa, trzy!
Ponownie usłyszałam chrupnięcie i zalała mnie fala bólu. Zagryzłam wargi i zacisnęłam powieki. - Przepraszam.
- W porządku.- przełknęłam głośno ślinę.
- Jestem Jack, Jack Wake. A ten sknerus Cobb, to mój ojciec.
- Jest miły. Na swój sposób.- odpowiedziałam.- Alice Walter.
- Młodszy śledczy na wydziale zabójstw, zgadza się?
Pokiwałam głową.- Harry dużo o tobie opowiadał.
- Serio?- zdziwiłam się.- Na przykład?
- Że na prawdę świetnie pracujesz w policji, że jesteś zadziorna ale też wrażliwa. No i że bardzo lubi twoje piegi.
- Kretyn.- zaśmiałam się.
- Przez te ostatnie dni, kiedy spędzał tu prawie cały czas, chodził jakiś podłamany, w ogóle się nie odzywał, a jak pytaliśmy co się dzieje, mówił że mamy martwić się swoimi sprawami.- opowiadał, gdy smarował moją rękę żelem chłodzącym.- Wiesz coś o tym?
- Chyba aż za dużo.
- W takim razie, ja się nie wtrącam i idę po grzejnik, a ty siedź tu i się nie ruszaj. Maść musi się wchłonąć.
- Okej.
Jack był jasnoniebieskookim blondynem o słodkim uśmiechu. Miał gdzieś może z 20 lat. Byłby dobrym materiałem na przyjaciela. Dobrym? Genialnym.
Wrócił do sypialni i postawił grzejnik na stoliku nocnym, wcześniej podłączając go do kontaktu.
Na tacy miał tabletki, szklankę z wodą i kubek z czymś parującym.
- Popij.- wręczył mi pigułki przeciwbólowe.- Po około dwudziestu minutach powinnaś poczuć minimalną ulgę.
- Dzięki.- połknęłam środki przeciwbólowe i odstawiłam szkło na miejsce.
- Pracujesz dla policji?- spytałam, gdy owijał moją dłoń gazą.
- Szkicuję portrety pamięciowe.
- Jejku.- uśmiechnęłam się lekko.- Niezła fucha.
- Pokazać ci?
- Pewnie.
Podniósł się z łóżka i ponownie opuścił pomieszczenie. Wrócił po chwili z grubym zeszytem.
Wręczył mi go i zaczęłam przeglądać zarysowane kartki, gdy on okładał mi dłoń płatami gipsu.
- Wow.- wyrywało mi się co drugi rysunek.- Jesteś świetny.
- Pospolity.- zarumienił się lekko.
- Och, już nie bądź taki skromny.- uśmiechnęłam się do niego.- Na prawdę masz talent.
- Daj spokój.-  wręczył mi kubek z gorącą czekoladą.- Lubię to co robię, i w jakimś stopniu jest to pomysł na życie.
- Szkicujesz dla przyjemności?
- Cobb dał mi wolną rękę. Ołówek był moim przyjacielem od najmłodszych lat. Uwielbiałem rysować.
- Widzę że dalej tak jest.
Uśmiechnął się lekko po czym spojrzał przez okno.- Harry nie miał w planach wylecenia do Londynu?
- Nie.- powiedział to bez żadnych emocji.- Pewnie jesteś ciekawa, o co poszło w tym całym zamieszaniu.
Potrząsnęłam głową i wzięłam łyk słodkiego płynu.
- Harry chciał cię tym sposobem ochronić.- położył palec na moich ustach, gdy widział że chciałam wrzucić swoje trzy grosze.- Przed Lukiem i resztą mafii. Obawiał się, że pewnego dnia złożą ci wizytę a on nie zdąży na czas cię obronić. Myślał, że jeśli i on opuści kraj, wtedy i oni polecą za nim jak ćmy do światła.
- Czemu tak bardzo zależy im na moim cierpieniu?
- Bo twoja krzywda jest krzywdą Harry'ego. O wiele mocniejszą niż cięcia nożem zadawane na jego ciele.
Milczałam. Starałam poukładać to sobie w miarę logicznie. Jack przerwał moje rozmyślania.
- Alice, nie bądź na niego zła. Wybacz mu. On wie, że źle postąpił. Bardzo tego żałuje. Przez tą obsesję na punkcie twojej ochrony, już myśleliśmy że jest chory z miłości do ciebie.
- Tak myślisz?
- On cię kocha. Nie było minuty, co by o tobie nie myślał lub nawijał. Już James chciał mu podłożyć granat pod poduszkę.
- Może i masz rację.
- Mam. Mimo, że jestem młodym szczeniakiem, poznałem się już trochę na życiu.
Ponownie zapadła cisza między nami. Jego równy oddech i tykanie starego zegara na dole przeszywało głuchą martwicę.
- A teraz dopij kakao i idź spać. Jest druga pięćdziesiąt trzy. Tu masz łazienkę - wskazał palcem na drzwi o kolorze ciepłego brązu. - A tu kilka ubrań Harry'ego. Jeszcze ich nie zabrał. Może dzięki temu szybciej zaśniesz.
- Dzięki Jack.- lekko pocałowałam go w policzek.- Dzięki za wszystko.
- Drobnostka.- machnął ręką, wstając i opierając się o próg drzwi.- Trzeba swoim pomagać. Chociaż w tym przypadku, była to czysta przyjemność.- uśmiechnął się.- Dobranoc.
- Dobranoc.- spuściłam głowę, ukrywając palący rumieniec.
Zgasił światło i zamknął drzwi, zostawiając mnie jedynie z cicho chodzącym grzejnikiem i małą lampką nocną.
Ostrożnie przebrałam się w o wiele za dużą bluzę Harry'ego, która sięgała mi przed kolano.
Poszłam do łazienki i zmyłam z twarzy resztki rozmazanego tuszu i szminki.
Wróciłam do sypialni i położyłam się na ogromnym łóżku, po czym okryłam się kołdrą i odwróciłam się w stronę okna. Księżyc starał się przedrzeć przez gęstą ścianę lasu, co raczej nie wychodziło mu z powodzeniem. Świecił tak blado i samotnie, jak lampy znajdujące się na suficie w korytarzu, gdzie spotkałam się twarzą w twarz z Lukiem.
Nie rozmyślając dłużej nad zdarzeniami minionej nocy, starałam się zagłuszyć ból ręki wsłuchiwaniem się w ciche buczenie grzejnika.
Kilka ziewnięć wystarczyło, aby moje powieki szczelnie się zamknęły, a świadomość opuściła moje ciało na kilka dobrych godzin snu.
(....)

~
Uff, napisałam go jeszcze raz, od początku.
Hah, i chyba wyszedł jeszcze lepiej niż poprzednio ;p
Ale co ja się tam znam. Opinię powierzam w wasze łapki.
Nowy w środę/czwartek.
Love, Julie
xoxo