Translate

poniedziałek, 8 lipca 2013

22 .

Nazajutrz obudził mnie głuchy dźwięk. Dobrze znany mi hałas wywołany naciśnięciem spustu pistoletu.
Huk był dość głośny, jakby ktoś niepotrzebnie bawił się bronią.
- Jack, co ty do cholery robisz?!- krzyk Cobb'a przeszył nagłą ciszę.
- Ee, ja, ee nic.
- Ile razy ci mówiłem że masz zostawić w spokoju jakąkolwiek broń pałętającą się po domu? James zabiłby cię, gdyby to usłyszał!
- Kogo bym zabił?- warknięcie dołączyło do symfonii odgłosów.
- Szczeniak znowu rozstrzelał by mi mieszkanie.- dźwięk oburzenia przemienił się w troskę.- Więc lepiej pilnuj swoich rzeczy, bo ciekawość Jack'a wkrótce doprowadzi go do zguby.
- Wake, wiesz dobrze że możesz się tym pokaleczyć.- usłyszałam jak ktoś zabezpiecza pistolet.- Dam ci radę. Lepiej na daremno nie ruszaj broni, bo możesz skończyć jak jednooki Joe.
Mimowolnie rozwarłam powieki. Przeniosłam wzrok z kremowego sufitu na okno. Błękitne niebo przesłaniały migoczące od rosy świerki, sosny i jodły. Słońce promieniami opadało na dywan.
Przeciągnęłam się i usiadłam na łóżku, spuszczając stopy na miękką posadzkę. Przetarłam oczy i wstałam, obciągając niżej bluzę i poskramiając dłonią poplątane kosmyki włosów.
Wyszłam z sypialni i moje bose stopy spotkały się najpierw z drewnianymi panelami, później z lakierowanymi schodami prowadzącymi na parter. Po cichu zeszłam na dół i zmierzyłam w kierunku przedsionka, tam, gdzie prawdopodobnie zeszłej nocy zostawiłam buty. Chwyciłam je w palce i zaczęłam rozglądać się za wyjściem na taras. Gdy je odnalazłam, wsunęłam na stopy obuwie i przesunęłam szklane drzwi, wychodząc na zewnątrz i zaciągając się zapachem ziemi i słońca. Słodkie powietrze rozłożyło się w moich płucach, ogrzewając je i kojąc moje obolałe mięśnie oraz nerwy.
Dudnienie o korę dzięcioła, świergot ptaków i brzęczenie owadów napawały człowieka radością i chęcią do życia.
Ze mną tak do końca nie było. Bałam się. Bałam się o Harry'ego. Byłam podenerwowana. Chciałam pojechać na komendę na której został on na noc zatrzymany  i wprost wyszarpać go zza krat. Chociażby siłą.
Wiedziałam że jest to dla niego zupełnie nowa sytuacja. Całkiem możliwe było to, że się bał.
Chciałam mu podziękować. Podziękować za uratowanie życia. Po raz kolejny, z resztą.
Chciałam go przytulić, poczuć jego ciepło.
Chciałam go pocałować. Jego wczorajsze odnowienie pocałunku na moich spragnionych go wargach spowodowało, że chciałam aby on ciągle ich dotykał.
Chciałam spojrzeć w jego duże, kocie oczy i powiedzieć mu, jak bardzo go kocham.
Chciałam wpleść palce w jego miękkie loki. Wiedziałam, że bardzo to lubił.
Chciałam, ale nie mogłam.
Po chwili dołączył do mnie Jack, wręczający mi kubek z herbatą.- Widzę, że i ciebie wygnałem z łóżka?
- Ee, tam.- machnęłam zdrową dłonią.- I tak już nie mogłam spać.
- Jak ręka?
- Boli.- skrzywiłam się.- Ale już nie tak jak wcześniej.
Chwilę ciszy przerwał zwykłym stwierdzeniem.- Piękna pogoda.
- Mhm.- mruknęłam, biorąc łyk gorzkiego płynu.- Co z Harry'm?
Pytanie wprost uciekło z moich ust.
- Zamknęli go.- powiedział cicho, spuszczając wzrok. Mimowolnie zrobiło mi się słabo.- Co?
- Nie zdążył ukryć zwłok. Wpadł.
- Ale...- mój głos się załamał, a do oczu napłynęły łzy.- Jack, on nie może skończyć za kratkami.
- Luke'a znaleziono martwego, a jedyną osobą na miejscu zbrodni był Harry.
- Za zabójstwo grozi 25 lat więzienia, albo i dożywocie!- po moich policzkach spłynęły słone krople.
- Alice, nie płacz.- przytulił mnie do siebie.- Cobb już załatwił prawnika i będziemy starali się skrócić karę wymierzoną mu przez sąd.
- On nie może skończyć w więzieniu.- szeptałam załamana.- Nie zasługuje na to.
Chwilę ciszy przerwał stanowczym pytaniem.- Jeśli chcesz, możemy jechać się z nim spotkać.
- Nie jesteśmy z rodziny.- powiedziałam zawiedziona.- To na nic.
- Daj spokój.- prychnął.- To nic trudnego. Wcisnę ci na palec jakiś pierścionek i już. Tamci policjanci są tak ciemni jak druga strona księżyca.
- Nie połapią się?- spytałam, podnosząc głowę z jego klatki piersiowej.
- Nie.- uśmiechnął się.- Poza tym, James pojedzie z nami. Jest prawie tak samo dobrym kłamcą jak Harry.
- Jesteś genialny.- pocałowałam go w policzek i weszłam do środka domu.- Oprócz talentu masz jeszcze odrobinę rozumu.
- A właśnie.- wcisnął mi w rękę torbę.- Harry powiedział, że mam ci przywieźć jakieś dżinsy i trampki.
- Dzięki.- odpowiedziałam.
Harry i ta jego nadopiekuńczość. Cwaniak wie, i to doskonale, że nienawidzę sukienek i butów na obcasie.
- Jack.- niski, ochrypły głos mężczyzny wychodzącego zza progu kuchni spowodował, że mimowolnie na moje plecy wstąpiła gęsia skórka.- Rose dzwoniła.
- Mówiła coś szczególnego?- blondyn wyglądał przy nim jak pluszowa maskotka. Słodki i uroczy. Nie to co wysportowana sylwetka bruneta.
Nie mówię, że Jack był mniej zadbany niż facet, którego szarawe, dzikie tęczówki lustrowały moją bladą twarz od góry do dołu.
- Tak.- przełknął ślinę.- Amanda nie żyje.
- Słucham?- na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka.
- Nowotwór był szybszy niż sądzili lekarze. Zmarła dziś o piątej trzynaście.- oczy bruneta ukazywały smutek.
- Cholera.- mruknął pod nosem.
- Wypadałoby zadzwonić i złożyć kondolencje Rose i reszcie rodziny.
- Tak, jasne.- wydukał oszołomiony.
- Alice.- spojrzał na mnie, szukając chociażby odrobiny wsparcia. Mimo to, że nie miałam zielonego pojęcia o co chodzi, chwyciłam go za rękę i lekko ją ścisnęłam, uśmiechając się krzywo.- To jest James.
Wskazał podbródkiem na mężczyznę.- James, poznaj Alice.
Facet, usłyszawszy moje imię ponownie, jakby doznał olśnienia, po czym uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.- Alice Walter? Ta od Harry'ego?
- Tak.- przytaknął. Wyraz jego twarzy powrócił do poprzedniego. Tyle, że na jego ustach nie gościł już uśmiech, a smutek i załamanie.
- James Harris.- wyciągnął w moją stronę dużą, owłosioną dłoń. Mimowolnie ją ścisnęłam, narażając się tym samym na morderczy uścisk jego silnych palców.- Styles dużo nam o tobie opowiadał.
- Pewnie same bzdury.- prychnęłam.
- Nie.- odpowiedział pewnie.- Kłamstwem nie było to, że jesteś ładna.
- Daruj sobie.- skarcił go Jack.- To że Harry siedzi w pudle, nie daje ci możliwości podrywania jego dziewczyny.- traktowali mnie jak powietrze. Mówili o dość prywatnych sprawach i to w moim towarzystwie.
- Oficjalnie nie jesteśmy parą.- odparłam, zakrywając włosami siny policzek i tym samym dając do zrozumienia że jestem z nimi i wszystko słyszę.- To tylko teoria.
- A praktyka?- zdziwił się.
- Pracujemy nad tym.
- Aha.- zgasiłam go.
- Pojedziesz z nami na komendę?- spytał blondyn po chwili milczenia.- Jakoś musimy wyciągnąć Harry'ego z tego gówna.
- Pewnie.- odpowiedział, szukając czegoś po kieszeniach. Wyciągnął coś błyszczącego, prawdopodobnie pierścionek.- Masz. Załóż.
Wręczył mi błyskotkę a ja wsunęłam ją na serdeczny palec prawej dłoni. Przyszło mi to z trudem, ponieważ dalej był opuchnięty- Skąd to masz?- mój zachwyt przygasł przez surowy głos Jack'a.- Tylko nie mów, że znowu ukradłeś.
- Poppy nie chciała przyjąć moich oświadczyn.- odparł ze stoickim spokojem.- A niech ją diabli wezmą, przynajmniej na coś przyda się ten kawałek złomu.
- Przykro mi.- odpowiedział Jack, chwytając go za ramię.
- A mi ani trochę.- odpowiedział.- Życie jest zbyt krótkie aby się ustatkowywać, i to jeszcze przed czterdziestką.
- No, te trzy lata by cię nie zbawiły.- powiedział z ironią.
- Przez te trzy lata mogę zaliczyć więcej lasek niż ty w całym swoim nędznym życiu.
- Nie pcham się do łóżka pierwszej lepszej.
Popatrzył na mnie znacząco z uniesionymi brwiami i chytrym uśmieszkiem czającym się w kąciku jego ust.
- Jesteś idiotą.
Blondyn odwrócił go za brzeg kurtki i wypchał do kuchni, rzucając tylko.- Przebierz się. Czekamy przed domem. I nie zwracaj uwagi na tego kretyna. Chyba znowu brał LSD, a wie że mu nie wolno.
- Zauważyłam.- mruknęłam, wyciągając z reklamówki dżinsy i szybko je wciągając. Za cholerę nie mogłam zapiąć guzika. Rozporek zszedł na drugi plan.
- Już?- Jack wystawił głowę przez próg a jego blond kosmyki zatrzęsły się w powietrzu.- Jest w pół do dwunastej.
- Tak, tak.- odpowiedziałam nerwowo.- Jeszcze chwilka.
Usłyszałam jak śmieje się cicho pod nosem.- Chyba jednak tego nie zapniesz.
Podszedł do mnie i chwycił za skrawki materiału moich spodni. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, gdy jego dłoń lekko potarła o moją kobiecość, kiedy sprawnie umieścił srebrny guzik w oczku.- Z rozporkiem sobie poradzisz?- spytał, śmiejąc się dalej.
- Tak. Dzięki za troskę.- trąciłam go w ramię i pospiesznie zaciągnęłam zamek.- Chodźmy już.
- Chcesz się tam pokazać bez butów?- wskazał na moje bose stopy, z paznokciami umalowanymi na czarno.- Mam wątpliwości, czy aby na pewno cię wpuszczą.
- Niech to szlag!- jęknęłam.
- Już dobrze, dobrze. Siadaj.- popchnął mnie delikatnie na schody.- Madame, poproszę nóżkę.
Uklęknął na lewym kolanie i zaczął poluzowywać poplątane sznurowadła.
- Głupek z ciebie.- uśmiechnęłam się, kładąc stopę na jego udzie.
- Głupek przynajmniej się tobą zajął, a nie zostawił na łaskę losu.- wcisnął but na moją stopę, zawiązując sznurki w kokardkę.- Byłbym ciekaw, czy miałabyś odwagę pokazać się tam nago.
- Zamknij się.- poczułam że oblewa mnie rumieniec i dźgnęłam go palcem u stopy w brzuch. Po chwili na niej też spoczywaj już czerwony converse.
Niezręczną ciszę przerwał dźwięk klaksonu. Dziwnym trafem byłam wdzięczna James'owi za uwolnienie z tej niewygodnej sytuacji. Ciekawskie, niebieskie tęczówki Jack'a lustrowały każdy skrawek mojej bladej skóry, paląc ją niemiłosiernie. Na irytujący dźwięk szybko od siebie odskoczyliśmy, wstając i wychodząc na zewnątrz. Na podjeździe czekał na nas czarny road river Harris'a, a on sam za kierownicą zniecierpliwiony zaciskał dłonie na kierownicy.
- Jest wkurzony, lepiej się nie odzywaj.- rzucił we mnie dobrą radą, wsiadając do samochodu i zajmując miejsce po stronie kierowcy.
- Nie mam zamiaru.- pomyślałam, wdrapując się na tylne siedzenie auta i zapinając pas.
Jechaliśmy w ciszy, a słyszalne były jedynie głuche dźwięki wydawane przez radio.
Zamknięty obiekt, w którym przebywaliśmy był wypełniony zapachem męskich perfum. Przyjemna, a zarazem irytująca woń jeszcze bardziej mnie rozdrażniła.
Po około trzydziestu minutach jazdy, z głównej drogi skręciliśmy w ulicę na której stał komisariat, a dalej w tle znajdowało się więzienie. Mocne i stabilne, zbudowane z czerwonych cegieł, ogrodzone wysokim płotem z drutem kolczastym pnącym się ku górze. W czterech rogach olbrzymiego grodu stały wysokie jupitery, które po zmroku oświetlały wszystko bladym, zimnym światłem. Przed nimi nic się nie ukryło, nawet zwykła, szara mysz. Dodając do tego jeszcze ogrodzenie elektryczne, które jednym kopnięciem zabiłoby dwumetrowego kolosa.
Mimowolnie zrobiło mi się słabo. Przełknęłam głośno ślinę i opuściłam samochód, trzaskając drzwiami i stając na kamiennym chodniku.- Alice?- Jack szybko stanął u mojego boku, widząc zdenerwowanie rysujące się na mojej twarzy.- Wszystko w porządku?
- Tak, tylko...
- Rozumiem.- przerwał mi.- Ale nie masz się o co bać. To nie pierwszy raz, kiedy Harry wylądował za kratkami.
- Idziemy już?- spytał zdenerwowany James.
- Pewnie.- odpowiedział za mnie blondyn.- I pamiętaj.- Harris zwrócił się do mnie.- Masz być rozdarta, smutna i załamana. Inaczej nie uwierzą i będziemy mieli przesrane.
Pokiwałam energicznie głową, po czym weszłam przez dość spore drzwi do wnętrza ogromnego budynku.
Harris chciał mieć to jak najprędzej z głowy, dlatego wyprzedził mnie i prowadził nas drewnianymi, malowanymi brązową farbą schodami, które prawdopodobnie były tu już przed wojną, na drugie piętro, tam, gdzie znajdowało się biuro.
Stanęliśmy przed zakratowanym wejściem. Głośne chrząknięcie bruneta spowodowało, że wzrok sześciu policjantów wykonujących aktualnie swoją pracę, zwróciło się ku nam.- Jakiś problem?- spytał jeden z nich, wstający od komputera i chwytający w rękę pęk z kluczami.
- I to dość poważny.- odpowiedział.- Zatrzymaliście tu Harry'ego Styles'a, prawda?
- Tak.- otworzył blokadę srebrnym kluczem, wpuszczając nas do środka.- Tego zabójcę Luke'a Croppa?
Na słowa 'zabójca' które padły z jego ust, chciałam obić mu tą jego krzywą mordę. Jak śmiał tak mówić o kimś, kto stanął w obronie drugiej osoby?
- Zgadza się.- przytaknął, wyciągając z kieszeni identyfikator policyjny.- Czy ona mogłaby się z nim zobaczyć?- wskazał na mnie podbródkiem, nie odrywając wzroku od brązowych oczu mężczyzny w niebieskim uniformie.
- Jest z rodziny?- popatrzył na mnie, lustrując moją sylwetkę od góry do dołu.
- To jego narzeczona.- szturchnął mnie po kryjomu w bok, dając znak abym zaczęła działać.
Nie potrafiłam, byłam bardziej wściekła, aniżeli smutna i przybita, tak, jak chciał abym udawała.
- Dowód poproszę.- wyciągnął w moim kierunku dużą dłoń. Mimowolnie oblał mnie zimny pot. Nie miałam czasu pomyśleć o zabraniu takiej drobnostki!
- Proszę.- mruknął James, wręczając mu dokument. Szybko się z nim zapoznał i oddał mu własność.- Alice Walter.- zaśmiał się wścibsko.- Nieźle się dobraliście.- zaczął mnie obszukiwać.- On kryminalista, a ty komisarz.
- Lew spotkał jagnię.- mruknęłam, idąc za nim, przez drzwi, wąskim korytarzem.-  Kretyn, zakochał się.
- Biedne, głupie jagnię.- spojrzał na mnie z wyższością.
- Chory na umyśle lew masochista.

Jack i James jechali do laboratorium. W kieszeni Luke'a znaleziono jakiś tajemniczy, biały proszek, który prawdopodobnie mógłby mieć coś wspólnego z całą akcją. Do końca nie wiedziałam, o co robili tyle hałasu.
Mi zostało jedynie spotkać się twarzą w twarz z czarnym aniołem.

Otworzył ciężkie, pancerne drzwi i wpuścił mnie do niewielkiego pokoju o białych, brudnych ścianach. Na środku stał drewniany stolik i dwa krzesła. Wskazał na jedno i kazał mi usiąść. Zajęłam posłusznie miejsce i położyłam dłonie na kolanach, bawiąc się nimi nerwowo.
- Jak długo będzie musiał tu siedzieć?
- W czwartek odbędzie się rozprawa.
- Dwa dni aby móc cokolwiek zdziałać.- pomyślałam.
Po chwili ktoś ponownie otworzył ciężkie wrota.- Alice.
Cichy, ochrypły pomruk zadowolenia doprawił mnie o gęsią skórkę.- Witaj, piękna.
- Daruj sobie.- rzucił któryś z policjantów, rozkuwający jego blade nadgarstki, na których kontrastowały czarne, małe tatuaże. Puścił jego uwagę mimo uszu, podchodząc do stolika i zajmując miejsce na przeciwko mnie.- Tęskniłem.
Nie odzywałam się. Po prostu moje spojrzenie było wlepione w jego twarz. W malinowe usta układające się w lekkim uśmiechu, w powykręcane w różne strony loki i w zielone, kocie oczy obramowane gęstymi, ciemnymi rzęsami. Był dość, a nawet bardzo wesoły, co nie przypadało na istniejącą sytuację.- Alice.- powtórzył.- Nic mi nie jest.- zapewnił, widząc moją twarz nie wyrażającą jakichkolwiek emocji.
- Wiem.- odpowiedziałam bezbarwnym głosem.
- Nie cieszysz się?
- Cieszę.
Wyciągnął przed siebie dłonie, kładąc je na stoliku. Był to znak, że chciał poczuć mój miękki dotyk na swojej ciepłej, aksamitnej skórze.
Siedziałam w ciszy. Bałam się, że może moim sprzeciwem rozwścieczę go i tym samym ponownie straci kontrolę.
Nie myliłam się. Zacisnął pięści i zwilżył wargi, swoim chłodnym spojrzeniem ciskając we mnie piorunami. Mimo to, byłam bezpieczna.
Policjanci w dalszym ciągu pilnowali drzwi. U ich boków spoczywały paralizatory. Mimowolnie otrząsnęłam się, gdy wyobraziłam sobie śmiertelne narzędzie przystawione do jego szyi.
- Coś ty człowieku narobił?! - udało mi się wreszcie przekonać do wyłożenia mu wszystkiego wprost.
- Najlepszą rzecz jaką mogłem sobie wymarzyć.- odparł, zakładając kosmyki moich włosów za ucho. Mimowolnie odsunęłam głowę, nie pozwalając aby opuszki jego palców drażniły skórę na moim posiniaczonym policzku.- Nigdy nie odpędzę od siebie widoku bezbronnej, zapłakanej i pobitej dziewczyny skulonej w kącie korytarza i przyciskającej pistolet do piersi.  Nigdy, rozumiesz?
- To nie oznaczało że masz go zabić!
- Nie zabiłem go.- warknął.- Chciałem, ale nie zrobiłem tego.
- Znaleziono go martwego.- moje oczy zaszły łzami.- Nie ma dowodów na twoją niewinność.
- Ja go nie zabiłem!- krzyknął.- Cholera jasna, nie znasz mnie?!
- Znam, i właśnie obawiam się najgorszego.- wyszeptałam.- Zniszczyłeś sobie życie. Zabiłeś moją nadzieję, że znów będzie lepiej.
- Alice.- jego głos wydał się zdziwiony.- Czy i ty twierdzisz że ja potrafię tylko zabijać?!
- Kilka tygodni temu sam to potwierdziłeś.
- Nie zabiłem go.- szepnął załamany. Jego wyraz twarzy gwałtownie się zmienił. Wściekłość przemieniła się w smutek i ból.- Uwierz mi. To nie ja. Chciałbym, ale nie ja.
- Nie potrafię.- spuściłam głowę, pozwalając skapywać łzą na ciemny materiał moich spodni.
- To brednie.- szepnął.- Alice, błagam uwierz. To nie ja zabiłem tego sukinsyna. Należałoby mu się, ale do tego stopnia bym się nie posunął.
- Byłeś piany.- załkałam.- Nic nie pamiętasz z tamtej nocy.
Milczał. Jego oczy nerwowo skakały po blacie stołu. Wyglądał jak posąg. Idealnie rzeźbiony w marmurze posąg anioła.
- Jakoś się z tego wygrzebię.- zapewnił po chwili.
- Dlaczego się oszukujesz?- szepnęłam, powstrzymując drżenie warg.- Przecież doskonale wiesz, że to na nic. Zawsze byłeś optymistą, szedłeś na żywioł. Byłeś bezgraniczny, żadne plany i koncepcje nie wchodziły w grę. To koniec.
- Nie mów tak.- chwycił mnie za dłoń.- Będzie dobrze, obiecuję.
Pokręciłam głową.- Przegrałeś Harry.
Słowa skierowane pod jego adresem trochę go zabolały.
- Kończcie już.- powiedział jeden z policjantów, wskazując na zegarek pokazujący 15. 13.
- Kocham cię, Alice.- spojrzał w moje oczy z nadzieją.- Powiedz to.- Mocniej ścisnął moją rękę.- Proszę, powiedz że ty też mnie kochasz.
- Przepraszam.- szepnęłam, wyślizgując się z jego uścisku.- Możemy już wracać.- zwróciłam się do jednego z policjantów.
- Świetnie.- wygrzebał z kieszeni kajdanki.
Harry pokornie wstał i ponownie dał się skuć.
- Kurwa, straciłem ją.- usłyszałam jeszcze tylko jego ciche mruknięcie.
- Jest roztrzęsiona, ale z czasem wróci do siebie.- miękkie serce mężczyzny aż krzyczało aby zwolnić go z wykonywania pracy stróża prawa.
- Boi się mnie. Nie chciała, żebym jej dotykał.
- Jest silniejsza niż jej na to pozwalasz. Da sobie radę.
- Obyś miał rację.

*

Drugi policjant szybko poprowadził mnie korytarzem do wyjścia.
Biuro świeciło pustkami.
- Do widzenia.- rzuciłam, chwytając za klamkę.
- Do widzenia.- ciche mruknięcie oficerów wykazywało ich znudzenie.
Odganiając od siebie zdarzenia minionych kilku godzin, wyszłam na zewnątrz ceglanego budynku.
Na krawężniku stał czarny road river. W jego wnętrzu siedział Jack i James. Ich miny były kamienne. Czym prędzej wsiadłam do środka i zatrzasnęłam drzwi.- Co z Harry'm?
- Nic.- odpowiedziałam.
- Przesiedziałaś tam cztery godziny i wnioskujesz zwykłym 'nic'?
- Zamknęli go.- rzuciłam.- W czwartek jest rozprawa. 
- Mówił coś?

- Zawzięcie twierdzi, że on go nie zabił.
- Bardzo prawdopodobne.- stwierdził cicho siedzący James.
- Ciebie też coś popierdoliło?!
- Nie klnij przy mnie, Walter.- mruknął chłodno.
- Sorry.- rzuciłam.- Co masz na myśli?
- W kurtce Luke'a znaleziono dezomorfinę. Jest to prawdopodobnie narkotyk.
- I jak on ma pomóc Harry'emu?
- Może być jego przepustką do wyjścia na wolność.
Milczałam.
Dezomorfina, dezomorfina...Co to do cholery jest?!
- Odstawcie mnie do domu.- poprosiłam.
- Harry mówił że mamy mieć na ciebie oko.
- Harry mówił, a ja żądam.- powiedziałam prawie gniewnym tonem.- Jestem już dużą dziewczynką. Poradzę sobie.
Harris wziął ostry zakręt i stanął na parkingu pod moim blokiem.- Jesteś pewna że poradzisz sobie sama?- spytał zatroskany Jack.
- Tak, jestem.- powiedziałam, odpinając pas i wstając.- I z łaski swojej nie śledźcie mnie i nie wysyłajcie całej chmary patroli, dobrze?
Nie czekając na odpowiedź, zatrzasnęłam drzwi i weszłam do wnętrza kamienicy. Otworzyłam mieszkanie i wbiegłam do środka.
Od razu zmierzyłam w kierunku kuchni. Nastawiłam wodę na herbatę i zaczęłam szukać czegoś do jedzenia. Zatrzymałam się na krakersach, po czym wyciągnęłam dip z lodówki. Zalałam wrzątkiem saszetkę i poszłam do salonu. Położyłam krakersy obok siebie, chwytając między nogi kubek i włączając laptop. Od razu weszłam w Google i wpisałam wątek 'dezomorfina'. Kliknęłam w pierwszy, lepszy artykuł i moim oczom ukazało się zdjęcie ręki, właściwie ludzkiej kości żyjącego człowieka, na której bezwładnie zwisało mięso. Nie było skóry, tylko mięśnie, które same się sobą żywiły.
Rzeczywiście, był to narkotyk. I to w dodatku śmiertelny. 'Krokodyl' z Rosji, którego nałogowe zażywanie powodowało, że mięśnie i ciało zjadały same siebie, co prowadziło do ekspresowego zgonu. Słabi psychicznie umierali już po pierwszej dawce.
Zamurowało mnie do tego stopnia, że zakrztusiłam się gorącą herbatą.
Po chwili ponownie zaczęłam szukać wiadomości dotyczących ów śmiertelnego proszku.
I tak zajęłam resztę swojego wieczora.

*

A może jednak dałoby się coś zrobić?
Może istniały jakieś dowody na niewinność Harry'ego i narkotykowy nałóg Luke'a?
Nie byłam pewna, ale na sto procent wiedziałam, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce, bo inaczej mogę stracić najlepszą rzecz jaką mnie w życiu spotkała.
(....)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz