Translate

czwartek, 11 lipca 2013

23 .

Nazajutrz obudził mnie dzwonek do drzwi.
Leniwie otworzyłam oczy i mimowolnie spojrzałam na wyświetlacz telefonu.  Elektryczny zegarek zamieszczony na ekranie niewielkiego urządzenia wskazywał 9.12

- Jeśli to Jack, to ma przesrane. Obiecał, że nie będzie mnie nachodzić. - pomyślałam.
- Jeśli to James, bałabym się na niego wydrzeć, do tego z użyciem przekleństw.  Zauważyłam, że nie lubi gdy kobieta przeklina i buntuje się. Chyba twierdził, że od tego są faceci.
Zbyt piękny byłby widok Harry'ego, z  z dwoma kubkami frappucinno w dłoni i zniewalającym uśmiechem na ustach.
Przestałam marzyć i zaczęłam się szybko zastanawiać, kto mógłby o tak chorej porze złożyć mi wizytę i czy powinnam już zacząć się niepokoić.
Może policjanci z kolejnymi wiadomościami?
Może Cobb, a nawet i prawnik?
Może któryś ze wspólników Cropp'a przyszedł pomścić śmierć szefuńcia?
Jeśli natomiast nie oni, to kto o tak wczesnej godzinie miałby jakikolwiek powód aby mnie odwiedzić?
Ponownie rozbrzmiał irytujący dźwięk dobiegający z przedsionka. Wstałam z kanapy i ruszyłam w kierunku źródła hałasu, przeciągając się i kilkakrotnie ziewając. Odpięłam łańcuszek i przekręciłam blokadę. Otworzyłam drzwi i mimowolnie na moje plecy wstąpiła gęsia skórka.
Moim oczom ukazała się postać jakiegoś wysokiego mężczyzny o ciemnych, brązowych włosach i niebieskich oczach. Mimowolnie mój wzrok skierował się w stronę jego szyi. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ pod uchem nie widniał symbol pustej gwiazdy.
- Mogę w czymś pomóc? - spytałam po chwili niezręcznej ciszy.
- Alice Walter? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie.
- Tak. - odparłam. - Jakiś problem?
- Louis Tomlinson. - przedstawił się. - Przyjaciel i wspólnik Harry'ego.
- A więc to on. - pomyślałam.
- Harry'ego nie ma.- odpowiedziałam. Ból zawładnął również nad moim głosem.
- Właśnie w tej sprawie przyszedłem. Do ciebie. - wytłumaczył. - Mogę wejść?
- Proszę. - odsunęłam się i wpuściłam go do środka. Dziwił mnie tylko jeden fakt. Czego on chciał ode mnie?
Ściągnął buty, lecz ziemistą kurtkę zostawił na sobie. Przeszłam do salonu, podkurczając nogę pod siebie i siadając na kanapie. - O co chodzi?
- Harry jest niewinny. - odpowiedział, zajmując miejsce w obszernym fotelu. Słowa wypłynące z jego ust porządnie mną wstrząsnęły. - Słucham? - spytałam, nie dowierzając.
- On nie zabił Luke'a. - odpowiadał na moje pytania ze stoickim spokojem.
Skąd miał takie informacje, skoro cały ten czas przesiedział w Londynie?
- Masz na to jakieś dowody? - miałam gdzieś szacunek i grzeczność. Chciałam wiedzieć tylko, czy jego słowa są prawdą.
- Mam. - odpowiedział. - Z resztą, jeśli na prawdę byś go kochała, od razu uwierzyłabyś w jego zapewnienia o niewinność.
W tedy poczułam uderzenie w brzuch. Zemdliło mnie. To było nic innego, jak wyrzuty sumienia. Wczoraj strasznie ozięble potraktowałam Harry'ego. Czułam się okropnie. Jak ja nie mogłam wierzyć komuś, kogo kochałam? A może ja tak naprawdę go....nie kochałam? Może moje wczorajsze zachowanie było tego dowodem? Może ja go okłamuję, a moja miłość do niego jest sztuczna? Może miłość między nami nie jest niczym innym a zwykłą chemią?
Louis przerwał moje rozmyślania. - Luke był narkomanem. Jego ulubionym towarem była właśnie dezomorfina.
- I twierdzisz, że to ona go zabiła?
- Nie twierdzę. Taka jest prawda.
- Masz jakieś dowody?
- Czy tobie do pokazania prawdy są potrzebne tylko i wyłącznie dowody?! - oburzył się. - Co z faktami?
- Jestem komisarzem. To moja praca. - odpowiedziałam chłodno.
- Może czasem warto zapomnieć o pracy i zdać się na instynkt?
- Nie tego uczyli mnie na szkoleniu wojskowym.
- Najwidoczniej nie wzięli pod uwagę tego, że jesteś kobietą. - rzucił. - Wyłączyli z ciebie wszystkie uczucia. Wydobyli z ciebie zimno i negatywne spojrzenie na świat. Nie dali ani odrobiny miłości.
- Co możesz o mnie wiedzieć. - pomyślałam. - Nie wiem jaki jest twój punkt widzenia, ale ja natomiast kieruję się zdrowym trybem myślenia.
- Robię wszystko żeby wyciągnąć Harry'ego z pierdla, żeby Anglia nie straciła tak dobrego śledczego i żeby mój kumpel nie skończył za kratkami, a ty, jego dziewczyna, mówisz że do odkrycia prawdy potrzebne ci są dowody? Tylko i wyłącznie?!
- Popełniłam już wiele błędów tego typu i nie chcę po raz kolejny zawieść.
- Kogo? - spytał, pochylając się w moją stronę. - Tych którzy cię kochają, czy tych którzy traktują cię jak marionetkę?
Zaskoczył mnie. Nic o mnie nie wiedział, a wnioskował prawdziwymi faktami. - Hm?
- To prawda. - przyznałam cicho, spuszczając wzrok.
- Więc? - chciał za wszelką cenę, abym przyznała mu rację.
- Harry jest niewinny. - nie potrafiłam się cieszyć. Chciałam, ale nie umiałam. Zawiodłam i siebie i jego. Czułam się okropnie. Chciało mi się płakać.
- No, ale żeby dać ci tę satysfakcję, pojedziemy do prosektorium w którym przetrzymują Luke'a i pokażę ci całą masę dowodów, dobrze? - powiedział po chwili.
- Daruj sobie. - mruknęłam.
- Nie, chcę tego. Będziesz zadowolona. Spełnisz swoją misję. - uśmiechnął się głupkowato.
- Kretyn. - powiedziałam do siebie pod nosem, co on niestety usłyszał.
- Może i kretyn ale przynajmniej nie tak uparty jak ty. - odpowiedział, wstając i wyciągając z kieszeni dżinsów kluczyki do samochodu.
- Satysfakcjonuje cię poniżanie innych, prawda?
- Szkolono mnie do tego. - powtórzył z ironią moje słowa. - Przynajmniej nie robię tego publicznie.
- Nie znam cię na tyle, aby potwierdzić twoją teorię, ale powiedzmy że ci wierzę.
- Jeszcze się przekonasz,  że nie jestem kłamcą.
- Skromny to ty nie jesteś. A pozory często mylą.
- Mnie nie zaskakują. I też siebie zadziwiam.

Milczeliśmy. Kiwnął głową i spytał zniecierpliwiony. - Jedziemy już?
- Teraz?! - krzyknęłam.
- A kiedy niby? - przewrócił oczami.
- Jak ja wyglądam?!
- Widziałem gorsze. - rzucił.
Uniosłam do góry jedną brew.
- No chodź wreszcie. - udało mi się jedynie chwycić na ramię torebkę i wsunąć na stopy poluzowane trampki, ponieważ Louis chwycił mnie za zdrową dłoń i wyciągnął pospiesznie z mieszkania. Zamknęłam je na klucz i schowałam go do torebki.
Zbiegliśmy po schodach i wyszliśmy na zewnątrz. Pogoda sprzyjała mimo to, że niebo przesłaniały chmury. Było około 18 stopni.
- Wsiadaj. - nakazał, odblokowując jednym kliknięciem czarnego jeep'a.
Spełniłam jego polecenie i zajęłam miejsce po stronie pasażera, zamykając drzwi i zapinając pas.
Po chwili Tomlinson nacisnął pedał gazu i ruszyliśmy z piskiem opon z parkingu pod moim blokiem.
- Nie wiem co tobą kieruje, ale masz twarde zasady. - powiedziałam, przerywając niezręczną ciszę, którą przeszywało jedynie ciche buczenie radia.
- Jestem spontaniczny. 
- I bezkonkurencyjny. - dokończyłam, odrywając wzrok od miejskiego krajobrazu znajdującego się za oknem.
- Ej, tego nie powiedziałem. - oburzył się.
- Posiadasz samozachwyt. Tyle wystarcza.
- Wredna jesteś.
- A ty arogancki
- Już cię lubię. - popatrzył mi w oczy.
- Ja ciebie też. - odpowiedziałam. - I masz coś wspólnego z Harry'm.
- Mianowicie?
- Oboje stawiacie na czysty spontan. Jesteście bezgraniczni.
- Żyjemy chwilą. - wytłumaczył.
- A potraficie chociaż się nią cieszyć?
Zamyślił się. - Zależy jaka ona jest. Jeśli jest przyjemna i czujesz się w niej dobrze, chcesz żeby trwała jak najdłużej. Jest natomiast na odwrót. Strasznie szybko się kończy. Chyba się nawet domyślasz jak jest ze złymi.
Pokiwałam głową.
Stanęliśmy na krawężniku. Wyszłam z auta i zatrzasnęłam drzwi. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz, na samą myśl że zobaczę nieruchome ciało Luke'a wraz z kośćmi na wierzchu. Ale z drugiej strony, byłam szczęśliwa, że ten psychopata nie żyje.
Weszliśmy do środka prosektorium. Prócz strażnika drzemiącego z nogami na biurku, nikogo nie było.
- Ekhem. - głośne chrząknięcie mojego towarzysza wybudziło stróża w z głębokiego snu.
Mężczyzna zachwiał się na stołku i mało brakowało aby spadł. - Tak?
- Gdzie przetrzymujecie Luke'a Croppa? - spytał, od razu przechodząc do konkretów.
- Nie można oglądać jego zwłok.
Lou pogrzebał coś po kieszeniach i wyciągnął identyfikator policyjny. Pokazał mu go przed nosem.
- Zaprowadzisz nas do niego, czy sami mamy się obsłużyć?

- To że jesteście z policji nie umożliwia was do łamania przepisów. - wycelował w jego twarz gazem pieprzowym. Wzdrygnęłam się. Brunet cicho się zaśmiał. - Wygadany i śmiały jak na swój wiek. - przystawił do jego piersi pistolet. - No Bob, mam pozwolić żeby ta kulka przeszła cię na wylot, czy będziesz grzeczny i spełnisz moją prośbę?
- Jaa...ee...- jąkał się. Dałabym głowę, że narobił w portki.
- Hm?
- Korytarzem prosto. Czwarte drzwi na prawo.
- No i widzisz. - schował broń na swoje miejsce. - Nie można było tak od razu?
- Chodź Alice. - zwrócił się do mnie. Szybko dotrzymałam mu kroku. Weszliśmy do wskazanej komory. Było w niej potwornie zimno. Na metalowym, ogromnym stole, pod białym prześcieradłem prawdopodobnie leżał nieżywy Luke.
Louis podszedł do nieboszczyka i chwycił za rąbek materiału, po czym gwałtownie go zerwał, ukazując nieruchome ciało blondyna.
Mimowolnie zebrało mi się na wymioty. Klatka piersiowa Cropp'a była...w strzępach. Żebra i mostek były na wierzchu. Zwisały na nich mięśnie.
- Cholera. - przeklęłam, zakrywając usta dłońmi. - Boże...co to jest?
- Zaćpał się na śmierć.
- Ale...ale....ale jak to możliwe....on wygląda jak zombie!
- To właśnie skutki nałogowego spożywania 'krokodyla'. - powiedział spoglądając na mnie. - Teraz wierzysz?
Pokiwałam energicznie głową.
- No. - okrył trupa prześcieradłem. - Moja misja została wypełniona. Możesz już wracać do domu.
- Nie. - zaprotestowałam. - Zawieź mnie na komendę.
- Co?
- Muszę się z nim spotkać. - było mi strasznie głupio za moje wczorajsze zachowanie. Chciałam przeprosić Harry'ego. Nie wiem co wczoraj we mnie wstąpiło. Może rzeczywiście przesadzałam? Może wreszcie trzeba by zacząć wierzyć faktom, a nie dowodom?
- Nie możesz się z nim zobaczyć.
- Ale jak to? Dlaczego?
- Dzisiaj ma spotkanie z prawnikiem.
- Na co prawnik, skoro wszystko zostało już wyjaśnione?
- W jakimś stopniu przyczynił się do śmierci Cropp'a.
- Przed chwilą sam mówiłeś, że to wina tego całego narkotyku!
- Harry też zawinił. - stwierdził. - Serce mu siadło. Styles wystraszył go na śmierć.
Zamarłam. A jeżeli jego słowa okażą się prawda? Co będzie jeśli rzeczywiście go zamkną?
- On nie może skończyć za kratkami. - moje oczy zaszły łzami. - Zrób coś. To w końcu twój przyjaciel.
- Zrobiłem już wszystko co w mojej mocy. Teraz możemy być zdani tylko i wyłącznie na łaskę sądu i cięte riposty obrońcy.
Stałam w ciszy, pozwalając aby moje łzy rozbijały się o kamienną posadzkę.
- Nie płacz. Będzie dobrze. - przytulił mnie.
- Jaką masz pewność? Stuprocentową?
- Aż tak dużą to nie, ale przecież nie możemy tylko i wyłącznie rozpaczać. Bądźmy dobrej myśli.
Milczałam, pozwalając moim łzom wsiąkać w jego koszulkę.
- Alice, będzie dobrze. Harry jest sprytny, poradzi sobie. - szepnął, gładząc mnie po włosach.
- Martwię się o niego.
- To dobrze. - popatrzyłam na niego jak na idiotę. - To oznacza, że go kochasz.
- Oczywiście, że go kocham. Tylko cholernie za nim tęsknię. - może rzeczywiście przez tęsknotę za nim stałam się taka...inna?
- On za tobą też.
- Wątpię.
- Ej, to że byłaś na niego zła, nie znaczy od razu że go nie kochasz. Zasmucił się, to prawda, ale on dalej cię kocha.
- Mówisz tak tylko żeby mnie pocieszyć.
- Nieprawda.
Uniosłam do góry jedną brew. - Dobrze słyszysz. A teraz się nie mazgaj. Jedziemy do Starbucks'a.
- Nie musisz mnie pocieszać.
- Nie pocieszam. - odpowiedział, wychodząc z komory. - Po prostu nie chcę żebyś zemdlała z głodu.
- Litujesz się. Dobrze myślę?
- Pudło. - opuściliśmy prosektorium, wchodząc do samochodu. - Dajesz dalej, panno Walter.

- Wypełniasz swoją misję?
- Nie. - odpalił silnik. - Lubię cię.

- Tylko tyle?
- Nie wystarcza ci?
- Wystarcza. Aż za dużo.
- Więc o co chodzi?
- Nie mam zbyt wielu przyjaciół. - przyznałam.
- Oo, daj spokój. - powiedział z ironią. - Kto z takim charakterem nie może mieć przyjaciół?
- Daruj sobie. - mruknęłam.
- A followersy na Twitterze? To też się liczy.
Przewróciłam oczami. - To są znajomi. W dodatku których nigdy nie poznałam i nie widziałam. A tobie chodzi o przyjaciół.
- To czasem nie to samo?
- Nie.
Milczał. - W takim razie, ilu masz przyjaciół?
- Trójkę. - odpowiedziałam. - Z tobą czwórkę.
 - Na co ci więcej?
- Nie wiem. - przyznałam. 
- Ponoć przyjaciół poznaje się w biedzie. - zacytował po chwili ciszy.

- Szczerze, to właśnie was poznałam, kiedy moje życie zaczęło się sypać.
Zdał się być zaskoczony moją odpowiedzią, lecz nic nie powiedział.
Zatrzymał auto na krawężniku. Wysiedliśmy z niego i weszliśmy do środka kawiarni.
- Co chcesz? - spytał, spoglądając na kolorowy afisz z rodzajami kaw.
- Nie ma mowy że ty płacisz.
- Cicho bądź. - skarcił mnie. - Caramel Frappuccino czy Latte Macchiato ?
- Caramel Frappuccino. - odpowiedziałam i pokręciłam głową, podchodząc w kierunku stolika. Zajęłam miejsce na skórzanym siedlisku i oparłam się łokciem o blat, spoglądając w okno. Na zewnątrz zapowiadało się na deszcz. Po chwili dołączył do mnie Louis. Postawił tacę przed moim nosem. Chwyciłam za swój kubek,zaczepiając wargi na słomce i biorąc łyk słodkiego, ciepłego płynu.
- Jesteś starszy niż Harry, prawda?- spytałam, dla zabicia niezręcznej ciszy.
- Tak. - potwierdził. - Mam nad nim rok przewagi.
- Jak długo się znacie?
- Od piaskownicy. Chodziliśmy razem do przedszkola, później do szkoły.
- Opowiedz mi coś o waszej przeszłości.
Wziął łyk kawy i zaczął opowiadać.
-  Pamiętam jak Harry po raz pierwszy miał dziewczynę. Chodzili ze sobą przez tydzień. Po siedmiu dniach zerwali. W tedy on przyszedł do mnie zapłakany. Bardzo się z nią związał. Biedaczek, miał może z jedenaście lat. - mimowolnie się zaśmiałam. - Byliśmy nierozłączni. Zawsze trzymaliśmy się razem. Punktowało to tym, że nasi ojcowie bardzo się lubili. Nie wspominając już o matkach, które potrafiły godzinami ze sobą gadać.
- Mieszkaliście we tej samej miejscowości?
- Nie. - odpowiedział. - On w Holmes Chapel a ja w Doncaster. Dwadzieścia minut spacerkiem.
Przytaknęłam. - Masz rodzeństwo?

- Tak. - potwierdził. - Cztery siostry.
- Wow. - wymsknęło mi się. - Twoi rodzice musieli bardzo się kochać.
Uśmiechnął się smętnie. - Felicity, Charlotte, Daisy i Phoebe. Przyjaźniły się razem z Gemmą.
- Czemu 'przyjaźniły'?
- To ty nic nie wiesz? - wyłupił oczy.
- O czym? - ściągnęłam brwi.
- Gemma...ona zmarła. - spuścił wzrok. - Cztery lata temu. Zginęła w wypadku samochodowym.
Zmroziło mnie. Harry mi nigdy o tym nie wspominał.
- Harry się załamał, zaczął pić. Ona była jego najbliższą osobą. Jego rodzice całe dnie przesiadywali w pracy. Nie wiedzieli, co dzieje się w domu.
- Co się działo? - spytałam zszokowana.
- Harry zaczął wyciągać z maszynek ojca żyletki. Możesz zauważyć, że na jego nadgarstkach widnieją blizny. Chciałem mu pomóc, ale on zamknął się w sobie. Nie rozmawiał z nikim, chodził smutny i płakał po kątach. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak załamanego.
- Nie mówił mi o tym.
- Nie chciał cię martwić. - powiedział. - Jest przewrażliwiony. Martwi się o ciebie.
Milczałam. Byłam wstrząśnięta. To wszystko zaczęło mnie przerastać i brać nade mną górę.
- Mam za długi język. - skarcił się. - Nie powinienem ci mówić.
- Nie. - zaprotestowałam. - Dobrze że mi powiedziałeś. Dzięki.
Zdał się być zbity z tropu. Przyłożył usta do słomki i wziął łyk słodkiego płynu.
Zaczęła dochodzić 15.
W ciszy dopiliśmy kawę i wsiedliśmy do auta. Nim się spostrzegłam, staliśmy pod moim blokiem.
Podziękowałam, odpięłam pas i już miałam wychodzić, w tem gdy słowa Louis'a mnie zatrzymały. - Alice, mam prośbę. - spojrzał mi głęboko w oczy.
- Mianowicie?
- Niech to, o czym dzisiaj rozmawialiśmy zostanie tylko i wyłącznie między nami, dobrze?
- W porządku. - odpowiedziałam, wzruszając ramionami, zamykając drzwi i i wchodząc do dużego budynku. Otworzyłam mieszkanie i weszłam do środka. Od razu poszłam do łazienki i puściłam wodę do wanny z domieszką olejków zapachowych.
Wyszłam z niej i skierowałam się w stronę balkonu. Z paczką papierosów w dłoni, oparłam się o brzeg balustrady i wyciągnęłam z paczki jednego. Zapaliłam go i zaciągnęłam się dymem.
Chciałam pomyśleć, zastanowić się, co będzie dalej, lecz cały czas miałam przed oczami łkającego Harry'ego, skulonego w kącie pokoju, z żyletką w ręce i długimi smugami krwi na nadgarstkach.
Starałam się odgonić od siebie te myśli, z niepowodzeniem, ponieważ one zaprzątały mi cały umysł i ciężko było je stamtąd wypędzić.
Wyrzuty sumienia, widok zmasakrowanego ciała Luke'a i rozmowa z Louis'em spowodowała, że poczułam się jeszcze gorzej. Doliczając do tego jeszcze jutrzejszą rozprawę Harry'ego.
Chciałam zrobić cokolwiek. Cokolwiek żeby poczuć się lepiej, jakoś zadośćuczynić.
Ale nie mogłam. Byłam bezbronna.
Nim spostrzegłam, w ustach miałam już trzeciego papierosa.
Dokończyłam go i wyrzuciłam filtr. Poszłam do łazienki i zakręciłam kurek z wodą. Zrzuciłam z siebie ubrania i zanurzyłam się po szyję w ciepłej cieczy, opierając głowę o próg wanny.
Zamknęłam oczy i nabrałam powietrza do płuc, znikając pod powierzchnią wody.

*

Po jakiejś godzinie opuściłam łazienkę i przeniosłam się do sypialni. Związałam mokre włosy na czubku głowy i naciągnęłam na siebie bluzę oraz spodnie od dresu. Położyłam się na łóżku i okryłam się kocem, chwytając w rękę książkę. Włożyłam słuchawki w uszy i włączyłam jakąś pierwszą, lepszą piosenkę. 
Otworzyłam na ostatniej stronie 'Catcher In the Ray' . Nie zdążyłam jej skończyć.
Pod ostatnimi linijkami drukowanego tekstu, pisane ręcznie piórem, widniały słowa :

" Ktoś, kto z pozoru wydaje się zimnym dupkiem bez serca, tak naprawdę je posiada.
Ktoś, kto ma to serce, mimo zgryzoty która je napełnia, pod grubą powłoką ma skryte uczucia.
Ktoś, kogo nigdy byś nie podejrzewała o jakiekolwiek dobre intencje, właśnie poświęcił się dla Ciebie.
Powodzenia Alice. Słodkich snów. " ~ M.D House.

(....)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz