Translate

poniedziałek, 3 czerwca 2013

13 .

- Harry, przestań.- mruczałam zła do nachalnego chłopaka, gdy chciałam popakować do torebki porozwalane rzeczy a on za wszelką cenę chciał przykuć moją uwagę.- Spóźnimy się przez ciebie do pracy.
- Hole dał nam przecież wolne.- odgarnął moje włosy na bok i zaczął delikatnie muskać ustami skórę pod uchem i na szyi.- A tak w ogóle, robiłaś to kiedyś w kuchni?
- Nie, nie robiłam i nie mam zamiaru.- powiedziałam i pospiesznie zdjęłam jego dłonie które przesuwały się w górę mojego ciała.- Chodź napaleńcu, jedziemy do doktora Winstona.
- Po co? Nie jestem chory.- zaprotestował, stawając w miejscu.- I ty też nie jesteś.
- To psycholog od spraw zakłócania snu. Może on powie nam więcej o historii tej ulicy.
- Musimy?- jęknął.
- Tak.- odpowiedziałam i pociągnęłam go za rękę w stronę wyjścia. Zamknęłam mieszkanie na klucz i wsadziłam go do torebki.
Musieliśmy się dobre pół godziny przeciskać przez zakorkowane ulice aby dotrzeć do najbliższej biblioteki która znajdowała się niedaleko Manhattanu.
- To na pewno tu?- spytał Harry wysiadając z samochodu.- Mam wątpliwości.
- A ja ani jednej.- odpowiedziałam, wchodząc do środka
We wnętrzu budynku, prócz sterty zakurzonych książek i kilku antyków zdawało się nikogo nie być.
- Przyznaj, wujek Google Maps zrobił cię w konia, prawda? -spytał Harry.
- To prawidłowy adres. Gregory Winston, Untthan 25 c. Stara biblioteka.
- Jest tu kto?!- krzyknął Hazz, ignorując moje stwierdzenie.- Przynajmniej ktoś żywy?
- Czego tu?- usłyszeliśmy warknięcie gdzieś z kąta, w którym stało ogromne, stare biurko. Wcześniej go nie zauważyłam. Spod niego wyłoniła się postać mężczyzny w średnim wieku, może gdzieś 48 - 50 lat. Był ubrany w sprany garnitur, u boku kulał z laską, a jego pociągła twarz z kilkunastoma marszczkami była oprószona siwizną.
Wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. Nie lubił nieproszonych gości.
- D..doktor Gregory Winston?- spytałam.
- Dla pacjentów doktor House.- mruknął.- Działalność skończyłem osiem lat temu. Biznes zamknięty. Game Over. Do widzenia.
Zaczął szukać czegoś w stercie papierów.
- Zajmuje się pan psychologią senną, prawda?- spytał Harry, nie odpuszczając.
- Nie udzielam pytań od dekady. Spóźnili się państwo. Żegnam.
- Musi nam pan pomóc.- wtrąciłam. Popatrzył na mnie jak na idiotkę.- Prosimy.
- Posłuchajcie.- podszedł do nas.- Bo powiem tylko raz, a nie lubię się powtarzać.
Zapach jego starych perfum od Manii Armaniego oplótł mi nozdrza. Kaszlnęłam.
Harry trochę się wystraszył, bo usłyszałam jak przesuwa dłoń na bok ciała. Tam, gdzie schowany był pistolet. Szturchnęłam go w rękę i zmroziłam wzrokiem.
- Nie pracuję ani dla policji ani dla medycyny od kilku ładnych lat.- wbił we mnie spojrzenie swoich niebieskich oczu pokrytych siateczką żyłek.- Dlatego nie mam zamiaru i tym razem robić wyjątku.
Odwrócił się i zaczął odchodzić w swoim kierunku.
- I radziłbym wam się stąd wynosić, ponieważ za chwilę przychodzi konserwator. Ktoś w końcu musi czyścić te maleństwa.- wskazał laską na gigantyczny regał z książkami. Miał może, bez przesady, pięć metrów.
- Tu chodzi o zabójstwo.- powiedział Harry z nutką złości w głosie.- Freddy Kruger. Mówi to panu coś?
Zatrzymał się i spuścił głowę.- Kolejni ciekawi historii ulicy Wiązów.
Odwrócił się w naszą stronę i zaczął mówić.- Ulica śmierci ukryta pod przykrywką Green Place. Sprytne, ale idiotyczne.
- Powie nam pan o przeszłości tego miejsca?- poprosiłam.- Jesteśmy z policji.
Ściągnął brwi.- Z policji?
Potrząsnęliśmy głowami.
Wypuścił głośno powietrze z ust.- Gadzina znowu zaczęła rzeź.- mruknął.
Dokuśtykał do dębowej półki i wyciągnął z niej grubą książkę.
Mimowolnie podeszliśmy do biurka. Harry wskazał na krzesło, a on sam przysiadł na dość sporej skrzyni, rozglądając się dookoła po antykach. Z myślą ' co by tu rozwalić'.
- Co wiecie o mężczyźnie ze spaloną twarzą?- spytał, splatając palce na biurku i patrząc to na mnie, to na Harry'ego.
- Jest owocem gwałtu.
- Brawo. Nie dość że urodą, Bóg dał ci jeszcze odrobinę rozumu.- mruknął i zaczął przerzucać zakurzone kartki.
Puściłam ten komplement mimo uszu.
- Dalej.
- Nawiedza ludzi w snach w ramach zemsty.- powiedział Harry.
- No lowelasie, widzę że w pustej główce pokrytej lokami masz trochę oleju.- wskazał palcem na znak na jednej z kartek.- To znak naszego upiora.
Mimowolnie rozluźniłam uścisk pięści i spojrzałam na dłoń. House to zauważył.
- No, widzę że na ciebie też ma ochotę.- stwierdził.- Jak długo cię odwiedza?
- Od trzech dni.- odpowiedziałam.- Ja i Harry...jesteśmy kolejnymi ofiarami.
Przeklął coś cicho pod nosem.- Funkcjonujecie normalnie?
Harry prychnął.- Czuwamy od dziewiędziesięciu sześciu godzin. Nie jesteśmy przecież bandą idiotów.
- Wątpię.- mruknął sam do siebie i zamknął z głuchym hukiem książkę.- Nie pociągniecie długo na sterydach i nędznych napojach energetyzujących. Po siedemdziesięciu godzinach bez snu zaczynają się mikro drzemki. Śpisz nie wiedząc o tym.
- Co mamy zrobić?- spytał Harry.
- Uciekać.- wstał i odłożył księgę na miejsce.- Albo usnąć i dać się zabić.
- Mamy robotę do wykonania.- wybuchnął Hazz.- Arthur Molnes został zamordowany przez to...widmo. Jack Derf również. Nie mogę wrócić do Londynu od tak.- pstryknął palcami.
Milczał chwilę.
- A ty?- zwrócił się do mnie.- Też z Anglii?
- Nie.- spuściłam wzrok. -Jestem stąd. Mieszkam na...Green Place.
- Skoro jesteście parą, może przekonasz swojego kochasia i zabierze cię do siebie, hmm?
Popatrzyłam Harry'emu w oczy. Był zmieszany. On...się wahał.
- A co z innymi ludźmi? Oni przecież też są narażeni.- starałam się o tym nie myśleć.
- Takie jest życie, ślicznotko.- stanął w progu drzwi.- Jedni umierają aby...aby...-zamyślił się.-...aby zabierać miejsca na cmentarzu.
Po chwili zniknął za rogiem.- I nie przychodźcie tutaj więcej!- krzyknął.- Czyta się znaki.
Moje uczucia w tym momencie były mieszanką zawodu, gniewu i smutku. Było mi obojętne, czy zasnę. Teraz to nie miało znaczenia. Zacięłam wargi i wyszłam na zewnątrz. Padało. Znowu. Przyśpieszyłam kroku i wsiadłam pospiesznie do auta. Za mną Harry.
- Co ci jest?- spytał, gdy ruszaliśmy z krawężnika.
- Nic.- mruknęłam.
- Nie chcesz o tym gadać, to w porządku. Nie będę się produkował.- spojrzał w okno.
- To świetnie.- odpowiedziałam.
Stanęliśmy na parkingu osiedlowym.
Wyszłam z samochodu. Lało. Byłam przemoczona do suchej nitki. Zamknęłam pospiesznie auto i już miałam odchodzić w stronę swojego bloku, w tem gdy zatrzymał mnie gardłowy głos Harry'ego.
- Mogę liczyć przynajmniej na przytulasa?
Stanęłam w miejscu i odwróciłam się w jego kierunku. Rozłożył ręce. Podeszłam do niego i krótko go przytuliłam.
- Narazie.- powiedział, niechętnie mnie puszczając. Udałam, że nie słyszę, po czym pobiegłam do środka bloku. Pospiesznie otwarłam mieszkanie i weszłam do środka. Czym prędzej poszłam do łazienki i puściłam gorącą wodę. Dolałam lawendowego płynu i zaciągnęłam okno. Zrzuciłam z siebie mokre ciuchy i w samej bieliźnie poszłam do sypialni po jakiejś suche ciuchy. Po kilku sekundach siedziałam już na chłodnym brzegu wanny, tępo wpatrując się w bąbelki piany. Po chwili dostałam esemesa. Od Harry'ego.
' Dalej zła? Xx '
Odłożyłam telefon na umywalkę po czym powoli zanurzyłam się w relaksującej miksturze.
Westchnęłam i oblałam twarz wodą, zasłaniając ją przez chwilę dłońmi.
Sięgnęłam torebki i wygrzebałam z niej papierosy. Zapaliłam jednego i zaciągnęłam się dymem, wypuszczając go przez nos.
' Wszyscy kłamią ' - wyobraziłam sobie tatuaż z tyłu szyi, gdy przejeżdżałam przez nią palcami.
Rzeczywiście, wszyscy.
Oparłam głowę o tył wanny i ponownie pozwoliłam aby śmiercionośny dym rozprzestrzeniał się po moich płucach. Po chwili znowu zaczęłam zastanawiać się nad sensem życia i ideą istnienia.
Po co, skoro po każdego przyjdzie przeznaczenie i zrobi pewnie nie jednemu na opór.
Po kilku minutach mój wykład w umyśle przerwał dźwięk odebranej wiadomości. Mruknęłam coś pod nosem i podciągnęłam się, sięgając po telefon.
Znów Harry.
' Przepraszam. Może źle zrozumiałaś to wtedy w bibliotece. Byłem skupiony na tym jego wspomnieniu o mikro drzemkach. A co, jeśli my już śpimy? Xx '
' Bzdura ' - odpisałam szybko.
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
' O, jednak złość przeszła. Xx '
' Nie do końca. Wahałeś się, przyznaj '
Na kolejnego esemesa musiałam chwilę poczekać. Zdążyłam już zapanować nad kolejnym papierosem.
' Martwię się o ciebie, zrozum. Rozważałem nad jego słowami. Może jednak dobrą decyzją byłoby zabranie cię do Londynu. Nie, nie. Nie mogę narażać cię na ataki ze strony Luke'a. Już i tak gnój zdążył cię skrzywdzić. '
' Daj spokój. Co taki idiota może ci zrobić? '
' Uwierz, bardzo dużo. Zmieniając temat, co robisz? Xx '
' Siedzę w wannie '
' Cholera, mogę dołączyć? Xx '
Uśmiechnęłam się pod nosem.
A może jednak nie wszyscy kłamią?
Może jednak mu ufam?
Szybko odpisałam 'Nie ;) Ale pamiętam o tym że wiszę ci prysznic. Dobranoc xx '
' No niech ci będzie. Dobranoc Xx '
Dokończyłam trzeciego papierosa. Już przy drugim czułam że nie dam rady dłużej. Senność przejęła nade mną całkowitą kontrolę.
' Chociaż na chwileczkę. W porę się obudzę. Tylko na chwilę '
Nie, Alice! Nie bądź głupia, dasz radę !
Nie, nie dam. Zawiodłam. Przepraszam.
Zasnęłam. Nawet nie zorientowałam się kiedy przyszła po mnie postać w czarnym kapturze, z czarnymi skrzydłami i kosą, chwyciłam za trupiozimną rękę śmierć i dałam jej pociągnąć się na dno ciemności.
(...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz