Translate

poniedziałek, 28 października 2013

I'M SOO SORRY!

Hej kochani!
Bardzo, ale to bardzo was przepraszam, ze już wieki nie dodałam na tym blogu żadnego nowego rozdziału, ponieważ nie mam czasu ani weny na dalsze prowadzenie perypetii Harry'ego i Alice.
Jedyne pocieszenie może być takie, że założę nowego bloga z opowiadaniem o Oliverze Sykes'ie z Bring Me The Horizon, więc jeżeli ktoś miałby ochotę czytać fanfic wraz z Lily Collins w roli głównej - zapraszam :)
Notkę z linkiem dodam w najbliższym czasie, więc czekajcie :D

I'M SOOOOOOOOOO SORRY :C

Love all, Julie
@rawrhmyluke - @MyHeroineFenty

środa, 11 września 2013

25 .

W nocy obudził mnie potworny kaszel.
Był tak silny, że nie umiałam go opanować, tym samym przy okazji nie budząc Harry’ego.
- Alice.- mruknął chłopak ospale, siadając obok mnie na łóżko.- Co jest?
- Nie umiem oddychać.- wychrypiałam.
Zaśmiał się cicho, jakby ta cała sytuacja strasznie go bawiła.
- Nie chichraj się tak, tylko zrób coś.- warknęłam, łapiąc się za szyję.
- Wiedziałem, że się zaziębisz.- ziewnął, wstając i zapalając światło, które spowodowało że automatycznie zmrużyłam oczy. Przeciągnął się, ukazując swoje naprężone mięśnie na plecach, po czym zniknął w progu sypialni.
Nie minęło kilka minut i wrócił z powrotem wraz z kubkiem czegoś parującego. Wręczył mi herbatę i usiadł obok mnie, obejmując mnie swoim silnym, gorącym ramieniem.
- Nie mam żadnego syropu ani tabletek, więc rano skoczę z tobą do lekarza.
- Nie ma mowy.- powiedziałam, odstawiając naczynie na białą pościel.- Już wolę sama przejść się do apteki.
- Nigdzie nie pójdziesz.- zaprotestował.
- Nie masz prawa mi zabronić.- spojrzałam mu odważnie w oczy, które przybrały odcień zimnej zieleni. Zagryzłam wargę z przejęcia. Zawsze gdy tonęłam w jego mroźnych tęczówkach, coś blokowało mnie abym natychmiast odwróciła wzrok.
- Nie dyskutuj ze mną.- mruknął, przybliżając swoją twarz do mojej i zaczynając delikatnie muskać ustami moje wargi. Mimowolnie zaczęłam lekko oddawać jego pocałunki
- Możesz iść spać?- mruknęłam, odsuwając go ode mnie i skacząc oczami po jego twarzy. Z ust na oczy i z oczu na usta.- Zrobiłeś o co poprosiłam. Wracaj do bliskiego kontaktu z poduszką.
Zaśmiał się pod nosem, mrucząc niczym kot.- Panno Walter, nie wiedziałem że pańska wredota jest aż tak wielka.
- Zamknij się.- syknęłam, marszcząc brwi i zwracając się w stronę kubka z gorącą herbatą, na którą zaczęłam powoli i leniwie dmuchać.
- A może byś tak podziękowała mi całusem za fatygę, co?
- Prędzej mogę to na ciebie wylać – wskazałam na kubek – ale tego nie zrobię, ponieważ nie będę marnować miodu, ziół i wody.
- Och, co za oszczędność.- powiedział z ironią przekrzywiając lekko głowę i opierając ją na ramieniu, którym podparł się o materac.
- Goń się.- uderzyłam w niego poduszką.
- Ej, kotku.- przytulił się do mnie, o mało co nie pozbywając mnie zawartości kubka, który w porę udało mi się odstawić na szafkę nocną.- Co cię ugryzło?
- Wkurzasz mnie.- przyznałam.
- Dlaczego?- spytał, jakby smutny.
- Raz jesteś dla mnie taki miły i kochany, raz zaś mam wizję że z chęcią wpakowałbyś mi jakąś kulkę w głowę.
Prychnął.- Oszalałaś. Masz gorączkę? Przyłożył dłoń do mojego czoła.
- Daj spokój.- warknęłam, odpychając jego rękę.- Mówię serio.
- Wiem, że jestem trudny do ogarnięcia, ale…- wypuścił całe powietrze z ust i zamilkł. Jego mina nagle zrzedła.
- ‘ale’? O co chodzi?- spojrzałam na niego. Miał spuszczoną głowę a spojrzenie wbite w pościel. Zaczęłam powoli martwić się o niego i rozważać nad znalezieniem jakiegoś dobrego psychologa.
- Co jest?- wtopiłam lekko palce w jego loki spoczywające łagodnie na karku. Wiedziałam, że teraz muszę obchodzić się z nim jak z dzieckiem, zarazem mając do czynienia z tykającą bombą zegarową.- Powiesz mi?- spytałam cicho.
- Nie jestem pewien, czy chcesz słuchać.- spojrzał mi nieśmiało w oczy.
- Chcę.- powiedziałam stanowczo, spuszczając swoją dłoń, którą on od razu złapał i podniósł do swoich różowych ust. Lekko pocałował jej wewnętrzną stronę, przykładając ją do swojego policzka.- Dobrze. Ale powiedz, że mimo wszystko dalej będziesz mnie kochać i będziesz przy mnie. Niezależnie od wszystkiego.- zaczął delikatnie gładzić palcami moją dłoń.
- Sam mnie przy sobie zatrzymasz.- odparłam, po czym lekko się przestraszyłam że powiedziałam coś nie tak. On jedynie zacisnął zęby i przełknął głośno ślinę.- Obiecaj.
- Przysięgam.- westchnęłam, przewracając teatralnie oczami.- To o co chodzi?
- Przeszedłem kilkanaście ciężkich lat, co zostawiło głębokie ślady na mojej psychice. Aby wypełnić ów wnęki musiałem pomóc sobie specjalistycznymi środkami.- mówił jakoś po chińsku, lecz starałam się chociaż w połowie go zrozumieć.
Zamilkł na moment.- Zażywam tabletki które pomagają mi zachować kontrolę. Lecz one kończą się w zaskakująco szybkim tempie i nie wystarczają w pełni abym był niegroźny dla otoczenia. Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą doskonale jak bardzo wysokie jest ryzyko że nie powstrzymam się od zrobienia komuś krzywdy.
Zamarłam. To, co sekundę temu wypłynęło z jego ust, spowodowało, że na moje plecy wstąpiła gęsia skórka a adrenalina gwałtownie się podniosła. Miałam ochotę wydrapać dziurę w drzwiach i uciec jak najdalej od niego i tego chorego miejsca.
- Niekiedy brałem i całe garście tego świństwa. Gdy poznałem ciebie, nic mi nie pomagało. Gdy czuję twój dotyk…on mnie paraliżuje. Budzi się we mnie jakieś zwierzę…potwór. Nie potrafię tego powstrzymać. Za każdym razem gdy jesteś blisko bądź się kochamy, boję się, że nie będę potrafił przestać i zrobię ci krzywdę. Nie wybaczyłbym sobie tego nigdy, gdyby stało ci się coś złego przeze mnie. Nie potrafię nawet zaufać samemu sobie. Za dużo w życiu złego zrobiłem.- spuścił głowę i puścił moją dłoń.
Skamieniałam.
Więc mówiąc ‘kilkanaście ciężkich lat’, miał na myśli okres gdy ojciec bił jego matkę. Zdradził mi swoją historię, ale obszedł się bez szczegółów. Najwidoczniej chciał sobie oszczędzić cierpienia.
Milczałam.
Czy on mnie właśnie…ostrzegał? Ostrzegał przed czymś, z czego nie mogłam zrezygnować? Nawet niewiadomo jak cholernie mocno bym chciała, coś bardzo mnie do niego ciągnęło.
Przecież on, chłopak, który odwrócił moje życie o 360 stopni, był czymś najbardziej zakazanym, co udało mi się w życiu spotkać.
Wiedziałam, że zadawanie się z nim a co najważniejsze, kochanie jego trudnego charakteru, kilkunastu tatuaży, burzy loków, cudnego uśmiechu i tej ogromnej pary zimnych, zielonych, kocich oczu jest codzienną walką z myślą, że za chwilę możesz pożegnać się z życiem i spojrzeć śmierci prosto w twarz.
Po chwili zauważyłam, że na pościel zaczynają skapywać jakieś mokre krople. Harry pociągnął nosem.
Byłam w szoku. Najwidoczniej nawet terminator może, chce i potrafi płakać.
Wdrapałam się na jego kolana i mocno go przytuliłam. On niezwłocznie odwzajemnił mój gest, zamykając mnie w swoim silnym i bezpiecznym uścisku.
- Zdaję sobie sprawę, jak bardzo cię krzywdzę, ale nie dałbym sobie rady wiedząc, że nie ma cię obok mnie.- zaczął cicho szlochać. Zrobiło mi się go strasznie żal. Rozumiałam go doskonale i orientowałam się, przez jakie piekło przechodził kilkanaście lat temu jak i teraz.
- Alice…proszę, nie opuszczaj mnie.- gdy wypowiadał te słowa, dreszcze przechodziły przez jego ciało. Cały drżał. Był w tym momencie jak dziecko. Bezbronny i niewinny.
Zaczęłam lekko gładzić go po plecach i kreślić na nich różne wzorki.
- Nie każ mi przechodzić przez to jeszcze raz.
- Nie zostawię cię.- szepnęłam, opierając brodę o jego ramię.- Będę przy tobie. Mimo wszystko.
Jeszcze w tedy nie zdawałam sobie sprawy, na jak głęboką rzucam się wodę.
- Kocham cię.- powiedział, kryjąc twarz w zagłębieniu mojego obojczyka. Po chwili poczułam, jak jego gorący oddech i łzy wnikają w materiał jego bluzy którą aktualnie miałam na sobie.
- Ja ciebie też.- powtórzyłam.- Nie płacz. Bądź silny.
Czułam, że w tej sytuacji ja odgrywam teraz rolę tej‘starszej’ i ‘odpowiedzialnej’.
Siedzieliśmy tak przytuleni do siebie. Nie wiem, czy minuty, czy też godziny.
Chłopak wreszcie przestał się trząść. Odkleił się ode mnie, lecz dalej trzymał mnie w swoich ramionach i spojrzał mi w oczy. Jego tęczówki były czerwone a powieki lekko podpuchnięte. Policzki miał mokre a rzęsy pozlepiane od łez.
Przyłożyłam dłoń do jego twarzy i otarłam lekko z niej słony płyn.
- Jesteś drugą osobą która poznała tą historię i nie zostawiła mnie samemu sobie- patrzeliśmy sobie nawzajem głęboko w oczy- Dziękuję.
- Strasznie się z tobą związałam.- moje dłonie splotły się na tyle jego karku i lekko przyłożyłam swoje czoło do jego.- Z kajdankami czy bez, nie mam innych opcji. Jestem z tobą już do końca.

Chwyciłam za jego nadgarstki i skierowałam je w swoją stronę. Rzeczywiście, na ich wewnętrznej stronie widniały głębokie blizny.

- Alice.- mruknął Harry.

- Cii.- uciszyłam go, lekko muskając ustami szpetne ślady na jego dłoniach.

Po chwili powróciłam do starej pozycji. Chłopak spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się lekko, po czym prawie nietykalnie złączył nasze usta, które delikatnie o siebie zahaczały.
Lekko zmrużyłam oczy, pozwalając, aby jego oddech dostawał się i rozprzestrzeniał po moich płucach.
Musnęłam jego usta i zaczęliśmy się leniwie, ale namiętnie całować. Mieliśmy mnóstwo czasu, był dopiero środek nocy.
Zacieśniłam uścisk nóg na jego biodrach, a jedna z jego rąk powędrowała na moje udo.
- Jesteś tak cholernie podniecająca.- szepnął gardłowo.- Jeszcze żadna inna dziewczyna nie rozpalała mnie do tak dalekich granic możliwości.
Jego komplement spowodował, że zaczęłam się zastanawiać nad przejęciem na stałe pałeczki w łóżku, chociaż wiedziałam, że to Harry góruje w 100 procentach.
Spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Pociągasz mnie, bo ryzyko to twoje drugie imię.- mruknęłam.- Może tego po mnie nie widać, ale doceniam dobrą zabawę.
- Jesteś zadziorna.- zagryzł seksownie swoją dolną wargę.- Tyle wystarczy aby powiedzieć że niegrzeczna z ciebie dziewczynka, Walter.
- Zmieniłeś mnie.- przesunęłam głowę i zaczęłam lekko wodzić nosem po jego ramieniu i szyi, wciągając tym samych zapach jego ciała. Wiedziałam, że to go drażni i tym samym kumuluje agresję w jego żyłach, ale chciałam ponownie spojrzeć w jego oczy w których iskrzył się ogień. Ogień, który tak bardzo podniecał.
- To dzięki tobie zdobyłam pewność siebie, nie tylko w łóżku.- pocałowałam go w delikatną skórę pod uchem.- Dziękuję.- szepnęłam prawie niesłyszalnie.
Zaczęłam zostawiać wilgotne pocałunki na jego szyi i ramionach, czym zostałam nagrodzona cichym pojękiwaniem. Lecz chłopak nie dał mi na długo utrzymywać go na krótkiej smyczy.
Szybko przekręcił się i położył mnie na łóżku, sam wstał i zgasił światło, aby po chwili do mnie dołączyć. Zawisnął nade mną w powietrzu i powiedział tylko.- Trzeba wytyczać sobie pewne linie i znaki ‘stop’. Choć w tym przypadku jest to niebywale trudne.
Śpij już Alice, do zobaczenia rano.- Pocałował mnie i położył się na mnie, kładąc głowę na moim brzuchu. Mimowolnie westchnęłam, i zaczęłam bawić się jego lokami, okręcając je sobie wokół palców, tak długo, dopóki sen nie przejął nade mną kontroli i ponownie zasnęłam.
(…)

„ Dopiero teraz zaczęłam zdawać sobie sprawę, jak bardzo związałam się z tym chłopakiem.
Chłopakiem, który był moim przekleństwem, aniołem, przyjacielem i miłością.”


*
Przepraszam bardzo że rozdział pojawił się dopiero teraz.
Dużo się u mnie ostatnio dzieje, kończą się wakacje i staram się ostatnie dni wolności jakoś wykorzystać.
Byłam wczoraj na This Is Us, więc tak jakoś naszły mnie chcęci, więc zmobilizowałam się i napisałam nowy rozdział.
Mam nadzieję że się wam spodoba i zostawicie swoje opinie w postaci komentarzy.
Love you all.
xoxo, Julie

czwartek, 8 sierpnia 2013

24 .

Przez całą noc nie potrafiłam zmrużyć oka.

Przekręcałam się z boku na bok i co chwila zerkałam podpuchniętymi oczami na wyświetlacz telefonu.
Moje podenerwowanie jak i przejęcie rozprawą Harry'ego, spędzały mi sen z powiek.
Nie pomagały żadne tabletki nasenne ani uspokajające. Nie wspominając już o melisie, której wlałam w siebie chyba z trzy litry.
Dopiero gdzieś o 4. nad ranem udało mi się wyłączyć wszystko i zasnąć.
Z trudnością, ale sukcesem.

*

Nazajutrz obudził mnie huk.
Podskoczyłam na łóżku i usiadłam na nim jak na rozkaz. Rozejrzałam się dookoła i spojrzałam w okno.
Na zewnątrz hulała burza. Ciężkie, ciemne chmury rozsiewały szarość i ciemność. Chwyciłam za telefon i spojrzałam na zegarek, który wskazywał 11.46.
- Moment, o której godzinie jest ta rozprawa? - pomyślałam, pospiesznie wykręcając numer Jack'a. Po kilkunastu sygnałach odebrał.
- Halo? - spytał ktoś po drugiej stronie, półszeptem.
- Jack, o której jest to spotkanie z prawnikiem?
- Alice?- spytał.- Gdzie jesteś? Rozprawa już trwa.
- Co?! - krzyknęłam do słuchawki.- Ale jak to?
- Wszystko rozpoczęło się o 10.00.
- Czemu po mnie nie zadzwoniłeś?! - krzyknęłam wściekła, zrywając się na równe nogi.

- Louis był u ciebie.- rzucił.- Powiedział, że spałaś. Nie chciał cię budzić, tym bardziej, że poznał się już trochę na twojej naderwanej psychice. Z resztą, nie ma sensu żebyś przyjeżdżała. Zaraz się skończy.
Zamurowało mnie. Po pierwsze, skąd Tomlinson miał klucze do mojego mieszkania, a po drugie, jakim prawem wszedł do mojej sypialni, bez mojej wiedzy i zgody? Skąd mogłam wiedzieć, ile czasu się mi przyglądał, i czy czegoś sobie czasem nie przywłaszczył?
Nie miałam nerwów, żeby robić Wake'owi wyrzuty, tym bardziej, że wskazówki zegara co chwila przesuwały się w prawo, a czasu było coraz mniej.
- Masz przechlapane.- warknęłam i nacisnęłam czerwoną słuchawkę, wstając i ściągając z siebie piżamę. Po chwili, ubrana już w dżinsy, trampki i jaką pierwszą, lepszą bluzę, wyszłam z mieszkania i zamknęłam je na klucz, upychając go do tylnej kieszeni spodni. Wybiegłam z bloku, naciągając kaptur na głowę. Ulewa była potężna. Zimne, ciężkie krople wsiąkały w materiał z niewyobrażalną szybkością, chłodem przedostając się aż do szpiku.
Zasiadłam za kierownicą i z piskiem opon ruszyłam z osiedlowego parkingu.
Wymijałam auta na ślepo, nie zastanawiając się nawet, jak poważny mogę spowodować wypadek.
Mój mózg wytwarzał tylko jedno - adrenalinę i myśl, aby zdążyć, zanim będzie za późno.
Dotarłam przed sąd.
Wyskoczyłam z samochodu i pobiegłam do wnętrza ogromnego budynku. Ściągnęłam z głowy kaptur i schodami dostałam się na pierwsze piętro. Korytarz był opustoszały. Ani żywego ducha. Dopiero po chwili spostrzegłam jakiegoś mężczyznę, ubranego w długą, czarną szatę, zamykającego jedne z setki drzwi.
Przyspieszyłam kroku i dogoniłam go.- Przepraszam.
Facet, był dość bojaźliwy, ponieważ odskoczył wystraszony, i nerwowo skakał przekrwionymi oczami po mojej mokrej twarzy.- Czego pani tu szuka?
- Nie wie pan, gdzie odbyła się rozprawa sędziego McGonley'a?
- Kim pani jest?
- Narzeczoną Harry'ego. - skłamałam.- Tego, którego oskarżono o zamordowanie Luke'a Cropp'a.
- Styles? Harry Styles?
Pokiwałam energicznie głową.
- Rozprawa zakończyła się dwadzieścia minut temu.- spojrzał na skórzany zegarek.- Spóźniła się pani.
- Co z Harry'm? - spytałam.
- Został uniewinniony. - odpowiedział, jąkając się.- Wyszedł tamtymi drzwiami w otoczeniu kilku policjantów i śledczych.- wskazał chudym palcem na dębowe drzwi.
- Dziękuję.- podbiegłam do wskazanego portalu, wdzięczna facetowi za to, że nie musiałam z nim zbędnie rozmawiać. Otwarłam go, i znalazłam się na niewielkim, zabytkowym tarasie, który był prawdopodobnie miejscem odpoczynku po wielu trudnych rozprawach. Dookoła rozpościerał się ogród z kilkunastoma potężnymi dębami, bukowiną i jesionami. Na końcu wysypanej szarymi kamieniami drogi, stał dobrze mi znany czarny jeep i w tym samym kolorze road river.
Koło nich kręciły się idealnie pasujące do nich sylwetki. W tym długonoga postać Harry'ego.
Mimowolnie po moich policzkach popłynęły łzy, których prawie nie poczułam przez deszcz, który spowodował, że przemoknęłam do suchej nitki. Pobiegłam w ich kierunku, potykając się o chrupiący pod ciężarem moich stóp żwir.
W tedy On odwrócił się w moim kierunku. Kocia zieleń jego dużych tęczówek wystających spod kosmyków ciemnych loków kryjących się pod kapturem, błyszczała zadowoleniem jak i tajemniczością. Ułożył usta w uśmiechu zwycięstwa i rozłożył ręce.
Przyspieszyłam biegu i wpadłam w jego ramiona, oplatając rękami jego szyję, najmocniej jak umiałam.
- Harry.- szepnęłam, łkając w jego obojczyk.
- No witaj, piękna.- zaśmiał się ochryple.- Tęskniłem za tobą.
- Ja za tobą też.- zaczęłam wciągać zapach jego bluzy. Pachniała nim i jego perfumami.
- Nie płacz, przecież jest już wszystko w porządku.- uspokajał mnie po chwili stania w całkowitym bezruchu, pocierając lekko dłonią moje plecy.
- To ze szczęścia.- wytłumaczyłam.- Nawet nie wiesz jak się martwiłam.
- Niepotrzebnie.- powiedział.- Mówiłem, że wyjdę z tego bez szwanku.
- To też zasługa Cobb'a, Louis'a, James'a i Jack'a. Nie zapominaj, jak bardzo oni ci pomogli.
- Ee, prawie wcale.- zaśmiał się, odsuwając mnie od siebie, tylko dlatego aby spojrzeć mi w oczy.- Kocham cię.
Nachylił się nade mną i namiętnie zatopił się w moich ustach. Brakowało mi smaku i ciepła jego warg. Splotłam palce na jego szyi i łapczywie pogłębiłam pocałunek.
- Mała, chyba nie chcesz robić tego przy moich kumplach, co?- uśmiechnął się zalotnie.
- Chciałabym cię uświadomić, że to też moi kumple.- nagle mina mu zrzedła.- Nie było mnie przez dwa tygodnie, a ty już nawiązujesz takie znajomości?!
- No wiesz, jakoś tak samo się napatoczyło.- zakryłam uśmieszek przygryzieniem wargi i chwyciłam za jego koszulkę po czym zmięłam ją w dłoniach, przyciągając go bliżej siebie. Docisnął dłonie do moich pleców i ponownie zanurzyliśmy się w pocałunku.- Brakowało mi tego.
- Mi również. - odpowiedział, odrywając się od moich ust na kilka milimetrów. Jego oczy błyszczały radośnie, a malinowy, seksowny odcień jego ust kusił do tego stopnia, że chciałam ponownie się w nich zatopić.
- Wracajmy do domu, bo czuję, że z twoim szczęściem znowu się rozchorujesz.- powiedział, obejmując mnie silnym ramieniem.
- Och, już nie przesadzaj.- powiedziałam z ironią. W autach siedzieli już wszyscy, patrząc się na nas z uśmiechami na twarzach. Popatrzyłam po ich przednich szybach, i powiedziałam bez użycia słów 'Dziękuję', co raczej zrozumieli, przytaknięciem głową. Po chwili odpalili silniki i ruszyli z posesji.
- Zostaliśmy sami.- zwrócił się do mnie.- Wziąłbym cię nawet na tamtym drzewie, kotku.- wskazał podbródkiem na masywny dąb. Brakowało mi tego szczeniackiego charakteru i łobuzerskiego, a zarazem szelmowskiego poczucia humoru.- Kretyn.- stanęłam na palcach i lekko cmoknęłam go w usta, karcąc się w myślach, że mój wzrost jest jedyną przeszkodą do sięgnięcia pełni szczęścia.
Chwyciłam go ze rękę i prędko pobiegliśmy w stronę krawężnika, na którym zostawiłam samochód. Wsiedliśmy do niego, i raz dwa znaleźliśmy się na naszym osiedlu. W tedy Harry szybko okrążył auto i wyciągnął mnie z niego, biorąc sobie na ręce. Z trudem udało mi się zamknąć samochód, ponieważ chłopak zaczął wodzić nosem po odsłoniętym skrawku mojej szyi i składając na nim lekkie pocałunki.
O dziwo, lokaty obrał kurs swojego mieszkania, co raczej zapowiadało przyszłe kilka godzin zachęcająco.
Doszliśmy przed jego mieszkanie.- Postaw mnie i poszukaj kluczy.
- Nie.- zaprotestował.
- Przecież nie będziemy tu sterczeć i gapić się na te drzwi jak wół na malowane wrota.
- W przedniej, lewej kieszeni mam klucze. Wyciągnij je kotku.- uśmiechnął się łobuzersko i lekko cmoknął mnie w nos.
- Głupek.- mruknęłam, spuszczając rękę i po omacku szukając wyznaczonej przez niego kieszeni. Wiedziałam, że nie puści mnie prędzej, niż za progiem swojego mieszkania, zamknie nas na łańcuszek, a kluczyk wsadzi sobie w bokserki. Włożyłam rękę w materiałowy otwór i po chwili w mojej dłoni zabrzęczał metal.
- Cholera, równie dobrze mogłem je wsadzić w spodnie.- udał niezadowolonego z siebie.
Dźgnęłam go chudym palcem w pierś, nie mówiąc nic, tylko wkładając odpowiedni kluczyk w zamek, i przekręcając go w lewo.
Chłopak wszedł ze mną do mieszkania, zatrzaskując stopą drzwi i opuszczając mnie na posadzkę. Nim zdążyłam nabrać powietrza, on przycisnął mnie swoim ciałem do drewna, zaciągając nad moją głową łańcuszek i zamykając go na kluczyk. Tak jak myślałam. Ponownie zamknął mnie w klatce.
Lecz nie była to męka jak wcześniej, o nie. Teraz, dałabym wszystko, aby przebywać z nim jak najdłużej. Chociażby w tej oto 'klatce'.
Ponownie wpił mi się w usta, drażniąc moje wargi językiem, abym pozwoliła sobie mu ulec.
Nie zastanawiając się dłużej, pogłębiłam jego pocałunek, rozpoczynając tym samym grę wstępną.
Chwycił za moje spodnie i raz dwa je rozpiął, dalej nie przerywając tańca naszych języków.
Wsadziłam dłonie pod jego kaptur i zrzuciłam mu go z głowy, uwalniając tym samym zmierzwione, wilgotne pukle jego ciemnych loków. Nie zastanawiając się ani chwili, wtopiłam w nie palce.
Harry cicho jęknął w moje usta, gdy lekko pociągnęłam go za włosy.- Stęskniłem się już za tymi pieszczotami.- zamruczał, chwytając za dół mojej bluzy i ciągnąc ją w górę.
Rzucił ją gdzieś w kąt, chwilę później pozbywając się również moich butów oraz spodni.
Stałam przed nim w samym staniku i bieliźnie, a z moich włosów kapała woda.- Zimno mi.- szepnęłam i oplotłam się rękami, na co on mruknął z odrzuceniem. Chwycił za moje nadgarstki i rozłożył je po obu stronach mojego ciała.
- Jesteś taka piękna.- zlustrował mnie wzrokiem i szepnął gardłowo, uśmiechając się, na koniec zdania.- I zarazem taka niewinna.
Spojrzałam w jego oczy. Błyszczały tajemniczością, lecz urzekający uśmiech odgonił wszystkie moje wątpliwości.
Przystawił twarz do mojej szyi, każąc mi tym samym odchylić głowę w tył. Gorące powietrze wydostające się z jego rozchylonych warg, oplotło moją zziębniętą skórę, tym samym przyprawiając mnie o gęsią skórkę.
Zaśmiał się gardłowo, szepcząc mi na ucho.- Jesteś moja. Tylko moja. - poprawił.- I jeśli ktoś cię dotknie, bądź spojrzy na ciebie z pożądaniem, zabiję go, tak, jak załatwiłem to z Lukiem, zrozumiałaś?
Przestraszyłam się. Przecież wszyscy zapewniali mnie o to, że Harry tylko przyczynił się do jego śmierci. Nie było mowy o tym, że on ją spowodował.
- Zrozumiałaś?- warknął i umieścił swoją nogę pomiędzy moimi udami., blokując w tym momencie jakąkolwiek drogę ucieczki.
- Dotarło do ciebie to, co powiedziałem?- odsunął się od mojej szyi i spojrzał mi w oczy. Jego kocie tęczówki przesłoniła czarna mgła. Jego głos...było czuć w nim wyraźną złość i determinację.- Alice.- warknął przez zęby.- Czy jest to dla ciebie jasne?
Przełknęłam ślinę i pokiwałam głową.
- Dobrze.- przytaknął.- A teraz powiedz. Czyja jesteś?
Byłam przerażona. Nie potrafiłam wydusić ani słowa. A jeśli to prawda? Jeśli Harry rzeczywiście zabił Luke'a, a kłamstwa prawnika o jego niewinności były spowodowane grożeniem mu śmiercią przez Louis'a, James'a i Cobb'a?
Przycisnął mnie mocniej swoim ciałem do chłodnych drzwi.- Kurwa, odpowiedz mi.
Wpatrywał się w moje oczy z przejęciem, jakby obawiał się, że straci kontrolę, gdy się mu sprzeciwię.
- Do kogo należysz?- zachował się wobec mnie w tym momencie, jakbym była psem. Jego własnością, z małym móżdżkiem i bez ani odrobiny uczuć.
Już prawie nie mogłam oddychać, gdy jego klatka piersiowa odcinała mi dopływ tlenu. Jego dłonie ściskały moje nadgarstki tak mocno, że już prawie całkowicie odeszła z nich krew.
- Do ciebie.- odpowiedziałam szeptem, szukając odrobiny siły, aby kłamstwo mogło wydostać się z moich ust, i zadowolić go w pełni, że udało mu się ponownie mnie sobie ustawić według swoich potrzeb.
- Grzeczna dziewczynka.- uśmiechnął się.- A teraz pocałuj swojego mężczyznę.
Uwolnił moje zsiniałe dłonie, a swoimi rękami oparł się o drzwi.
Spuściłam głowę i zaczęłam lekko pocierać obolałe miejsca.
- Alice.- warknął.- Pocałuj mnie.
Nie, to nie był ten sam Harry co wcześniej. Prawda, w tedy również był brutalny, chamski i szczeniacki, ale nie żeby aż do takiego stopnia.
Co się stało z chłopakiem, który bał się sam spać, gdy jest burza?
Uniósł mój podbródek na wysokość swojej twarzy.- Spełnij moje polecenie.
Pocałowałam go lekko, co on przerodził w namiętny pocałunek. Odsunął się ode mnie, ale nadal nie było bezpiecznego dystansu między nami. Ściągnął z siebie bluzę, chwilę później koszulkę, buty i spodnie.
Zmierzwił loki i wyprostował się, prężąc wszystkie swoje mięśnie, kryjące się pod jasną, aksamitną skórą jego torsu. Mimowolnie westchnęłam, przyglądając się jego rzeźbionemu wręcz ciału.
Oblizał wargi i uśmiechnął się, wyciągając w moim kierunku rękę.- Chodź.
Z niepewnością umieściłam swoją drobną dłoń wewnątrz jego ciepłej, dużej ręki. Przyciągnął mnie do siebie i zaczął lekko pocierać kciukiem moje kostki.
- Czemu jesteś smutna?- spytał, chwytając mnie za drugą rękę.
- Nie jestem.- odpowiedziałam.- Zdaje ci się.
- Z mojego powodu?- puścił moje słowa mimo uszu.
Milczałam przez kilka sekund.- Nie.
Uniósł mój podbródek.- W takim razie, kto cię skrzywdził?
Ponownie dostrzegłam w jego oczach blask ognia i furię, napawającą go wściekłością.
- Nic mi nie jest.- zapewniłam pospiesznie.- Wszystko jest w porządku.
Z jednej strony, byłam wdzięczna Harry'emu, że dzięki częstemu przebywaniu w jego otoczeniu, wyrobiłam sobie szósty zmysł - kłamstwo.
- Mam nadzieję.- mruknął.- Jeśli będziesz mi mówić o wszystkim, uda nam się zbudować idealny związek, rozumiesz?
Pokiwałam głową.
- Będziemy panami świata. Obiecuję ci to. - pocałował mnie w czoło, słowami napawając mnie jeszcze większym strachem.

*

Chłopak zaproponował wspólną kąpiel.
Obawiając się sprzeciwu, weszłam z nim do wanny pełnej ciepłej wody i mnóstwa piany.
Byłam wdzięczna białemu puchowi, że zasłania moje ciało powyżej piersi. Dzielenie z nim małej przestrzeni, w dodatku nago, nie wróżyło niczego dobrego.
- Chodź do mnie.- zachęcił. Widocznie wyczuł strach w moim wahaniu.- Nie zrobię ci krzywdy. Chcę cię tylko umyć.
Przełamałam swój lęk i przysunęłam się do niego, odwracając się w jego stronę plecami. Umieścił mnie między swoimi nogami i otworzył szampon, wylewając niewielką ilość na swoje dłonie. Roztarł go i wtarł lekko w moje włosy.
- Nie będę cię szarpał. Chyba z tym poradzisz sobie sama.
- Mhm.- mruknęłam, i zaczęłam kończyć, to co zaczął.
On zanurzył dłonie pod wodę i splótł palce na moim brzuchu, składając mokre pocałunki na moich plecach, ramionach i szyi.
Pisnęłam cicho, gdy jego dłonie powędrowały w dół mojego ciała.
- Baby, spokojnie.- zaśmiał mi się cicho na ucho.- Nic ci nie zrobię.

- Nie byłabym taka pewna.- pomyślałam.
Odkleił ręce ode mnie i namydlił je, zaczynając lekko wcierać pachnącą substancję w moją skórę.
Jego dotyk był paraliżujący i niesamowicie przyjemny.
Po chwili chwycił za słuchawkę prysznica i spłukał ze mnie i z moich włosów całą masę pieniących się mydlin.
- Dzięki.- mruknęłam cicho, po czym powróciłam na swoje miejsce.
Nie na długo.
- Umyjesz mi loki?- spytał, prawie błagalnie.
Popatrzyłam na niego, wyszukując jakiegoś zarysu rekompensaty. Odnalazłam jedynie dolną wargę wydentą w podkówkę.- Proszę.

- W porządku.- odpowiedziałam, przysuwając się do niego i siadając na jego kolanach, nogami oplatając go w pasie. Chwyciłam za szampon i wylałam odrobinę pieniącej się substancji na dłonie. Roztarłam ją i zaczęłam lekko wcierać w jego włosy, robiąc okrężne ruchy palcami.
Przymknął oczy, jedną rękę umieszczając na moim udzie, a drugą kładąc w dole moich pleców.
Uśmiechał się lekko, co chwila cicho pomrukując z zadowoleniem.

Oblizał wargi i otworzył oczy. Teraz wyraz jego twarzy nie przypominał już ani trochę tamtego, gdy był wściekły i wprost kipiał złością.
Chyba nigdy go nie zrozumiem. Jego psychika i sposób myślenia, są dla mnie jedną, wielką zagadką.
- Pocałuj mnie.- poprosił niskim, seksownym głosem.
W tym momencie nie potrafiłam się oprzeć i powiedzieć 'nie'.
Nachyliłam się nad nim i namiętnie go pocałowałam. On odwzajemnił mój gest. I tak daliśmy się ponieść. Zaczęliśmy się całować. Szybko i namiętnie. Wyglądało to tak, jakby chcieliśmy pożreć się nawzajem, zaczynając od twarzy.
Pochylił się nade mną, sprawiając, że teraz on był na górze. Uwiesiłam się jego szyi, w obawie znalezienia się pod powierzchnią wody. Chwycił mnie za nogę i umieścił ją na swojej talii. Zapowiadało się na to, że chce się ze mną kochać w wannie. Potrafił wykorzystać nawet taką małą przestrzeń do stosunku seksualnego.
- Harry.- wydyszałam.- Nie.
- Chcę cię.- szepnął.- Teraz.
- Nie róbmy tego.
- Pragnę twojego ciała.- powtórzył.- Chcę być w tobie. Poczuć twoje ciepłe, ciasne wnętrze.
Patrzył w moje oczy z dzikością i pożądaniem.
Oboje ciężko oddychaliśmy.
- Nie chcę tego robić.
- Ale ja chcę.- mruknął.- Należysz do mnie. Mam prawo.
- Nie.- zaprotestowałam.
- Co?- spytał.- Coś ty do mnie powiedziała?
Znowu. Powróciła czarna, gęsta mgła. Furia i gniew, zaczęły kumulować się w jego żyłach.
- Nie chcę żebyś mnie wykorzystywał do zaspokajania swoich potrzeb.
- Jestem twoim panem. Masz się mnie słuchać.
- Nie.- szepnęłam.- Nie jesteś i nie będziesz mi rozkazywać.
Przełknęłam głośno ślinę, gdy zorientowałam się, co powiedziałam.
- Gdybym chciał, mógłbym cię utopić. Nawet teraz. Ale tego nie zrobię.
- Bo nie chcesz iść do pierdla?
- Nie.- zaprotestował.- Bo jesteś dla mnie ważna.
- Ach, no racja.- westchnęłam.- Poduszki nie poruchasz.
Zacisnął szczękę.- Nie prowokuj mnie.- wycedził przez zęby.
- Spokojnie.- szepnęłam, przejeżdżając koniuszkami palców wzdłuż jego rozpalonych pleców.- Oboje dobrze wiemy, że nic byś mi nie zrobił.- szepnęłam mu na ucho i lekko przygryzłam jego płatek.
- Chyba nie doceniasz moich możliwości, kotku.- mruknął.- To ja zabiłem Luke'a. To ja podrzuciłem mu dezomorfinę. To ja udawałem głupiego, że nie dokonałem morderstwa.
Poczułam, że moje źrenice gwałtownie się rozszerzają.- Okłamałeś mnie.- szepnęłam, prawie niesłyszalnie.
Bardziej sparaliżował mnie strach, aniżeli wściekłość.
- Musiałem.- przyznał.- Dla swojego, naszego dobra.
Milczałam.
Jakim cudem, w przeciągu siedmiu minut, udało mu się tak ohydnie zmasakrować ciało Cropp'a, objaśnić cały plan z Cobb'em i pozbyć się broni? Jak?
- Pewno domyślasz się, skąd ściągnęliśmy tak świetnego adwokata, hmm?
Spojrzałam w jego oczy.
- Otóż, tacy nie istnieją.- wyznał.- James razem z Louis'em wybrali się do jego kancelarii. Grozili mu, że jeśli nie sfałszuje papierów na moją niewinność, zabiją go.
Przełknęłam ślinę.- Skurczybyk, dobrze się spisał.- zaśmiał się.
- Czemu chcesz odwrócić się od właściwej drogi i ponownie zejść na tą kryminalną?- spytałam.
Spuścił wzrok.- Crumley wywalił mnie z roboty.
- Co?
Zwilżył wargi.- Powiedział, że nie może narażać swoich ludzi na niebezpieczeństwo z mojej strony.
Nie odciągnął ich od śmierci. Jeszcze się zemszczę.
- Ale...jak to...- jąkałam się.- Przecież nie dokonałeś zbrodni. Stanąłeś w obronie drugiego człowieka.
- Gdyby tylko tak prosto móc im to wytłumaczyć.- westchnął.- Z resztą, z jednej strony sam z tego zrezygnowałem.
- Oszalałeś?!- krzyknęłam.- Człowieku, dlaczego to zrobiłeś?!
- Nudziło mnie już takie życie.- przyznał.- Zero adrenaliny, zero krwi, zero widoku śmierci. Stęskniłem się już za nielegalnym posiadaniem broni, narkotyków, nocnych wypraw.
- I co, znowu masz zamiar zabijać?
- Solo.- powiedział.- Wątpię, że Cobb i któryś z jego ludzi poprą moją decyzję.
- Oni wiedzą...- Owszem.- przerwał mi.- Wake chciał zawzięcie bronić mojej posady, ale powiedziałem mu, że ma dać sobie spokój.

- A on co na to?
- Powiedział, że jeśli kiedykolwiek na jego oczach podwinie mi się noga, sam osobiście zawiezie mnie na komisariat.
- I słusznie.- odpowiedziałam. Zmroził mnie spojrzeniem.
- Sądzę, że Louis i James do mnie dołączą. Wątpię, aby pozostała szóstka włącznie z Jack'iem i Cobb'em poszli za mną.
Siedzieliśmy w ciszy, powróciwszy na swoje miejsca.
- Masz jeszcze z kimś na pieńku?- spytałam.
- Nie.- odparł szybko. Wychwyciłam kłamstwo.
- Jesteś pewien?- uniosłam do góry jedną brew.
- A jak nawet, to co? Nie interesuj się, Walter.
Kiwnęłam lekko głową i wyszłam z mieszaniny olejków i piany, opatulając się ręcznikiem. Usiadłam na brzegu wanny i spuściłam głowę.
- Ej.
Chłopak, szybko do mnie dołączył, ubierając pospiesznie bokserki i wycierając włosy ręcznikiem.- Co jest?
Przysiadł obok mnie i szczelnie objął mnie silnym ramieniem.
- Boję się.
- Dlaczego?
- Bo nie wiem co przede mną ukrywasz.- spojrzałam mu w oczy. Mimika jego twarzy była jak głaz. Nie wykazywała jakichkolwiek emocji.
- Robię to dla twojego dobra. Dla nas i naszego związku.
Ponownie spuściłam głowę.
- Nie chcę, abyś bała się mnie bardziej. To okropne wiedząc, że osoba na której ci cholernie mocno zależy, uważa cię za potwora i jest wobec ciebie nieufna.
Z jednej strony, mówił prawdę.
- Nie opowiadaj takich bzdur.- zwróciłam się do niego.- Popełniłeś kilka błędów, to prawda, ale to nie oznacza że jesteś do końca złym człowiekiem.
Westchnął i chwycił moją dłoń, przystawiając ją do swojego policzka. Zaczęłam lekko gładzić jego twarz.- Kocham cię.- szepnął.
- Ja ciebie też.- odpowiedziałam i nachyliłam się nad nim, lekko muskając jego usta.- A teraz wynocha, bo chcę się ubrać.
- Chyba nie poradzisz sobie bez tego.- pomachał mi przed nosem moim koronkowym, czarnym stanikiem.
Wyszarpałam mu moją własność, na co on się zaśmiał.- Przyniosę ci jakąś bluzę.- rzucił, stając w progu drzwi.- Lubię cię w moich ciuchach.- puścił mi oczko i zniknął.
Wypuściłam głośno powietrze z ust, wciągając na siebie pospiesznie bieliznę.
Po chwili rozległo się pukanie i na przeciwko mnie pojawiła się wysoka sylwetka Harry'ego.
- Odstępuję ci właśnie moją ulubioną bluzę.- wręczył mi ogromny, granatowy worek na ziemniaki z logiem adidasa.
- Och, nie musiałeś.- odpowiedziałam z sarkazmem, mimo, że nie uśmiechała mi się wizja paradowania przed nim półnago.
Uniósł do góry jedną brew.- Mam jeszcze czerwoną, koronkową halkę, więc wybieraj.
- O nie, nie. Nie ma mowy.- ubrałam pospiesznie przesiąknięty zapachem chłopaka materiał, po czym podwinęłam rękawy.
- Ślicznie wyglądasz.- przyciągnął mnie do siebie w talii, uśmiechając się łobuzersko, a ja naparłam dłońmi na jego tors.- Już się nie podlizuj.
- Ale lubię.- z niewyobrażalną zwinnością wziął mnie sobie na ręce. Mimowolnie oplotłam go nogami w talii, uczepiając się jego szyi.
- Zapomniałaś już, jak bardzo lubię się przytulać do drobniejszych i delikatniejszych dziewczyn?
- Przy okazji miażdżąc mi kręgi? Nie, nie zapomniałam.
Zaśmiał się.- Kocham cię mała. Nawet nie wiesz jak cholernie mocno.- złączyliśmy lekko nasze czoła.
- Domyślam się.- szepnęłam.
Wyszliśmy z łazienki. Dalej wszczepiona w ramiona Harry'ego, poszłam z nim do jego sypialni.
Chłopak położył mnie na łóżku, wstając i zasłaniając zasłony. Usłyszałam jak uchyla okno.
- Na co je otwierasz, skoro i tak jest dość chłodno?- spytałam.
- Bo tej nocy będziesz robić mi za grzejnik.- zaśmiał się, wskakując na łóżko i zajmując miejsce obok mnie.
Objął mnie ramieniem i przytulił do siebie. Mimowolnie położyłam rękę na jego gorącym, aksamitnym torsie, po czym zaczęłam kreślić na nim małe kółka opuszkami palców.

- Co robiłaś przez ten czas, gdy mnie nie było?- spytał po chwili.
Lekko zaniepokoiło mnie jego pytanie. Musiałam szybko znaleźć jakąś odpowiedź, wzamian za to, że nie wspomnę mu o moim spotkaniu i rozmową z Louis'em.
- Siedziałam w domu.
- Nic więcej?- zdziwił się, ale jakby odetchnął z ulgą.
- Płakałam.
- Dlaczego?- mocniej się w niego wtuliłam.- Bo martwiłam się o ciebie. Nie wiedziałam, co będzie dalej.
- Nie rozmawiałaś z nikim, tylko przez te dwa tygodnie płakałaś?
- Kilka razy odwiedził mnie Jack, ale tylko aby upewnić się, czy żyję.
Przytaknął.- Nikt cię nie nachodził?
Milczałam.
- Nikt obcy? Ktoś, kogo nigdy wcześniej nie widziałaś?
- Nowy listonosz i gość od pizzy.- odpowiedziałam.- Sugerujesz, że...
- Nie.- rzucił prędko.- Nic ci nie grozi.
- Co?- spytałam.- O czym ty mówisz?

- Będzie dobrze.- pocałował mnie w czoło.- Oni nic ci nie zrobią. Nie tkną cię, póki tu jestem. Jesteś bezpieczna.
- Kto? Harry, co mi grozi?

- Wszystko jest pod kontrolą.
- O kim ty mówisz?
- Pocałuj mnie.- mruknął zdesperowany.- Pocałuj mnie Alice.
Spełniłam jego polecenie.
- A teraz śpij. I nie wracajmy do tego. Dobranoc.
- Dobranoc.- zrezygnowana, obróciłam się do niego plecami, bardziej wtulając się w miękką poduszkę.
Po chwili poczułam, jak kładzie rękę na moim brzuchu. Splotłam z nim palce w szczelnym uścisku.
- Kocham cię.- mruknął mi we włosy.
Nic nie odpowiedziałam, tylko starałam się odgonić od siebie jego słowa, ale jak na złość w moim umyśle obijało się tylko jedno :
" Oni nic ci nie zrobią. Nie tkną cię, póki tu jestem. Jesteś bezpieczna. "

~
Mrs. Stylinson

czwartek, 11 lipca 2013

23 .

Nazajutrz obudził mnie dzwonek do drzwi.
Leniwie otworzyłam oczy i mimowolnie spojrzałam na wyświetlacz telefonu.  Elektryczny zegarek zamieszczony na ekranie niewielkiego urządzenia wskazywał 9.12

- Jeśli to Jack, to ma przesrane. Obiecał, że nie będzie mnie nachodzić. - pomyślałam.
- Jeśli to James, bałabym się na niego wydrzeć, do tego z użyciem przekleństw.  Zauważyłam, że nie lubi gdy kobieta przeklina i buntuje się. Chyba twierdził, że od tego są faceci.
Zbyt piękny byłby widok Harry'ego, z  z dwoma kubkami frappucinno w dłoni i zniewalającym uśmiechem na ustach.
Przestałam marzyć i zaczęłam się szybko zastanawiać, kto mógłby o tak chorej porze złożyć mi wizytę i czy powinnam już zacząć się niepokoić.
Może policjanci z kolejnymi wiadomościami?
Może Cobb, a nawet i prawnik?
Może któryś ze wspólników Cropp'a przyszedł pomścić śmierć szefuńcia?
Jeśli natomiast nie oni, to kto o tak wczesnej godzinie miałby jakikolwiek powód aby mnie odwiedzić?
Ponownie rozbrzmiał irytujący dźwięk dobiegający z przedsionka. Wstałam z kanapy i ruszyłam w kierunku źródła hałasu, przeciągając się i kilkakrotnie ziewając. Odpięłam łańcuszek i przekręciłam blokadę. Otworzyłam drzwi i mimowolnie na moje plecy wstąpiła gęsia skórka.
Moim oczom ukazała się postać jakiegoś wysokiego mężczyzny o ciemnych, brązowych włosach i niebieskich oczach. Mimowolnie mój wzrok skierował się w stronę jego szyi. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ pod uchem nie widniał symbol pustej gwiazdy.
- Mogę w czymś pomóc? - spytałam po chwili niezręcznej ciszy.
- Alice Walter? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie.
- Tak. - odparłam. - Jakiś problem?
- Louis Tomlinson. - przedstawił się. - Przyjaciel i wspólnik Harry'ego.
- A więc to on. - pomyślałam.
- Harry'ego nie ma.- odpowiedziałam. Ból zawładnął również nad moim głosem.
- Właśnie w tej sprawie przyszedłem. Do ciebie. - wytłumaczył. - Mogę wejść?
- Proszę. - odsunęłam się i wpuściłam go do środka. Dziwił mnie tylko jeden fakt. Czego on chciał ode mnie?
Ściągnął buty, lecz ziemistą kurtkę zostawił na sobie. Przeszłam do salonu, podkurczając nogę pod siebie i siadając na kanapie. - O co chodzi?
- Harry jest niewinny. - odpowiedział, zajmując miejsce w obszernym fotelu. Słowa wypłynące z jego ust porządnie mną wstrząsnęły. - Słucham? - spytałam, nie dowierzając.
- On nie zabił Luke'a. - odpowiadał na moje pytania ze stoickim spokojem.
Skąd miał takie informacje, skoro cały ten czas przesiedział w Londynie?
- Masz na to jakieś dowody? - miałam gdzieś szacunek i grzeczność. Chciałam wiedzieć tylko, czy jego słowa są prawdą.
- Mam. - odpowiedział. - Z resztą, jeśli na prawdę byś go kochała, od razu uwierzyłabyś w jego zapewnienia o niewinność.
W tedy poczułam uderzenie w brzuch. Zemdliło mnie. To było nic innego, jak wyrzuty sumienia. Wczoraj strasznie ozięble potraktowałam Harry'ego. Czułam się okropnie. Jak ja nie mogłam wierzyć komuś, kogo kochałam? A może ja tak naprawdę go....nie kochałam? Może moje wczorajsze zachowanie było tego dowodem? Może ja go okłamuję, a moja miłość do niego jest sztuczna? Może miłość między nami nie jest niczym innym a zwykłą chemią?
Louis przerwał moje rozmyślania. - Luke był narkomanem. Jego ulubionym towarem była właśnie dezomorfina.
- I twierdzisz, że to ona go zabiła?
- Nie twierdzę. Taka jest prawda.
- Masz jakieś dowody?
- Czy tobie do pokazania prawdy są potrzebne tylko i wyłącznie dowody?! - oburzył się. - Co z faktami?
- Jestem komisarzem. To moja praca. - odpowiedziałam chłodno.
- Może czasem warto zapomnieć o pracy i zdać się na instynkt?
- Nie tego uczyli mnie na szkoleniu wojskowym.
- Najwidoczniej nie wzięli pod uwagę tego, że jesteś kobietą. - rzucił. - Wyłączyli z ciebie wszystkie uczucia. Wydobyli z ciebie zimno i negatywne spojrzenie na świat. Nie dali ani odrobiny miłości.
- Co możesz o mnie wiedzieć. - pomyślałam. - Nie wiem jaki jest twój punkt widzenia, ale ja natomiast kieruję się zdrowym trybem myślenia.
- Robię wszystko żeby wyciągnąć Harry'ego z pierdla, żeby Anglia nie straciła tak dobrego śledczego i żeby mój kumpel nie skończył za kratkami, a ty, jego dziewczyna, mówisz że do odkrycia prawdy potrzebne ci są dowody? Tylko i wyłącznie?!
- Popełniłam już wiele błędów tego typu i nie chcę po raz kolejny zawieść.
- Kogo? - spytał, pochylając się w moją stronę. - Tych którzy cię kochają, czy tych którzy traktują cię jak marionetkę?
Zaskoczył mnie. Nic o mnie nie wiedział, a wnioskował prawdziwymi faktami. - Hm?
- To prawda. - przyznałam cicho, spuszczając wzrok.
- Więc? - chciał za wszelką cenę, abym przyznała mu rację.
- Harry jest niewinny. - nie potrafiłam się cieszyć. Chciałam, ale nie umiałam. Zawiodłam i siebie i jego. Czułam się okropnie. Chciało mi się płakać.
- No, ale żeby dać ci tę satysfakcję, pojedziemy do prosektorium w którym przetrzymują Luke'a i pokażę ci całą masę dowodów, dobrze? - powiedział po chwili.
- Daruj sobie. - mruknęłam.
- Nie, chcę tego. Będziesz zadowolona. Spełnisz swoją misję. - uśmiechnął się głupkowato.
- Kretyn. - powiedziałam do siebie pod nosem, co on niestety usłyszał.
- Może i kretyn ale przynajmniej nie tak uparty jak ty. - odpowiedział, wstając i wyciągając z kieszeni dżinsów kluczyki do samochodu.
- Satysfakcjonuje cię poniżanie innych, prawda?
- Szkolono mnie do tego. - powtórzył z ironią moje słowa. - Przynajmniej nie robię tego publicznie.
- Nie znam cię na tyle, aby potwierdzić twoją teorię, ale powiedzmy że ci wierzę.
- Jeszcze się przekonasz,  że nie jestem kłamcą.
- Skromny to ty nie jesteś. A pozory często mylą.
- Mnie nie zaskakują. I też siebie zadziwiam.

Milczeliśmy. Kiwnął głową i spytał zniecierpliwiony. - Jedziemy już?
- Teraz?! - krzyknęłam.
- A kiedy niby? - przewrócił oczami.
- Jak ja wyglądam?!
- Widziałem gorsze. - rzucił.
Uniosłam do góry jedną brew.
- No chodź wreszcie. - udało mi się jedynie chwycić na ramię torebkę i wsunąć na stopy poluzowane trampki, ponieważ Louis chwycił mnie za zdrową dłoń i wyciągnął pospiesznie z mieszkania. Zamknęłam je na klucz i schowałam go do torebki.
Zbiegliśmy po schodach i wyszliśmy na zewnątrz. Pogoda sprzyjała mimo to, że niebo przesłaniały chmury. Było około 18 stopni.
- Wsiadaj. - nakazał, odblokowując jednym kliknięciem czarnego jeep'a.
Spełniłam jego polecenie i zajęłam miejsce po stronie pasażera, zamykając drzwi i zapinając pas.
Po chwili Tomlinson nacisnął pedał gazu i ruszyliśmy z piskiem opon z parkingu pod moim blokiem.
- Nie wiem co tobą kieruje, ale masz twarde zasady. - powiedziałam, przerywając niezręczną ciszę, którą przeszywało jedynie ciche buczenie radia.
- Jestem spontaniczny. 
- I bezkonkurencyjny. - dokończyłam, odrywając wzrok od miejskiego krajobrazu znajdującego się za oknem.
- Ej, tego nie powiedziałem. - oburzył się.
- Posiadasz samozachwyt. Tyle wystarcza.
- Wredna jesteś.
- A ty arogancki
- Już cię lubię. - popatrzył mi w oczy.
- Ja ciebie też. - odpowiedziałam. - I masz coś wspólnego z Harry'm.
- Mianowicie?
- Oboje stawiacie na czysty spontan. Jesteście bezgraniczni.
- Żyjemy chwilą. - wytłumaczył.
- A potraficie chociaż się nią cieszyć?
Zamyślił się. - Zależy jaka ona jest. Jeśli jest przyjemna i czujesz się w niej dobrze, chcesz żeby trwała jak najdłużej. Jest natomiast na odwrót. Strasznie szybko się kończy. Chyba się nawet domyślasz jak jest ze złymi.
Pokiwałam głową.
Stanęliśmy na krawężniku. Wyszłam z auta i zatrzasnęłam drzwi. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz, na samą myśl że zobaczę nieruchome ciało Luke'a wraz z kośćmi na wierzchu. Ale z drugiej strony, byłam szczęśliwa, że ten psychopata nie żyje.
Weszliśmy do środka prosektorium. Prócz strażnika drzemiącego z nogami na biurku, nikogo nie było.
- Ekhem. - głośne chrząknięcie mojego towarzysza wybudziło stróża w z głębokiego snu.
Mężczyzna zachwiał się na stołku i mało brakowało aby spadł. - Tak?
- Gdzie przetrzymujecie Luke'a Croppa? - spytał, od razu przechodząc do konkretów.
- Nie można oglądać jego zwłok.
Lou pogrzebał coś po kieszeniach i wyciągnął identyfikator policyjny. Pokazał mu go przed nosem.
- Zaprowadzisz nas do niego, czy sami mamy się obsłużyć?

- To że jesteście z policji nie umożliwia was do łamania przepisów. - wycelował w jego twarz gazem pieprzowym. Wzdrygnęłam się. Brunet cicho się zaśmiał. - Wygadany i śmiały jak na swój wiek. - przystawił do jego piersi pistolet. - No Bob, mam pozwolić żeby ta kulka przeszła cię na wylot, czy będziesz grzeczny i spełnisz moją prośbę?
- Jaa...ee...- jąkał się. Dałabym głowę, że narobił w portki.
- Hm?
- Korytarzem prosto. Czwarte drzwi na prawo.
- No i widzisz. - schował broń na swoje miejsce. - Nie można było tak od razu?
- Chodź Alice. - zwrócił się do mnie. Szybko dotrzymałam mu kroku. Weszliśmy do wskazanej komory. Było w niej potwornie zimno. Na metalowym, ogromnym stole, pod białym prześcieradłem prawdopodobnie leżał nieżywy Luke.
Louis podszedł do nieboszczyka i chwycił za rąbek materiału, po czym gwałtownie go zerwał, ukazując nieruchome ciało blondyna.
Mimowolnie zebrało mi się na wymioty. Klatka piersiowa Cropp'a była...w strzępach. Żebra i mostek były na wierzchu. Zwisały na nich mięśnie.
- Cholera. - przeklęłam, zakrywając usta dłońmi. - Boże...co to jest?
- Zaćpał się na śmierć.
- Ale...ale....ale jak to możliwe....on wygląda jak zombie!
- To właśnie skutki nałogowego spożywania 'krokodyla'. - powiedział spoglądając na mnie. - Teraz wierzysz?
Pokiwałam energicznie głową.
- No. - okrył trupa prześcieradłem. - Moja misja została wypełniona. Możesz już wracać do domu.
- Nie. - zaprotestowałam. - Zawieź mnie na komendę.
- Co?
- Muszę się z nim spotkać. - było mi strasznie głupio za moje wczorajsze zachowanie. Chciałam przeprosić Harry'ego. Nie wiem co wczoraj we mnie wstąpiło. Może rzeczywiście przesadzałam? Może wreszcie trzeba by zacząć wierzyć faktom, a nie dowodom?
- Nie możesz się z nim zobaczyć.
- Ale jak to? Dlaczego?
- Dzisiaj ma spotkanie z prawnikiem.
- Na co prawnik, skoro wszystko zostało już wyjaśnione?
- W jakimś stopniu przyczynił się do śmierci Cropp'a.
- Przed chwilą sam mówiłeś, że to wina tego całego narkotyku!
- Harry też zawinił. - stwierdził. - Serce mu siadło. Styles wystraszył go na śmierć.
Zamarłam. A jeżeli jego słowa okażą się prawda? Co będzie jeśli rzeczywiście go zamkną?
- On nie może skończyć za kratkami. - moje oczy zaszły łzami. - Zrób coś. To w końcu twój przyjaciel.
- Zrobiłem już wszystko co w mojej mocy. Teraz możemy być zdani tylko i wyłącznie na łaskę sądu i cięte riposty obrońcy.
Stałam w ciszy, pozwalając aby moje łzy rozbijały się o kamienną posadzkę.
- Nie płacz. Będzie dobrze. - przytulił mnie.
- Jaką masz pewność? Stuprocentową?
- Aż tak dużą to nie, ale przecież nie możemy tylko i wyłącznie rozpaczać. Bądźmy dobrej myśli.
Milczałam, pozwalając moim łzom wsiąkać w jego koszulkę.
- Alice, będzie dobrze. Harry jest sprytny, poradzi sobie. - szepnął, gładząc mnie po włosach.
- Martwię się o niego.
- To dobrze. - popatrzyłam na niego jak na idiotę. - To oznacza, że go kochasz.
- Oczywiście, że go kocham. Tylko cholernie za nim tęsknię. - może rzeczywiście przez tęsknotę za nim stałam się taka...inna?
- On za tobą też.
- Wątpię.
- Ej, to że byłaś na niego zła, nie znaczy od razu że go nie kochasz. Zasmucił się, to prawda, ale on dalej cię kocha.
- Mówisz tak tylko żeby mnie pocieszyć.
- Nieprawda.
Uniosłam do góry jedną brew. - Dobrze słyszysz. A teraz się nie mazgaj. Jedziemy do Starbucks'a.
- Nie musisz mnie pocieszać.
- Nie pocieszam. - odpowiedział, wychodząc z komory. - Po prostu nie chcę żebyś zemdlała z głodu.
- Litujesz się. Dobrze myślę?
- Pudło. - opuściliśmy prosektorium, wchodząc do samochodu. - Dajesz dalej, panno Walter.

- Wypełniasz swoją misję?
- Nie. - odpalił silnik. - Lubię cię.

- Tylko tyle?
- Nie wystarcza ci?
- Wystarcza. Aż za dużo.
- Więc o co chodzi?
- Nie mam zbyt wielu przyjaciół. - przyznałam.
- Oo, daj spokój. - powiedział z ironią. - Kto z takim charakterem nie może mieć przyjaciół?
- Daruj sobie. - mruknęłam.
- A followersy na Twitterze? To też się liczy.
Przewróciłam oczami. - To są znajomi. W dodatku których nigdy nie poznałam i nie widziałam. A tobie chodzi o przyjaciół.
- To czasem nie to samo?
- Nie.
Milczał. - W takim razie, ilu masz przyjaciół?
- Trójkę. - odpowiedziałam. - Z tobą czwórkę.
 - Na co ci więcej?
- Nie wiem. - przyznałam. 
- Ponoć przyjaciół poznaje się w biedzie. - zacytował po chwili ciszy.

- Szczerze, to właśnie was poznałam, kiedy moje życie zaczęło się sypać.
Zdał się być zaskoczony moją odpowiedzią, lecz nic nie powiedział.
Zatrzymał auto na krawężniku. Wysiedliśmy z niego i weszliśmy do środka kawiarni.
- Co chcesz? - spytał, spoglądając na kolorowy afisz z rodzajami kaw.
- Nie ma mowy że ty płacisz.
- Cicho bądź. - skarcił mnie. - Caramel Frappuccino czy Latte Macchiato ?
- Caramel Frappuccino. - odpowiedziałam i pokręciłam głową, podchodząc w kierunku stolika. Zajęłam miejsce na skórzanym siedlisku i oparłam się łokciem o blat, spoglądając w okno. Na zewnątrz zapowiadało się na deszcz. Po chwili dołączył do mnie Louis. Postawił tacę przed moim nosem. Chwyciłam za swój kubek,zaczepiając wargi na słomce i biorąc łyk słodkiego, ciepłego płynu.
- Jesteś starszy niż Harry, prawda?- spytałam, dla zabicia niezręcznej ciszy.
- Tak. - potwierdził. - Mam nad nim rok przewagi.
- Jak długo się znacie?
- Od piaskownicy. Chodziliśmy razem do przedszkola, później do szkoły.
- Opowiedz mi coś o waszej przeszłości.
Wziął łyk kawy i zaczął opowiadać.
-  Pamiętam jak Harry po raz pierwszy miał dziewczynę. Chodzili ze sobą przez tydzień. Po siedmiu dniach zerwali. W tedy on przyszedł do mnie zapłakany. Bardzo się z nią związał. Biedaczek, miał może z jedenaście lat. - mimowolnie się zaśmiałam. - Byliśmy nierozłączni. Zawsze trzymaliśmy się razem. Punktowało to tym, że nasi ojcowie bardzo się lubili. Nie wspominając już o matkach, które potrafiły godzinami ze sobą gadać.
- Mieszkaliście we tej samej miejscowości?
- Nie. - odpowiedział. - On w Holmes Chapel a ja w Doncaster. Dwadzieścia minut spacerkiem.
Przytaknęłam. - Masz rodzeństwo?

- Tak. - potwierdził. - Cztery siostry.
- Wow. - wymsknęło mi się. - Twoi rodzice musieli bardzo się kochać.
Uśmiechnął się smętnie. - Felicity, Charlotte, Daisy i Phoebe. Przyjaźniły się razem z Gemmą.
- Czemu 'przyjaźniły'?
- To ty nic nie wiesz? - wyłupił oczy.
- O czym? - ściągnęłam brwi.
- Gemma...ona zmarła. - spuścił wzrok. - Cztery lata temu. Zginęła w wypadku samochodowym.
Zmroziło mnie. Harry mi nigdy o tym nie wspominał.
- Harry się załamał, zaczął pić. Ona była jego najbliższą osobą. Jego rodzice całe dnie przesiadywali w pracy. Nie wiedzieli, co dzieje się w domu.
- Co się działo? - spytałam zszokowana.
- Harry zaczął wyciągać z maszynek ojca żyletki. Możesz zauważyć, że na jego nadgarstkach widnieją blizny. Chciałem mu pomóc, ale on zamknął się w sobie. Nie rozmawiał z nikim, chodził smutny i płakał po kątach. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak załamanego.
- Nie mówił mi o tym.
- Nie chciał cię martwić. - powiedział. - Jest przewrażliwiony. Martwi się o ciebie.
Milczałam. Byłam wstrząśnięta. To wszystko zaczęło mnie przerastać i brać nade mną górę.
- Mam za długi język. - skarcił się. - Nie powinienem ci mówić.
- Nie. - zaprotestowałam. - Dobrze że mi powiedziałeś. Dzięki.
Zdał się być zbity z tropu. Przyłożył usta do słomki i wziął łyk słodkiego płynu.
Zaczęła dochodzić 15.
W ciszy dopiliśmy kawę i wsiedliśmy do auta. Nim się spostrzegłam, staliśmy pod moim blokiem.
Podziękowałam, odpięłam pas i już miałam wychodzić, w tem gdy słowa Louis'a mnie zatrzymały. - Alice, mam prośbę. - spojrzał mi głęboko w oczy.
- Mianowicie?
- Niech to, o czym dzisiaj rozmawialiśmy zostanie tylko i wyłącznie między nami, dobrze?
- W porządku. - odpowiedziałam, wzruszając ramionami, zamykając drzwi i i wchodząc do dużego budynku. Otworzyłam mieszkanie i weszłam do środka. Od razu poszłam do łazienki i puściłam wodę do wanny z domieszką olejków zapachowych.
Wyszłam z niej i skierowałam się w stronę balkonu. Z paczką papierosów w dłoni, oparłam się o brzeg balustrady i wyciągnęłam z paczki jednego. Zapaliłam go i zaciągnęłam się dymem.
Chciałam pomyśleć, zastanowić się, co będzie dalej, lecz cały czas miałam przed oczami łkającego Harry'ego, skulonego w kącie pokoju, z żyletką w ręce i długimi smugami krwi na nadgarstkach.
Starałam się odgonić od siebie te myśli, z niepowodzeniem, ponieważ one zaprzątały mi cały umysł i ciężko było je stamtąd wypędzić.
Wyrzuty sumienia, widok zmasakrowanego ciała Luke'a i rozmowa z Louis'em spowodowała, że poczułam się jeszcze gorzej. Doliczając do tego jeszcze jutrzejszą rozprawę Harry'ego.
Chciałam zrobić cokolwiek. Cokolwiek żeby poczuć się lepiej, jakoś zadośćuczynić.
Ale nie mogłam. Byłam bezbronna.
Nim spostrzegłam, w ustach miałam już trzeciego papierosa.
Dokończyłam go i wyrzuciłam filtr. Poszłam do łazienki i zakręciłam kurek z wodą. Zrzuciłam z siebie ubrania i zanurzyłam się po szyję w ciepłej cieczy, opierając głowę o próg wanny.
Zamknęłam oczy i nabrałam powietrza do płuc, znikając pod powierzchnią wody.

*

Po jakiejś godzinie opuściłam łazienkę i przeniosłam się do sypialni. Związałam mokre włosy na czubku głowy i naciągnęłam na siebie bluzę oraz spodnie od dresu. Położyłam się na łóżku i okryłam się kocem, chwytając w rękę książkę. Włożyłam słuchawki w uszy i włączyłam jakąś pierwszą, lepszą piosenkę. 
Otworzyłam na ostatniej stronie 'Catcher In the Ray' . Nie zdążyłam jej skończyć.
Pod ostatnimi linijkami drukowanego tekstu, pisane ręcznie piórem, widniały słowa :

" Ktoś, kto z pozoru wydaje się zimnym dupkiem bez serca, tak naprawdę je posiada.
Ktoś, kto ma to serce, mimo zgryzoty która je napełnia, pod grubą powłoką ma skryte uczucia.
Ktoś, kogo nigdy byś nie podejrzewała o jakiekolwiek dobre intencje, właśnie poświęcił się dla Ciebie.
Powodzenia Alice. Słodkich snów. " ~ M.D House.

(....)

poniedziałek, 8 lipca 2013

22 .

Nazajutrz obudził mnie głuchy dźwięk. Dobrze znany mi hałas wywołany naciśnięciem spustu pistoletu.
Huk był dość głośny, jakby ktoś niepotrzebnie bawił się bronią.
- Jack, co ty do cholery robisz?!- krzyk Cobb'a przeszył nagłą ciszę.
- Ee, ja, ee nic.
- Ile razy ci mówiłem że masz zostawić w spokoju jakąkolwiek broń pałętającą się po domu? James zabiłby cię, gdyby to usłyszał!
- Kogo bym zabił?- warknięcie dołączyło do symfonii odgłosów.
- Szczeniak znowu rozstrzelał by mi mieszkanie.- dźwięk oburzenia przemienił się w troskę.- Więc lepiej pilnuj swoich rzeczy, bo ciekawość Jack'a wkrótce doprowadzi go do zguby.
- Wake, wiesz dobrze że możesz się tym pokaleczyć.- usłyszałam jak ktoś zabezpiecza pistolet.- Dam ci radę. Lepiej na daremno nie ruszaj broni, bo możesz skończyć jak jednooki Joe.
Mimowolnie rozwarłam powieki. Przeniosłam wzrok z kremowego sufitu na okno. Błękitne niebo przesłaniały migoczące od rosy świerki, sosny i jodły. Słońce promieniami opadało na dywan.
Przeciągnęłam się i usiadłam na łóżku, spuszczając stopy na miękką posadzkę. Przetarłam oczy i wstałam, obciągając niżej bluzę i poskramiając dłonią poplątane kosmyki włosów.
Wyszłam z sypialni i moje bose stopy spotkały się najpierw z drewnianymi panelami, później z lakierowanymi schodami prowadzącymi na parter. Po cichu zeszłam na dół i zmierzyłam w kierunku przedsionka, tam, gdzie prawdopodobnie zeszłej nocy zostawiłam buty. Chwyciłam je w palce i zaczęłam rozglądać się za wyjściem na taras. Gdy je odnalazłam, wsunęłam na stopy obuwie i przesunęłam szklane drzwi, wychodząc na zewnątrz i zaciągając się zapachem ziemi i słońca. Słodkie powietrze rozłożyło się w moich płucach, ogrzewając je i kojąc moje obolałe mięśnie oraz nerwy.
Dudnienie o korę dzięcioła, świergot ptaków i brzęczenie owadów napawały człowieka radością i chęcią do życia.
Ze mną tak do końca nie było. Bałam się. Bałam się o Harry'ego. Byłam podenerwowana. Chciałam pojechać na komendę na której został on na noc zatrzymany  i wprost wyszarpać go zza krat. Chociażby siłą.
Wiedziałam że jest to dla niego zupełnie nowa sytuacja. Całkiem możliwe było to, że się bał.
Chciałam mu podziękować. Podziękować za uratowanie życia. Po raz kolejny, z resztą.
Chciałam go przytulić, poczuć jego ciepło.
Chciałam go pocałować. Jego wczorajsze odnowienie pocałunku na moich spragnionych go wargach spowodowało, że chciałam aby on ciągle ich dotykał.
Chciałam spojrzeć w jego duże, kocie oczy i powiedzieć mu, jak bardzo go kocham.
Chciałam wpleść palce w jego miękkie loki. Wiedziałam, że bardzo to lubił.
Chciałam, ale nie mogłam.
Po chwili dołączył do mnie Jack, wręczający mi kubek z herbatą.- Widzę, że i ciebie wygnałem z łóżka?
- Ee, tam.- machnęłam zdrową dłonią.- I tak już nie mogłam spać.
- Jak ręka?
- Boli.- skrzywiłam się.- Ale już nie tak jak wcześniej.
Chwilę ciszy przerwał zwykłym stwierdzeniem.- Piękna pogoda.
- Mhm.- mruknęłam, biorąc łyk gorzkiego płynu.- Co z Harry'm?
Pytanie wprost uciekło z moich ust.
- Zamknęli go.- powiedział cicho, spuszczając wzrok. Mimowolnie zrobiło mi się słabo.- Co?
- Nie zdążył ukryć zwłok. Wpadł.
- Ale...- mój głos się załamał, a do oczu napłynęły łzy.- Jack, on nie może skończyć za kratkami.
- Luke'a znaleziono martwego, a jedyną osobą na miejscu zbrodni był Harry.
- Za zabójstwo grozi 25 lat więzienia, albo i dożywocie!- po moich policzkach spłynęły słone krople.
- Alice, nie płacz.- przytulił mnie do siebie.- Cobb już załatwił prawnika i będziemy starali się skrócić karę wymierzoną mu przez sąd.
- On nie może skończyć w więzieniu.- szeptałam załamana.- Nie zasługuje na to.
Chwilę ciszy przerwał stanowczym pytaniem.- Jeśli chcesz, możemy jechać się z nim spotkać.
- Nie jesteśmy z rodziny.- powiedziałam zawiedziona.- To na nic.
- Daj spokój.- prychnął.- To nic trudnego. Wcisnę ci na palec jakiś pierścionek i już. Tamci policjanci są tak ciemni jak druga strona księżyca.
- Nie połapią się?- spytałam, podnosząc głowę z jego klatki piersiowej.
- Nie.- uśmiechnął się.- Poza tym, James pojedzie z nami. Jest prawie tak samo dobrym kłamcą jak Harry.
- Jesteś genialny.- pocałowałam go w policzek i weszłam do środka domu.- Oprócz talentu masz jeszcze odrobinę rozumu.
- A właśnie.- wcisnął mi w rękę torbę.- Harry powiedział, że mam ci przywieźć jakieś dżinsy i trampki.
- Dzięki.- odpowiedziałam.
Harry i ta jego nadopiekuńczość. Cwaniak wie, i to doskonale, że nienawidzę sukienek i butów na obcasie.
- Jack.- niski, ochrypły głos mężczyzny wychodzącego zza progu kuchni spowodował, że mimowolnie na moje plecy wstąpiła gęsia skórka.- Rose dzwoniła.
- Mówiła coś szczególnego?- blondyn wyglądał przy nim jak pluszowa maskotka. Słodki i uroczy. Nie to co wysportowana sylwetka bruneta.
Nie mówię, że Jack był mniej zadbany niż facet, którego szarawe, dzikie tęczówki lustrowały moją bladą twarz od góry do dołu.
- Tak.- przełknął ślinę.- Amanda nie żyje.
- Słucham?- na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka.
- Nowotwór był szybszy niż sądzili lekarze. Zmarła dziś o piątej trzynaście.- oczy bruneta ukazywały smutek.
- Cholera.- mruknął pod nosem.
- Wypadałoby zadzwonić i złożyć kondolencje Rose i reszcie rodziny.
- Tak, jasne.- wydukał oszołomiony.
- Alice.- spojrzał na mnie, szukając chociażby odrobiny wsparcia. Mimo to, że nie miałam zielonego pojęcia o co chodzi, chwyciłam go za rękę i lekko ją ścisnęłam, uśmiechając się krzywo.- To jest James.
Wskazał podbródkiem na mężczyznę.- James, poznaj Alice.
Facet, usłyszawszy moje imię ponownie, jakby doznał olśnienia, po czym uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.- Alice Walter? Ta od Harry'ego?
- Tak.- przytaknął. Wyraz jego twarzy powrócił do poprzedniego. Tyle, że na jego ustach nie gościł już uśmiech, a smutek i załamanie.
- James Harris.- wyciągnął w moją stronę dużą, owłosioną dłoń. Mimowolnie ją ścisnęłam, narażając się tym samym na morderczy uścisk jego silnych palców.- Styles dużo nam o tobie opowiadał.
- Pewnie same bzdury.- prychnęłam.
- Nie.- odpowiedział pewnie.- Kłamstwem nie było to, że jesteś ładna.
- Daruj sobie.- skarcił go Jack.- To że Harry siedzi w pudle, nie daje ci możliwości podrywania jego dziewczyny.- traktowali mnie jak powietrze. Mówili o dość prywatnych sprawach i to w moim towarzystwie.
- Oficjalnie nie jesteśmy parą.- odparłam, zakrywając włosami siny policzek i tym samym dając do zrozumienia że jestem z nimi i wszystko słyszę.- To tylko teoria.
- A praktyka?- zdziwił się.
- Pracujemy nad tym.
- Aha.- zgasiłam go.
- Pojedziesz z nami na komendę?- spytał blondyn po chwili milczenia.- Jakoś musimy wyciągnąć Harry'ego z tego gówna.
- Pewnie.- odpowiedział, szukając czegoś po kieszeniach. Wyciągnął coś błyszczącego, prawdopodobnie pierścionek.- Masz. Załóż.
Wręczył mi błyskotkę a ja wsunęłam ją na serdeczny palec prawej dłoni. Przyszło mi to z trudem, ponieważ dalej był opuchnięty- Skąd to masz?- mój zachwyt przygasł przez surowy głos Jack'a.- Tylko nie mów, że znowu ukradłeś.
- Poppy nie chciała przyjąć moich oświadczyn.- odparł ze stoickim spokojem.- A niech ją diabli wezmą, przynajmniej na coś przyda się ten kawałek złomu.
- Przykro mi.- odpowiedział Jack, chwytając go za ramię.
- A mi ani trochę.- odpowiedział.- Życie jest zbyt krótkie aby się ustatkowywać, i to jeszcze przed czterdziestką.
- No, te trzy lata by cię nie zbawiły.- powiedział z ironią.
- Przez te trzy lata mogę zaliczyć więcej lasek niż ty w całym swoim nędznym życiu.
- Nie pcham się do łóżka pierwszej lepszej.
Popatrzył na mnie znacząco z uniesionymi brwiami i chytrym uśmieszkiem czającym się w kąciku jego ust.
- Jesteś idiotą.
Blondyn odwrócił go za brzeg kurtki i wypchał do kuchni, rzucając tylko.- Przebierz się. Czekamy przed domem. I nie zwracaj uwagi na tego kretyna. Chyba znowu brał LSD, a wie że mu nie wolno.
- Zauważyłam.- mruknęłam, wyciągając z reklamówki dżinsy i szybko je wciągając. Za cholerę nie mogłam zapiąć guzika. Rozporek zszedł na drugi plan.
- Już?- Jack wystawił głowę przez próg a jego blond kosmyki zatrzęsły się w powietrzu.- Jest w pół do dwunastej.
- Tak, tak.- odpowiedziałam nerwowo.- Jeszcze chwilka.
Usłyszałam jak śmieje się cicho pod nosem.- Chyba jednak tego nie zapniesz.
Podszedł do mnie i chwycił za skrawki materiału moich spodni. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, gdy jego dłoń lekko potarła o moją kobiecość, kiedy sprawnie umieścił srebrny guzik w oczku.- Z rozporkiem sobie poradzisz?- spytał, śmiejąc się dalej.
- Tak. Dzięki za troskę.- trąciłam go w ramię i pospiesznie zaciągnęłam zamek.- Chodźmy już.
- Chcesz się tam pokazać bez butów?- wskazał na moje bose stopy, z paznokciami umalowanymi na czarno.- Mam wątpliwości, czy aby na pewno cię wpuszczą.
- Niech to szlag!- jęknęłam.
- Już dobrze, dobrze. Siadaj.- popchnął mnie delikatnie na schody.- Madame, poproszę nóżkę.
Uklęknął na lewym kolanie i zaczął poluzowywać poplątane sznurowadła.
- Głupek z ciebie.- uśmiechnęłam się, kładąc stopę na jego udzie.
- Głupek przynajmniej się tobą zajął, a nie zostawił na łaskę losu.- wcisnął but na moją stopę, zawiązując sznurki w kokardkę.- Byłbym ciekaw, czy miałabyś odwagę pokazać się tam nago.
- Zamknij się.- poczułam że oblewa mnie rumieniec i dźgnęłam go palcem u stopy w brzuch. Po chwili na niej też spoczywaj już czerwony converse.
Niezręczną ciszę przerwał dźwięk klaksonu. Dziwnym trafem byłam wdzięczna James'owi za uwolnienie z tej niewygodnej sytuacji. Ciekawskie, niebieskie tęczówki Jack'a lustrowały każdy skrawek mojej bladej skóry, paląc ją niemiłosiernie. Na irytujący dźwięk szybko od siebie odskoczyliśmy, wstając i wychodząc na zewnątrz. Na podjeździe czekał na nas czarny road river Harris'a, a on sam za kierownicą zniecierpliwiony zaciskał dłonie na kierownicy.
- Jest wkurzony, lepiej się nie odzywaj.- rzucił we mnie dobrą radą, wsiadając do samochodu i zajmując miejsce po stronie kierowcy.
- Nie mam zamiaru.- pomyślałam, wdrapując się na tylne siedzenie auta i zapinając pas.
Jechaliśmy w ciszy, a słyszalne były jedynie głuche dźwięki wydawane przez radio.
Zamknięty obiekt, w którym przebywaliśmy był wypełniony zapachem męskich perfum. Przyjemna, a zarazem irytująca woń jeszcze bardziej mnie rozdrażniła.
Po około trzydziestu minutach jazdy, z głównej drogi skręciliśmy w ulicę na której stał komisariat, a dalej w tle znajdowało się więzienie. Mocne i stabilne, zbudowane z czerwonych cegieł, ogrodzone wysokim płotem z drutem kolczastym pnącym się ku górze. W czterech rogach olbrzymiego grodu stały wysokie jupitery, które po zmroku oświetlały wszystko bladym, zimnym światłem. Przed nimi nic się nie ukryło, nawet zwykła, szara mysz. Dodając do tego jeszcze ogrodzenie elektryczne, które jednym kopnięciem zabiłoby dwumetrowego kolosa.
Mimowolnie zrobiło mi się słabo. Przełknęłam głośno ślinę i opuściłam samochód, trzaskając drzwiami i stając na kamiennym chodniku.- Alice?- Jack szybko stanął u mojego boku, widząc zdenerwowanie rysujące się na mojej twarzy.- Wszystko w porządku?
- Tak, tylko...
- Rozumiem.- przerwał mi.- Ale nie masz się o co bać. To nie pierwszy raz, kiedy Harry wylądował za kratkami.
- Idziemy już?- spytał zdenerwowany James.
- Pewnie.- odpowiedział za mnie blondyn.- I pamiętaj.- Harris zwrócił się do mnie.- Masz być rozdarta, smutna i załamana. Inaczej nie uwierzą i będziemy mieli przesrane.
Pokiwałam energicznie głową, po czym weszłam przez dość spore drzwi do wnętrza ogromnego budynku.
Harris chciał mieć to jak najprędzej z głowy, dlatego wyprzedził mnie i prowadził nas drewnianymi, malowanymi brązową farbą schodami, które prawdopodobnie były tu już przed wojną, na drugie piętro, tam, gdzie znajdowało się biuro.
Stanęliśmy przed zakratowanym wejściem. Głośne chrząknięcie bruneta spowodowało, że wzrok sześciu policjantów wykonujących aktualnie swoją pracę, zwróciło się ku nam.- Jakiś problem?- spytał jeden z nich, wstający od komputera i chwytający w rękę pęk z kluczami.
- I to dość poważny.- odpowiedział.- Zatrzymaliście tu Harry'ego Styles'a, prawda?
- Tak.- otworzył blokadę srebrnym kluczem, wpuszczając nas do środka.- Tego zabójcę Luke'a Croppa?
Na słowa 'zabójca' które padły z jego ust, chciałam obić mu tą jego krzywą mordę. Jak śmiał tak mówić o kimś, kto stanął w obronie drugiej osoby?
- Zgadza się.- przytaknął, wyciągając z kieszeni identyfikator policyjny.- Czy ona mogłaby się z nim zobaczyć?- wskazał na mnie podbródkiem, nie odrywając wzroku od brązowych oczu mężczyzny w niebieskim uniformie.
- Jest z rodziny?- popatrzył na mnie, lustrując moją sylwetkę od góry do dołu.
- To jego narzeczona.- szturchnął mnie po kryjomu w bok, dając znak abym zaczęła działać.
Nie potrafiłam, byłam bardziej wściekła, aniżeli smutna i przybita, tak, jak chciał abym udawała.
- Dowód poproszę.- wyciągnął w moim kierunku dużą dłoń. Mimowolnie oblał mnie zimny pot. Nie miałam czasu pomyśleć o zabraniu takiej drobnostki!
- Proszę.- mruknął James, wręczając mu dokument. Szybko się z nim zapoznał i oddał mu własność.- Alice Walter.- zaśmiał się wścibsko.- Nieźle się dobraliście.- zaczął mnie obszukiwać.- On kryminalista, a ty komisarz.
- Lew spotkał jagnię.- mruknęłam, idąc za nim, przez drzwi, wąskim korytarzem.-  Kretyn, zakochał się.
- Biedne, głupie jagnię.- spojrzał na mnie z wyższością.
- Chory na umyśle lew masochista.

Jack i James jechali do laboratorium. W kieszeni Luke'a znaleziono jakiś tajemniczy, biały proszek, który prawdopodobnie mógłby mieć coś wspólnego z całą akcją. Do końca nie wiedziałam, o co robili tyle hałasu.
Mi zostało jedynie spotkać się twarzą w twarz z czarnym aniołem.

Otworzył ciężkie, pancerne drzwi i wpuścił mnie do niewielkiego pokoju o białych, brudnych ścianach. Na środku stał drewniany stolik i dwa krzesła. Wskazał na jedno i kazał mi usiąść. Zajęłam posłusznie miejsce i położyłam dłonie na kolanach, bawiąc się nimi nerwowo.
- Jak długo będzie musiał tu siedzieć?
- W czwartek odbędzie się rozprawa.
- Dwa dni aby móc cokolwiek zdziałać.- pomyślałam.
Po chwili ktoś ponownie otworzył ciężkie wrota.- Alice.
Cichy, ochrypły pomruk zadowolenia doprawił mnie o gęsią skórkę.- Witaj, piękna.
- Daruj sobie.- rzucił któryś z policjantów, rozkuwający jego blade nadgarstki, na których kontrastowały czarne, małe tatuaże. Puścił jego uwagę mimo uszu, podchodząc do stolika i zajmując miejsce na przeciwko mnie.- Tęskniłem.
Nie odzywałam się. Po prostu moje spojrzenie było wlepione w jego twarz. W malinowe usta układające się w lekkim uśmiechu, w powykręcane w różne strony loki i w zielone, kocie oczy obramowane gęstymi, ciemnymi rzęsami. Był dość, a nawet bardzo wesoły, co nie przypadało na istniejącą sytuację.- Alice.- powtórzył.- Nic mi nie jest.- zapewnił, widząc moją twarz nie wyrażającą jakichkolwiek emocji.
- Wiem.- odpowiedziałam bezbarwnym głosem.
- Nie cieszysz się?
- Cieszę.
Wyciągnął przed siebie dłonie, kładąc je na stoliku. Był to znak, że chciał poczuć mój miękki dotyk na swojej ciepłej, aksamitnej skórze.
Siedziałam w ciszy. Bałam się, że może moim sprzeciwem rozwścieczę go i tym samym ponownie straci kontrolę.
Nie myliłam się. Zacisnął pięści i zwilżył wargi, swoim chłodnym spojrzeniem ciskając we mnie piorunami. Mimo to, byłam bezpieczna.
Policjanci w dalszym ciągu pilnowali drzwi. U ich boków spoczywały paralizatory. Mimowolnie otrząsnęłam się, gdy wyobraziłam sobie śmiertelne narzędzie przystawione do jego szyi.
- Coś ty człowieku narobił?! - udało mi się wreszcie przekonać do wyłożenia mu wszystkiego wprost.
- Najlepszą rzecz jaką mogłem sobie wymarzyć.- odparł, zakładając kosmyki moich włosów za ucho. Mimowolnie odsunęłam głowę, nie pozwalając aby opuszki jego palców drażniły skórę na moim posiniaczonym policzku.- Nigdy nie odpędzę od siebie widoku bezbronnej, zapłakanej i pobitej dziewczyny skulonej w kącie korytarza i przyciskającej pistolet do piersi.  Nigdy, rozumiesz?
- To nie oznaczało że masz go zabić!
- Nie zabiłem go.- warknął.- Chciałem, ale nie zrobiłem tego.
- Znaleziono go martwego.- moje oczy zaszły łzami.- Nie ma dowodów na twoją niewinność.
- Ja go nie zabiłem!- krzyknął.- Cholera jasna, nie znasz mnie?!
- Znam, i właśnie obawiam się najgorszego.- wyszeptałam.- Zniszczyłeś sobie życie. Zabiłeś moją nadzieję, że znów będzie lepiej.
- Alice.- jego głos wydał się zdziwiony.- Czy i ty twierdzisz że ja potrafię tylko zabijać?!
- Kilka tygodni temu sam to potwierdziłeś.
- Nie zabiłem go.- szepnął załamany. Jego wyraz twarzy gwałtownie się zmienił. Wściekłość przemieniła się w smutek i ból.- Uwierz mi. To nie ja. Chciałbym, ale nie ja.
- Nie potrafię.- spuściłam głowę, pozwalając skapywać łzą na ciemny materiał moich spodni.
- To brednie.- szepnął.- Alice, błagam uwierz. To nie ja zabiłem tego sukinsyna. Należałoby mu się, ale do tego stopnia bym się nie posunął.
- Byłeś piany.- załkałam.- Nic nie pamiętasz z tamtej nocy.
Milczał. Jego oczy nerwowo skakały po blacie stołu. Wyglądał jak posąg. Idealnie rzeźbiony w marmurze posąg anioła.
- Jakoś się z tego wygrzebię.- zapewnił po chwili.
- Dlaczego się oszukujesz?- szepnęłam, powstrzymując drżenie warg.- Przecież doskonale wiesz, że to na nic. Zawsze byłeś optymistą, szedłeś na żywioł. Byłeś bezgraniczny, żadne plany i koncepcje nie wchodziły w grę. To koniec.
- Nie mów tak.- chwycił mnie za dłoń.- Będzie dobrze, obiecuję.
Pokręciłam głową.- Przegrałeś Harry.
Słowa skierowane pod jego adresem trochę go zabolały.
- Kończcie już.- powiedział jeden z policjantów, wskazując na zegarek pokazujący 15. 13.
- Kocham cię, Alice.- spojrzał w moje oczy z nadzieją.- Powiedz to.- Mocniej ścisnął moją rękę.- Proszę, powiedz że ty też mnie kochasz.
- Przepraszam.- szepnęłam, wyślizgując się z jego uścisku.- Możemy już wracać.- zwróciłam się do jednego z policjantów.
- Świetnie.- wygrzebał z kieszeni kajdanki.
Harry pokornie wstał i ponownie dał się skuć.
- Kurwa, straciłem ją.- usłyszałam jeszcze tylko jego ciche mruknięcie.
- Jest roztrzęsiona, ale z czasem wróci do siebie.- miękkie serce mężczyzny aż krzyczało aby zwolnić go z wykonywania pracy stróża prawa.
- Boi się mnie. Nie chciała, żebym jej dotykał.
- Jest silniejsza niż jej na to pozwalasz. Da sobie radę.
- Obyś miał rację.

*

Drugi policjant szybko poprowadził mnie korytarzem do wyjścia.
Biuro świeciło pustkami.
- Do widzenia.- rzuciłam, chwytając za klamkę.
- Do widzenia.- ciche mruknięcie oficerów wykazywało ich znudzenie.
Odganiając od siebie zdarzenia minionych kilku godzin, wyszłam na zewnątrz ceglanego budynku.
Na krawężniku stał czarny road river. W jego wnętrzu siedział Jack i James. Ich miny były kamienne. Czym prędzej wsiadłam do środka i zatrzasnęłam drzwi.- Co z Harry'm?
- Nic.- odpowiedziałam.
- Przesiedziałaś tam cztery godziny i wnioskujesz zwykłym 'nic'?
- Zamknęli go.- rzuciłam.- W czwartek jest rozprawa. 
- Mówił coś?

- Zawzięcie twierdzi, że on go nie zabił.
- Bardzo prawdopodobne.- stwierdził cicho siedzący James.
- Ciebie też coś popierdoliło?!
- Nie klnij przy mnie, Walter.- mruknął chłodno.
- Sorry.- rzuciłam.- Co masz na myśli?
- W kurtce Luke'a znaleziono dezomorfinę. Jest to prawdopodobnie narkotyk.
- I jak on ma pomóc Harry'emu?
- Może być jego przepustką do wyjścia na wolność.
Milczałam.
Dezomorfina, dezomorfina...Co to do cholery jest?!
- Odstawcie mnie do domu.- poprosiłam.
- Harry mówił że mamy mieć na ciebie oko.
- Harry mówił, a ja żądam.- powiedziałam prawie gniewnym tonem.- Jestem już dużą dziewczynką. Poradzę sobie.
Harris wziął ostry zakręt i stanął na parkingu pod moim blokiem.- Jesteś pewna że poradzisz sobie sama?- spytał zatroskany Jack.
- Tak, jestem.- powiedziałam, odpinając pas i wstając.- I z łaski swojej nie śledźcie mnie i nie wysyłajcie całej chmary patroli, dobrze?
Nie czekając na odpowiedź, zatrzasnęłam drzwi i weszłam do wnętrza kamienicy. Otworzyłam mieszkanie i wbiegłam do środka.
Od razu zmierzyłam w kierunku kuchni. Nastawiłam wodę na herbatę i zaczęłam szukać czegoś do jedzenia. Zatrzymałam się na krakersach, po czym wyciągnęłam dip z lodówki. Zalałam wrzątkiem saszetkę i poszłam do salonu. Położyłam krakersy obok siebie, chwytając między nogi kubek i włączając laptop. Od razu weszłam w Google i wpisałam wątek 'dezomorfina'. Kliknęłam w pierwszy, lepszy artykuł i moim oczom ukazało się zdjęcie ręki, właściwie ludzkiej kości żyjącego człowieka, na której bezwładnie zwisało mięso. Nie było skóry, tylko mięśnie, które same się sobą żywiły.
Rzeczywiście, był to narkotyk. I to w dodatku śmiertelny. 'Krokodyl' z Rosji, którego nałogowe zażywanie powodowało, że mięśnie i ciało zjadały same siebie, co prowadziło do ekspresowego zgonu. Słabi psychicznie umierali już po pierwszej dawce.
Zamurowało mnie do tego stopnia, że zakrztusiłam się gorącą herbatą.
Po chwili ponownie zaczęłam szukać wiadomości dotyczących ów śmiertelnego proszku.
I tak zajęłam resztę swojego wieczora.

*

A może jednak dałoby się coś zrobić?
Może istniały jakieś dowody na niewinność Harry'ego i narkotykowy nałóg Luke'a?
Nie byłam pewna, ale na sto procent wiedziałam, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce, bo inaczej mogę stracić najlepszą rzecz jaką mnie w życiu spotkała.
(....)