Translate

sobota, 15 czerwca 2013

17 .

Przełknęłam głośno ślinę i zmierzyłam go wzrokiem.
Pistolet leżał kilka centymetrów ode mnie. I tak zbyt daleko aby choć trochę wystraszyć ów osobnika i zmobilizować go to tego żeby odszedł.
- Jesteś sama?- spytał niskim głosem.
- Nie.- pisnęłam cicho.- Z chłopakiem i jego kumplami.
Zajrzał do wnętrza domu.
- Widzę że impreza dość sztywna.- powiedział.- Pozwolisz że się wproszę i trochę rozbujam towarzystwo.
- Nie.- warknęłam i zastawiłam mu drogę.- Nie znam cię i nie wiem czego chcesz, ale odejdź.
- Oj, widzę że jednak nie jesteś taką grzeczną szarą myszką jak przypuszczaliśmy.- uśmiechnął się złowieszczo.- Harry mówił że jesteś zadziorna.
Poczułam że mój żołądek skręca się o sto osiemdziesiąt stopni, a źrenice gwałtownie się powiększają.
- Harry.- szepnęłam pod nosem.- Co mu zrobiliście?!
- Sam sobie na to zapracował.- zaśmiał się.- Nie chciał nas do ciebie doprowadzić, więc sam osobiście wybrałem się do urzędu miasta i zapytałem gdzie mieszka Alice Walter.
Chwycił mnie pod brodę i pociągnął ją w górę, ku swoich wściekle błyszczących oczu.- No bo przecież twój bohater musiał cię bronić przed niebezpieczeństwem które na nim spoczywało.
Po chwili mnie oświeciło.- Luke Cropp.
Zaśmiał się pod nosem.
- Gdzie on jest?- wyrwałam się i spytałam, ocierając usta dłonią.- Gdzie jest Harry?!
- Daleko, bardzo daleko od ciebie.- odpowiedział, wyciągając z kieszeni spodni pistolet, ładując go i celując w moją klatkę piersiową.- Teraz już nikt nie może cię ochronić.
Zwilżyłam wargi i zająkałam się.- Czy...czy on żyje?
- Hm...-zamyślił się chwilę.- Nie.
Wzdrygnęłam się. On...go zabił. Harry...nie żyje.
Mimowolnie do moich oczu zaczęły dobijać się łzy.
- Naiwniak myślał, że sprzedając swoje życie obroni cię przed przeznaczeniem, ale się mylił. Zaraz i na ciebie przyjdzie pora.
- Świetnie.- pomyślałam.- Nie mogłabym żyć bez Harry'ego w normalnym świecie, więc będziemy razem w tym pozaziemskim.
- Właź do środka.- nakazał, poganiając mnie ruchem pistoletu.- I bez numerów. Wiem że jesteś najlepszym komisarzem w tym obrębie stanu. W sumie, to zaszczyt zabić kogoś tak słynnego.
Wtedy coś się we mnie odblokowało. Jestem komisarzem. Jestem policjantem. Z jednej strony mordercą. Mogę zabić, nie zważając na stracenie własnego życia, tak jak uczył mnie Harry.
- Ty popierdolony chuju!- wrzasnęłam i chwyciłam za pistolet leżący na stoliku.- Zabiłeś go! Pójdziesz siedzieć na 25, 30 a nawet do usranej śmierci za kratki! Ja już tego dopilnuję!
Zaśmiał się złowieszczo.
- Daj spokój.- powiedział spokojnie.- Odłóż to bo się jeszcze skaleczysz.
- Zamknij się!- krzyknęłam, celując w jego twarz.- Za twoje zabójstwo mogą mi nawet dać dożywocie!
- Załamałabyś się.- stwierdził, opuszczając w dół mój pistolet.- Zniszczyłabyś tym swoje życie.
- Ni...- położył mi palec na ustach.- Daruj sobie. Chciałabyś tego? On nie był dla ciebie. Niszczył cię w bezbolesny sposób. Ja mu to tylko uświadomiłem i załatwiłem dług istniejący między nim, tobą a mną.
Milczałam. Po moich policzkach spływały łzy, skapujące na posadzkę i rozbijające się o nią w bezszelestny sposób.
- A teraz bądź grzeczna i zaprowadź nas do sypialni.
- Nie.- szepnęłam.- Zostaw mnie. Swoje już zrobiłeś.
- Nie, jeszcze nie.Jestem ciekawy jak Harry w piekle będzie się na mnie mścić o to, że cię zgwałciłem i zabiłem, a zwłoki zakopałem gdzieś w lesie bądź na złomowisku.
Stałam z nogami wbitymi w podłogę. Nie potrafiłam się ruszyć. Byłam sparaliżowana strachem i gniewem.
Chwycił mnie za włosy a moją twarz przyciągnął w swoją stronę. Cicho jęknęłam.- Masz się słuchać mała suko bo inaczej zrobię to szybciej.
Nim się zorientowałam, puścił mnie i widząc mój brak jakiegokolwiek zainteresowania, wziął zamach i dał mi w twarz. Upadłam na ziemię i chwyciłam za piekący policzek. Podkurczyłam kolana pod brodę i zaczęłam cicho łkać.
- Płacz nic nie da.- mruknął.- Radziłbym ci się stosować do moich zasad i spełnić wydaną prośbę.
Pociągnęłam nosem i wstałam, zmierzając w kierunku pokoju.
Przegrałam.
Sprzedałam swoje życie.
Śmierć była jak najbardziej na miejscu.
- Kładź się.- nakazał i zabezpieczył mój pistolet. Położyłam się z pokorą i wzięłam głęboki oddech.
Wszedł na mnie okrakiem , chwycił moje nadgarstki i skuł je o oparcie łóżka nad moją głową.
Wyciągnął z kieszeni taśmę i oderwał kawałek, zaklejając nią moje usta.
Zacisnęłam mocniej powieki gdy zaczął gwałtownie i dość boleśnie całować moją szyję.
Zerwał ze mnie spodenki razem z bielizną i czułam jak wypala wzrokiem moje czułe miejsce.
Stchórzyłam i zacisnęłam uda.
- Błąd.- warknął i uderzył mnie pięścią w brzuch. Gardłowo zawyłam.
Wbił we mnie trzy palce. Nie wytrzymałam i kopnęłam go z całej siły w krocze. Przeklął pod nosem i opadł na łóżko. Ja zaczęłam się szarpać, próbując wyswobodzić się z metalowego uścisku kajdanek.
- Przegięłaś dziwko.- warknął i odbezpieczył mój pistolet, przykładając go do mojego brzucha, najmocniej jak umiał.
- Zmów paciorek i dobranoc.
Po chwili ktoś wbiegł do domu.
- Zostaw ją jebany skurwielu!- ochrypły głos ów mężczyzny był taki sam jak głos Harry'ego.
Ale przecież Hazz nie żył.
Człowiek z burzą loków na głowie wyszarpał go ze mnie za ciuchy, rzucając nim o ścianę. Ten osunął się po niej na podłogę, klnąc coś pod nosem. Na chwiejnych nogach wstał i podszedł do niego, trzymając w trzęsącej się dłoni pistolet.
- Tylko spróbuj.- warknął lokaty i chwycił go za nadgarstek. Było ciemno, więc bójkę rozjaśniał jedynie blady blask księżyca przedostający się przez okno. Usłyszałam chrupnięcie i żałosny skowyt Luke'a.
Słyszałam tylko przyśpieszone oddechy, co chwile jakieś przekleństwa rzucane pomiędzy nimi i głuche uderzania pięściami o posiniaczone ciała.
Po kilkunastu minutach usłyszałam głośne jęknięcie Luke'a, po czym zapanowała cisza. Wygrany szybko oddychał. Zobaczyłam jak wstaje i wyszarpuje przegranego na zewnątrz. W ciemności jego oczy błyszczały przerażająco w moim kierunku. Świeciły...kocią zielenią.
Po chwili chłopak ponownie wszedł do sypialni i rozkuł moje nadgarstki, rzucając tylko cicho.- Zawiodłem się na tobie.
Brzmiało to jak wyrzut.
Znów wyszedł i trzasnął drzwiami. Obolała, powoli usiadłam na łóżku, chwytając za bolący przeraźliwie brzuch. Naciągnęłam spodenki i wstałam, oświecając światło i rozglądając się po pokoju. Na ścianie widniało dość spore wgniecenie, na podłodze widniały plamy krwi. Szybko podeszłam do okna, odsuwając firankę i patrząc na podwórko.
Dwóch mężczyzn, Luke i ten drugi.
Lokaty rzucił nim o śmietnik, przyciskając go do niego pięściami. Twarz Cropp'a była skąpana w jakiejś ciemnej cieczy, prawdopodobnie krwi.
Chłopak po raz ostatni zadał mu cios wymierzony w brzuch i odszedł. Pobity osunął się po kontenerze na ziemię, zwijając się z bólu.
Zwycięzca krwawej bitwy spojrzał w moje okno. Mimowolnie zasłoniłam firanki i potrząsając głową, poszłam do łazienki. Odkręciłam kurek z zimną wodą i przemyłam nią twarz. Na prawym policzku malował się siniak, dolna warga była rozcięta.
- Dupek. warknęłam, wycierając twarz i idąc do kuchni. Nafaszerowałam się środkami przeciwbólowymi i usiadłam na stołku, opierając ręką zdrowy policzek.
Chciałam minione zdarzenia jakoś sobie poukładać, co raczej było niemożliwe. Przerwał mi ktoś wchodzący do mieszkania.
Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.
Po chwili w progu kuchni ukazała się obita postać...Harry'ego.
On żył. Był dość mocno pokaleczony, ale żył. Luke chciał mnie tylko nastraszyć.
- Harry.- szepnęłam i lekko się uśmiechnęłam, zeskakując ze stołka i idąc w jego kierunku.- Ty żyjesz.
Przytuliłam się do niego, wtulając twarz w jego ciepły tors. Po moich policzkach zaczęły spływać teraz łzy szczęścia. Koszulka była przesiąknięta zapachem dymu papierosowego i śmierci.
Usłyszałam gardłowe warknięcie. Nie odwzajemnił mojego gestu.
- Zostaw mnie.- warknął.
Coś ukłuło mnie w serce na wypowiedziane przez niego słowa.
Odkleiłam głowę od jego ciała i spojrzałam na jego twarz. Mimo kilku kropel krwi i i rozwalonej wargi, przyozdabiał ją gniew, złość, smutek i rozczarowanie.
- Co?- spytałam lekko zszokowana.
- To.- zdjął z siebie moje ręce.- Nie można na tobie polegać.
- O co ci chodzi?
- Naraziłaś naszą dwójkę na pewną śmierć. Gdybym się im nie wyrwał, ten gnój by cię zabił.
- Co ja takiego...
- Mówiłem że nie masz do mnie dzwonić i esemesować, mówiłem żebyś uważała i nikomu nie otwierała, ale nie, ty oczywiście musiałaś zrobić po swojemu.- jego oczy ciskały we mnie piorunami.
- Martwiłam się. Na prawdę, tak trudno jest ci to zrozumieć?
- Oni chcieli mnie, nie ciebie. Nic ci do tego nie było. Nie miałaś się wtrącać!
- Nic mi nie powiedziałeś! Mogłeś chociaż wspomnieć że chcą cię zabić, a nie odstawiać takie przedstawienie.
Prychnął.
- Czyli że mam rozumieć, nie potrzebujesz już mojej ochrony?
- Łaski bez.- warknęłam.- Doskonale poradzę sobie sama.
- Świetnie.- uśmiechnął się sztucznie.- Wnioskując, także mnie nie potrzebujesz.
Wstrząsnęło mną. Czy on chciał...końca?
- Co?
- Potrzebowałaś mnie tylko do ratowania swojego tyłka, więc skoro poradzisz sobie sama, to koniec.
- Czego koniec? Harry, to nie tak.
- Koniec nas.- z wyraźnie słyszalnym trudem wymówił to zdanie.- Od samego początku wiedziałem że nie wyniknie z tego nic dobrego. Intuicja ponownie mnie nie zawiodła.
Byłam zdruzgotana. Potrafiliśmy się kłócić, ale nie aż do takiego stopnia!
- Zapomnij o mnie.- mruknął szybko.- Nawet ci w tym pomogę.- powiedział i spuścił wzrok.- W środę mam samolot do Londynu. Równe siedemdziesiąt dwie godziny na spakowanie się, wypicie ostatniej kawy ze Starbucks'a i wypalenie ostatniego papierosa na ziemi skandalu i chińskich sklepików.
- Harry, nie.- do moich oczu zaczęły dobijać się łzy, a wyrzuty sumienia skręciły mój żołądek.
- Skoro mówisz że poradzisz sobie z tym sama, daję ci się wykazać.- obrócił się na pięcie i odszedł, chwytając za klamkę drzwi wyjściowych.- Nie zmarnuj tej szansy tak, jak zmarnowałaś swoje życie.
Trzasnął drzwiami. Wybuchnęłam płaczem i usiadłam na chłodnych kafelkach w kuchni, kryjąc twarz w dłonie.
Zostałam sama.
Mimo przeszło siedmiu bilionów ludzi na świecie, byłam sama jak palec.
O co mu tak naprawdę poszło?
O to, że się o niego martwiłam?
O to, że jego życie nie było mi obojętne?
Najbardziej wstrząsnęło mną to, że postanowił wrócić do Anglii.
No tak, nic go tu już nie trzymało. Zakończył śledztwo i jedynym powodem do zostania były te wszystkie chodzące plastikowe szkielety, będące made in Victoria's Secret, Gucci albo Chanel.
Nikt nie mówił że będzie łatwo.
Nikt nie wspominał że życie będzie usłane różami.

Tylko czemu ostre ciernie kwiatów miłości przeszły na stronę gniewu i spowodowały że człowiek dusi się tym wszystkim?
(....)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz