- Co mam zrobić abyś nas wreszcie rozkuł?- spytałam chyba po raz tysięczny, z nadzieją na odpowiedź, inną niż 'daj mi zaciągnąć się pod prysznic'.
- Chcę iść z tobą do łazienki, zamknąć się, a klucz wyrzucić przez okno.- powiedział uśmiechając się zachęcająco.- Nie masz na co liczyć. Nie zmienię zdania.
- W tym problem, że w twojej łazience nie ma okien.- uniosłam do góry jedną brew.
Przeklął pod nosem.
- Proszę.- jęknął po chwili.
Harry był chyba najbardziej nachalną osobą jaką znam.
Położył dłoń na moim kolanie i zaczął przesuwać ją ku górze.- Co ci zależy.
- To jest zbrodnia przeciwko naturze.- pospiesznie ją zrzuciłam.- I mam nauczkę, aby więcej nie zostawać z tobą na noc.
- Ale nie zasnęłaś.- nachylił się w moim kierunku, przystawiając twarz do mojej.- Tak jak obiecałem.
Jesteś cała. Żywa. To najważniejsze.
Zaczął wodzić nosem po moim policzku, oczekując na jakąkolwiek odpowiedź.
- Dam ci spokój, ale proszę o jedno...- wyszeptał namiętnie.- Daj mi siebie odkryć.
- Harry, jesteś bardziej upierdliwy niż ta starsza pani mieszkająca piętro niżej.- westchnęłam.- Powtórzę. Nie.
- W porządku.- odchylił się do tyłu i usiadł, prostując umięśnioną sylwetkę.- Sama chciałaś.
Wstał i wziął mnie na ręce.
- Puść mnie zboczeńcu!- krzyknęłam, rozbawiona całą sytuacją. Teraz bardziej chciało mi się śmiać, aniżeli gniewać na tego kretyna.
- Wedle życzenia.- postawił mnie u progu łazienki i przycisnął swoim ciałem do chłodnej ściany.
- Wredny jesteś.- powiedziałam cicho, trącając go nosem.
- Wolałbym określenie : dominujący.- uśmiechnął się szeroko.- A ty skarbie, jesteś bezbronna i niewinna. Zupełnie jak papierowy samolocik.
Uniosłam do góry jedną brew i zacisnęłam dłonie na jego koszulce, zbierając siłę aby przekręcić go, aby to on teraz graniczył ze ścianą. Jakże postanowiłam, tak też się stało.
- Patrz, samolocik zamienił się w wojskowego Jaguara.
Zaśmiał się cicho.
- Lubię jak jesteś niegrzeczna, kotku.
Wsunął dłonie pod moją koszulkę, przyciągając mnie od siebie bliżej, i zaczął delikatnie muskać opuszkami palców skórę na brzuchu. Jego dotyk sprawiał mi przyjemność do tego stopnia, że nawet nie zauważyłam jak zmrużyłam oczy i rozchyliłam usta, oddychając ciężko. On, ucieszony zwycięstwem, wykorzystał chwilę i gwałtownie wciągnął mnie do łazienki, zatrzaskując stopą drzwi.
- Buntownik - jeden, księżniczka - zero.- uśmiechnął się i przekręcił w zamku klucz. Przycisnął mnie do ściany, chwytając za rąbek mojej koszulki i pociągając ją w górę.
- O nie, nie kochaniutki.- pokiwałam mu palcem przed nosem.- Jak umowa, to umowa.- wskazałam na kajdanki.
Popatrzył mi w oczy i niechętnie włożył kluczyk do zamka. Po długo wyczekiwanym zgrzytnięciu, do głowy wpadł mi pewien pomysł.
Uśmiechnęłam się pod nosem i z całych sił naparłam nim na drzwi. Ciche jęknięcie wypłynące z jego lekko rozchylonych ust dało mi mobilizację do dalszego działania. Uniosłam się na palcach i przycisnęłam wargi do jego pełnych ust. Poczułam jak się uśmiecha.
- No, no. Podoba mi się taka zmiana nastawienia.
Prychnęłam i ponownie zaczęłam odwracać jego uwagę pocałunkami. Chwyciłam za klucz w zamku drzwi i powoli go przekręciłam. Teraz tylko wystarczyło je otworzyć i wykurzyć napastliwego, lokatego zboczeńca.
Dzięki Bogu, drzwi otwierały się na zewnątrz.
- Trzy...dwa...jeden!
Gwałtownie je otworzyłam i zdezorientowany chłopak znalazł się za progiem łazienki. Pospiesznie ją zamknęłam i zabezpieczyłam kluczem.
- Ty wredna paskudo!- wrzasnął.- Tylko stamtąd wyjdź, a pożałujesz że się urodziłaś!
- O jejku, czyżby księżniczka zdobyła punkt remisowy? Patrzcie państwo, co za fart.
Przeklął coś i usłyszałam jego oddalające się kroki.- Jeszcze zobaczysz, kto tu rządzi.
Uśmiechnęłam się sama do siebie i zaczęłam zrzucać z siebie ubrania.
Weszłam pod ciepły prysznic i zaczęłam cieszyć się chwilą.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
- Harry, no przestań. To był tylko żart.- próbowałam dotrzeć do obrażonego chłopaka, który opierał się o blat i stukał w niego palcami. Stał do mnie tyłem, więc obcisła, czarna koszulka fascynująco pokazywała mięśnie na jego plecach, które rozluźniały się i napinały.
Położyłam dłonie na jego biodrach, a czoło oparłam o jego umięśnioną sylwetkę.- Poszłam na kompromis. Tak, jak mnie nauczyłeś.
- Chodziło mi o kompromis typu 'masz ostatnią kulę w magazynku i dylemat - zastrzelić złoczyńcę czy ulżyć cierpienia styranowanemu partnerowi.'
- Zastrzelić siebie samego.- odparłam znudzona.- Słuszny wybór panie sierżancie.
Przesunęłam ciekawskie palce dalej i splotłam je na podbrzuszu chłopaka. Westchnął cicho.
- Jesteś mi winna ten prysznic.- odwrócił się w moim kierunku.
- Oczywiście.- zaśmiałam się i cmoknęłam go w usta, zostawiając mokre smugi na jego koszulce. Z moich włosów dalej kapała woda, co dawało śliskie plamy na podłodze.
Otworzyłam lodówkę i wyciągnęłam z niej puszkę z napojem energetyzującym. Wszystkie półki były zawalone puszkami ze sterydami i kofeiną. No, pomijając paczki sera, szynki oraz kilku pomidorów, jajek i pizzy w zamrażalce.
Harry siedział przy stole i przerzucał kartki biało - czarnej gazety w poszukiwaniu czegoś co przykuje jego uwagę. Najwidoczniej znalazł, ponieważ pospiesznie przywołał mnie do siebie.
- Alice.- wskazał palcem na artykuł ze zdjęciem zakrwawionego ciała leżącego na łóżku.- Czy to przypadkiem nie jest twój kochaś?
Wyrwałam od niego gazetę i zaczęłam czytać.
- To...Jack.- wyszeptałam po chwili.- Znaleziono go zamordowanego dziś rano. Policja wszczęła śledztwo.
Popatrzyłam przerażona w oczy Harry'ego.- Masz jakieś przypuszczenia, kto mógłby to zrobić?- spytał, wkładając do ust plaster ogórka, zdjętego z kanapki.
Usiadłam koło niego na stołku.- Chyba nie myślisz że...
- Nasz upiór zaczął krwawą rzeź.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Nie zdawał się być przerażony tamtej nocy. Nawet nie widziałem śladu, aby chociaż go drasnął.
- Jestem ciekawa tylko jednego.- powiedziałam po chwili zamyślenia.
- Mianowicie?- tym razem pomidor spoczął w jego ustach.
- Jesz jak dziecko.- skarciłam go i trąciłam palcem w jego rękę.
- Przepraszam.- mruknął i wziął w palce całą kanapkę.
- Co Freddy miałby do niego i jego rodziny.
- Chyba trzeba będzie sprawdzić jego drzewo genealogiczne, i na jakiej ulicy mieszkali jego pradziadkowie.- powiedział z pełnymi ustami.- Pomożemy policji i awansujemy na wyższy stopień.
Przejechałam językiem po zębach.- A co ze sprawą zabójstwa Molnesa?
- Może jego sny też zakłócił ów koszmar?
Pokręciłam głową.- Wątpię.
- Robili sekcję zwłok?- spytał i otarł usta dłonią.
- Hole powiedział że czekają aż do wtorku.
- No, w takim razie mamy trochę roboty.- powiedział wstając.- Odwiedzimy pobliską chłodnię i pooglądamy sobie galaretowate ciałko naszego ambasadora.
- Chyba nie mówisz poważnie?
- Molnes był jednym z najbardziej pożądliwych ludzi w Nowym Jorku. Wiem to, ponieważ moja mama na studiach z nim flirtowała.- puścił mi oko i wyszedł z kuchni.
Pospiesznie wysuszyłam włosy i wziąwszy na ramię torbę z kilkoma puszkami 'soczków' ubrałam kurtkę i wyszłam z Harry'm z mieszkania.
W drodze na Landlost, gdzie znajdowała się chłodnia, zadzwoniłam do Hole'go, że mamy podejrzenia o śmierć Molnesa. Ten powiedział, że i tak dałby nam pięć dni wolnego, ponieważ zachorował.
- Lepiej dla nas.- powiedziałam do Harry'ego.- Możemy się tym zająć na własną rękę, bez tych wścibskich patroli policji.
Dotarliśmy na miejsce. Wystarczyło tylko pokazać identyfikatory ciemnoskóremu strażnikowi, a ten od razu poprowadził nas do odpowiedniej komory.
- Dzięki, z resztą sobie poradzimy.- rzucił pod jego adresem lokaty.
Zsiniałe i chłodne ciało leżało w bezruchu na ogromnym, metalowym stole. Gdy przyglądywałam się jego kamiennej twarzy, mimowolnie przechodziły mnie dreszcze.
- Daj spokój. Nie jest aż tak straszny.- mówił Hazz, nabijając się ze mnie.
- Nie moja wina, że jest tu tak zimno.
Na szczęście nie obrobili ambasadora z jego ukochanych slipek z supermanem. Mogliśmy się więc bez wstydu napawać niezbyt przyjemnym widokiem nieżywego milionera.
- Spójrz.- wskazał palcem na ogromny ślad pazurów na plecach, o takim samym kształcie jak mój na dłoni.- Nie mam już więcej wątpliwości.
- A ja mam.- wcięłam się.- Molnes ma tylko jeden ślad. Później poderżnięto mu gardło i umarł.
Milczał przez chwilę, szukając uwagi którą by mi dopiekł. Nie znalazł.
- Moja wersja wydarzeń jest taka.- zaczął.- Poszedł przed dziewiątą do burdelu, kilka minut przed dziesiątą upatrzył sobie ładną sztukę, zrobił co miał zrobić i usnął. Widmo złożyło mu wizytę, a przed północą znaleziono go martwego.
Milczałam przez chwilę.- A ta dziewczyna, Amanda West?
- Nie miałaby powodów. Słono jej zapłacił.
Zacięłam wargi.- No dobra. Teraz tylko postaw wszystko przed Hole'm i resztą załogi i spróbuj aby cię nie wyśmiali, że sprzedajesz im jakąś bajeczkę o mordercy który zabija w snach.
- A żebyś wiedziała.- okrył nieboszczyka prześcieradłem i wyszedł z pomieszczenia. Pospiesznie poszłam w jego ślady.
- Wsiadaj.- mruknął, otwierając mi drzwi.
- Gdzie jedziemy?
- Nawiedzić panią ambasador.- powiedział odpalając silnik.
Po kilku minutach staliśmy na krawężniku pod willą Hildy Molnes.
- Jeśli nas wyśmieje, powiem że nawdychałeś się siarkowodoru i gadasz od rzeczy.
- A ja wspomnę że niechcący usiadłaś na moim paralizatorze i do teraz nie możesz normalnie siedzieć.
Zmroziłam go wzrokiem na co ten prychnął i nacisnął dzwonek na ciężkiej, żelaznej bramie.
- Hilda Molnes, w czym mogę służyć?- odezwał się głuchy głos z wnętrza aparatu.
- Komisarz Walter i sierżant Styles. Możemy porozmawiać?- spytałam niepewnie.
- Ach, to państwo. Zapraszam.
- Kości zostały rzucone.- pomyślałam wślizgując się przed Harry'm na teren posesji.
- Co was sprowadza?- spytała właścicielka domu, znikając w progu olbrzymiego holu. Przy naszej poprzedniej wizycie zdawał się być mniejszy i bardziej krzykliwy. Ze ścian zniknęły obrazy spod pędzla Caspara Friedricha oraz Johanna Fusslia. Nie było także ogromnego łba łosia nad kominkiem.
- Spytamy wprost.- powiedział Harry siadając na obszernej kanapie.- Czy ktoś z pani rodziny, bądź rodziny pani męża mieszkał na Green Place?
Kobieta przełknęła głośno ślinę i podniosła wzrok ze stolika na nas.- Ojciec Arthura mieszkał na...- urwała.
- Ulicy Wiązów?- dokończyłam unosząc brwi. Potrząsnęła głową.
- Znamy historię sierocińca jak i nawiedzania mieszkańców przez upiora ze spaloną twarzą.- powiedział Harry.
- Nie wiecie przez co przechodziła północna część Nowego Jorku!- wybuchnęła.- To było okropne, być skazanym na patrzenie jak śmierć pukała od jednego mieszkania do drugiego.
- Spokojnie.- szepnęłam.- Proszę się nie denerwować. Chcemy się tylko upewnić.
Pospiesznie otarła łzy i zaczęła od nowa.
- Gdy przeprowadziłam się do Arthura po studiach, do jego mieszkania w tej kamienicy wszystko się zmieniło. Każdego ranka budziłam się sama. Jego w łóżku nie było. Przychodził pod wieczór i tłumaczył że pracuje po nocach.- zatrzymała się aby wydmuchać nos.
- Widziałam strach w jego oczach. Widziałam te wszystkie rany, którymi tłumaczył że są powodem jego pracy.
- Zanim zaliczył politologię, był cieślą. Uznawałam to za logiczne, te wszystkie ślady i zadrapania.
- Prosze nam powiedzieć, czy pani mąż skarżył się na koszmary senne?
Wzięła łyk wody.
- Tak, chociaż na początku był bardzo skryty i nieufny.
- Może coś więcej?
- Mówił, że śni mu się mężczyzna, który zamiast palców ma ostrza, a jego twarz jest pokryta pęcherzami, jakby wyszedł z pieca.
- Czy wspominał coś o miejscu akcji?
- Stara kotłownia z ogromnym piecem. Coś jakby blok, piwnica w bloku.
- A czy postać podczas snu coś mówiła, robiła jakieś rzeczy?
- Nie pamiętam dokładnie, ale mąż wspominał, że ten człowiek mówił że się zemści. Stał przed wielką ścianą i wydrapywał na niej łacińskie słowa.
Milczeliśmy przez chwilę.
- Arthur postanowił że się przeprowadzimy. Jak postanowił, tak też zrobiliśmy. Jego rodzice zawzięcie bronili swego. Jego ojciec postanowił - 'Tu się urodziłem, na tym też łóżku umrę'. Ostro się pokłócili. Ja wiedziałam, że widmo przyjdzie po niego i zabije go, prędzej czy później.- zatrzymała się -Na drugi dzień nie żył. Poderżnięto mu gardło.
Harry zwilżył wargi i zaczął mówić.
- Znamy prawdopodobną śmierć pana Molnesa.
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia.
- Zabito go podczas snu. Freddy Kruger zebrał krwawy plon.
Zakryła usta ręką.- To niemożliwe. Przecież...przeprowadziliśmy się...staraliśmy się zapomnieć...
- Przykro nam.- szepnął.
- W porządku.- powiedziała chwiejnym głosem.- Co się stało, niestety się nie odstanie.
- Ostatnie pytanie.- powiedziałam.- Czy pani lub Charlotte....czy wy....miewacie wizyty upiora w snach?
- Do czasu.- odpowiedziała.- Najęłam dwóch najlepszych egzorcystów w mieście.- złapała za krzyżyk wiszący na jej chudej szyi.- Już śpimy spokojnie.
Wypuściłam powietrze z ust.- To wszystko. Nie mamy więcej pytań.
- Ja mam prośbę.- wciął się Harry, gdy dotykaliśmy klamki drzwi wyjściowycg.- Będzie pani zeznawać w sprawie zabójstwa? Mamy wątpliwości czy nam uwierzą.
- Oczywiście.- uśmiechnęła się lekko.- Do widzenia!
- Do widzenia.
Wyszliśmy poza teren posesji.
- Popatrz, jednak nie nawdychałem się siarkowodoru.- uśmiechnął się głupkowato i otworzył mi drzwi, lekko klepiąc w tyłek.
- Właśnie w takich momentach żałuję że zostawiłam paralizator na komendzie.- mruknęłam.
- Co powiesz na spóźniony lunch w jednej z przydrożnych, chińskich restauracji?- zaproponował Harry.
- Dość oryginalnie. Skuszę się.- uśmiechnęłam się w jego kierunku.
- Świetnie.- wyszedł z auta i szybko je okrążył, aby po chwili otworzyć mi drzwi.
- Twoje zachowanie jest słodkie, ale nie przeginaj.- powiedziałam.
- Co masz na myśli?- spytał otwierając mi drzwi do knajpki.
- Kretyn.- zaśmiałam się i pokręciłam głową, wchodząc do środka.
- Uwaliłeś sobie nos sosem.- powiedziałam wciągając nitki makaronu.
- Gdzie?- spytał z ustami pełnymi jedzenia.
- Noo, tutaj.- wskazałam palcem.
- Zliż to.- uśmiechnął się zawadiacko.
- Nie przy ludziach.- wzięłam serwetkę i wcisnęłam mu w dłoń.
Na zewnątrz zaczęło się ściemniać, pomarańczowe słońce skryło się za ciężkimi chmurami. Zaczęło mżyć.
- Wracajmy do domu zanim całkowicie się rozpada.- zaproponowałam, wrzucając śmieci z tacy do kosza.
- Masz rację, ale - pociągnął mnie za rękę w swoją stronę - zapłata za wspólnie spędzony lunch.- złożył usta w dzióbek. Lekko go cmoknęłam i wyszłam na zewnątrz. Czym prędzej Harry odpalił silnik i ruszyliśmy w stronę domu. Z mżawki rozpętała się ulewa, zaraz potem burza. Stanęliśmy na parkingu.
- Wielkie dzięki za wszystko, ale dzisiaj śpię u siebie.- powiedziałam, starając się przekrzyczeć bijące o szyby krople deszczu.
- Noc spędzisz u mnie.
- Harry, nie mogę żyć na twoim utrzymaniu. Tym bardziej że jest ze mną wszystko w porządku.
- Powiedziałaś 'dzisiaj śpię u siebie', więc mam co do tego wątpliwości.- uniósł do góry jedną brew.
- Nie zmrużę oka.- powiedziałam wolno i wyraźnie, tak aby mógł przyswoić znaczenie wypowiedzianych przeze mnie słów.- Ani na moment.
Milczał.
- Obiecuję.- przeciągnęłam westchnięciem.
- Ani na sekundę masz nie przestawać czuwać.- wyciągnął z kieszeni brzęczący metal.- Bo inaczej...
- Rozumiem.- wyrwałam mu kajdanki i czym prędzej schowałam je do torby.- Przysięgam.
- No ja myślę.- namiętnie mnie pocałował, a gdy chciałam odsunąć głowę, ugryzł mnie lekko w dolną wargę.
- Dobranoc napaleńcu.- uśmiechnęłam się i lekko klepnęłam go w ramię.
- Dobranoc piękna.
Przewróciłam oczami i zamknęłam drzwi, po czym pospiesznie pobiegłam na swoją klatkę. Wsadziłam klucz do zamka i otworzyłam je, wpadając do środka jak burza.
Włączyłam telewizor i kierując się do kuchni, nastawiłam wodę na kawę.
Wskoczyłam pod prysznic i przebrałam się w to http://www.faslook.pl/collection/dla-kaakaama-3/ po czym wróciłam do kuchni i zalałam kofeinę, szperając za czymś w lodówce. Zatrzymałam się na kubełku lodów. Uśmiechnęłam się pod nosem i zmierzyłam w kierunku salonu.
Z dwiema igłami na stoliku, kawą i słodkościami, zaczęłam oglądać jakieś romansidło.
O 23.46 film się skończył. Przyznam, poryczałam się na nim. Teraz zajęłam się oglądaniem jakiś koreańskich telenowel. Wytrzymałam tak do 01.00
Nagle usłyszałam huk i zapanowała ciemność.
- Cholera, wybiło korki.- mruknęłam.
Siedziałam na kanapie. Co chwila nerwowo zerkałam na telefon, która godzina.
O 03.00 straciłam czucie w ręce od ilości nakłuć. Starałam się za wszelką cenę nie zamknąć powiek.
" Alice, nie śpij. Dla Harry'ego. Obiecałaś mu! "
Nie potrafię....chce mi się spać....ja....nie umiem dłużej.
* Oczami Harry'ego *
Z dwiema puszkami energizerów, igłą w ręce i lazanią zająłem się oglądaniem jakiegoś wyciskacza łez.
Podtrzymywałem powieki aż do 01.00
Nagle usłyszałem huk. Zapanowała ciemność. Wstałem z kanapy i podszedłem do okna. Wszędzie ciemno. Na całej ulicy panował mrok. Coś mi mówiło abym poszedł do Alice, sprawdzić co u niej.
Miałem nawet pretekst - 'myślałem, że boisz się ciemności, dlatego przyszedłem ze świeczką'
Nie chciałem wyjść na przewrażliwionego napastnika, ale postanowiłem o tym nie myśleć i czym prędzej ubrałem kurtkę i wyszedłem z mieszkania, zamykając je na klucz. Wprost wybiegłem z klatki i pobiegłem do jej bloku. O dziwo, drzwi były otwarte. U niej również panowały egipskie ciemności.
- Alice?- krzyknąłem.- Żyjesz tam?
Nie uzyskałem odpowiedzi.
- Alice!
Zacząłem biegać jak opętany po wszystkich pomieszczeniach. Zawsze tym samym odpowiedziała mi ciemność.
Zatrzymałem się w salonie. Światło w nim kilka razy zamrugało i oświeciło się na dobre. W tedy zobaczyłem ją śpiącą. Z jej ręki ciekła krew. Nawet nie wiecie jak się przestraszyłem!
Podbiegłem do kanapy i z całej siły szarpnąłem ją za ramiona.
Ona nabrała gwałtownie powietrza i otworzyła oczy.
- Harry!- krzyknęła.- Co ty tutaj robisz?!
- Aktualnie mam ochotę cię rozszarpać.- warknąłem, opierając się o oparcie kanapy.
- Co ja takiego zrobiłam?- spytała zdezorientowana, siadając.
- Zasnęłaś, Alice. - próbowałem się uspokoić, co nie wychodziło mi najlepiej.- Zasnęłaś!
- Ale nic takiego mi się nie śniło...- szepnęła.
- Co?- ściągnąłem brwi.- Zjadłaś te lody po terminie ważności ?!
- To znaczy, śniła mi się kotłownia, a w niej ten upiór...- przerwałem jej.- I to jest według ciebie nic?!
- On....płakał.- przeniosła spojrzenie z okna na mnie.
- Pła...co?
- Szlochał.
Milczałem. Teraz to już poważnie się pogubiłem.
Wpatrywała się we mnie swoimi ogromnymi oczami, wyczekując na odpowiedź.
- Chodź.- zmieniłem temat i pociągnąłem ją za zdrową rękę w kierunku kuchni, każąc usiąść jej na stole.
- Martwiłeś się.- szepnęła.
Spojrzałem na jej twarz. Oblał ją rumieniec.
- To było słodkie.
Prychnąłem i zająłem się opatrywaniem jej ręki.- Ponoć nie lubisz jeśli ktoś obsypuje cię słodkościami. Wybacz, zawiodłem.
- Pesymista z ciebie.- zaśmiała się i cmoknęła mnie w policzek, zeskakując ze stołu.
- Raczej realista z negatywnym podejściem do życia.- odpowiedziałem wracając do salonu.
- Jak chcesz. Wiem swoje.- wpakowała do ust garść rodzynek w czekoladzie.
Przytaknąłem i zająłem miejsce koło niej na kanapie.
- Tym razem dopilnuję abyś nie zasnęła.- powiedziałem z udawaną dyscypliną w głosie i objąłem ją ramieniem, całując w miejsce nad lewą skronią.
- To co wczoraj?- spytała wręczając mi igłę.
- O nie, nie.- cofnąłem jej dłoń.- Ty już swoje zrobiłaś.- wskazałem na jej rękę.
Zdawała się być zbita z tropu.
- Nie zaśniesz. Moim sposobem. -uśmiechnąłem się i cmoknąłem ją w nos.
- Już się boję.
- Powinnaś.
(....)
" Od miłości do nienawiści jeden krok..." Oni w takim razie przekroczyli wszelkie granice.
Translate
czwartek, 30 maja 2013
poniedziałek, 27 maja 2013
10 .
Miałam koszmar. Śnił mi się jakiś człowiek chodzący po mieszkaniu. Pamiętam, że wstałam z łóżka i poszłam sprawdzić co oznaczają szmery wydobywające się z kuchni. Harry smacznie spał, więc postanowiłam go nie budzić. Na zewnątrz hulała burza. Wychyliłam się przez próg kuchni. Piorun oświetlił wysoką postać człowieka. Wiem, że musiałam zasłonić usta ręką, bo w przeciwnym razie bym krzyknęła. Miał stary, czarny kapelusz i jakby przypalony, dziurawy, czerwony sweter z wełny. Jego twarz. Ona była okropna. Cała w strzępach, jakby ów człowiek dopiero co wyszedł z pieca z ogniem. Zamiast ręki miał skórzaną rękawicę, a zamiast palców -ostrza. Strach wmurował mi nogi w ziemię. Nie umiałam się ruszyć. Chciałam krzyknąć. Również nadaremno. Postać obróciła się w moją stronę, i jeżeli można by to nazwać uśmiechem, wyszczerzył się złowieszczo w moim kierunku. Wolnym krokiem podszedł do mnie, podnosząc do góry jedno ostrze.
- Kim jesteś?- wyszeptałam.
Zaśmiał się i przeciął mój łańcuszek z serduszkiem, który spadł z brzękiem na podłogę.
Nachylił się nad moim uchem. Odór spalenizny i gnijącego mięsa oplótł mi nozdrza.
- Jednym z twoich najciemniejszych koszmarów.
Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz.- A jeśli mógłbyś jaśniej?
- Zemstą.
Poczułam że gwałtownie wbija w mój brzuch jedno ostrze.
Zerwałam się na łóżku, oblana zimnym potem. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza. Złapałam się za brzuch. Przystawiłam dłoń do oczu. Lepka, czerwona ciecz sączyła się po mojej skórze, plamiąc pościel. Dotknęłam szyi. Nie było na niej wisiorka. Rozejrzałam się po pokoju. Był środek nocy, zegarek migający na czerwono pokazywał 1.34
Leżałam sama. Harry'ego nie było. Odgarnęłam pozlepiane włosy z twarzy i usiadłam na łóżku.
- Harry?- spytałam. Cisza. Na dworze grzmiało. Była burza. Podniosłam się na równe nogi i zmierzyłam w kierunku salonu. Wszędzie było pusto. Ani żywego ducha. Lekko się wystraszyłam. Wróciłam do sypialni i chwyciłam za telefon. Wybrałam numer lokatego i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
Sekretarka.
Nie mogłam nic zrobić.
Zostało mi tylko czekanie. Nie potrafiłam zasnąć, ponieważ miałam obawę że ponownie przyśni mi się ów monstrum.
Mijały godziny.
2.00
3.00
4.00
5.00
Przestało padać. Nowy Jork zaczął budzić się do życia. Po chwili usłyszałam jak ktoś wchodzi do mieszkania. Modliłam się aby był to Harry. Moje prośby zostały wysłuchane. Mokry chłopak wszedł do sypialni. Zmroziło go na mój widok. Skrzyżowałam ręce na wysokości klatki piersiowej.
- Ee, cześć Alice.- wyjąkał.- Ty już nie śpisz?
- Chciałabym zadać ci to samo pytanie.- uniosłam do góry jedną brew.- Gdzie byłeś?
-Ja?- chrząknął.- Ee, poszedłem się napić.
Podrapał nerwowo tył głowy. Wiedziałam że nie kłamał, jego zachowanie samo się tłumaczyło.
- W środku nocy?
- Obudziłem się i nie mogłem spać.- przysiadł na krańcu łóżka.
- Czemu mnie nie obudziłeś?- spytałam.- Skoro miałeś koszmar, z chęcią bym cię przytuliła i opatrzyła rany.
Prychnął.- Przecież nie będę zakłócał ci snu z powodu jakiegoś dennego sennego koszmaru.
- Co ci się śniło chojraku?- zaśmiałam się, siadając koło niego.
- Nie pamiętam dokładnie, ale to było przerażające.- widziałam w jego oczach strach. Po raz pierwszy od...zawsze.
- Dokładniej?
- Jakiś mężczyzna w czarnym kapeluszu...miał czerwony sweter a zamiast palców ostrza. Jego twarz....ona była odrażająca.- otrząsnął się.
Nie, nie, nie. Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. To jest niemożliwe.
- A ty czemu nie śpisz?- spytał.
- Walnął piorun.- skłamałam.- Wystraszyłam się też, że ciebie nie ma.
- Och, daj spokój.- przewrócił mnie na łóżko.- Nic mi nie jest.
Wszedł na mnie i lekko przysiadł na moich biodrach. Spojrzał w dół. Zapomniałam zakleić plastrem ranę na brzuchu. Czerwona plama widniała na jego koszulce. Szybko ją podwinął.
- Alice.- warknął.- Coś ty zrobiła?
- Nie wiem.- odpowiedziałam.- Może podczas snu się na coś nadziałam.
- Tu nie ma żadnych sprężyn.- spojrzał w moje oczy.- Nie kłam.
- Nie kłamię.- pisnęłam.- Idę to opatrzyć.
- Zostań.- mruknął.- Ja to zrobię.- zszedł ze mnie i podążył w kierunku kuchni. Zobaczyłam jego łydkę. Materiał spodni był rozcięty, a z nogi sączyła się krew.
- Harry!- krzyknęłam.- Coś ty znowu nawywijał?!
- Czemu?- spytał wchodząc do sypialni.
- Twoja lewa łydka.- odpowiedziałam.
- Aha.- mruknął.- Nasza kochana sąsiadka posadziła sobie róże. Skończyło się tym że wpadłem do kałuży i nadziałem się na kolce.
Nie przekonał mnie zbytnio, ale spróbowałam mu uwierzyć. Ponownie zajął miejsce na mojej miednicy i raz, dwa zakleił plastrem rozcięty brzuch.
- A teraz zajmij się swoim krwawiącym problemem.- odpowiedziałam wstając.- Idę zrobić śniadanie.
- Okej.
Nim się zorientowałam, siedzieliśmy w kuchni i w ciszy zajadaliśmy się tostami.
Gdy skończyłam, wstałam i wstawiłam talerz do zlewu.
- Mam prośbę.- zaczęłam.
- Słucham?- spytał z pełnymi ustami.
- Wypuścisz mnie do domu?
Przełknął jedzenie i oblizał wargi.
- No nie wiem.- wstał z krzesła i podszedł do mnie, uśmiechając się zawadiacko.
Przycisnął mnie swoim ciałem do ściany. Mimowolnie zadrżałam.- Proszę.- jęknęłam.
Nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, ponieważ chłopak namiętnie wtopił się w moje usta. Nie miałam nawet pojęcia, że następca Freddy'ego Kruger'a może tak niesamowicie całować. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, na co on ochryple się zaśmiał.
- Jakbyś zaproponowała wspólny prysznic...może zdołałbym się namyślić.- uśmiechnął się zawadiacko.
- Spieprzaj.- zaśmiałam się i odepchnęłam go od siebie. Poszłam do łazienki i przebrałam się w moje ciuchy.
Weszłam do salonu. Harry oglądał telewizję. Zerwał się z kanapy i podszedł do mnie. Wyciągnęłam rękę w geście iż czekam na klucze.
- Och, w porządku.- pogrzebał trochę po kieszeniach i wyciągnął brzęczący metal. Już miałam go odbierać, w tem gdy on cofnął dłoń.
- Ale jest jeden warunek...
- Mianowicie?
- Przychodzisz jutro o 20.00 na mecz Borussia - Real. Zgoda?
- Zgoda. Tylko radzę ci szykować się na smak przegranej.
- Nie byłbym taki pewien.- uśmiechnął się i wręczył mi klucze.
- Żebyś się nie zdziwił.- puściłam mu oko.
- Narazie.- pocałował mnie w policzek i lekko klepnął w tyłek.
- Cześć.- zaśmiałam się.
Przeszłam kilka kroków i weszłam do swojego bloku. Pod drzwiami leżało jakieś zawiniątko. Chwyciłam je w palce i rozwinęłam. W chusteczce znajdował się mój wisiorek. Z serduszkiem, ten który został zerwany z mojej szyi w śnie. Ale...przecież to niemożliwe...takie rzeczy nie dzieją się naprawdę.
Byłam tak zszokowana, że dopiero po chwili zwróciłam uwagę na litery, które krzywym pismem układały się w słowa. Przeszedł mnie dreszcz, gdy przeczytałam to zdanie ;
" Zło nigdy nie śpi. I radziłbym i tobie nie zasypiać, ponieważ dzisiejszy koszmar był tylko początkiem."
(...)
~
Kuźwa, jestem chora '-,-
Zapalenie ucha dokładniej, i nic, kompletnie mi nie wychodzi.
Ponieważ jakiś popierdolony ordynator, dziesięć lat temu (byłam pięcioletnią, chorowitą dziewczynką) postanowił własnoręcznie wyciągnąć z mojego ucha sączek (było już po operacji migdałków) i zrobił to tak umiejętnie, że mam teraz *dosłownie* dziurę w łonie bębenkowej. Rozpierdolił mi słuch, prościej mówiąc.
Ja pierdolę, na stos z takimi >.<
Jeśli pozwolicie, wplączę w opowiadanie fabułę filmu "Koszmar z Ulicy Wiązów"
Mogłam jeszcze dodać coś z 'Kręgu' ale przecież nie chcemy widzieć Alice wyłażącej ze studni w roli Samary Morgan xD
- Kim jesteś?- wyszeptałam.
Zaśmiał się i przeciął mój łańcuszek z serduszkiem, który spadł z brzękiem na podłogę.
Nachylił się nad moim uchem. Odór spalenizny i gnijącego mięsa oplótł mi nozdrza.
- Jednym z twoich najciemniejszych koszmarów.
Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz.- A jeśli mógłbyś jaśniej?
- Zemstą.
Poczułam że gwałtownie wbija w mój brzuch jedno ostrze.
Zerwałam się na łóżku, oblana zimnym potem. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza. Złapałam się za brzuch. Przystawiłam dłoń do oczu. Lepka, czerwona ciecz sączyła się po mojej skórze, plamiąc pościel. Dotknęłam szyi. Nie było na niej wisiorka. Rozejrzałam się po pokoju. Był środek nocy, zegarek migający na czerwono pokazywał 1.34
Leżałam sama. Harry'ego nie było. Odgarnęłam pozlepiane włosy z twarzy i usiadłam na łóżku.
- Harry?- spytałam. Cisza. Na dworze grzmiało. Była burza. Podniosłam się na równe nogi i zmierzyłam w kierunku salonu. Wszędzie było pusto. Ani żywego ducha. Lekko się wystraszyłam. Wróciłam do sypialni i chwyciłam za telefon. Wybrałam numer lokatego i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
Sekretarka.
Nie mogłam nic zrobić.
Zostało mi tylko czekanie. Nie potrafiłam zasnąć, ponieważ miałam obawę że ponownie przyśni mi się ów monstrum.
Mijały godziny.
2.00
3.00
4.00
5.00
Przestało padać. Nowy Jork zaczął budzić się do życia. Po chwili usłyszałam jak ktoś wchodzi do mieszkania. Modliłam się aby był to Harry. Moje prośby zostały wysłuchane. Mokry chłopak wszedł do sypialni. Zmroziło go na mój widok. Skrzyżowałam ręce na wysokości klatki piersiowej.
- Ee, cześć Alice.- wyjąkał.- Ty już nie śpisz?
- Chciałabym zadać ci to samo pytanie.- uniosłam do góry jedną brew.- Gdzie byłeś?
-Ja?- chrząknął.- Ee, poszedłem się napić.
Podrapał nerwowo tył głowy. Wiedziałam że nie kłamał, jego zachowanie samo się tłumaczyło.
- W środku nocy?
- Obudziłem się i nie mogłem spać.- przysiadł na krańcu łóżka.
- Czemu mnie nie obudziłeś?- spytałam.- Skoro miałeś koszmar, z chęcią bym cię przytuliła i opatrzyła rany.
Prychnął.- Przecież nie będę zakłócał ci snu z powodu jakiegoś dennego sennego koszmaru.
- Co ci się śniło chojraku?- zaśmiałam się, siadając koło niego.
- Nie pamiętam dokładnie, ale to było przerażające.- widziałam w jego oczach strach. Po raz pierwszy od...zawsze.
- Dokładniej?
- Jakiś mężczyzna w czarnym kapeluszu...miał czerwony sweter a zamiast palców ostrza. Jego twarz....ona była odrażająca.- otrząsnął się.
Nie, nie, nie. Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. To jest niemożliwe.
- A ty czemu nie śpisz?- spytał.
- Walnął piorun.- skłamałam.- Wystraszyłam się też, że ciebie nie ma.
- Och, daj spokój.- przewrócił mnie na łóżko.- Nic mi nie jest.
Wszedł na mnie i lekko przysiadł na moich biodrach. Spojrzał w dół. Zapomniałam zakleić plastrem ranę na brzuchu. Czerwona plama widniała na jego koszulce. Szybko ją podwinął.
- Alice.- warknął.- Coś ty zrobiła?
- Nie wiem.- odpowiedziałam.- Może podczas snu się na coś nadziałam.
- Tu nie ma żadnych sprężyn.- spojrzał w moje oczy.- Nie kłam.
- Nie kłamię.- pisnęłam.- Idę to opatrzyć.
- Zostań.- mruknął.- Ja to zrobię.- zszedł ze mnie i podążył w kierunku kuchni. Zobaczyłam jego łydkę. Materiał spodni był rozcięty, a z nogi sączyła się krew.
- Harry!- krzyknęłam.- Coś ty znowu nawywijał?!
- Czemu?- spytał wchodząc do sypialni.
- Twoja lewa łydka.- odpowiedziałam.
- Aha.- mruknął.- Nasza kochana sąsiadka posadziła sobie róże. Skończyło się tym że wpadłem do kałuży i nadziałem się na kolce.
Nie przekonał mnie zbytnio, ale spróbowałam mu uwierzyć. Ponownie zajął miejsce na mojej miednicy i raz, dwa zakleił plastrem rozcięty brzuch.
- A teraz zajmij się swoim krwawiącym problemem.- odpowiedziałam wstając.- Idę zrobić śniadanie.
- Okej.
Nim się zorientowałam, siedzieliśmy w kuchni i w ciszy zajadaliśmy się tostami.
Gdy skończyłam, wstałam i wstawiłam talerz do zlewu.
- Mam prośbę.- zaczęłam.
- Słucham?- spytał z pełnymi ustami.
- Wypuścisz mnie do domu?
Przełknął jedzenie i oblizał wargi.
- No nie wiem.- wstał z krzesła i podszedł do mnie, uśmiechając się zawadiacko.
Przycisnął mnie swoim ciałem do ściany. Mimowolnie zadrżałam.- Proszę.- jęknęłam.
Nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, ponieważ chłopak namiętnie wtopił się w moje usta. Nie miałam nawet pojęcia, że następca Freddy'ego Kruger'a może tak niesamowicie całować. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, na co on ochryple się zaśmiał.
- Jakbyś zaproponowała wspólny prysznic...może zdołałbym się namyślić.- uśmiechnął się zawadiacko.
- Spieprzaj.- zaśmiałam się i odepchnęłam go od siebie. Poszłam do łazienki i przebrałam się w moje ciuchy.
Weszłam do salonu. Harry oglądał telewizję. Zerwał się z kanapy i podszedł do mnie. Wyciągnęłam rękę w geście iż czekam na klucze.
- Och, w porządku.- pogrzebał trochę po kieszeniach i wyciągnął brzęczący metal. Już miałam go odbierać, w tem gdy on cofnął dłoń.
- Ale jest jeden warunek...
- Mianowicie?
- Przychodzisz jutro o 20.00 na mecz Borussia - Real. Zgoda?
- Zgoda. Tylko radzę ci szykować się na smak przegranej.
- Nie byłbym taki pewien.- uśmiechnął się i wręczył mi klucze.
- Żebyś się nie zdziwił.- puściłam mu oko.
- Narazie.- pocałował mnie w policzek i lekko klepnął w tyłek.
- Cześć.- zaśmiałam się.
Przeszłam kilka kroków i weszłam do swojego bloku. Pod drzwiami leżało jakieś zawiniątko. Chwyciłam je w palce i rozwinęłam. W chusteczce znajdował się mój wisiorek. Z serduszkiem, ten który został zerwany z mojej szyi w śnie. Ale...przecież to niemożliwe...takie rzeczy nie dzieją się naprawdę.
Byłam tak zszokowana, że dopiero po chwili zwróciłam uwagę na litery, które krzywym pismem układały się w słowa. Przeszedł mnie dreszcz, gdy przeczytałam to zdanie ;
" Zło nigdy nie śpi. I radziłbym i tobie nie zasypiać, ponieważ dzisiejszy koszmar był tylko początkiem."
(...)
~
Kuźwa, jestem chora '-,-
Zapalenie ucha dokładniej, i nic, kompletnie mi nie wychodzi.
Ponieważ jakiś popierdolony ordynator, dziesięć lat temu (byłam pięcioletnią, chorowitą dziewczynką) postanowił własnoręcznie wyciągnąć z mojego ucha sączek (było już po operacji migdałków) i zrobił to tak umiejętnie, że mam teraz *dosłownie* dziurę w łonie bębenkowej. Rozpierdolił mi słuch, prościej mówiąc.
Ja pierdolę, na stos z takimi >.<
Jeśli pozwolicie, wplączę w opowiadanie fabułę filmu "Koszmar z Ulicy Wiązów"
Mogłam jeszcze dodać coś z 'Kręgu' ale przecież nie chcemy widzieć Alice wyłażącej ze studni w roli Samary Morgan xD
sobota, 25 maja 2013
9 .
W nocy co rusz gdy się budziłam i miałam nieograniczony zakres ruchów, próbowałam uwolnić się z uścisku metalowej klamry. Zostałam skuta z jakimś cynicznym psychopatą swoimi własnymi kajdankami. No błagam, już chyba gorzej być nie może. A jednak.
Harry non stop wkładał po omacku swoją dłoń pod moją bluzkę lub na uda i pośladki. Nawet kiedy spał był irytujący i arogancki. Starałam się ją z siebie zrzucać, lecz po chwili chłopak dusił mnie w uścisku swoich silnych ramion. Lecz gdy już udawało mi się zasypiać, on zaczynał od nowa. I tak w kółko przez całą noc.
Nawet skrzywiłam moją wsuwkę, gdy próbowałam otworzyć ten przeklęty zamek i usłyszeć długo wyczekiwane 'klik'.
*
Nazajutrz obudził mnie ból ręki. Otworzyłam oczy i rozglądając się dookoła, zorientowałam się że jestem sama. Byłam przypięta do łóżka a na pościeli leżał jedynie skrawek papieru.
"Wyszedłem do sklepu po coś do jedzenia. Wrócę przed 11. Jakbyś zgłodniała, pod poduszką mam owocowe gumy. ;')"
Przeklęłam na niego w duchu, że tak podle mnie wykorzystał. Spryciarz miał kluczyk i sam się uwolnił, tym samym zostawiając mnie na pastwę losu bez picia z opakowaniem owocowych gum. No po prostu świetnie.
Komedię kryminalną napisać.
Zegarek elektryczny stojący na szafce nocnej wskazywał 9. 56. Ponownie próbowałam za wszelką cenę uwolnić się z kajdanek i pójść nawrzeszczeć na tego kretyna.
*
Byłam wściekła a zarazem zmęczona, ponieważ próby uwolnienia się były tylko daremnym nadrywaniem ścięgien. Minęła 12. a tego cwela w dalszym ciągu nie było. Już miałam ochotę pozwać go o molestowanie seksualne.
O 16. zaczęłam tracić cierpliwość. Próbowałam dosięgnąć telefonu leżącego na ziemi, co również okazało się wielkim niewypałem.
Minęła 17. Ktoś wszedł do środka. Słyszałam przekręcany w zamku klucz i ściąganie z siebie kurtki, która powoli spoczęła na podłodze.
- Nie żyjesz ty parszywy, dwulicowy gnoju!- krzyknęłam.- Jak mogłeś mi to zrobić?!
Stanął w progu sypialni, a ponieważ dzień był pochmurny, w środku było dość ciemno. Nie widziałam jego twarzy, którą zasłaniały wzburzone pukle loków.
- Alice, ja...- zaczął słabym głosem.
- Nawet się nie tłumacz. Jesteś skończoną szma.tą!- wrzasnęłam. Mój poziom wściekłości sięgał zenitu.
- Masz mnie rozkuć i to w trybie natychmiastowym!- zaczęłam szarpać się jak jakaś opętana.- Zażądam od Hole'go aby przydzielił mi kogoś innego do tej roboty!
- Spokojnie.- powoli do mnie podszedł, kulejąc.- Daj mi wyjaśnić.- spuścił zrezygnowanie ręce.
W tedy zobaczyłam jego twarz. Miał podbite oko i zakrwawione usta. Nie wspominając już o nieprzytomnym spojrzeniu padającym na mnie.
- Co ci się stało?- spytałam o wiele spokojniej.
- A, to.- dotknął palcem dolnej wargi z której sączyła się krew.- Nieważne.
- Przychodzisz pobity po sześciu godzinach nieobecności od ustalonej godziny. Chyba mam prawo wiedzieć, tym bardziej że przez większą część czasu próbowałam się uwolnić i iść cię szukać.
- Martwiłaś się o mnie?- spytał z niedowierzaniem.- Ale przecież...
- Rozkuj mnie.- ponowiłam prośbę.- Wracam do domu.
- Alice...- jęknął.
- Jeśli nie uwolnisz mnie w przeciągu dziesięciu sekund, pójdę na policję i powiem Crumley'owi żeby wywalił cię z roboty.- popatrzyłam na niego i zacięłam wargi.- Przynosisz hańbę policji.
-Dziesięć...dziewięć...osiem...
Pogrzebał trochę w kieszeni i w ciszy wsadził kluczyk do zamka. Gdy ten kliknął, metalowa klamra opadła bezwładnie na poduszki. Przyciągnęłam do siebie siną dłoń i zaczęłam ją lekko rozmasowywać.
- Idź.- wskazał ręką na wyjście.- Droga wolna.
Zauważyłam że w ciemnościach jego oczy dziwnie błyszczą. Jakby...płakał.
Odepchnęłam się dłońmi od łóżka i zebrałam z ziemi spodnie. Naciągając je, rzuciłam tylko pod jego adresem.
- Szczęścia nie da się kupić.
- Nigdy nie poznałem praktyki słowa 'szczęście'.- powiedział cicho i spojrzał w okno.
- Tym samym nie musiałeś przykuwać mnie do łóżka moimi własnymi kajdankami.- powiedziałam zakładając kurtkę.
- Chciałem cię przy sobie zatrzymać. Mimo, że było to przymuszone, poczułem co to miłość do drugiej osoby.- powiedział gdy już miałam dotykać klamki drzwi wyjściowych.
Moja dłoń zadrżała i odsunęła się. Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam oczy.
" Alice, nie. Masz uciekać póki możesz. Nie zważaj na wyrzuty sumienia! "
A co, jeśli to prawda? Jeśli jego słowa nie kłamią?
Zrobiłam kilka kroków w tył i zmierzyłam w kierunku kuchni. Poszperałam po szafkach i wyciągnęłam gazik razem z wodą utlenioną. Weszłam do sypialni i zrzuciłam z ramion kurtkę która spadła z szelestem na podłogę. Chłopak spojrzał na mnie lekko zszokowany. Podeszłam do niego i lekko popchnęłam go na łóżko. Od razu zrozumiał mój gest. Usiadłam na jego biodrach okrakiem, rozkładając uda po obu stronach jego ciała. Odgarnął moje włosy z twarzy.
- Czemu to robisz?- spytał gdy namaczałam gazik wodą utlenioną.
Nie odpowiedziałam, tylko przyłożyłam opatrunek do jego rozciętej wargi. Syknął przez zęby. Starałam się robić to trochę delikatniej, co uniemożliwiały mi nerwy, w których ciągle pulsował gniew i złość.
- Rozumiem.- sam sobie odpowiedział.- Masz wyrzuty sumienia i nie chciałaś wyjść na egoistkę.
- Jak ty byś się poczuł?- powiedziała podniesionym głosem.- Gdyby ktoś tak ohydnie cię wykorzystał.
- Przepraszam.- odpowiedział nieśmiało.- Rzeczywiście przesadziłem.
- W porządku.- westchnęłam.- A teraz gadaj kto ci to zrobił.
- Jacyś goście cię obrażali.- mruknął.
- Dwaj blondyni i jeden brunet?- spytałam.
- Znasz ich?
- Brunet, Jack, to mój były.- mruknęłam.- Mści się, że go zostawiłam.
- Czemu tak postąpiłaś?
- Skupiałam się głównie na pracy i tym co robię, a on myślał tylko o jednym.- popatrzyłam na niego znacząco.
- Rozumiem.- odpowiedział.- A reszta?
- To jego pupilki.- odpowiedziałam z obrzydzeniem.- Daugh i Bob. Bracia syjamscy.
Milczał chwilę, po czym ponownie zapytał.
- A co z blizną?
- Nie dasz mi spokoju, prawda?- spytałam opuszczając dłonie na jego tors. Pokręcił przecząco głową i uniósł do góry kącik ust.
Przyłożyłam gazik do jego rozwalonej brwi.
- Jack zaatakował mnie nożem, noc po naszym rozstaniu.- powiedziałam, przypominając sobie zdarzenia z tamtego razu.
Jego źrenice powiększyły się do ogromnych rozmiarów.
- Poszłaś z tym na policję?- spytał.
- Powiedział że jak to zgłoszę, dopiero rozpęta mi z życia piekło.
- Czyli szantaż w najpospolitszej postaci.- mruknął pod nosem.- Dalej nie daje ci spokoju?
- Najwyraźniej.- odpowiedziałam.- Dlatego wróciłeś w takim stanie?
- Chciałem ich przestraszyć.
- I tym samym oberwać w mordę?
- Dla ciebie.- powiedział cicho.- Chciałem cię chronić.
- Nie możesz uchronić mnie przed wszystkim.- odpowiedziałam, zakładając kosmyki jego gęstych loków na lewą stronę.
- Mogę spróbować.- odpowiedział pewnie.
*
- Daj spokój. W poniedziałek się zobaczymy.- powiedziałam, gdy chłopak mocno trzymał mnie za rękę i nie chciał puścić do domu.
- Nie, Alice, ja nie zasnę.- powiedział.
- To zaczekam aż uśniesz.- westchnęłam.- Może być?
- Nie.- jęknął jak małe dziecko, któremu karze się sprzątać, a ono chce oglądać ulubioną bajkę.- Jak znikniesz, będę miał koszmary i ponownie się obudzę.
- Harry, masz dwadzieścia trzy lata. Nie za późno jak na koszmary?
Pokręcił przecząco głową.
- Och, no dobra.- westchnęłam.- Ale tylko dzisiaj.
- Dzięki.- uśmiechnął się.
Pospiesznie przebrałam się w jego koszulkę i zajęłam miejsce koło niego na łóżku.
- Zanuć mi coś.- poprosił.
- Przeginasz Styles.- zaśmiałam się.
- No proszę. Będziesz mieć mnie szybciej z głowy.
- No niech ci będzie. Ale jutro robisz śniadanie.- wycelowałam palcem w jego nos.
- Okej.- uśmiechnął się i ułożył się wygodnie.- Możesz zaczynać.
- Ale nie umiem śpiewać.- powiedziałam cicho.- Miałam nucić.
- Och, nie bądź taka skromna.- uśmiechnął się i puścił mi oko. -Pokaż co potrafisz.
- Sam chciałeś.- zaczęłam okręcać sobie jego loki wokół palców. Już miałam otwierać usta, w tem gdy on musiał dorzucić swoje trzy grosze.
- A mogę się do ciebie przytulić?- spytał.- Twój zapach i ciepło raz, dwa mną zawładną.- popatrzył mi w oczu błagalnie.
- Owca w skórze wilka, patrzcie państwo.- zaśmiałam się.- Okej, ale błagam, nie miażdż mi kręgów.
- Nie martw się, nie mam zamiaru. Nawet nie poczujesz moich zębów na skórze.- zaśmiał się ochryple.
- Mam nadzieję, bo inaczej zarobisz w drugie oko.
- Okej, okej. Dobranoc piękna.- powiedział splatając swoje palce na moim brzuchu, a usta przytwierdzając do szyi.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam go usypiać. Chłopaka, który zaraz po Freddy'm Krugerze był najstraszniejszym żyjącym człowiekiem na ziemi. Wszyscy się go bali, chociaż natrafili się tacy którzy umieli się mu sprzeciwić i nie zarobić w twarz. Można powiedzieć że zaliczałam się do tego grona (...)
Harry non stop wkładał po omacku swoją dłoń pod moją bluzkę lub na uda i pośladki. Nawet kiedy spał był irytujący i arogancki. Starałam się ją z siebie zrzucać, lecz po chwili chłopak dusił mnie w uścisku swoich silnych ramion. Lecz gdy już udawało mi się zasypiać, on zaczynał od nowa. I tak w kółko przez całą noc.
Nawet skrzywiłam moją wsuwkę, gdy próbowałam otworzyć ten przeklęty zamek i usłyszeć długo wyczekiwane 'klik'.
*
Nazajutrz obudził mnie ból ręki. Otworzyłam oczy i rozglądając się dookoła, zorientowałam się że jestem sama. Byłam przypięta do łóżka a na pościeli leżał jedynie skrawek papieru.
"Wyszedłem do sklepu po coś do jedzenia. Wrócę przed 11. Jakbyś zgłodniała, pod poduszką mam owocowe gumy. ;')"
Przeklęłam na niego w duchu, że tak podle mnie wykorzystał. Spryciarz miał kluczyk i sam się uwolnił, tym samym zostawiając mnie na pastwę losu bez picia z opakowaniem owocowych gum. No po prostu świetnie.
Komedię kryminalną napisać.
Zegarek elektryczny stojący na szafce nocnej wskazywał 9. 56. Ponownie próbowałam za wszelką cenę uwolnić się z kajdanek i pójść nawrzeszczeć na tego kretyna.
*
Byłam wściekła a zarazem zmęczona, ponieważ próby uwolnienia się były tylko daremnym nadrywaniem ścięgien. Minęła 12. a tego cwela w dalszym ciągu nie było. Już miałam ochotę pozwać go o molestowanie seksualne.
O 16. zaczęłam tracić cierpliwość. Próbowałam dosięgnąć telefonu leżącego na ziemi, co również okazało się wielkim niewypałem.
Minęła 17. Ktoś wszedł do środka. Słyszałam przekręcany w zamku klucz i ściąganie z siebie kurtki, która powoli spoczęła na podłodze.
- Nie żyjesz ty parszywy, dwulicowy gnoju!- krzyknęłam.- Jak mogłeś mi to zrobić?!
Stanął w progu sypialni, a ponieważ dzień był pochmurny, w środku było dość ciemno. Nie widziałam jego twarzy, którą zasłaniały wzburzone pukle loków.
- Alice, ja...- zaczął słabym głosem.
- Nawet się nie tłumacz. Jesteś skończoną szma.tą!- wrzasnęłam. Mój poziom wściekłości sięgał zenitu.
- Masz mnie rozkuć i to w trybie natychmiastowym!- zaczęłam szarpać się jak jakaś opętana.- Zażądam od Hole'go aby przydzielił mi kogoś innego do tej roboty!
- Spokojnie.- powoli do mnie podszedł, kulejąc.- Daj mi wyjaśnić.- spuścił zrezygnowanie ręce.
W tedy zobaczyłam jego twarz. Miał podbite oko i zakrwawione usta. Nie wspominając już o nieprzytomnym spojrzeniu padającym na mnie.
- Co ci się stało?- spytałam o wiele spokojniej.
- A, to.- dotknął palcem dolnej wargi z której sączyła się krew.- Nieważne.
- Przychodzisz pobity po sześciu godzinach nieobecności od ustalonej godziny. Chyba mam prawo wiedzieć, tym bardziej że przez większą część czasu próbowałam się uwolnić i iść cię szukać.
- Martwiłaś się o mnie?- spytał z niedowierzaniem.- Ale przecież...
- Rozkuj mnie.- ponowiłam prośbę.- Wracam do domu.
- Alice...- jęknął.
- Jeśli nie uwolnisz mnie w przeciągu dziesięciu sekund, pójdę na policję i powiem Crumley'owi żeby wywalił cię z roboty.- popatrzyłam na niego i zacięłam wargi.- Przynosisz hańbę policji.
-Dziesięć...dziewięć...osiem...
Pogrzebał trochę w kieszeni i w ciszy wsadził kluczyk do zamka. Gdy ten kliknął, metalowa klamra opadła bezwładnie na poduszki. Przyciągnęłam do siebie siną dłoń i zaczęłam ją lekko rozmasowywać.
- Idź.- wskazał ręką na wyjście.- Droga wolna.
Zauważyłam że w ciemnościach jego oczy dziwnie błyszczą. Jakby...płakał.
Odepchnęłam się dłońmi od łóżka i zebrałam z ziemi spodnie. Naciągając je, rzuciłam tylko pod jego adresem.
- Szczęścia nie da się kupić.
- Nigdy nie poznałem praktyki słowa 'szczęście'.- powiedział cicho i spojrzał w okno.
- Tym samym nie musiałeś przykuwać mnie do łóżka moimi własnymi kajdankami.- powiedziałam zakładając kurtkę.
- Chciałem cię przy sobie zatrzymać. Mimo, że było to przymuszone, poczułem co to miłość do drugiej osoby.- powiedział gdy już miałam dotykać klamki drzwi wyjściowych.
Moja dłoń zadrżała i odsunęła się. Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam oczy.
" Alice, nie. Masz uciekać póki możesz. Nie zważaj na wyrzuty sumienia! "
A co, jeśli to prawda? Jeśli jego słowa nie kłamią?
Zrobiłam kilka kroków w tył i zmierzyłam w kierunku kuchni. Poszperałam po szafkach i wyciągnęłam gazik razem z wodą utlenioną. Weszłam do sypialni i zrzuciłam z ramion kurtkę która spadła z szelestem na podłogę. Chłopak spojrzał na mnie lekko zszokowany. Podeszłam do niego i lekko popchnęłam go na łóżko. Od razu zrozumiał mój gest. Usiadłam na jego biodrach okrakiem, rozkładając uda po obu stronach jego ciała. Odgarnął moje włosy z twarzy.
- Czemu to robisz?- spytał gdy namaczałam gazik wodą utlenioną.
Nie odpowiedziałam, tylko przyłożyłam opatrunek do jego rozciętej wargi. Syknął przez zęby. Starałam się robić to trochę delikatniej, co uniemożliwiały mi nerwy, w których ciągle pulsował gniew i złość.
- Rozumiem.- sam sobie odpowiedział.- Masz wyrzuty sumienia i nie chciałaś wyjść na egoistkę.
- Jak ty byś się poczuł?- powiedziała podniesionym głosem.- Gdyby ktoś tak ohydnie cię wykorzystał.
- Przepraszam.- odpowiedział nieśmiało.- Rzeczywiście przesadziłem.
- W porządku.- westchnęłam.- A teraz gadaj kto ci to zrobił.
- Jacyś goście cię obrażali.- mruknął.
- Dwaj blondyni i jeden brunet?- spytałam.
- Znasz ich?
- Brunet, Jack, to mój były.- mruknęłam.- Mści się, że go zostawiłam.
- Czemu tak postąpiłaś?
- Skupiałam się głównie na pracy i tym co robię, a on myślał tylko o jednym.- popatrzyłam na niego znacząco.
- Rozumiem.- odpowiedział.- A reszta?
- To jego pupilki.- odpowiedziałam z obrzydzeniem.- Daugh i Bob. Bracia syjamscy.
Milczał chwilę, po czym ponownie zapytał.
- A co z blizną?
- Nie dasz mi spokoju, prawda?- spytałam opuszczając dłonie na jego tors. Pokręcił przecząco głową i uniósł do góry kącik ust.
Przyłożyłam gazik do jego rozwalonej brwi.
- Jack zaatakował mnie nożem, noc po naszym rozstaniu.- powiedziałam, przypominając sobie zdarzenia z tamtego razu.
Jego źrenice powiększyły się do ogromnych rozmiarów.
- Poszłaś z tym na policję?- spytał.
- Powiedział że jak to zgłoszę, dopiero rozpęta mi z życia piekło.
- Czyli szantaż w najpospolitszej postaci.- mruknął pod nosem.- Dalej nie daje ci spokoju?
- Najwyraźniej.- odpowiedziałam.- Dlatego wróciłeś w takim stanie?
- Chciałem ich przestraszyć.
- I tym samym oberwać w mordę?
- Dla ciebie.- powiedział cicho.- Chciałem cię chronić.
- Nie możesz uchronić mnie przed wszystkim.- odpowiedziałam, zakładając kosmyki jego gęstych loków na lewą stronę.
- Mogę spróbować.- odpowiedział pewnie.
*
- Daj spokój. W poniedziałek się zobaczymy.- powiedziałam, gdy chłopak mocno trzymał mnie za rękę i nie chciał puścić do domu.
- Nie, Alice, ja nie zasnę.- powiedział.
- To zaczekam aż uśniesz.- westchnęłam.- Może być?
- Nie.- jęknął jak małe dziecko, któremu karze się sprzątać, a ono chce oglądać ulubioną bajkę.- Jak znikniesz, będę miał koszmary i ponownie się obudzę.
- Harry, masz dwadzieścia trzy lata. Nie za późno jak na koszmary?
Pokręcił przecząco głową.
- Och, no dobra.- westchnęłam.- Ale tylko dzisiaj.
- Dzięki.- uśmiechnął się.
Pospiesznie przebrałam się w jego koszulkę i zajęłam miejsce koło niego na łóżku.
- Zanuć mi coś.- poprosił.
- Przeginasz Styles.- zaśmiałam się.
- No proszę. Będziesz mieć mnie szybciej z głowy.
- No niech ci będzie. Ale jutro robisz śniadanie.- wycelowałam palcem w jego nos.
- Okej.- uśmiechnął się i ułożył się wygodnie.- Możesz zaczynać.
- Ale nie umiem śpiewać.- powiedziałam cicho.- Miałam nucić.
- Och, nie bądź taka skromna.- uśmiechnął się i puścił mi oko. -Pokaż co potrafisz.
- Sam chciałeś.- zaczęłam okręcać sobie jego loki wokół palców. Już miałam otwierać usta, w tem gdy on musiał dorzucić swoje trzy grosze.
- A mogę się do ciebie przytulić?- spytał.- Twój zapach i ciepło raz, dwa mną zawładną.- popatrzył mi w oczu błagalnie.
- Owca w skórze wilka, patrzcie państwo.- zaśmiałam się.- Okej, ale błagam, nie miażdż mi kręgów.
- Nie martw się, nie mam zamiaru. Nawet nie poczujesz moich zębów na skórze.- zaśmiał się ochryple.
- Mam nadzieję, bo inaczej zarobisz w drugie oko.
- Okej, okej. Dobranoc piękna.- powiedział splatając swoje palce na moim brzuchu, a usta przytwierdzając do szyi.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam go usypiać. Chłopaka, który zaraz po Freddy'm Krugerze był najstraszniejszym żyjącym człowiekiem na ziemi. Wszyscy się go bali, chociaż natrafili się tacy którzy umieli się mu sprzeciwić i nie zarobić w twarz. Można powiedzieć że zaliczałam się do tego grona (...)
piątek, 24 maja 2013
8 .
Nazajutrz obudziło mnie pukanie do drzwi. Z niechęcią naciągnąłem kołdrę na głowę. Po chwili znów to samo. - Kurwa, ludzie nie mają co robić?! - pomyślałem. Leniwie zwlokłem się z łóżka i podążyłem w kierunku źródła hałasu. Przeczesałem włosy palcami i ziewnąłem, otwierając drzwi. Moim oczom ukazała się...Alice. Oderwała wzrok od podłogi i spojrzała na mnie. - No, widzę że ktoś tu się obudził.- jej wzrok opuścił się na mój nagi tors. Od razu się skarciła i spojrzała w moje oczy.
- Nie ktoś, tylko coś tego kogoś obudziło.- mruknąłem przecierając oczy i kryjąc śmiech czający się w gardle. - Wchodź.
Przepuściłem ją w drzwiach. Ściągnęła swoje granatowe vansy, potykając się przy tym. Zaskoczyły mnie jej odwiedziny, tym bardziej, że z samego rana. Zmierzyłem w stronę salonu. Czułem na sobie jej wzrok. Pomijając fakt iż miałem na sobie tylko bokserki, spojrzenie dziewczyny wypalało w mojej skórze dziury.
- Zaraz wracam.- powiedziałem.- Czuj się jak u siebie.
Mruknęła coś pod nosem. Jej słów już niedosłyszałem.
Czym prędzej wskoczyłem pod prysznic. Gdy już się wysuszyłem i ubrałem, wróciłem do holu. Siedziała na brzegu kanapy i tępo patrzyła w okno. Przerzuciła spojrzenie na mnie. Zdawała się być zasmucona, iż wróciłem w ubraniu.
- Przyniosłam ci, hmm, śniadanie.- powiedziała po chwili i wręczyła mi papierową torbę.
- Miło.- lekko się uśmiechnąłem.- Z jakiej okazji?
- Rekompensata za wczorajszy lunch.- uśmiechnęła się.
- Dzięki. Nie musiałaś.- zajrzałem do jej wnętrza. Croissant z dżemem a na stoliku latte z karmelem.
- Musiałam. Zdechłbyś z głodu.
Popatrzyłem na nią jak na idiotkę, po czym uśmiechnąłem się. Gdy tylko na nią zerkałem, od razu przypominał mi się wczorajszy wieczór. Chciałem więcej. Chciałem ją odkryć. Chciałem poznać jej dotyk, strukturę jej warg. Poczuć jej ciepło. Nie wiedziałem na ile utrzymam moją ciekawość na wodzy.
W miarę szybko uwinąłem się ze śniadaniem, podczas gdy ona nerwowo bawiła się palcami.
- Możemy już jechać?- spytała, kiedy przeżuwałem ostatni kawałek miękkiego ciasta.
- Pewnie.- odpowiedziałem, ocierając usta dłonią.
Wstała, chwytając na ramię torbę.
- Alice...- zacząłem niepewnie. Odwróciła się w moją stronę.- Dzięki.- dokończyłem zrezygnowany.
- Nie ma za co.- uśmiechnęła się, wzruszając ramionami. Lekko ale z wyczuciem chwyciłem ją w talii, przyciągając bliżej siebie. Zszokowana, zaczęła powoli cofać się w moim kierunku. Ponieważ dziewczyna była niższa, musiałem delikatnie podnieść jej podbródek aby na mnie spojrzała. W jej oczach dominował szok. Przesłaniał strach. Dobrze wiedziała że nie potrafiłbym jej skrzywdzić, ale mimo to nie zaufała mi całkowicie. Delikatnie pocałowałem ją w czoło. Obawiałem się iść dalej. Jak na razie odważyłem się tylko na tyle. Przejechałem nosem wzdłuż jej twarzy i docierając na czubek głowy, wdychałem zapach jej włosów. Pachniały lawendą. Czując jej ciepło przenikające przez materiał, mógłbym tak stać wieki.
* Oczami Alice *
Postanowiłam jakoś zrekompensować się Harry'emu za wczorajszy wspólny wypad. Te kilka słów które mi o sobie opowiedział, spowodowały że współczułam mu jego aktualnej jak i przeszłej sytuacji. Po tym co mi powiedział, nawet nie mogłam sobie wyobrazić go, całego zakrwawionego i wściekłego, w dodatku rzucającego się komuś do oczu.
Zmieniłam do niego nastawienie. Obwiniałam się dość długo że byłam dla niego taka wredna i surowa. Chłopak był piękny. Nie mogłam powiedzieć że urodą odzwierciedlał anioła, ponieważ słowo 'anioł' nie ma prawa równać się z jego charakterem. Piękny kat. Tak, to określenie jest idealne. Alice, do cholery, przecież nie możesz się w nim zakochać! A co, jeśli miłość sama wybiera? Gadaj z nią, a mnie w to nie mieszaj.
* Oczami Harry'ego *
Dziewczyna patrzyła na mnie zszokowana, gdy odsunąłem się aby spojrzeć jej w oczy. Przełknęła głośno ślinę i zwilżyła wargi, podnosząc drobną dłoń i lekko przykładając ją do mojego policzka. Oboje wstrzymywaliśmy oddechy, jakby z przeczuciem że kilka przeszłych sekund to tylko sen.
- Alice.- szepnąłem.
- Cii. Nic nie mów.- uciszyła mnie, kładąc palec wskazujący na moje usta. Zaczęła lekko przesuwać nim po moich wargach, jakby chciała sprawdzić jaką mają fakturę. Lekko złączyliśmy nasze czoła. Delikatnie musnęła moje wargi. Nasze usta lekko się stykały. Chciałem być delikatny, ale ona rozpraszała moje wszystkie nerwy, przez co traciłem kontrolę. Dałem się ponieść. Przygryzłem jej dolną wargę i lekko pociągnąłem. Zostałem nagrodzony cichym westchnięciem. Uśmiechnąłem się pod nosem. Przyłożyła dłoń do mojego torsu i lekko odepchnęła. Mruknąłem cicho, po czym przejechałem ręką wzdłuż jej pleców i lekko ją do siebie docisnąłem.
- Przestań.- odpowiedziała słabo.
- Czemu?- spytałem pochylając głowę, tym samym zmuszając ją aby dała mi większy dostęp do swojej szyi. Czułem że powoli budzi się we mnie tam sam bezczelny Harry co kiedyś. A przecież nie chciałem jej skrzywdzić. Przyłożyłem usta do jej delikatnej skóry. Jej dłoń zacisnęła się w pięść na mojej koszulce. Przejechałem zębami po jej szyi. Zadrżała. Próbowała się wydostać zanim ponownie zrobię jej malinkę. Przez moment pozwoliłem aby czuła na skórze moje usta, ale ten komfort nie trwał długo. Ugryzłem ją, po czym przejechałem językiem po podrażnionym miejscu, dmuchając na nie chłodnym powietrzem. Puściłem ją, odsuwając się na kilka kroków. Powiedzmy, że byłem zadowolony. Czerwony ślad był widoczny i niestety, pewno bolący. Jej palce od razu powędrowały na skaleczone miejsce. Przełknęła głośno ślinę i popatrzyła na mnie zszokowana.
- Idziemy?- uśmiechnąłem się łobuzersko, chwytając w rękę klucze z samochodu.
- Ja...- wyjąkała.
- Rozumiem.- lekko pocałowałem bolące miejsce.- Będzie dobrze. To znak, że teraz należysz tylko do mnie.
Puściłem jej oko i lekko popchnąłem w kierunku drzwi (...)
*
- Jesteś nienormalny.- warknęłam pod adresem Harry'ego.
- Czemu tak sądzisz?- spytał nie odrywając wzroku od jezdni. Pomarańczowe słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, oświetlając czerwoną poświatą wszystko dookoła.
- A dlatego.- odchyliłam włosy z ramienia i wskazałam na pulsujący ślad.- Oświeciło cię?
- Przestań, to tylko jedna malinka. Doświadczysz ich jeszcze więcej.- zaśmiał się tym swoim gardłowym śmiechem. Uderzyłam go w ramię.
- Przeżyjesz.- odpowiedział.- I chciałbym cię powiadomić, o fakcie, iż dziś śpisz u mnie.
Prychnęłam.- No chyba nie.
- No patrz, a jednak.
- Zmuś mnie.- powiedziałam ostro, gdy stawaliśmy na parkingu.
- Ale na pewno?- spytał.
Pokiwałam głową.
- Ale jesteś tego pewna?
- Tak.
- Ale na sto procent?
Przeklęłam pod nosem i wyszłam z auta, trzaskając drzwiami.
- Piękna, nie w tą stronę.- zaśmiał się gardłowo i chwycił mnie, przewieszając sobie przez ramię.
- Nie no, już do reszty cię pojebało!- krzyknęłam i uderzyłam w jego plecy pięścią.
- Mówiłem.- odpowiedział.
- Postaw mnie kretynie!- zażądałam.
Przekleństwa jak i wyzwiska kierowane pod jego adresem były zbędne. Odstawił mnie dopiero w przedsionku swojego mieszkania. Zamknął nas na cztery spusty a klucz od łańcuszka wsadził do kieszeni swoich spodni. Ściągnęłam kurtkę, buty i torbę po czym usiadłam na posadzce, jako znak, że póki mnie nie wypuści, nie będę w jakikolwiek sposób się udzielać.
- Chcesz coś zjeść?- krzyknął z kuchni.
- Chcę żebyś mnie uwolnił.- warknęłam.
- Oj, nie traktuj tego jako kary. Wolałbym raczej określenie szkoły przetrwania. Nie klatki, a twierdzy. Chyba rozumiesz.- wystawił głowę przez próg.
- No własnie, w tym problem, że nie bardzo.
- Pogłówkuj trochę.
Siedziałam w ciszy, wciągając smakowite zapachy uciekające w kuchni. Nadal byłam nieugięta. Stanął w przedsionku z talerzem pełnym kalorycznych pyszności.
- Masz ostatnią szansę.- powiedział i chwycił w usta frytkę.
Zacięłam wargi i wbiłam wzrok w jego białe conversy stojące w kącie.
- W porządku. Ale żeby nie było potem że głodowałaś.- rzucił mi biszkopta.
Popatrzyłam na niego jak na idiotę, gdy znikał w progu salonu. Włączył telewizor. Jego brzęczenie zmieszane było z mlaskaniem Harry'ego. Po pół godzinie wstałam i zaczęłam nerwowo krążyć po przedsionku. Ciekawość zaciągnęła mnie do holu. Styles cicho pochrapywał na kanapie z głową miękko wbitą w poduszkę.- Kiedy śpi, nie wygląda na chodzącą maszynę do zabijania.- pomyślałam.
Zakradłam się do kuchni i rozpoczęłam żerowanie. Wyciągnęłam z szafki napoczętą paczkę z biszkoptami oraz mleko z lodówki. Rozłożyłem rzeczy na stole i pospiesznie zaczęłam się nimi zajadać, w obawie że chłopak mnie usłyszy i zarobię kolejny bolący ślad na szyi. Stałam tyłem do wyjścia, nie zważając na brak światła. Po chwili poczułam jego duże dłonie na biodrach. Mocno zaciskał na nich swoje palce. Odgarnął moje włosy na lewe ramię, ciepłym powietrzem otulając skórę szyi. Zaczął wodzić po niej nosem. Zatrzymał się przy uchu.- I powiedz. Na co ci to było? Chyba tylko aby po raz kolejny dać się skaleczyć.- zamruczał.
Sama zaczęłam się zastanawiać. Po co, skoro i tak dostatecznie mocno się go obawiałam.
Obrócił mnie do siebie przodem, jedną ręką chwytając tył mojego karku a drugą silnie przyciskając do dołu moich pleców.
- Lubię jak się boisz.- wyszeptał namiętnie.- Szczególnie gdy powodem obaw jestem ja.
I tak oto nasze role się odwróciły. Kilka dni temu on był tym niewinnym i niekumatym oraz miał do mnie respekt, bo wiedział że jestem szefem. Teraz to ja byłam zupełnie bezbronna.
- Do tej pory to ty bałeś się mnie.- odpowiedziałam, chcą wyłuskać odrobinę więcej pewności siebie.- I nie zachowuj się jak szczeniak, bo guzik możesz mi zrobić.
Zaśmiał się gardłowo.- Jeszcze nie poznałaś mojej ciemnej strony, kochanie.
Odepchnęłam go od siebie najmocniej jak umiałam. Bez najmniejszego skutku.
- Jeśli będziesz współpracować, obiecuję zrobić to szybko.- powiedział chwytając za moje nadgarstki.
- Harry!- krzyknęłam wściekła.- Puść mnie do cholery!
- Jeszcze nikt nie dotrwał do tego aby się mi sprzeciwiać.- nachylił się w moim kierunku a ja bardziej naparłam na blat.
- Popatrz, a jednak.- powiedziałam.- Puścisz mnie czy mam cię potraktować gazem pieprzowym i zamachem w krocze?
- Wredna jesteś.- zamruczał i liznął moją szyję.
- A ty uparty.- odgryzłam się.
- Och, przepraszam. Zapomniałem że jesteś panią komendant.- udał zawstydzonego.
- Ty świnio.- zmrużyłam oczy i wprost splunęłam na niego tą obelgą.- Każdy facet to idiota.
- Nie każdy.- odpowiedział.- Wiem że w tylnej kieszeni spodni masz kajdanki, chociaż wcale nie dotykałem twojego tyłka.
- I co z tego?- spytałam.
- A to.- chwycił za mój pośladek i lekko go ścisnął, aby po chwili w ciemnościach zabrzęczał metal. Zamknął srebrną klamrę na moim lewym nadgarstku, przytwierdzając tym samym obręcz na swojej lewej ręce.
- I wiem też że kluczyk znajduje się w Bangkoku u Tonye Wiiga, który sam osobiście dostarczył ci je w prezencie z okazji zostańcia śledczym na wydziale zabójstw.- uśmiechnął się łobuzersko.
- Jesteś skończonym kretynem.- jęknęłam.- Musisz dorobić kluczyk.
- Nie muszę.- odparł biorąc łyk mleka.- Rozkuję cię dopiero kiedy dostosujesz się do moich reguł.
- Ee, czyli nigdy?- powiedziałam ironicznie.- Mam własne zasady i się ich trzymam.
- Jestem ciekawy jak długo będziesz nieugięta.
- Zacznij się przyzwyczajać.- szarpnęłam jego ręką, idąc w stronę salonu.
- O nie, skarbie.- pociągnął mnie, zmuszając abym się zatrzymała. -Nie mam zamiaru spać na kanapie. To mój dom i moje zasady, więc wypadło że jest 1 ; 0 dla mnie.
- Nie będę spać w twoim łóżku.- zaprotestowałam.- Mam swój honor.
- Będziesz spać.- wziął mnie na ręce.- I właśnie tracisz ostatnią deskę swojego wysokiego poziomu.- uśmiechnął się złośliwie. Gdy już mnie odstawił, zamknął drzwi i zaczął szukać czegoś w szufladzie. Wygrzebał czarną, wielką bluzkę z Jack'a Danielsa i jakieś bokserki.
- Przebierz się.- powiedział wręczając mi ciuchy.
- Pojebało?- popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Równie dobrze mógłbym kazać ci spać w samej bieliźnie.- odpowiedział, jakby z nadzieją że spełnię jego oczekiwania.
- Dobra.- warknęłam.- Ale nie patrz..
- W porządku. Jeśli cię to uszczęśliwi.- odpowiedział i odwrócił głowę.
Starałam się w miarę szybko przebrać ale chłopak jak na złość ciągle na mnie zerkał, za co dostał kilka solidnych kopniaków.
- Już?- westchnął.
- Nie.- nie zdążyłam odpowiedzieć, ponieważ jego wielkie, zielone ślepia już były we mnie wlepione.
- Co to?- spytał i przesunął palcem po moim lewym boku. Szpeciła je długa blizna, ciągnąca się aż od podpiersia do miednicy.
- Niezbyt miła pamiątka po akcji w Brownsville.- odpowiedziałam, pospiesznie naciągając koszulkę przesiąkniętą zapachem chłopaka.- Nic ważnego.
- Kto ci to zrobił?- spytał. W jego głosie wychwyciłam ton złości przeplatany z gniewem.
- To nie przesłuchanie.- warknęłam.- Zrób swoje i chodź, chce mi się spać.
- Kolejny punkt dla mnie.- powiedział uśmiechając się. W samych bokserkach zaciągnął mnie do łóżka.
Chciałam leżeć jak najdalej od niego, jednocześnie mieć wygodnie, ale nie można mieć dwóch rzeczy jednocześnie. Po chyba dobrej godzinie szarpania jego ręki tam i z powrotem, odezwał się.
- Może najlepiej byłoby przyjąć taką pozycję?- powiedział przytulając się do mnie od tyłu i splatając swoje palce na moim brzuchu. Mimo jego nienaturalnej bliskości, było rzeczywiście wygodnie.
- Dobranoc piękna.- powiedział i przytwierdził swoje usta do mojej szyi. Jego loki przyjemnie drażniły mi skórę. Westchnęłam, po czym zamknęłam oczy i zapukałam do krainy Morfeusza (...)
~
Wow, pisałam go dwa dni i myślałam że jest dość długi jak na czterdziestoośmiogodzinne wyczekiwanie.
Mam pytanie. Lepiej wam się czyta jak piszę słowami Alice czy Harry'ego?
Bo nie wiem ._.
Nie wiem kiedy rozdział >.<
- Nie ktoś, tylko coś tego kogoś obudziło.- mruknąłem przecierając oczy i kryjąc śmiech czający się w gardle. - Wchodź.
Przepuściłem ją w drzwiach. Ściągnęła swoje granatowe vansy, potykając się przy tym. Zaskoczyły mnie jej odwiedziny, tym bardziej, że z samego rana. Zmierzyłem w stronę salonu. Czułem na sobie jej wzrok. Pomijając fakt iż miałem na sobie tylko bokserki, spojrzenie dziewczyny wypalało w mojej skórze dziury.
- Zaraz wracam.- powiedziałem.- Czuj się jak u siebie.
Mruknęła coś pod nosem. Jej słów już niedosłyszałem.
Czym prędzej wskoczyłem pod prysznic. Gdy już się wysuszyłem i ubrałem, wróciłem do holu. Siedziała na brzegu kanapy i tępo patrzyła w okno. Przerzuciła spojrzenie na mnie. Zdawała się być zasmucona, iż wróciłem w ubraniu.
- Przyniosłam ci, hmm, śniadanie.- powiedziała po chwili i wręczyła mi papierową torbę.
- Miło.- lekko się uśmiechnąłem.- Z jakiej okazji?
- Rekompensata za wczorajszy lunch.- uśmiechnęła się.
- Dzięki. Nie musiałaś.- zajrzałem do jej wnętrza. Croissant z dżemem a na stoliku latte z karmelem.
- Musiałam. Zdechłbyś z głodu.
Popatrzyłem na nią jak na idiotkę, po czym uśmiechnąłem się. Gdy tylko na nią zerkałem, od razu przypominał mi się wczorajszy wieczór. Chciałem więcej. Chciałem ją odkryć. Chciałem poznać jej dotyk, strukturę jej warg. Poczuć jej ciepło. Nie wiedziałem na ile utrzymam moją ciekawość na wodzy.
W miarę szybko uwinąłem się ze śniadaniem, podczas gdy ona nerwowo bawiła się palcami.
- Możemy już jechać?- spytała, kiedy przeżuwałem ostatni kawałek miękkiego ciasta.
- Pewnie.- odpowiedziałem, ocierając usta dłonią.
Wstała, chwytając na ramię torbę.
- Alice...- zacząłem niepewnie. Odwróciła się w moją stronę.- Dzięki.- dokończyłem zrezygnowany.
- Nie ma za co.- uśmiechnęła się, wzruszając ramionami. Lekko ale z wyczuciem chwyciłem ją w talii, przyciągając bliżej siebie. Zszokowana, zaczęła powoli cofać się w moim kierunku. Ponieważ dziewczyna była niższa, musiałem delikatnie podnieść jej podbródek aby na mnie spojrzała. W jej oczach dominował szok. Przesłaniał strach. Dobrze wiedziała że nie potrafiłbym jej skrzywdzić, ale mimo to nie zaufała mi całkowicie. Delikatnie pocałowałem ją w czoło. Obawiałem się iść dalej. Jak na razie odważyłem się tylko na tyle. Przejechałem nosem wzdłuż jej twarzy i docierając na czubek głowy, wdychałem zapach jej włosów. Pachniały lawendą. Czując jej ciepło przenikające przez materiał, mógłbym tak stać wieki.
* Oczami Alice *
Postanowiłam jakoś zrekompensować się Harry'emu za wczorajszy wspólny wypad. Te kilka słów które mi o sobie opowiedział, spowodowały że współczułam mu jego aktualnej jak i przeszłej sytuacji. Po tym co mi powiedział, nawet nie mogłam sobie wyobrazić go, całego zakrwawionego i wściekłego, w dodatku rzucającego się komuś do oczu.
Zmieniłam do niego nastawienie. Obwiniałam się dość długo że byłam dla niego taka wredna i surowa. Chłopak był piękny. Nie mogłam powiedzieć że urodą odzwierciedlał anioła, ponieważ słowo 'anioł' nie ma prawa równać się z jego charakterem. Piękny kat. Tak, to określenie jest idealne. Alice, do cholery, przecież nie możesz się w nim zakochać! A co, jeśli miłość sama wybiera? Gadaj z nią, a mnie w to nie mieszaj.
* Oczami Harry'ego *
Dziewczyna patrzyła na mnie zszokowana, gdy odsunąłem się aby spojrzeć jej w oczy. Przełknęła głośno ślinę i zwilżyła wargi, podnosząc drobną dłoń i lekko przykładając ją do mojego policzka. Oboje wstrzymywaliśmy oddechy, jakby z przeczuciem że kilka przeszłych sekund to tylko sen.
- Alice.- szepnąłem.
- Cii. Nic nie mów.- uciszyła mnie, kładąc palec wskazujący na moje usta. Zaczęła lekko przesuwać nim po moich wargach, jakby chciała sprawdzić jaką mają fakturę. Lekko złączyliśmy nasze czoła. Delikatnie musnęła moje wargi. Nasze usta lekko się stykały. Chciałem być delikatny, ale ona rozpraszała moje wszystkie nerwy, przez co traciłem kontrolę. Dałem się ponieść. Przygryzłem jej dolną wargę i lekko pociągnąłem. Zostałem nagrodzony cichym westchnięciem. Uśmiechnąłem się pod nosem. Przyłożyła dłoń do mojego torsu i lekko odepchnęła. Mruknąłem cicho, po czym przejechałem ręką wzdłuż jej pleców i lekko ją do siebie docisnąłem.
- Przestań.- odpowiedziała słabo.
- Czemu?- spytałem pochylając głowę, tym samym zmuszając ją aby dała mi większy dostęp do swojej szyi. Czułem że powoli budzi się we mnie tam sam bezczelny Harry co kiedyś. A przecież nie chciałem jej skrzywdzić. Przyłożyłem usta do jej delikatnej skóry. Jej dłoń zacisnęła się w pięść na mojej koszulce. Przejechałem zębami po jej szyi. Zadrżała. Próbowała się wydostać zanim ponownie zrobię jej malinkę. Przez moment pozwoliłem aby czuła na skórze moje usta, ale ten komfort nie trwał długo. Ugryzłem ją, po czym przejechałem językiem po podrażnionym miejscu, dmuchając na nie chłodnym powietrzem. Puściłem ją, odsuwając się na kilka kroków. Powiedzmy, że byłem zadowolony. Czerwony ślad był widoczny i niestety, pewno bolący. Jej palce od razu powędrowały na skaleczone miejsce. Przełknęła głośno ślinę i popatrzyła na mnie zszokowana.
- Idziemy?- uśmiechnąłem się łobuzersko, chwytając w rękę klucze z samochodu.
- Ja...- wyjąkała.
- Rozumiem.- lekko pocałowałem bolące miejsce.- Będzie dobrze. To znak, że teraz należysz tylko do mnie.
Puściłem jej oko i lekko popchnąłem w kierunku drzwi (...)
*
- Jesteś nienormalny.- warknęłam pod adresem Harry'ego.
- Czemu tak sądzisz?- spytał nie odrywając wzroku od jezdni. Pomarańczowe słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, oświetlając czerwoną poświatą wszystko dookoła.
- A dlatego.- odchyliłam włosy z ramienia i wskazałam na pulsujący ślad.- Oświeciło cię?
- Przestań, to tylko jedna malinka. Doświadczysz ich jeszcze więcej.- zaśmiał się tym swoim gardłowym śmiechem. Uderzyłam go w ramię.
- Przeżyjesz.- odpowiedział.- I chciałbym cię powiadomić, o fakcie, iż dziś śpisz u mnie.
Prychnęłam.- No chyba nie.
- No patrz, a jednak.
- Zmuś mnie.- powiedziałam ostro, gdy stawaliśmy na parkingu.
- Ale na pewno?- spytał.
Pokiwałam głową.
- Ale jesteś tego pewna?
- Tak.
- Ale na sto procent?
Przeklęłam pod nosem i wyszłam z auta, trzaskając drzwiami.
- Piękna, nie w tą stronę.- zaśmiał się gardłowo i chwycił mnie, przewieszając sobie przez ramię.
- Nie no, już do reszty cię pojebało!- krzyknęłam i uderzyłam w jego plecy pięścią.
- Mówiłem.- odpowiedział.
- Postaw mnie kretynie!- zażądałam.
Przekleństwa jak i wyzwiska kierowane pod jego adresem były zbędne. Odstawił mnie dopiero w przedsionku swojego mieszkania. Zamknął nas na cztery spusty a klucz od łańcuszka wsadził do kieszeni swoich spodni. Ściągnęłam kurtkę, buty i torbę po czym usiadłam na posadzce, jako znak, że póki mnie nie wypuści, nie będę w jakikolwiek sposób się udzielać.
- Chcesz coś zjeść?- krzyknął z kuchni.
- Chcę żebyś mnie uwolnił.- warknęłam.
- Oj, nie traktuj tego jako kary. Wolałbym raczej określenie szkoły przetrwania. Nie klatki, a twierdzy. Chyba rozumiesz.- wystawił głowę przez próg.
- No własnie, w tym problem, że nie bardzo.
- Pogłówkuj trochę.
Siedziałam w ciszy, wciągając smakowite zapachy uciekające w kuchni. Nadal byłam nieugięta. Stanął w przedsionku z talerzem pełnym kalorycznych pyszności.
- Masz ostatnią szansę.- powiedział i chwycił w usta frytkę.
Zacięłam wargi i wbiłam wzrok w jego białe conversy stojące w kącie.
- W porządku. Ale żeby nie było potem że głodowałaś.- rzucił mi biszkopta.
Popatrzyłam na niego jak na idiotę, gdy znikał w progu salonu. Włączył telewizor. Jego brzęczenie zmieszane było z mlaskaniem Harry'ego. Po pół godzinie wstałam i zaczęłam nerwowo krążyć po przedsionku. Ciekawość zaciągnęła mnie do holu. Styles cicho pochrapywał na kanapie z głową miękko wbitą w poduszkę.- Kiedy śpi, nie wygląda na chodzącą maszynę do zabijania.- pomyślałam.
Zakradłam się do kuchni i rozpoczęłam żerowanie. Wyciągnęłam z szafki napoczętą paczkę z biszkoptami oraz mleko z lodówki. Rozłożyłem rzeczy na stole i pospiesznie zaczęłam się nimi zajadać, w obawie że chłopak mnie usłyszy i zarobię kolejny bolący ślad na szyi. Stałam tyłem do wyjścia, nie zważając na brak światła. Po chwili poczułam jego duże dłonie na biodrach. Mocno zaciskał na nich swoje palce. Odgarnął moje włosy na lewe ramię, ciepłym powietrzem otulając skórę szyi. Zaczął wodzić po niej nosem. Zatrzymał się przy uchu.- I powiedz. Na co ci to było? Chyba tylko aby po raz kolejny dać się skaleczyć.- zamruczał.
Sama zaczęłam się zastanawiać. Po co, skoro i tak dostatecznie mocno się go obawiałam.
Obrócił mnie do siebie przodem, jedną ręką chwytając tył mojego karku a drugą silnie przyciskając do dołu moich pleców.
- Lubię jak się boisz.- wyszeptał namiętnie.- Szczególnie gdy powodem obaw jestem ja.
I tak oto nasze role się odwróciły. Kilka dni temu on był tym niewinnym i niekumatym oraz miał do mnie respekt, bo wiedział że jestem szefem. Teraz to ja byłam zupełnie bezbronna.
- Do tej pory to ty bałeś się mnie.- odpowiedziałam, chcą wyłuskać odrobinę więcej pewności siebie.- I nie zachowuj się jak szczeniak, bo guzik możesz mi zrobić.
Zaśmiał się gardłowo.- Jeszcze nie poznałaś mojej ciemnej strony, kochanie.
Odepchnęłam go od siebie najmocniej jak umiałam. Bez najmniejszego skutku.
- Jeśli będziesz współpracować, obiecuję zrobić to szybko.- powiedział chwytając za moje nadgarstki.
- Harry!- krzyknęłam wściekła.- Puść mnie do cholery!
- Jeszcze nikt nie dotrwał do tego aby się mi sprzeciwiać.- nachylił się w moim kierunku a ja bardziej naparłam na blat.
- Popatrz, a jednak.- powiedziałam.- Puścisz mnie czy mam cię potraktować gazem pieprzowym i zamachem w krocze?
- Wredna jesteś.- zamruczał i liznął moją szyję.
- A ty uparty.- odgryzłam się.
- Och, przepraszam. Zapomniałem że jesteś panią komendant.- udał zawstydzonego.
- Ty świnio.- zmrużyłam oczy i wprost splunęłam na niego tą obelgą.- Każdy facet to idiota.
- Nie każdy.- odpowiedział.- Wiem że w tylnej kieszeni spodni masz kajdanki, chociaż wcale nie dotykałem twojego tyłka.
- I co z tego?- spytałam.
- A to.- chwycił za mój pośladek i lekko go ścisnął, aby po chwili w ciemnościach zabrzęczał metal. Zamknął srebrną klamrę na moim lewym nadgarstku, przytwierdzając tym samym obręcz na swojej lewej ręce.
- I wiem też że kluczyk znajduje się w Bangkoku u Tonye Wiiga, który sam osobiście dostarczył ci je w prezencie z okazji zostańcia śledczym na wydziale zabójstw.- uśmiechnął się łobuzersko.
- Jesteś skończonym kretynem.- jęknęłam.- Musisz dorobić kluczyk.
- Nie muszę.- odparł biorąc łyk mleka.- Rozkuję cię dopiero kiedy dostosujesz się do moich reguł.
- Ee, czyli nigdy?- powiedziałam ironicznie.- Mam własne zasady i się ich trzymam.
- Jestem ciekawy jak długo będziesz nieugięta.
- Zacznij się przyzwyczajać.- szarpnęłam jego ręką, idąc w stronę salonu.
- O nie, skarbie.- pociągnął mnie, zmuszając abym się zatrzymała. -Nie mam zamiaru spać na kanapie. To mój dom i moje zasady, więc wypadło że jest 1 ; 0 dla mnie.
- Nie będę spać w twoim łóżku.- zaprotestowałam.- Mam swój honor.
- Będziesz spać.- wziął mnie na ręce.- I właśnie tracisz ostatnią deskę swojego wysokiego poziomu.- uśmiechnął się złośliwie. Gdy już mnie odstawił, zamknął drzwi i zaczął szukać czegoś w szufladzie. Wygrzebał czarną, wielką bluzkę z Jack'a Danielsa i jakieś bokserki.
- Przebierz się.- powiedział wręczając mi ciuchy.
- Pojebało?- popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Równie dobrze mógłbym kazać ci spać w samej bieliźnie.- odpowiedział, jakby z nadzieją że spełnię jego oczekiwania.
- Dobra.- warknęłam.- Ale nie patrz..
- W porządku. Jeśli cię to uszczęśliwi.- odpowiedział i odwrócił głowę.
Starałam się w miarę szybko przebrać ale chłopak jak na złość ciągle na mnie zerkał, za co dostał kilka solidnych kopniaków.
- Już?- westchnął.
- Nie.- nie zdążyłam odpowiedzieć, ponieważ jego wielkie, zielone ślepia już były we mnie wlepione.
- Co to?- spytał i przesunął palcem po moim lewym boku. Szpeciła je długa blizna, ciągnąca się aż od podpiersia do miednicy.
- Niezbyt miła pamiątka po akcji w Brownsville.- odpowiedziałam, pospiesznie naciągając koszulkę przesiąkniętą zapachem chłopaka.- Nic ważnego.
- Kto ci to zrobił?- spytał. W jego głosie wychwyciłam ton złości przeplatany z gniewem.
- To nie przesłuchanie.- warknęłam.- Zrób swoje i chodź, chce mi się spać.
- Kolejny punkt dla mnie.- powiedział uśmiechając się. W samych bokserkach zaciągnął mnie do łóżka.
Chciałam leżeć jak najdalej od niego, jednocześnie mieć wygodnie, ale nie można mieć dwóch rzeczy jednocześnie. Po chyba dobrej godzinie szarpania jego ręki tam i z powrotem, odezwał się.
- Może najlepiej byłoby przyjąć taką pozycję?- powiedział przytulając się do mnie od tyłu i splatając swoje palce na moim brzuchu. Mimo jego nienaturalnej bliskości, było rzeczywiście wygodnie.
- Dobranoc piękna.- powiedział i przytwierdził swoje usta do mojej szyi. Jego loki przyjemnie drażniły mi skórę. Westchnęłam, po czym zamknęłam oczy i zapukałam do krainy Morfeusza (...)
~
Wow, pisałam go dwa dni i myślałam że jest dość długi jak na czterdziestoośmiogodzinne wyczekiwanie.
Mam pytanie. Lepiej wam się czyta jak piszę słowami Alice czy Harry'ego?
Bo nie wiem ._.
Nie wiem kiedy rozdział >.<
wtorek, 21 maja 2013
7 .
- To tu?- spytałem, wysiadając z auta.
- Adres jest prawidłowy.- odpowiedziała Alice, spoglądając na tabliczkę przymocowaną do płotu.
Staliśmy przed domem niejakiej Hildy Molnes, żony naszego kochanego ambasadora. Byłem bardzo ciekawy, co ona ma nam do powiedzenia.
Nacisnąwszy chyba po raz dziesiąty na dzwonek, w drzwiach ukazała się wysoka postać bladej kobiety.
- Ach, to wy. Proszę, wejdźcie.- powiedziała prawie szeptem.
Wymieniłem porozumiewawcze spojrzenie z moją towarzyszką, i przepuszczając ją w drzwiach, weszliśmy do wnętrza olbrzymiego domu.
- Komendant Hole dzwonił i uprzedził, że złożycie nam wizytę dziś, ponieważ wczoraj spotkały was jakieś nieprzyjemności.- powiedziała, siadając w dużym, skórzanym fotelu.
Na jej słowa, Alice przyciągnęła zabandażowaną rękę bliżej siebie.
- Napiją się państwo czegoś?- spytała twardym akcentem gdzieś z Południowej Kalifornii.
- Nie, dziękuję.- odpowiedzieliśmy prawie jednocześnie, siadając na obszernej kanapie.
Alice wygrzebała z mojej torby notes i długopis, po czym zaczęła notować. Notatki nie były jej potrzebne. Po prostu wzrok żony ambasadora był strasznie ostry i przenikający przez warstwy aż do szpiku.
- Czy przekazano pani, że może już pani zobaczyć męża?- spytałem.
- Owszem.
Wychwyciłem ton złości.
- Dopiero teraz mi na to pozwalają. A przecież byłam jego żoną przez dwadzieścia jeden lat!
Jej piwne oczy gwałtownie pociemniały.
Przełknąłem głośno ślinę.
- Będziemy musieli zadać pani kilka pytań.
- Więc proszę pytać teraz, póki tabletki jeszcze działają.- mruknęła, zakładając zgrabnie nogę na nogę. Czarna sukienka sprawiała, że blada karnacja jeszcze bardziej bladła.
Powiedziała, że jej mąż wyszedł z domu rano, nie wspominając nawet gdzie i o której ma zamiar wrócić. Ale często coś mu niespodziewanie wypadało. Kiedy minęła dziesiąta a jego nadal nie było, próbowała się z nim skontaktować. Nadaremno. Mimo to, wcale się nie zaniepokoiła. Po północy zadzwonił współpracownik jej męża, z wiadomością że znaleziono go martwego w jakimś burdelu.
Opowiadała to wszystko ze stoickim spokojem, nie dramatyzowała. Nawet nie ruszał jej fakt, że jej mąż prowadzał się z prostytutkami.
Alice w przerwie na notowanie nerwowo stukała długopisem w notes.
- Czy pani mąż lubił dzieci?- spytałem.
- O tak, bardzo.- odparła spontanicznie.
Czułem się teraz jak chirurg ze skalpelem. Nie umiałem zrobić pierwszego cięcia. Nie umiałem panować nad tą miękkością, kiedy trzeba opowiadać rodzinom ofiar o rzeczach, o które nie prosiły ani nawet nie pytały. Do mojego cholernego obowiązku należało, aby podjąć kolejny krok i spytać, czy wie, że jej mąż lubił pornografię dziecięcą.
- Mąż tak lubił dzieci, że zastanawialiśmy się nad adopcją dziewczynki.- powiedziała cierpko śmiejąc się przez łzy.
- No to już po wszystkim. - pomyślałem.- Ona o niczym nie wie. W takim razie, teraz spróbuję ją oszczędzić.
Spytałem, jak długo się znali. Odpowiedziała, że poznali się w Boże Narodzenie, gdy przyjechał do rodziny na święta, jako świeżo upieczony absolwent politologii.
Do salonu weszła, jak podejrzewałem, piętnastoletnia córka ambasadora i jego żony. Kruczoczarne włosy zlewały się z czarnym ubiorem, a blada twarz i opuchnięte oczy wskazywały na pustkę i smutek. Skinęła głową i podążyła w kierunku kuchni.
- Charlotte jest z tym bardzo ciężko.- powiedziała smutno.- Porozmawiam z nią i wytłumaczę jej poszczególne sprawy.
- Jakie córka miała relacje z ojcem?- spytałem po chwili.
- Arthur bardzo ją kochał, ponieważ mieliśmy tylko jedne adoptowane dziecko. Chcieliśmy aby była najszczęśliwszą dziewczynką na ziemi.- zniżyła głos do szeptu.- Ona bardzo za nim tęskni.
Przytaknąłem.
Antyczny zegar wiszący na ścianie wskazywał 16.
Alice spojrzała na mnie znacząco i lekko potrząsnęła głową, na znak, że robota została wykonana.
- To już wszystko.- powiedziałem wstając.- Jeszcze raz, w ramach całego oddziału policji składam najszczersze kondolencje.- lekko ucałowałem jej kościstą dłoń.
- Dziękuję.- odpowiedziała i uśmiechnęła się lekko.
Odprowadziła nas do progu domu, po czym obdarowała ciepłym uśmiechem i zniknęła za ciężkimi, pancernymi drzwiami.
- Urocza kobitka.- powiedziała ironicznie Alice, wsiadając do auta.
- Nieźle się dobrali. Nie ma co.- odpowiedziałem.
Gdy wyjechaliśmy na ulicę, jak na złość utknęliśmy w korku. Szczęście było takie, że po obu stronach rozpościerały się bary, knajpki i restauracje.
- Za kawał dobrej roboty należy się nam chyba obiad, nie uważasz?- spytałem, lekko się uśmiechając.
- Zgadzam się.- odpowiedziała.
- W takim razie, zapraszam cię na lunch.- otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz.
- Och, hojny jesteś.- powiedziała i z ironią, trącając mnie w ramię.- Ale ty płacisz.- zaśmiała się.
- Jakby inaczej?- otworzyłem jej drzwi. W środku był słaby ruch, może dlatego że ów bar był dość...tajemniczy. Nie przejmowałem się tym, tylko czym prędzej zamówiłem dwa olbrzymie kebaby w bułce. Byłem bardzo ciekawy, jak moja drobna towarzyszka się z tym upora. Ciszę przerwała prośba rzucona w moim kierunku przez jej osobę.- Opowiedz mi coś o sobie.
Zamurowało mnie do tego poziomu że szeroko rozwarłem oczy i rozchyliłem usta.
- Ee, a co chcesz wiedzieć?- zwilżyłem usta i splotłem nerwowo palce na kolanach. Nie byłoby zbyt fajnie gdyby zaczęła wypytywać mnie o moją przeszłość.
- Nie wiem, najlepiej wszystko.- oparła się łokciem o stolik i popatrzyła mi w oczy. Zamyśliłem się chwilę, po czym zacząłem jej opowiadać.
- Urodziłem się w Holmes Chapel, niedaleko Londynu. Wychowywała mnie mama. Później urodziła jeszcze moją młodszą siostrę, Meredith.
- Wychowywałeś się bez ojca?- spytała cicho.- To smutne.
- Nie sądzę.- odpowiedziałem spoglądając na zewnątrz.- To nawet i lepiej.
- Czemu tak sądzisz?
- Ojciec bił moją mamę.- powiedziałem. Przed moimi oczami pojawiły się obrazy rodzicielki całej w siniakach, smutnej i zapłakanej.- Pamiętam jak zamykała mnie i moją siostrę w sypialni. Kazała mi nucić jej kołysankę. Siedzieliśmy na podłodze, patrzący sobie przerażeni w oczy. Obiecałem sobie, że nigdy nie podniosę ręki na jakąkolwiek osobę płci przeciwnej.
Milczała, dłubiąc widelcem w sosie. Wydała się być zszokowana.
- Moja mama nie umiała dłużej tego ciągnąć. Była zmęczona, straciła uszczerbek psychiki. Postanowiła się rozwieść. Dodatkowo została objęta ochroną.
- Broniłeś jej?- spytała.
- To znaczy?
- Czy uderzyłeś kiedyś ojca w obronie jej osoby?
Przełknąłem głośno ślinę.- Tak.- odpowiedziałem biorąc łyk coli.- Przez to straciły moje zaufanie. Siostra jak i mama zaczęły się mnie bać. Do teraz mam takie odczucie. Że są wobec mnie nieufne.
- Przestań, przecież nie może być tak źle.- powiedziała.
- Złamałem mu nos, kilka żeber i miał zszywany tył głowy. Dalej sądzisz że to pestka? Blizny cały czas szpecą tą jego zasraną mordę- warknąłem.
- To tylko jedna bójka. Zapomną o tym. Zobaczysz.- wzięła gryza bułki z dodatkami.
- To nie była jedyna sprawa rozwiązana przemocą.
Zakrztusiła się ostrym nadzieniem.- Co?
- Ludzie mają do mnie szacunek, bo wiedzą, że gdy mnie wkurzą, skończą w szpitalu.
- A tobie to nie przeszkadza?- spytała.
Pokręciłem głową.
- Agresor z ciebie, Styles.
- Ha, odezwała się.- prychnąłem.
Kopnęła mnie pod stolikiem.
- O mnie już mniej więcej wiesz. Teraz musisz się zrewanżować.
- Nie było takiego układu!- zaśmiała się.
- No patrz, a jednak.- uśmiechnąłem się.
- No dobrze.- podciągnęła się na krześle.- Moja mama pochodzi z Manhattanu a tata z Bordeaux.
- Tak myślałem.- wycelowałem palcem w jej twarz.- Masz francuską urodę.
Popatrzyła na mnie jak na idiotę, ale po chwili się uśmiechnęła.
- I nowojorski tupet.- dokończyłem.
- Straciłam rodziców w wypadku samochodowym, gdy miałam 11 lat. Do osiemnastego roku życia opiekował się mną wujek.- powiedziała smutno.
- Przykro mi.- odpowiedziałem.
Uśmiechnęła się krzywo.- Staram się być silna, ale niekiedy to wszystko mnie przytłacza i nie daję rady.
Tak samo było wtedy, gdy Hole powiedział że będę z tobą pracować. Dowiedziałam się, że podanie do sądu w sprawie spadku mojej babki zostało odrzucone. Dlatego byłam taka zmierzła. Przepraszam.- uśmiechnęła się nieśmiało.
- W porządku.- wzruszyłem ramionami.- Możemy zacząć od początku.
- Z chęcią.- odpowiedziała i wyciągnęła w moim kierunku drobną dłoń.- Alice.
- Harry.- uścisnąłem ją ze śmiechem.
Potem jeszcze dość długo rozmawialiśmy. Na prawdę cieszyłem się, że zaczęliśmy naszą znajomość od nowa. Alice zdawała się być taka...niewinna. Z jednej strony potrafiła zabić, a z drugiej sama mogła skończyć jako czyiś lunch.
Zgodnie z umową zapłaciłem za obiad i wyszliśmy z baru. O 18. staliśmy pod jej domem.
- Jeszcze raz wielkie dzięki. Było super.- pocałowała mnie lekko w policzek. To było nieziemskie uczucie. Jej usta...mimo że czułem je na swojej skórze przez chwilę, mogłem rzec że są ciepłe i miękkie jak dojrzałe brzoskwinie.
- Nie ma za co.- odpowiedziałem lekko zszokowany jej zachowaniem. Pozytywnie. Dopiero co skakała mi do oczu, a tu proszę. Taka niespodzianka.
- Do jutra, dobranoc.
- Cześć.- odpowiedziałem, zostawiając auto na parkingu i wchodząc na moją klatkę. Wsadziłem klucz do zamka i wszedłem do środka. Ściągnąłem buty razem z kurtką i zmierzyłem w kierunku sypialni. Położyłem się na łóżku i nie umiałem zasnąć. Byłem tak podekscytowany. Z tego co udało mi się zaobserwować, Alice najwidoczniej mnie polubiła. I ten pocałunek. Ja pierdzielę, no już chyba lepiej być nie może!
Dochodziła 22.
Po kilku godzinach przekręcania się z boku na bok już miałem zasypiać, w tem gdy dostałem wiadomość. Zerknąłem na wyświetlacz. Numer zastrzeżony. Mimowolnie otworzyłem. Ów litery układające się w zdania rozwścieczyły jak i przeraziły mnie jednocześnie.
" Mam nie tylko ciebie na muszce, Styles. Lepiej pilnuj tej swojej małej suki, bo ona też może raz, dwa zginąć. Dobranoc, słodkich snów. xx (...)"
- Adres jest prawidłowy.- odpowiedziała Alice, spoglądając na tabliczkę przymocowaną do płotu.
Staliśmy przed domem niejakiej Hildy Molnes, żony naszego kochanego ambasadora. Byłem bardzo ciekawy, co ona ma nam do powiedzenia.
Nacisnąwszy chyba po raz dziesiąty na dzwonek, w drzwiach ukazała się wysoka postać bladej kobiety.
- Ach, to wy. Proszę, wejdźcie.- powiedziała prawie szeptem.
Wymieniłem porozumiewawcze spojrzenie z moją towarzyszką, i przepuszczając ją w drzwiach, weszliśmy do wnętrza olbrzymiego domu.
- Komendant Hole dzwonił i uprzedził, że złożycie nam wizytę dziś, ponieważ wczoraj spotkały was jakieś nieprzyjemności.- powiedziała, siadając w dużym, skórzanym fotelu.
Na jej słowa, Alice przyciągnęła zabandażowaną rękę bliżej siebie.
- Napiją się państwo czegoś?- spytała twardym akcentem gdzieś z Południowej Kalifornii.
- Nie, dziękuję.- odpowiedzieliśmy prawie jednocześnie, siadając na obszernej kanapie.
Alice wygrzebała z mojej torby notes i długopis, po czym zaczęła notować. Notatki nie były jej potrzebne. Po prostu wzrok żony ambasadora był strasznie ostry i przenikający przez warstwy aż do szpiku.
- Czy przekazano pani, że może już pani zobaczyć męża?- spytałem.
- Owszem.
Wychwyciłem ton złości.
- Dopiero teraz mi na to pozwalają. A przecież byłam jego żoną przez dwadzieścia jeden lat!
Jej piwne oczy gwałtownie pociemniały.
Przełknąłem głośno ślinę.
- Będziemy musieli zadać pani kilka pytań.
- Więc proszę pytać teraz, póki tabletki jeszcze działają.- mruknęła, zakładając zgrabnie nogę na nogę. Czarna sukienka sprawiała, że blada karnacja jeszcze bardziej bladła.
Powiedziała, że jej mąż wyszedł z domu rano, nie wspominając nawet gdzie i o której ma zamiar wrócić. Ale często coś mu niespodziewanie wypadało. Kiedy minęła dziesiąta a jego nadal nie było, próbowała się z nim skontaktować. Nadaremno. Mimo to, wcale się nie zaniepokoiła. Po północy zadzwonił współpracownik jej męża, z wiadomością że znaleziono go martwego w jakimś burdelu.
Opowiadała to wszystko ze stoickim spokojem, nie dramatyzowała. Nawet nie ruszał jej fakt, że jej mąż prowadzał się z prostytutkami.
Alice w przerwie na notowanie nerwowo stukała długopisem w notes.
- Czy pani mąż lubił dzieci?- spytałem.
- O tak, bardzo.- odparła spontanicznie.
Czułem się teraz jak chirurg ze skalpelem. Nie umiałem zrobić pierwszego cięcia. Nie umiałem panować nad tą miękkością, kiedy trzeba opowiadać rodzinom ofiar o rzeczach, o które nie prosiły ani nawet nie pytały. Do mojego cholernego obowiązku należało, aby podjąć kolejny krok i spytać, czy wie, że jej mąż lubił pornografię dziecięcą.
- Mąż tak lubił dzieci, że zastanawialiśmy się nad adopcją dziewczynki.- powiedziała cierpko śmiejąc się przez łzy.
- No to już po wszystkim. - pomyślałem.- Ona o niczym nie wie. W takim razie, teraz spróbuję ją oszczędzić.
Spytałem, jak długo się znali. Odpowiedziała, że poznali się w Boże Narodzenie, gdy przyjechał do rodziny na święta, jako świeżo upieczony absolwent politologii.
Do salonu weszła, jak podejrzewałem, piętnastoletnia córka ambasadora i jego żony. Kruczoczarne włosy zlewały się z czarnym ubiorem, a blada twarz i opuchnięte oczy wskazywały na pustkę i smutek. Skinęła głową i podążyła w kierunku kuchni.
- Charlotte jest z tym bardzo ciężko.- powiedziała smutno.- Porozmawiam z nią i wytłumaczę jej poszczególne sprawy.
- Jakie córka miała relacje z ojcem?- spytałem po chwili.
- Arthur bardzo ją kochał, ponieważ mieliśmy tylko jedne adoptowane dziecko. Chcieliśmy aby była najszczęśliwszą dziewczynką na ziemi.- zniżyła głos do szeptu.- Ona bardzo za nim tęskni.
Przytaknąłem.
Antyczny zegar wiszący na ścianie wskazywał 16.
Alice spojrzała na mnie znacząco i lekko potrząsnęła głową, na znak, że robota została wykonana.
- To już wszystko.- powiedziałem wstając.- Jeszcze raz, w ramach całego oddziału policji składam najszczersze kondolencje.- lekko ucałowałem jej kościstą dłoń.
- Dziękuję.- odpowiedziała i uśmiechnęła się lekko.
Odprowadziła nas do progu domu, po czym obdarowała ciepłym uśmiechem i zniknęła za ciężkimi, pancernymi drzwiami.
- Urocza kobitka.- powiedziała ironicznie Alice, wsiadając do auta.
- Nieźle się dobrali. Nie ma co.- odpowiedziałem.
Gdy wyjechaliśmy na ulicę, jak na złość utknęliśmy w korku. Szczęście było takie, że po obu stronach rozpościerały się bary, knajpki i restauracje.
- Za kawał dobrej roboty należy się nam chyba obiad, nie uważasz?- spytałem, lekko się uśmiechając.
- Zgadzam się.- odpowiedziała.
- W takim razie, zapraszam cię na lunch.- otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz.
- Och, hojny jesteś.- powiedziała i z ironią, trącając mnie w ramię.- Ale ty płacisz.- zaśmiała się.
- Jakby inaczej?- otworzyłem jej drzwi. W środku był słaby ruch, może dlatego że ów bar był dość...tajemniczy. Nie przejmowałem się tym, tylko czym prędzej zamówiłem dwa olbrzymie kebaby w bułce. Byłem bardzo ciekawy, jak moja drobna towarzyszka się z tym upora. Ciszę przerwała prośba rzucona w moim kierunku przez jej osobę.- Opowiedz mi coś o sobie.
Zamurowało mnie do tego poziomu że szeroko rozwarłem oczy i rozchyliłem usta.
- Ee, a co chcesz wiedzieć?- zwilżyłem usta i splotłem nerwowo palce na kolanach. Nie byłoby zbyt fajnie gdyby zaczęła wypytywać mnie o moją przeszłość.
- Nie wiem, najlepiej wszystko.- oparła się łokciem o stolik i popatrzyła mi w oczy. Zamyśliłem się chwilę, po czym zacząłem jej opowiadać.
- Urodziłem się w Holmes Chapel, niedaleko Londynu. Wychowywała mnie mama. Później urodziła jeszcze moją młodszą siostrę, Meredith.
- Wychowywałeś się bez ojca?- spytała cicho.- To smutne.
- Nie sądzę.- odpowiedziałem spoglądając na zewnątrz.- To nawet i lepiej.
- Czemu tak sądzisz?
- Ojciec bił moją mamę.- powiedziałem. Przed moimi oczami pojawiły się obrazy rodzicielki całej w siniakach, smutnej i zapłakanej.- Pamiętam jak zamykała mnie i moją siostrę w sypialni. Kazała mi nucić jej kołysankę. Siedzieliśmy na podłodze, patrzący sobie przerażeni w oczy. Obiecałem sobie, że nigdy nie podniosę ręki na jakąkolwiek osobę płci przeciwnej.
Milczała, dłubiąc widelcem w sosie. Wydała się być zszokowana.
- Moja mama nie umiała dłużej tego ciągnąć. Była zmęczona, straciła uszczerbek psychiki. Postanowiła się rozwieść. Dodatkowo została objęta ochroną.
- Broniłeś jej?- spytała.
- To znaczy?
- Czy uderzyłeś kiedyś ojca w obronie jej osoby?
Przełknąłem głośno ślinę.- Tak.- odpowiedziałem biorąc łyk coli.- Przez to straciły moje zaufanie. Siostra jak i mama zaczęły się mnie bać. Do teraz mam takie odczucie. Że są wobec mnie nieufne.
- Przestań, przecież nie może być tak źle.- powiedziała.
- Złamałem mu nos, kilka żeber i miał zszywany tył głowy. Dalej sądzisz że to pestka? Blizny cały czas szpecą tą jego zasraną mordę- warknąłem.
- To tylko jedna bójka. Zapomną o tym. Zobaczysz.- wzięła gryza bułki z dodatkami.
- To nie była jedyna sprawa rozwiązana przemocą.
Zakrztusiła się ostrym nadzieniem.- Co?
- Ludzie mają do mnie szacunek, bo wiedzą, że gdy mnie wkurzą, skończą w szpitalu.
- A tobie to nie przeszkadza?- spytała.
Pokręciłem głową.
- Agresor z ciebie, Styles.
- Ha, odezwała się.- prychnąłem.
Kopnęła mnie pod stolikiem.
- O mnie już mniej więcej wiesz. Teraz musisz się zrewanżować.
- Nie było takiego układu!- zaśmiała się.
- No patrz, a jednak.- uśmiechnąłem się.
- No dobrze.- podciągnęła się na krześle.- Moja mama pochodzi z Manhattanu a tata z Bordeaux.
- Tak myślałem.- wycelowałem palcem w jej twarz.- Masz francuską urodę.
Popatrzyła na mnie jak na idiotę, ale po chwili się uśmiechnęła.
- I nowojorski tupet.- dokończyłem.
- Straciłam rodziców w wypadku samochodowym, gdy miałam 11 lat. Do osiemnastego roku życia opiekował się mną wujek.- powiedziała smutno.
- Przykro mi.- odpowiedziałem.
Uśmiechnęła się krzywo.- Staram się być silna, ale niekiedy to wszystko mnie przytłacza i nie daję rady.
Tak samo było wtedy, gdy Hole powiedział że będę z tobą pracować. Dowiedziałam się, że podanie do sądu w sprawie spadku mojej babki zostało odrzucone. Dlatego byłam taka zmierzła. Przepraszam.- uśmiechnęła się nieśmiało.
- W porządku.- wzruszyłem ramionami.- Możemy zacząć od początku.
- Z chęcią.- odpowiedziała i wyciągnęła w moim kierunku drobną dłoń.- Alice.
- Harry.- uścisnąłem ją ze śmiechem.
Potem jeszcze dość długo rozmawialiśmy. Na prawdę cieszyłem się, że zaczęliśmy naszą znajomość od nowa. Alice zdawała się być taka...niewinna. Z jednej strony potrafiła zabić, a z drugiej sama mogła skończyć jako czyiś lunch.
Zgodnie z umową zapłaciłem za obiad i wyszliśmy z baru. O 18. staliśmy pod jej domem.
- Jeszcze raz wielkie dzięki. Było super.- pocałowała mnie lekko w policzek. To było nieziemskie uczucie. Jej usta...mimo że czułem je na swojej skórze przez chwilę, mogłem rzec że są ciepłe i miękkie jak dojrzałe brzoskwinie.
- Nie ma za co.- odpowiedziałem lekko zszokowany jej zachowaniem. Pozytywnie. Dopiero co skakała mi do oczu, a tu proszę. Taka niespodzianka.
- Do jutra, dobranoc.
- Cześć.- odpowiedziałem, zostawiając auto na parkingu i wchodząc na moją klatkę. Wsadziłem klucz do zamka i wszedłem do środka. Ściągnąłem buty razem z kurtką i zmierzyłem w kierunku sypialni. Położyłem się na łóżku i nie umiałem zasnąć. Byłem tak podekscytowany. Z tego co udało mi się zaobserwować, Alice najwidoczniej mnie polubiła. I ten pocałunek. Ja pierdzielę, no już chyba lepiej być nie może!
Dochodziła 22.
Po kilku godzinach przekręcania się z boku na bok już miałem zasypiać, w tem gdy dostałem wiadomość. Zerknąłem na wyświetlacz. Numer zastrzeżony. Mimowolnie otworzyłem. Ów litery układające się w zdania rozwścieczyły jak i przeraziły mnie jednocześnie.
" Mam nie tylko ciebie na muszce, Styles. Lepiej pilnuj tej swojej małej suki, bo ona też może raz, dwa zginąć. Dobranoc, słodkich snów. xx (...)"
sobota, 18 maja 2013
6 .
- Styles, czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - po raz kolejny tego ranka wydarł się na mnie Hole.
- Tak, pewnie. - odpowiedziałem wyrywając się z zadumy. - O czym my to...
- Przestań myśleć o niebieskich migdałach! Masz robotę do wykonania!
- Dobra, spokojnie, już pracuję.- mruknąłem spoglądając w notes. Byłem roztargniony, martwiłem się o Louis'a. Pod pretekstem zapomnienia czegoś z auta, udało mi się wybrnąć z biura. Pomijając spóźnienie, które w tym momencie było najmniej ważne, Hole miał ochotę mnie rozszarpać.
Stając w wąskiej szczelinie pomiędzy granatowym vanem a moim volvo, wyciągnąłem papierosa, i trzymając go w ustach wybrałem numer Louis'a. Po ośmiu sygnałach odebrał ochrypniętym głosem.
- Halo? - spytał.
- Lou, to ja. Harry.- powiedziałem wypuszczając dym z ust.
- Styles, stara świnio. To serio ty?- wyjąkał.
- Z tego co słyszę, nieźle cię załatwili.
- Daj spokój, tylko przestrzelone ramię, złamany nos i rozwalona głowa. To nic takiego, równie dobrze mogłem zostać bez żeber.
- Jak zwykle, czysty spontan.- zaśmiałem się pod nosem, przygryzając zębami filtr pozostawiony po papierosie.- Jak się czujesz?
- Dobrze, no ale bywało lepiej.
- Mam nadzieję że jesteś w szpitalu i nie spieprzyłeś od razu do roboty, co?
- Crumley dał mi pięć tygodni chorobowego, powiedział że mam się oszczędzać i nie przesadzać.
- Szlachetnie z jego strony.- mruknąłem.
- A u ciebie? -spytał.
- Źle. Hole mnie wkur.wia, a na dodatek przydzielił mi jakiegoś komendanta z wydziału zabójstw, który nie chce mnie widzieć na oczy, i cały czas myślę że rzuci mi się do nich.
- Uu, to nieźle cię urządził. Na serio ten gościu tak bardzo cię nie cierpi?
- To jest dziewczyna.- powiedziałem bezbarwnie.- Alice.
- To czemu jej nie wyrwałeś, albo przynajmniej pokazałeś kto tu jest szefem?
- Lou, myśl dojrzalej. Masz dwadzieścia pięć lat, a nie osiemnaście.
- Kieruję się twoim punktem widzenia.
- Ona jest inna.- przełknąłem głośno ślinę.- Pokazuje że jej miejsce w hierarchii jest na górze. Mi pozostaje tylko wypełnianie jej poleceń.
Przez chwilę milczał. Westchnął i od nowa zaczął swój monolog.
- Ładna?
- Bardzo.
- Mądra?
- Głupich do tej roboty nie biorą.
- Miałeś z nią przynajmniej pięciosekundowy kontakt wzrokowy?
- Kur.wa, co to, przesłuchanie?!
- Pytam, czy więcej punktów wskazuje na zaciągnięcie jej do łóżka, czy może aby uświadomić jej, że jesteś dobry w tym co robisz.
- Raz nie użyła w moim kierunku takich słów jak dziecinka, laluś czy panienka.
- Co powiedziała?
- Spieprzaj kretynie i daj mi pracować.
- To jest poważny krok na etapie w waszym związku.
- Jesteś idiotą.- zaśmiałem się.
- Wracaj szybko do Londynu. Smutno mi, że nie mogę lać cię wodą na powitanie zaraz z samego rana.- powiedział po chwili.
Zagryzłem dolną wargę.
- Nie jestem pewien czy tak szybko wrócę.
- Co masz na myśli?
- Molnes jest wkopany w kilka nieciekawych spraw. Trochę dłużej to potrwa.
- Rób swoje i wracaj. Miasto cię potrzebuje. Crumley chodzi ostatnio jakiś podłamany. Nie wiem co mu jest. Jak pytam, wymiguje się słowami że to przez te wahania temperatury.
- Stary debil.- mruknąłem.
- Dobra, muszę kończyć. Przyszła pielęgniarka zmienić kroplówkę. Zagadam do niej, może da mi dzisiaj do obiadu więcej marchewek.- powiedział po chwili.
- Okej. Narazie.
- Hej.
W słuchawce pojawił się sygnał.
Przeczesałem włosy palcami i wszedłem ponownie do biura.
- Zostawiłem papiery w domu. Jednak nie ma ich w samochodzie.- powiedziałem wchodząc do środka i siadając za biurkiem.
Alice miała przyjechać o siódmej. Zegar wskazywał 11.25
To było już zbyt wielkie, jak na dziesięciominutowe spóźnienie.
- Gdzie do cholery ona jest.- mruczał nerwowo Hole, spoglądając przez szpary w roletach.
- Czemu jak ja spóźnię się pięć minut, robisz mi awanturę na cały Nowy Jork, a jak jej nie ma od kilku godzin, mruczysz coś sobie tylko pod nosem.- spytałem.
Zmroził mnie wzrokiem.
- Zamknij się.- warknął.
Zaciąłem wargi i oparłem się o oparcie krzesła.
Po chwili, jak na rozkaz wparowała zdyszana Alice. Była cała zakrwawiona i roztrzęsiona.
- Kur.wa mać! Co ci się stało?! - krzyknął Hole podbiegając do niej.
- Napadli...- wyszeptała, powstrzymując drżenie warg i mocno ściskając prawe ramię.
- Dzwonię po pogotowie. Wytrzymaj, zaraz będą.- powiedział chwytając za telefon.
Mogłem się tylko przypatrywać. Byłem w szoku. Bałem się o nią, ale wiedziałem że jest silna, a mi nic do tego.
- Siadaj.- powiedziałem po chwili, wstając z miejsca i wskazując na nie podbródkiem..
Popatrzyła na mnie i w milczeniu, zagryzając wargi spełniła moje polecenie.
Hole długo nie wracał. Nie mogłem patrzeć jak w ciszy się wykrwawia. Na podłodze sączyła się duża plama krwi. Poszedłem po apteczkę i przyklęknąłem koło niej.
- Puść je.- powiedziałem spokojnie.
Pokręciła głową.
- No puść.
- Nie. - warknęła. - Zbyt boli.
Westchnąłem.
- Będziemy się tak przekomarzać, czy dasz sobie pomóc.
- Nie chcę twojej pomocy. Poczekam na karetkę.
- Na prawdę sądzisz, że przyjadą? Czy może tylko udajesz taką głupią?- powiedziałem bez żadnych emocji.
Zacięła wargi, a jej nozdrza powiększyły się, nabierając powietrza.
Milczała. Uścisk jej dłoni zwolnił się, a zdrowa ręka powędrowała na kolano.
- Grzeczna dziewczynka.- powiedziałem, uśmiechając się pod nosem.
Przeklęła coś pod nosem, tak cicho, że nie było możliwości usłyszenia.
Ściągnąłem z niej zakrwawioną bluzę i dałem swoją kurtkę. Nic nie powiedziała, tylko popatrzyła mi w oczy. Dostrzegłem w nich zarys wdzięczności.
Ramię było przestrzelone. Nie obędzie się bez szycia. - pomyślałem.
Gdy dezynfekowałem jej ranę, ona mocno zaciskała powieki na przemian z zagryzaniem warg. Idealnie obcięte paznokcie wbijały się w delikatną skórę jej dłoni.
Kazałem usiąść jej na biurku. W skupieniu zszywałem jej rękę. Zdawała się być spokojna i już nie tak roztrzęsiona.
Przypatrywała się mi uważnie swoimi bystrymi, zielonymi oczyma. Gdy skończyłem, do pokoju akurat wszedł Hole.
- Musimy zsz...- zawiesił się z ręką uniesioną ku górze.- Alice?
- Żyję.- powiedziała.- Ciekawe, czy zdążyłbyś przed moim całkowitym wykrwawieniem.
Popatrzył na nią z miną typu 'bitch, please' i wręczył nam kubki z kawą.
- Dzięki Styles.- rzuciła pod moim adresem, lekko się uśmiechając.
Alice Walter, dziewczyna zdająca nie mieć jakichkolwiek emocji, dziękuje mi za uratowanie życia. Powiedziała do mnie Styles, nie zwyzywała i nawet się uśmiechnęła!
Odwzajemniłem jej gest i wbiłem wzrok w podłogę.
Z uśmiechem była o wiele ładniejsza.
- A teraz do rzeczy. Kto ci to zrobił?- spytał Hole.
- Nie znam tych mężczyzn.- odpowiedziała, biorąc łyk mocnego płynu.
- Było ich kilku?
- Pięciu.
- Jak wyglądali?
- Każdy z nich miał tatuaż w kształcie pustej gwiazdy na szyi, pod uchem.
Cropp i jego banda. Jest ich pięciu, a znakiem rozpoznawczym mafii jest ów gwiazda pod uchem!
- Cholera.- mruknąłem pod nosem.
- Co jest?- spytał.
- Alice zaatakowała mafia.
- Jaka mafia?
- Z Londynu, pod przewodnictwem niejakiego Luke'a Cropp'a.
- Czego szukają w Nowym Jorku?
- Mnie.- odpowiedziałem zerkając w okno.
- Jak to ciebie?- spytała zdumiona Alice.
- Ja...ja zabiłem jego brata.- wydukałem.
Ich twarze wykrzywiał grymas zdziwienia.
- Mamy prawo wiedzieć?
Pokręciłem głową.
Siedzieliśmy w milczeniu przez dłuższą chwilę.
- Powiem Josh'owi aby rozesłał kilka dodatkowych patroli na okolicę. Nie możemy pozwolić na kolejne ofiary. A ty, smarku, miałaś wielkie szczęście.- uśmiechnął się lekko, wskazując na nią palcem.
- Zwykły fart.- popatrzyła na mnie.
- Harry, zawieź ją do domu. Niech odpocznie, a jutro pojedziecie do żony Molnesa.
Powiedział do mnie Harry, Alice zdaje się, że mnie zaakceptowała i nawet ciut polubiła oraz o mało co nie pożegnała się z życiem. Ciekawe, co jeszcze dziś mnie zaskoczy.
- Na dziś to już koniec? Mamy wolne?- spytałem.
- Tak. Wracajcie do domów. Ja też, z tego wszystkiego muszę się napić.
- Okej. Narazie.- odpowiedziała i wyszła. Uśmiechnąłem się lekko do niego i poszedłem w jej ślady.
Otworzyłem jej drzwi do auta i zająłem miejsce po stronie kierowcy.
- Mieszkasz na... - Loudest 34 a.- dokończyła.
- To ta druga ulica od mojej, prawda?
- Tak. Punkt za rozeznanie w terenie.- zaśmiała się.
Raz, dwa byliśmy pod jej klatką.
- Dziękuję.- powiedziała i uśmiechnęła się lekko, patrząc mi w oczy.
- Nie ma za co. Do jutra.
- Hej.
- Cześć.
Postawiłem auto na na parkingu i chwytając w rękę klucze, wszedłem na moją klatkę. Wsadziłem klucz do zamka i wszedłem do środka.
Ściągnąwszy buty i kurtkę, poszedłem do kuchni i podgrzałem pizzę w piekarniku.
Po kilku chwilach, z jedzeniem na talerzu i butelką coli w ręku siedziałem na kanapie i oglądałem mecz.
Udało mi się wyłączyć wszystkie bodźce i emocje przynajmniej na dwie godziny. To było niesamowite. Zero zmartwień. Sam, zamknięty w czterech ścianach. Prostota. Radość z niczego.
Cieszyłem się, że Alice powoli nabiera do mnie zaufania i dystansu. Może z czasem się na mnie otworzy i spróbuje polubić.
Gdy ja na nią patrzę, mam jakby motyle w brzuchu i jakieś dziwne uderzenia ciepła.
" Styles, bez jaj. Przecież nie możesz się zakochać! "
Ups, no patrz. Za późno.
(...)
~
W środę byłam na zawodach pływackich.
Niczego nie dostaliśmy, prócz darmowych siedmiu godzin pływania xD
A wczoraj byłam w Krakowie z moją klasą ;3
Oto tu, społeczne karmienie Kevinów ;D
- Tak, pewnie. - odpowiedziałem wyrywając się z zadumy. - O czym my to...
- Przestań myśleć o niebieskich migdałach! Masz robotę do wykonania!
- Dobra, spokojnie, już pracuję.- mruknąłem spoglądając w notes. Byłem roztargniony, martwiłem się o Louis'a. Pod pretekstem zapomnienia czegoś z auta, udało mi się wybrnąć z biura. Pomijając spóźnienie, które w tym momencie było najmniej ważne, Hole miał ochotę mnie rozszarpać.
Stając w wąskiej szczelinie pomiędzy granatowym vanem a moim volvo, wyciągnąłem papierosa, i trzymając go w ustach wybrałem numer Louis'a. Po ośmiu sygnałach odebrał ochrypniętym głosem.
- Halo? - spytał.
- Lou, to ja. Harry.- powiedziałem wypuszczając dym z ust.
- Styles, stara świnio. To serio ty?- wyjąkał.
- Z tego co słyszę, nieźle cię załatwili.
- Daj spokój, tylko przestrzelone ramię, złamany nos i rozwalona głowa. To nic takiego, równie dobrze mogłem zostać bez żeber.
- Jak zwykle, czysty spontan.- zaśmiałem się pod nosem, przygryzając zębami filtr pozostawiony po papierosie.- Jak się czujesz?
- Dobrze, no ale bywało lepiej.
- Mam nadzieję że jesteś w szpitalu i nie spieprzyłeś od razu do roboty, co?
- Crumley dał mi pięć tygodni chorobowego, powiedział że mam się oszczędzać i nie przesadzać.
- Szlachetnie z jego strony.- mruknąłem.
- A u ciebie? -spytał.
- Źle. Hole mnie wkur.wia, a na dodatek przydzielił mi jakiegoś komendanta z wydziału zabójstw, który nie chce mnie widzieć na oczy, i cały czas myślę że rzuci mi się do nich.
- Uu, to nieźle cię urządził. Na serio ten gościu tak bardzo cię nie cierpi?
- To jest dziewczyna.- powiedziałem bezbarwnie.- Alice.
- To czemu jej nie wyrwałeś, albo przynajmniej pokazałeś kto tu jest szefem?
- Lou, myśl dojrzalej. Masz dwadzieścia pięć lat, a nie osiemnaście.
- Kieruję się twoim punktem widzenia.
- Ona jest inna.- przełknąłem głośno ślinę.- Pokazuje że jej miejsce w hierarchii jest na górze. Mi pozostaje tylko wypełnianie jej poleceń.
Przez chwilę milczał. Westchnął i od nowa zaczął swój monolog.
- Ładna?
- Bardzo.
- Mądra?
- Głupich do tej roboty nie biorą.
- Miałeś z nią przynajmniej pięciosekundowy kontakt wzrokowy?
- Kur.wa, co to, przesłuchanie?!
- Pytam, czy więcej punktów wskazuje na zaciągnięcie jej do łóżka, czy może aby uświadomić jej, że jesteś dobry w tym co robisz.
- Raz nie użyła w moim kierunku takich słów jak dziecinka, laluś czy panienka.
- Co powiedziała?
- Spieprzaj kretynie i daj mi pracować.
- To jest poważny krok na etapie w waszym związku.
- Jesteś idiotą.- zaśmiałem się.
- Wracaj szybko do Londynu. Smutno mi, że nie mogę lać cię wodą na powitanie zaraz z samego rana.- powiedział po chwili.
Zagryzłem dolną wargę.
- Nie jestem pewien czy tak szybko wrócę.
- Co masz na myśli?
- Molnes jest wkopany w kilka nieciekawych spraw. Trochę dłużej to potrwa.
- Rób swoje i wracaj. Miasto cię potrzebuje. Crumley chodzi ostatnio jakiś podłamany. Nie wiem co mu jest. Jak pytam, wymiguje się słowami że to przez te wahania temperatury.
- Stary debil.- mruknąłem.
- Dobra, muszę kończyć. Przyszła pielęgniarka zmienić kroplówkę. Zagadam do niej, może da mi dzisiaj do obiadu więcej marchewek.- powiedział po chwili.
- Okej. Narazie.
- Hej.
W słuchawce pojawił się sygnał.
Przeczesałem włosy palcami i wszedłem ponownie do biura.
- Zostawiłem papiery w domu. Jednak nie ma ich w samochodzie.- powiedziałem wchodząc do środka i siadając za biurkiem.
Alice miała przyjechać o siódmej. Zegar wskazywał 11.25
To było już zbyt wielkie, jak na dziesięciominutowe spóźnienie.
- Gdzie do cholery ona jest.- mruczał nerwowo Hole, spoglądając przez szpary w roletach.
- Czemu jak ja spóźnię się pięć minut, robisz mi awanturę na cały Nowy Jork, a jak jej nie ma od kilku godzin, mruczysz coś sobie tylko pod nosem.- spytałem.
Zmroził mnie wzrokiem.
- Zamknij się.- warknął.
Zaciąłem wargi i oparłem się o oparcie krzesła.
Po chwili, jak na rozkaz wparowała zdyszana Alice. Była cała zakrwawiona i roztrzęsiona.
- Kur.wa mać! Co ci się stało?! - krzyknął Hole podbiegając do niej.
- Napadli...- wyszeptała, powstrzymując drżenie warg i mocno ściskając prawe ramię.
- Dzwonię po pogotowie. Wytrzymaj, zaraz będą.- powiedział chwytając za telefon.
Mogłem się tylko przypatrywać. Byłem w szoku. Bałem się o nią, ale wiedziałem że jest silna, a mi nic do tego.
- Siadaj.- powiedziałem po chwili, wstając z miejsca i wskazując na nie podbródkiem..
Popatrzyła na mnie i w milczeniu, zagryzając wargi spełniła moje polecenie.
Hole długo nie wracał. Nie mogłem patrzeć jak w ciszy się wykrwawia. Na podłodze sączyła się duża plama krwi. Poszedłem po apteczkę i przyklęknąłem koło niej.
- Puść je.- powiedziałem spokojnie.
Pokręciła głową.
- No puść.
- Nie. - warknęła. - Zbyt boli.
Westchnąłem.
- Będziemy się tak przekomarzać, czy dasz sobie pomóc.
- Nie chcę twojej pomocy. Poczekam na karetkę.
- Na prawdę sądzisz, że przyjadą? Czy może tylko udajesz taką głupią?- powiedziałem bez żadnych emocji.
Zacięła wargi, a jej nozdrza powiększyły się, nabierając powietrza.
Milczała. Uścisk jej dłoni zwolnił się, a zdrowa ręka powędrowała na kolano.
- Grzeczna dziewczynka.- powiedziałem, uśmiechając się pod nosem.
Przeklęła coś pod nosem, tak cicho, że nie było możliwości usłyszenia.
Ściągnąłem z niej zakrwawioną bluzę i dałem swoją kurtkę. Nic nie powiedziała, tylko popatrzyła mi w oczy. Dostrzegłem w nich zarys wdzięczności.
Ramię było przestrzelone. Nie obędzie się bez szycia. - pomyślałem.
Gdy dezynfekowałem jej ranę, ona mocno zaciskała powieki na przemian z zagryzaniem warg. Idealnie obcięte paznokcie wbijały się w delikatną skórę jej dłoni.
Kazałem usiąść jej na biurku. W skupieniu zszywałem jej rękę. Zdawała się być spokojna i już nie tak roztrzęsiona.
Przypatrywała się mi uważnie swoimi bystrymi, zielonymi oczyma. Gdy skończyłem, do pokoju akurat wszedł Hole.
- Musimy zsz...- zawiesił się z ręką uniesioną ku górze.- Alice?
- Żyję.- powiedziała.- Ciekawe, czy zdążyłbyś przed moim całkowitym wykrwawieniem.
Popatrzył na nią z miną typu 'bitch, please' i wręczył nam kubki z kawą.
- Dzięki Styles.- rzuciła pod moim adresem, lekko się uśmiechając.
Alice Walter, dziewczyna zdająca nie mieć jakichkolwiek emocji, dziękuje mi za uratowanie życia. Powiedziała do mnie Styles, nie zwyzywała i nawet się uśmiechnęła!
Odwzajemniłem jej gest i wbiłem wzrok w podłogę.
Z uśmiechem była o wiele ładniejsza.
- A teraz do rzeczy. Kto ci to zrobił?- spytał Hole.
- Nie znam tych mężczyzn.- odpowiedziała, biorąc łyk mocnego płynu.
- Było ich kilku?
- Pięciu.
- Jak wyglądali?
- Każdy z nich miał tatuaż w kształcie pustej gwiazdy na szyi, pod uchem.
Cropp i jego banda. Jest ich pięciu, a znakiem rozpoznawczym mafii jest ów gwiazda pod uchem!
- Cholera.- mruknąłem pod nosem.
- Co jest?- spytał.
- Alice zaatakowała mafia.
- Jaka mafia?
- Z Londynu, pod przewodnictwem niejakiego Luke'a Cropp'a.
- Czego szukają w Nowym Jorku?
- Mnie.- odpowiedziałem zerkając w okno.
- Jak to ciebie?- spytała zdumiona Alice.
- Ja...ja zabiłem jego brata.- wydukałem.
Ich twarze wykrzywiał grymas zdziwienia.
- Mamy prawo wiedzieć?
Pokręciłem głową.
Siedzieliśmy w milczeniu przez dłuższą chwilę.
- Powiem Josh'owi aby rozesłał kilka dodatkowych patroli na okolicę. Nie możemy pozwolić na kolejne ofiary. A ty, smarku, miałaś wielkie szczęście.- uśmiechnął się lekko, wskazując na nią palcem.
- Zwykły fart.- popatrzyła na mnie.
- Harry, zawieź ją do domu. Niech odpocznie, a jutro pojedziecie do żony Molnesa.
Powiedział do mnie Harry, Alice zdaje się, że mnie zaakceptowała i nawet ciut polubiła oraz o mało co nie pożegnała się z życiem. Ciekawe, co jeszcze dziś mnie zaskoczy.
- Na dziś to już koniec? Mamy wolne?- spytałem.
- Tak. Wracajcie do domów. Ja też, z tego wszystkiego muszę się napić.
- Okej. Narazie.- odpowiedziała i wyszła. Uśmiechnąłem się lekko do niego i poszedłem w jej ślady.
Otworzyłem jej drzwi do auta i zająłem miejsce po stronie kierowcy.
- Mieszkasz na... - Loudest 34 a.- dokończyła.
- To ta druga ulica od mojej, prawda?
- Tak. Punkt za rozeznanie w terenie.- zaśmiała się.
Raz, dwa byliśmy pod jej klatką.
- Dziękuję.- powiedziała i uśmiechnęła się lekko, patrząc mi w oczy.
- Nie ma za co. Do jutra.
- Hej.
- Cześć.
Postawiłem auto na na parkingu i chwytając w rękę klucze, wszedłem na moją klatkę. Wsadziłem klucz do zamka i wszedłem do środka.
Ściągnąwszy buty i kurtkę, poszedłem do kuchni i podgrzałem pizzę w piekarniku.
Po kilku chwilach, z jedzeniem na talerzu i butelką coli w ręku siedziałem na kanapie i oglądałem mecz.
Udało mi się wyłączyć wszystkie bodźce i emocje przynajmniej na dwie godziny. To było niesamowite. Zero zmartwień. Sam, zamknięty w czterech ścianach. Prostota. Radość z niczego.
Cieszyłem się, że Alice powoli nabiera do mnie zaufania i dystansu. Może z czasem się na mnie otworzy i spróbuje polubić.
Gdy ja na nią patrzę, mam jakby motyle w brzuchu i jakieś dziwne uderzenia ciepła.
" Styles, bez jaj. Przecież nie możesz się zakochać! "
Ups, no patrz. Za późno.
(...)
~
W środę byłam na zawodach pływackich.
Niczego nie dostaliśmy, prócz darmowych siedmiu godzin pływania xD
A wczoraj byłam w Krakowie z moją klasą ;3
Oto tu, społeczne karmienie Kevinów ;D
czwartek, 16 maja 2013
5 .
Siedzę na parapecie. Wpatruję się w miejski krajobraz znajdujący się na zewnątrz. Oparłem głowę o grubą szybę. Mój oddech maluje na niej różę. Papieros w dłoni cicho zgasł. Jest późno, 2.46 a ja w obawie o Louis'a nie mogę zasnąć. Za oknem księżyc swoją srebrną poświatą oplata wszystko dookoła. Świeci sam. Dobrze mu tak - teraz jest nas dwóch. Znów próbuję cofnąć czas. Aby było tak jak dawniej. Zero zmartwień, zero smutków, zero kłopotów. Tyle że tak się nie da. Los cały czas musi wykręcać jakieś mroczne kawały. Boję się. Chociaż może tego po mnie nie widać. Ale boję się. Każdy następny dzień przynosi obawę że może być ostatnim (...)
*
Na dole jakaś grupka meneli paliła ognisko. Noc była chłodna, więc nie dziwiłem się, że może im również zimno przesiąkło w kości. Zeskoczyłem z parapetu i na ciemnofioletową bluzę od Jack'a Wills'a założyłem kurtkę, wsuwając na głowę kaptur. Zamknąłem mieszkanie i wyszedłem na zewnątrz. Wsadziwszy ręce do kieszeni, odchrząknąłem i podszedłem do ów osobników.
- W Nowym Jorku noce zawsze są takie lodowate?- spytałem patrząc w blask ognia.
- Widać, że nie tutejszy.- mruknął jeden do drugiego, śmiejąc się ochryple.
- O tej porze roku, zawsze się marznie.- odpowiedział trzeci, trzymający w dłoni butelkę z Jack'iem Danielsem.
- Jestem krewnym tego zamordowanego ambasadora, Molnesa. Wiecie coś może o jego śmierci?- spytałem. Wyrobiłem sobie szósty zmysł - kłamstwo.
- Z rodziny?- skrzywił się. Pokiwałem głową.
- To są wyższe sfery mój panie. Nas, podstawę o to nie pytaj.- mruknął.
- Will, powiedz mu. Skoro to rodzina.- powiedział jeden.
Westchnął i potarł czubek czerwonego nosa.
- W porządku. Ale nikomu ani słowa.- nachylił się w moją stronę. Było od niego czuć alkohol, a niebieskie jak szklane kulki do gry oczy pokryte siateczką żyłek zatrzymały wzrok na mnie.- Nie chcemy przecież skandalu i buntu pomiędzy policją a dziennikarzami.
Pokiwałem głową.
- Nasz kochany ambasador był dziwkarzem, mógłby sobie wyrobić czarną kartę w tutejszych burdelach. Był tak częstym 'zwiedzającym', że chyba nawet w księdze gości co drugie nazwisko to Arthur Molnes.- powiedział i pociągnął z gwinta kolejny łyk alkoholu.
- Jak myślicie, kto mógł go zamordować?- spytałem po chwili niewzruszony.
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jakby myśleli, że już i tak za dużo wiem.
- Jedni twierdzą że popełnił samobójstwo, drudzy że był to napad i go załatwili, a jeszcze inni, że było to wszystko zaplanowane i chcą po raz kolejny uczynić z Nowego Jorku miasto skandalu.
- Czemu mógł popełnić samobójstwo?- spytałem.
- Nie radził sobie z długami, poza tym, jak głoszą słuchy, miał wtyczki na wschodzie z heroiną.
Wisiał im kasę, dlatego postanowili go kropnąć - pomyślałem.
- Po co były mu dragi? Przecież był człowiekiem rozumnym i myślącym, prawda?- spytałem.
Will prychnął.- Ubzdurał sobie że jego siostra została pobita i zgwałcona, a sam był dziecięcym pedofilem.
- Skąd ta pewność?- przyjrzałem mu się kątem oka.
Wręczył mi jakąś fotografię. Zbliżyłem ją do blasku ognia. Nie wierzyłem własnym oczom. Na tle samochodowych reflektorów stało gołe dziecko a przed nim jakaś postać. Przełknąłem głośno ślinę.
- Teraz wierzysz?- spytał.
Pokiwałem głową.
- A teraz spieprzaj.- powiedział po chwili.- I nikomu ani słowa. Bo inaczej - przejechał znacząco palcem po owłosionej szyi.
Przytaknąłem.
- Jeśli się nie mylę, Wonar będzie za dziesięć minut oglądał mecz.- mruknął do swoich towarzyszy, patrząc na zegarek.
- Chłopaki, rozgośćcie się.- zaśmiał się, siadając na betonowym krawężniku i wbijając wzrok w okno jednego z sąsiadów.
Wbiegłem na górę i czym prędzej otworzyłem drzwi, wchodząc do środka. Ściągnąwszy kurtkę, wziąłem z lodówki piwo i wyszedłem na balkon. Zapaliłem papierosa i oparłem się łokciami o balustradę, patrząc na z pozoru ciche i tajemnicze osiedle. Aż czuło się w kościach, że ów dzielnica nie jest słodka i przyjemna. Że jej przeszłość jest o wiele ciemniejsza niż moja. Tyle że po co ktoś knułby spisek, który i tak rozgryzie policja? Chyba że kolejnym skandalem chcą zatuszować nieodkryte morderstwa bądź zbrodnie.
(...)
*
Na dole jakaś grupka meneli paliła ognisko. Noc była chłodna, więc nie dziwiłem się, że może im również zimno przesiąkło w kości. Zeskoczyłem z parapetu i na ciemnofioletową bluzę od Jack'a Wills'a założyłem kurtkę, wsuwając na głowę kaptur. Zamknąłem mieszkanie i wyszedłem na zewnątrz. Wsadziwszy ręce do kieszeni, odchrząknąłem i podszedłem do ów osobników.
- W Nowym Jorku noce zawsze są takie lodowate?- spytałem patrząc w blask ognia.
- Widać, że nie tutejszy.- mruknął jeden do drugiego, śmiejąc się ochryple.
- O tej porze roku, zawsze się marznie.- odpowiedział trzeci, trzymający w dłoni butelkę z Jack'iem Danielsem.
- Jestem krewnym tego zamordowanego ambasadora, Molnesa. Wiecie coś może o jego śmierci?- spytałem. Wyrobiłem sobie szósty zmysł - kłamstwo.
- Z rodziny?- skrzywił się. Pokiwałem głową.
- To są wyższe sfery mój panie. Nas, podstawę o to nie pytaj.- mruknął.
- Will, powiedz mu. Skoro to rodzina.- powiedział jeden.
Westchnął i potarł czubek czerwonego nosa.
- W porządku. Ale nikomu ani słowa.- nachylił się w moją stronę. Było od niego czuć alkohol, a niebieskie jak szklane kulki do gry oczy pokryte siateczką żyłek zatrzymały wzrok na mnie.- Nie chcemy przecież skandalu i buntu pomiędzy policją a dziennikarzami.
Pokiwałem głową.
- Nasz kochany ambasador był dziwkarzem, mógłby sobie wyrobić czarną kartę w tutejszych burdelach. Był tak częstym 'zwiedzającym', że chyba nawet w księdze gości co drugie nazwisko to Arthur Molnes.- powiedział i pociągnął z gwinta kolejny łyk alkoholu.
- Jak myślicie, kto mógł go zamordować?- spytałem po chwili niewzruszony.
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jakby myśleli, że już i tak za dużo wiem.
- Jedni twierdzą że popełnił samobójstwo, drudzy że był to napad i go załatwili, a jeszcze inni, że było to wszystko zaplanowane i chcą po raz kolejny uczynić z Nowego Jorku miasto skandalu.
- Czemu mógł popełnić samobójstwo?- spytałem.
- Nie radził sobie z długami, poza tym, jak głoszą słuchy, miał wtyczki na wschodzie z heroiną.
Wisiał im kasę, dlatego postanowili go kropnąć - pomyślałem.
- Po co były mu dragi? Przecież był człowiekiem rozumnym i myślącym, prawda?- spytałem.
Will prychnął.- Ubzdurał sobie że jego siostra została pobita i zgwałcona, a sam był dziecięcym pedofilem.
- Skąd ta pewność?- przyjrzałem mu się kątem oka.
Wręczył mi jakąś fotografię. Zbliżyłem ją do blasku ognia. Nie wierzyłem własnym oczom. Na tle samochodowych reflektorów stało gołe dziecko a przed nim jakaś postać. Przełknąłem głośno ślinę.
- Teraz wierzysz?- spytał.
Pokiwałem głową.
- A teraz spieprzaj.- powiedział po chwili.- I nikomu ani słowa. Bo inaczej - przejechał znacząco palcem po owłosionej szyi.
Przytaknąłem.
- Jeśli się nie mylę, Wonar będzie za dziesięć minut oglądał mecz.- mruknął do swoich towarzyszy, patrząc na zegarek.
- Chłopaki, rozgośćcie się.- zaśmiał się, siadając na betonowym krawężniku i wbijając wzrok w okno jednego z sąsiadów.
Wbiegłem na górę i czym prędzej otworzyłem drzwi, wchodząc do środka. Ściągnąwszy kurtkę, wziąłem z lodówki piwo i wyszedłem na balkon. Zapaliłem papierosa i oparłem się łokciami o balustradę, patrząc na z pozoru ciche i tajemnicze osiedle. Aż czuło się w kościach, że ów dzielnica nie jest słodka i przyjemna. Że jej przeszłość jest o wiele ciemniejsza niż moja. Tyle że po co ktoś knułby spisek, który i tak rozgryzie policja? Chyba że kolejnym skandalem chcą zatuszować nieodkryte morderstwa bądź zbrodnie.
(...)
wtorek, 14 maja 2013
4 .
Nachalne piszczenie budzika doprowadziłoby do szału nawet najspokojniejszego człowieka.
Zrzuciłem go z szafki i kląc pod nosem naciągnąłem kołdrę na głowę, zwijając się w kłębek w celu ponownego uśnięcia.
Tym razem dostarczona wiadomość wyrwała mnie z granicy pomiędzy snem a jawą.
Chwyciłem telefon w rękę i zerknąłem na wyświetlacz.
" Louis "
" Masz przejebane. Luke był wczoraj w biurze i groził że znajdzie cię i zabije. Wie że jesteś w Nowym Yorku i zrobi wszystko aby cię dopaść i pomścić swego brata. Masz tydzień na rozwiązanie tej sprawy. Jakoś go zatrzymam. Jak skończysz swoją robotę, wracaj jak najszybciej. W tedy on będzie mógł wsiąść w samolot i szukać cię jak igły w stogu siana. W tedy będziemy wiedzieć, że jesteś bezpieczny.
A tak w ogóle, dzieńdoberek ;) "
Zaniepokoiło mnie jego postanowienie. Cropp i jego banda są groźną mafią i mało kto przechodzi przez ich ręce żywy. Oparłem się na łokciu i rozejrzałem się po pokoju. Jasne promienie wstającego słońca wpadały do sypialni. Usiadłem na łóżku. Miałem dużego siniaka na prawym przedramieniu, czyli wytłumaczeniem było fachowe podawanie przez Louis'a zastrzyków. Wstałem i powłóczyłem nogami w kierunku łazienki. Po zrobieniu zimnego, szybkiego prysznica, wysuszyłem się i ubrałem, zarzucając na ramię torbę i zamykając drzwi do mieszkania na klucz. Na szczęście Westeen było dwie ulice od ów kamienicy, więc nawet nie musiałem najmować taksówki. Znalazłem odpowiedni numer budynku i wszedłem do środka. Winda, wnioskując z przylepionej na niej kartce, była popsuta, więc pobiegłem schodami na odpowiednie piętro.
Stając przed odpowiednimi drzwiami, wziąłem głęboki oddech i zapukałem kilka razy. Nie wyczekując na 'proszę', nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.
Za biurkiem siedział mężczyzna, którego już mniej więcej udało mi się zapoznać wczoraj. Podniósł wzrok znad komputera i odstawił kubek, prawdopodobnie z fusami, na miejsce.
- Zaspałeś Styles. Pierwszy dzień w pracy a ty już podpadłeś.- zaśmiał się oschle.
- Korki.- mruknąłem spoglądając w okno.
- Szedłeś pieszo, nie taksówką.
Skąd wiedział ?! Medium, czy co?
Mruknąłem coś pod nosem, siadając na wskazanym przez niego miejscu.
- Nie ma dużo spraw do omawiania. Będziesz pracował z najlepszym komisarzem z wydziału zabójstw.
Po chwili rozległo się pukanie.
- Proszę!- krzyknął Hole.
W drzwiach ukazała się głowa jakiejś dziewczyny.
- Alice, wejdź.- przedstawię ci twojego wspólnika.
- Wspólnika? Myślałam że będę rozwiązywać tą sprawę na własną rękę.- powiedziała zniesmaczona.
Do głowy dołączyło ciało. Musiałem dwa razy mrugnąć, bo myślałem że śnię. Dziewczyna nosząca imię Alice, była może o głowę ode mnie niższa, szczupła, ale nie wychudzona z brązowymi włosami do ramion. Miała duże, zielone oczy i malinowe usta. Była ubrana w ciemne rurki, tenisówki, t - shirt moro oraz granatową bluzę. Była gdzieś w moim wieku, 22 - 23 lata.
Zbliżyła się do biurka i wbiła wzrok w okno, jakby z nadzieją że wywierci w nim dziurę.
- Alice Walter , komisarz z wydziału zabójstw.- przedstawił komendant.
- Nie wygląda.- rzuciłem przyglądając się jej z fascynacją. Wydawała się być za delikatna, jak na tą robotę.
Spojrzała na mnie i zmroziła mnie wzrokiem.
- A ty, laleczko, ani w połowie nie przypominasz mi tego 'cholernie' dobrego śledczego z Anglii.
- Pozory mylą.- przechyliłem głowę, odchylając się na krześle.
- Zostawiam was samych.- wciął się Hole.- Alice, wyjaśnij mu wszystko a potem odwieź go do domu. Niech wytrzeźwieje.
- Czemu przydzieliłeś mi akurat jego?
- Bo tylko on potrafi za niewielką cenę rozwiązać problem.
- Mogę działać na własną rękę.
- Nie poradzisz sobie.
- Nie traktuj mnie jak dziecka. Dorosłam już, Hole.
- Nie stwarzaj problemów.
- To ty ich nie twórz.- powiedziała i wyszła, trzaskając drzwiami.
- Nie martw się.- zwrócił się do mnie. -Daj jej czas. Musi się oswoić, że ta akcja nie będzie jej samodzielną.
- Przydam się na coś tego dnia?- powiedziałem znudzony.
- Chcę cię tylko uprzedzić jaka jest Alice. Ma swoje zasady i się ich trzyma. Jej charakter jest dość specyficzny. Jest zamknięta w sobie i mało kogo do siebie dopuszcza.
- Z tego co widziałem, na ciebie się otworzyła.- wywnioskowałem.
- To córka siostry mojego ojca. Rozumiesz.
- Po części.- mruknąłem.
- Przyzwyczaisz się do niej. Ona może też cię polubi. Z czasem.
- Wątpię. Prędzej wrócę z powrotem do Londynu.
- Nie załamuj się Styles. Będzie dobrze.- poklepał mnie po ramieniu.- A teraz wracaj do domu. Jutro pojedziesz z Alice do domu rodziny ofiary.
- Okej. Narazie.- odpowiedziałem otwierając drzwi.
* Oczami Alice *
I znowu ten stary idiota mnie wrobił. Powiedział, że będę mogła zająć się morderstwem Molnesa osobiście i solo. Nic nie wspominał o żadnym śledczym z Londynu. Tym bardziej, co taka laleczka może zaradzić? Prędzej załamać się, że nikt nie zwraca na niego uwagi. Jest żałosny. Po samej jego mordzie można wywnioskować że jest z niego zły materiał na kogoś do tej roboty.
* Oczami Harry'ego *
Gdy wychodziłem z biura, na zegarze dochodziła 9.
Nie miałem niczego do roboty, więc poszedłem zrobić zakupy.
Skończyło się na kupieniu czterech pizz, opakowania frytek oraz zgrzewki piwa i butelki coli.
Wróciłem do domu i podgrzałem jedzenie w piekarniku, chwytając w rękę piwo i zmierzając w kierunku salonu. Włączyłem telewizor. Położyłem się na kanapie i zacząłem oglądać jakąś kretyńską komedię. Leżałem tak może do 12. Nudziło mi się niemiłosiernie. Nagle zadzwonił mój telefon. Był to numer zastrzeżony. Namyśliłem się chwilę, po czym odebrałem.
- Halo?
- Styles, wiem gdzie jesteś. Znam twoje słabe punkty, i wiem że bardzo byłoby ci przykro, gdybyś nie mógł zobaczyć już swojego przyjaciela Louis'a.
- Luke...- wycedziłem przez zaciśnięte zęby.- Jestem w Nowym Yorku. Green Place 48 a. Możesz mnie odwiedzić, ale nie ręczę za twoich towarzyszy.
- Martw się lepiej o siebie i Louis'a. Tak się składa, że akurat jesteśmy u niego w gościach.
Usłyszałem przeraźliwy krzyk Tomlinsona.
- Harry, zrób swoje i uciekaj. Zaszyj się gdzieś ale n....
- Zamknij się chuju!- warknął ktoś po drugiej stronie.
- Nie róbcie mu krzywdy.- powiedziałem zaciskając dłoń w pięść.- Luke, bądź mężczyzną i dorwij mnie. Zostaw go i wszystkich którzy nie zawinili w spokoju.
- Oj, od kiedy to nasz Harold zaczął się tak interesować innymi a nie tylko czubkiem własnego nosa?
- Cropp, daj sobie spokój. Daj spokój innym. Dorwij mnie i zabij. Skończ to przedstawienie.- nacisnąłem czerwoną słuchawkę.
Rzuciłem telefon na kanapę i wstałem, drapiąc nerwowo tył głowy.
A jak coś mu się stało? Jak ta gadzina nie żartowała i już po nim? Tylko czemu uwzięli się na tych którzy nic nie zrobili, a mnie omijają szerokim łukiem?
Po chwili otrzymałem wiadomość.
" Krew się leje a zegar tyka. Godzina dobiega końca. Żyły wycisnęły ostatnie krople czerwonego płynu życia. Styles, spiesz się kochać ludzi. Tak szybko odchodzą (...) "
Zrzuciłem go z szafki i kląc pod nosem naciągnąłem kołdrę na głowę, zwijając się w kłębek w celu ponownego uśnięcia.
Tym razem dostarczona wiadomość wyrwała mnie z granicy pomiędzy snem a jawą.
Chwyciłem telefon w rękę i zerknąłem na wyświetlacz.
" Louis "
" Masz przejebane. Luke był wczoraj w biurze i groził że znajdzie cię i zabije. Wie że jesteś w Nowym Yorku i zrobi wszystko aby cię dopaść i pomścić swego brata. Masz tydzień na rozwiązanie tej sprawy. Jakoś go zatrzymam. Jak skończysz swoją robotę, wracaj jak najszybciej. W tedy on będzie mógł wsiąść w samolot i szukać cię jak igły w stogu siana. W tedy będziemy wiedzieć, że jesteś bezpieczny.
A tak w ogóle, dzieńdoberek ;) "
Zaniepokoiło mnie jego postanowienie. Cropp i jego banda są groźną mafią i mało kto przechodzi przez ich ręce żywy. Oparłem się na łokciu i rozejrzałem się po pokoju. Jasne promienie wstającego słońca wpadały do sypialni. Usiadłem na łóżku. Miałem dużego siniaka na prawym przedramieniu, czyli wytłumaczeniem było fachowe podawanie przez Louis'a zastrzyków. Wstałem i powłóczyłem nogami w kierunku łazienki. Po zrobieniu zimnego, szybkiego prysznica, wysuszyłem się i ubrałem, zarzucając na ramię torbę i zamykając drzwi do mieszkania na klucz. Na szczęście Westeen było dwie ulice od ów kamienicy, więc nawet nie musiałem najmować taksówki. Znalazłem odpowiedni numer budynku i wszedłem do środka. Winda, wnioskując z przylepionej na niej kartce, była popsuta, więc pobiegłem schodami na odpowiednie piętro.
Stając przed odpowiednimi drzwiami, wziąłem głęboki oddech i zapukałem kilka razy. Nie wyczekując na 'proszę', nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.
Za biurkiem siedział mężczyzna, którego już mniej więcej udało mi się zapoznać wczoraj. Podniósł wzrok znad komputera i odstawił kubek, prawdopodobnie z fusami, na miejsce.
- Zaspałeś Styles. Pierwszy dzień w pracy a ty już podpadłeś.- zaśmiał się oschle.
- Korki.- mruknąłem spoglądając w okno.
- Szedłeś pieszo, nie taksówką.
Skąd wiedział ?! Medium, czy co?
Mruknąłem coś pod nosem, siadając na wskazanym przez niego miejscu.
- Nie ma dużo spraw do omawiania. Będziesz pracował z najlepszym komisarzem z wydziału zabójstw.
Po chwili rozległo się pukanie.
- Proszę!- krzyknął Hole.
W drzwiach ukazała się głowa jakiejś dziewczyny.
- Alice, wejdź.- przedstawię ci twojego wspólnika.
- Wspólnika? Myślałam że będę rozwiązywać tą sprawę na własną rękę.- powiedziała zniesmaczona.
Do głowy dołączyło ciało. Musiałem dwa razy mrugnąć, bo myślałem że śnię. Dziewczyna nosząca imię Alice, była może o głowę ode mnie niższa, szczupła, ale nie wychudzona z brązowymi włosami do ramion. Miała duże, zielone oczy i malinowe usta. Była ubrana w ciemne rurki, tenisówki, t - shirt moro oraz granatową bluzę. Była gdzieś w moim wieku, 22 - 23 lata.
Zbliżyła się do biurka i wbiła wzrok w okno, jakby z nadzieją że wywierci w nim dziurę.
- Alice Walter , komisarz z wydziału zabójstw.- przedstawił komendant.
- Nie wygląda.- rzuciłem przyglądając się jej z fascynacją. Wydawała się być za delikatna, jak na tą robotę.
Spojrzała na mnie i zmroziła mnie wzrokiem.
- A ty, laleczko, ani w połowie nie przypominasz mi tego 'cholernie' dobrego śledczego z Anglii.
- Pozory mylą.- przechyliłem głowę, odchylając się na krześle.
- Zostawiam was samych.- wciął się Hole.- Alice, wyjaśnij mu wszystko a potem odwieź go do domu. Niech wytrzeźwieje.
- Czemu przydzieliłeś mi akurat jego?
- Bo tylko on potrafi za niewielką cenę rozwiązać problem.
- Mogę działać na własną rękę.
- Nie poradzisz sobie.
- Nie traktuj mnie jak dziecka. Dorosłam już, Hole.
- Nie stwarzaj problemów.
- To ty ich nie twórz.- powiedziała i wyszła, trzaskając drzwiami.
- Nie martw się.- zwrócił się do mnie. -Daj jej czas. Musi się oswoić, że ta akcja nie będzie jej samodzielną.
- Przydam się na coś tego dnia?- powiedziałem znudzony.
- Chcę cię tylko uprzedzić jaka jest Alice. Ma swoje zasady i się ich trzyma. Jej charakter jest dość specyficzny. Jest zamknięta w sobie i mało kogo do siebie dopuszcza.
- Z tego co widziałem, na ciebie się otworzyła.- wywnioskowałem.
- To córka siostry mojego ojca. Rozumiesz.
- Po części.- mruknąłem.
- Przyzwyczaisz się do niej. Ona może też cię polubi. Z czasem.
- Wątpię. Prędzej wrócę z powrotem do Londynu.
- Nie załamuj się Styles. Będzie dobrze.- poklepał mnie po ramieniu.- A teraz wracaj do domu. Jutro pojedziesz z Alice do domu rodziny ofiary.
- Okej. Narazie.- odpowiedziałem otwierając drzwi.
* Oczami Alice *
I znowu ten stary idiota mnie wrobił. Powiedział, że będę mogła zająć się morderstwem Molnesa osobiście i solo. Nic nie wspominał o żadnym śledczym z Londynu. Tym bardziej, co taka laleczka może zaradzić? Prędzej załamać się, że nikt nie zwraca na niego uwagi. Jest żałosny. Po samej jego mordzie można wywnioskować że jest z niego zły materiał na kogoś do tej roboty.
* Oczami Harry'ego *
Gdy wychodziłem z biura, na zegarze dochodziła 9.
Nie miałem niczego do roboty, więc poszedłem zrobić zakupy.
Skończyło się na kupieniu czterech pizz, opakowania frytek oraz zgrzewki piwa i butelki coli.
Wróciłem do domu i podgrzałem jedzenie w piekarniku, chwytając w rękę piwo i zmierzając w kierunku salonu. Włączyłem telewizor. Położyłem się na kanapie i zacząłem oglądać jakąś kretyńską komedię. Leżałem tak może do 12. Nudziło mi się niemiłosiernie. Nagle zadzwonił mój telefon. Był to numer zastrzeżony. Namyśliłem się chwilę, po czym odebrałem.
- Halo?
- Styles, wiem gdzie jesteś. Znam twoje słabe punkty, i wiem że bardzo byłoby ci przykro, gdybyś nie mógł zobaczyć już swojego przyjaciela Louis'a.
- Luke...- wycedziłem przez zaciśnięte zęby.- Jestem w Nowym Yorku. Green Place 48 a. Możesz mnie odwiedzić, ale nie ręczę za twoich towarzyszy.
- Martw się lepiej o siebie i Louis'a. Tak się składa, że akurat jesteśmy u niego w gościach.
Usłyszałem przeraźliwy krzyk Tomlinsona.
- Harry, zrób swoje i uciekaj. Zaszyj się gdzieś ale n....
- Zamknij się chuju!- warknął ktoś po drugiej stronie.
- Nie róbcie mu krzywdy.- powiedziałem zaciskając dłoń w pięść.- Luke, bądź mężczyzną i dorwij mnie. Zostaw go i wszystkich którzy nie zawinili w spokoju.
- Oj, od kiedy to nasz Harold zaczął się tak interesować innymi a nie tylko czubkiem własnego nosa?
- Cropp, daj sobie spokój. Daj spokój innym. Dorwij mnie i zabij. Skończ to przedstawienie.- nacisnąłem czerwoną słuchawkę.
Rzuciłem telefon na kanapę i wstałem, drapiąc nerwowo tył głowy.
A jak coś mu się stało? Jak ta gadzina nie żartowała i już po nim? Tylko czemu uwzięli się na tych którzy nic nie zrobili, a mnie omijają szerokim łukiem?
Po chwili otrzymałem wiadomość.
" Krew się leje a zegar tyka. Godzina dobiega końca. Żyły wycisnęły ostatnie krople czerwonego płynu życia. Styles, spiesz się kochać ludzi. Tak szybko odchodzą (...) "
3 .
- Prosimy o zapięcie pasów bezpieczeństwa. Za chwilkę będziemy podchodzić do lądowania na lotnisku JFK w Nowym York'u. - słyszę jak przez mgłę. Po chwili jednak rozumiem znaczenie poszczególnych słów i wykonuję polecenie, co chwila ziewając. Podczas lotu nie potrafiłem zmrużyć oka. Cały czas myślałem o Luke'u i o tym czy jednak szuka odpowiedniego momentu aby mnie załatwić, czy jednak został w Londynie i ma mnie daleko w tyle.
Szczerze, to już zacząłem żałować że Crumley wkopał mnie w to gówno. I tak pewnie nie nagrodzi mojej roboty, tak jak chciałem.
Wyszedłem na chłodne, nocne powietrze i poczułem czyiś wzrok na sobie. Przed moimi oczami stał jakiś mężczyzna z krótko przystrzyżonymi blond włosami i chudą twarzą oprószoną siwizną. Był ubrany w bosmankę i wydawało się że na kogoś czeka. Miałem wrażenie, że na mnie.
- Harry Styles?- spytał grubym głosem. Pokiwałem głową.
- Sierżant Hole.- uścisnął mi dłoń.- Crumley wspominał, że będę czekał?
- Mówił coś.- mruknąłem, wsiadając razem z nim, za jego poleceniem do granatowego vana.
Zatrzymaliśmy się koło jakiejś starej kamienicy.
- Twoje lokum.- powiedział wręczając mi klucze.- Mieszkanie numer 28. Jutro o 6 masz się stawić w biurze na Wersteen. Zajmiesz...
- Się zamordowaniem Arthura Molnesa.- mruknąłem wysiadając z auta.- W porządku. Znam tą śpiewkę.
Wszedłem do środka. W prawdzie nie był to Manhattan, ale warunki do życia były przyzwoite. Stanąłem na wyznaczonej przez Hole'go klatce i wsadziłem klucz do zamka. Przekręciłem go i wszedłem do środka. Normalne mieszkanie. Nawet przytulnie urządzone. Przedsionek, kuchnia, salon, sypialnia, łazienka. Nie było na nic narzekać. Postawiłem walizkę w przedsionku i bez zbędnych formalności poszedłem do sypialni. Położyłem się na łóżku i spojrzałem w okno. W oddali migały przeróżne neonowe reklamy i latarnie. Po domu roznosił się dziwny zapach spalonego plastiku. Ponownie wstałem z łóżka i leniwie otworzyłem okno balkonowe. Wszedłem na krużganek i wyciągnąłem z kieszeni papierosy. Zapaliłem jednego i zaciągnąłem się dymem. Chwyciłem w rękę telefon i przytrzymując w ustach papierosa zacząłem szukać odpowiedniego kontaktu. Znalazłem numer Louis'a.
Uśmiechnąłem się pod nosem i nie wyczekując na odpowiedź, ponownie wróciłem na łóżko.
" Będzie dobrze Styles. Nie panikuj." - powtarzałem sobie w duchu.
Tak Styles. Będzie dobrze. Wierz w to (...)
Szczerze, to już zacząłem żałować że Crumley wkopał mnie w to gówno. I tak pewnie nie nagrodzi mojej roboty, tak jak chciałem.
Wyszedłem na chłodne, nocne powietrze i poczułem czyiś wzrok na sobie. Przed moimi oczami stał jakiś mężczyzna z krótko przystrzyżonymi blond włosami i chudą twarzą oprószoną siwizną. Był ubrany w bosmankę i wydawało się że na kogoś czeka. Miałem wrażenie, że na mnie.
- Harry Styles?- spytał grubym głosem. Pokiwałem głową.
- Sierżant Hole.- uścisnął mi dłoń.- Crumley wspominał, że będę czekał?
- Mówił coś.- mruknąłem, wsiadając razem z nim, za jego poleceniem do granatowego vana.
Zatrzymaliśmy się koło jakiejś starej kamienicy.
- Twoje lokum.- powiedział wręczając mi klucze.- Mieszkanie numer 28. Jutro o 6 masz się stawić w biurze na Wersteen. Zajmiesz...
- Się zamordowaniem Arthura Molnesa.- mruknąłem wysiadając z auta.- W porządku. Znam tą śpiewkę.
Wszedłem do środka. W prawdzie nie był to Manhattan, ale warunki do życia były przyzwoite. Stanąłem na wyznaczonej przez Hole'go klatce i wsadziłem klucz do zamka. Przekręciłem go i wszedłem do środka. Normalne mieszkanie. Nawet przytulnie urządzone. Przedsionek, kuchnia, salon, sypialnia, łazienka. Nie było na nic narzekać. Postawiłem walizkę w przedsionku i bez zbędnych formalności poszedłem do sypialni. Położyłem się na łóżku i spojrzałem w okno. W oddali migały przeróżne neonowe reklamy i latarnie. Po domu roznosił się dziwny zapach spalonego plastiku. Ponownie wstałem z łóżka i leniwie otworzyłem okno balkonowe. Wszedłem na krużganek i wyciągnąłem z kieszeni papierosy. Zapaliłem jednego i zaciągnąłem się dymem. Chwyciłem w rękę telefon i przytrzymując w ustach papierosa zacząłem szukać odpowiedniego kontaktu. Znalazłem numer Louis'a.
“ Faza pierwsza zakończona. Obiekt znajduje się w jakiejś starej kamienicy przesiąkniętej zapachem spalonego plastiku. Faza druga. Przetransportowanie się na Wersteen. Przeżycie, schlanie się i powrót do domu.”
Uśmiechnąłem się pod nosem i nie wyczekując na odpowiedź, ponownie wróciłem na łóżko.
" Będzie dobrze Styles. Nie panikuj." - powtarzałem sobie w duchu.
Tak Styles. Będzie dobrze. Wierz w to (...)
2 .
- Styles.- burknąłem do słodkiej brunetki stojącej za ladą.- Harry Styles.- poprawiłem się i wręczyłem jej bilet, zdając sobie sprawę co się dzieje i gdzie jestem, gdy skakała brązowymi oczyma po ekranie monitora. Byłem zdenerwowany i zmęczony, chciało mi się spać i byłem jeszcze nieźle nakacowany. Louis dał mi 'fachowo' podane trzy zastrzyki z witaminą B12 co spowodowało że jeszcze bardziej mnie otumanił. Nie wiem skąd je wziął. Może nawet były po terminie. Kazał mi usiąść na stole i bez żadnych ostrzeżeń wbił mi w rękę strzykawkę.
- Nowy York panie Styles.- podsumowała zwykłym stwierdzeniem, wręczając mi paszport i kwitki.- Pański samolot odlatuje za osiem minut. Uśmiechnąłem się wdzięcznie i zmierzyłem w kierunku hali odlotów, wcześniej oddając walizkę za którą musiałem trochę dopłacić. Louis chciał mi wcisnąć AK 47 ale stanowczo odmówiłem. Tak, jakiś schlany psychopata z Londynu napastuje nieletnich z karabinem. Bardzo świetlana wizja.
Poprawiłem pistolet schowany za kurtką i wszedłem na pokład samolotu. Do dyspozycji miałem cztery strzykawki, od Louis'a, pistolet, kilka naboi i trochę ciuchów oraz środków do higieny. Byłem zdany na siebie. Tylko i wyłącznie. Była obawa że prędzej czy później Luke razem ze swoją bandą mnie znajdą i załatwią dług istniejący między mną a nimi. Skubaniec cały czas mści się i depcze mi po piętach, za to że zabiłem jego brata. Chcieli zgwałcić jedną z prostytutek na jakiejś stacji benzynowej. Z jednej strony ludzki los był mi obojętny, ale było mi szkoda tej dziewczyny.
Nie umiałem współczuć, byłem zimny, zamknięty w sobie. Jedni twierdzili że to bycie śledczym tak bardzo mnie zmieniło. Inni że to przez to że moi bliscy się ode mnie odwrócili. Nie wiem czyja teoria jest słuszna. Chciałbym chociaż po części zrozumieć siebie. Tylko po części.
Czy trudny charakter, burza loków i kilka blizn są wszystkim...? Czy może coś jeszcze mną kieruje, tylko ja już się uodporniłem?
- Nowy York panie Styles.- podsumowała zwykłym stwierdzeniem, wręczając mi paszport i kwitki.- Pański samolot odlatuje za osiem minut. Uśmiechnąłem się wdzięcznie i zmierzyłem w kierunku hali odlotów, wcześniej oddając walizkę za którą musiałem trochę dopłacić. Louis chciał mi wcisnąć AK 47 ale stanowczo odmówiłem. Tak, jakiś schlany psychopata z Londynu napastuje nieletnich z karabinem. Bardzo świetlana wizja.
Poprawiłem pistolet schowany za kurtką i wszedłem na pokład samolotu. Do dyspozycji miałem cztery strzykawki, od Louis'a, pistolet, kilka naboi i trochę ciuchów oraz środków do higieny. Byłem zdany na siebie. Tylko i wyłącznie. Była obawa że prędzej czy później Luke razem ze swoją bandą mnie znajdą i załatwią dług istniejący między mną a nimi. Skubaniec cały czas mści się i depcze mi po piętach, za to że zabiłem jego brata. Chcieli zgwałcić jedną z prostytutek na jakiejś stacji benzynowej. Z jednej strony ludzki los był mi obojętny, ale było mi szkoda tej dziewczyny.
Nie umiałem współczuć, byłem zimny, zamknięty w sobie. Jedni twierdzili że to bycie śledczym tak bardzo mnie zmieniło. Inni że to przez to że moi bliscy się ode mnie odwrócili. Nie wiem czyja teoria jest słuszna. Chciałbym chociaż po części zrozumieć siebie. Tylko po części.
Czy trudny charakter, burza loków i kilka blizn są wszystkim...? Czy może coś jeszcze mną kieruje, tylko ja już się uodporniłem?
1 .
- Harry...Harry!- słyszałem nad uchem nerwowe mruczenie Louis'a.- Obudź się, bo znów zaśpisz!
Właśnie w takich momentach żałowałem że Tomlinson miał klucze do mojego mieszkania.
- Louis...ty cholerna paskudo...-mruknąłem i rzuciłem w niego poduszką na oślep, która żałośnie spadła na podłogę kilka centymetrów ode mnie.
- Rusz swój leniwy tyłek i wstawaj do pracy!- poganiał.
- Nie chce mi się.- naciągnąłem kołdrę na głowę.- Powiedz szefowi że źle się czuję.
Nie uśmiechało mi się wleczenie przez zakorkowane ulice do pracy, tym bardziej że musieliśmy przeprowadzić jeszcze sekcję zwłok jakiegoś zamordowanego policjanta. Na szczęście nie od nas.
- Co, mam mu powiedzieć że się schlałeś do upadłego?- powiedział ironicznie.
- Yhy.- mruknąłem.
Usłyszałem jego oddalające się kroki. Odetchnąłem z ulgą że będę mógł spać dalej. Po chwili poczułem na sobie coś mokrego i zimnego. Ten kretyn oblał mnie wodą!
- Louis ty parszywa cholero!- krzyknąłem i zerwałem się z łóżka. Chwyciłem jego nadgarstki i przyparłem go do ściany.
- Zaraz cię zabiję.- mruknąłem kilka centymetrów od jego twarzy.
- To jest gwałt.- zaśmiał się ochryple.- A nie groźba.
- A spierdalaj.- rzuciłem, puszczając go i idąc do łazienki. Po skończonej toalecie i wysuszeniu włosów, przeczesałem je tylko palcami i ubrałem czarne jeansy, jasny t-shirt i jeansową kurtkę w której rękawy były zawiązane na trzy czwarte. Zszedłem na dół. W kuchni spostrzegłem Louis'a siedzącego przy kuchennej wysepce, podsuwającego w moim kierunku kubek z kawą.
- Dzięki.- mruknąłem. Uśmiechnął się krzywo i ponownie spojrzał w gazetę. Bez zbędnych formalności chwyciłem w rękę kluczyki i wyszedłem z domu, wsiadając do auta. Lou razem ze mną, pod pretekstem że jego skoda nie chce odpalić. Zaparkowałem na Departament Reed i wyszedłem z auta. Zaczęło mżyć. W końcu to koniec września.Czym prędzej wszedłem do środka. Wsiadłem do widny, przysłuchując si jakiejś kretyńskiej muzyczce puszczonej w głośnikach. Zatrzymała się na wybranym piętrze i wszedłem do biura.
- Styles.- usłyszałem głos szefa Crumley'a znad dzisiejszej gazety.
- Cześć szefie.- odpowiedziałem opierając się o biurko.- Przepraszam za spóźnienie. Były...-przerwał mi.- korki?
Pokiwałem głową.
- Coś często w nich utykasz.- powiedział.
- Londyn.- odpowiedziałem siadając na obrotowym krześle i przeglądając jakieś papierki dotyczące śmierci policjanta niejakiego James'a Scott'a.
W pracy gniłem do 17. Kawa, rozmowy z żoną i dziećmi ofiary, podpisywanie przeróżnych dokumentów, kawa...
Już miałem opuszczać biuro, w tem gdy zatrzymał mnie Crumley.
- Styles, mam dla ciebie robotę.- zaczął.
Nachyliłem się w jego kierunku.- Super. Nie skorzystam.
- Zajmiesz się morderstwem Arthura Molnesa.- nie dawał za wygraną.
- Przydziel tą sprawę jednookiemu Joe'mu.- zaśmiałem się oschle.
- To nie są żarty Styles.
- Ale rozśmieszyłeś mnie szefie. Nie skorzystam.
- Już dawno powinienem wywalić cię z roboty za pijaństwo i olewanie bycia sierżantem. Ale tego nie zrobiłem.
- Bo jestem za dobry?
- Bo masz nosa do zabójstw.- ściągnął z nosa metalowe okulary.- Najlepszy śledczy w Londynie zaraz po Bo Jeas'ie.
- To zleć tą robotę jemu.- westchnąłem.
- Styles, przynosisz hańbę policji i już nie raz miałem ochotę cię kropnąć. Dlatego proszę, przywróć swój honor.
Milczałem przez chwilę.
- Dobra, będę grzeczny, stanę na starcie, odwalę szybko robotę i będę miał was z głowy, pod warunkiem że dasz mi dostęp do do baz danych.
- Jakich baz danych?- chciał udać, że nie wie o co mi chodzi.
- Już wiesz jakich.- uśmiechnąłem się cwaniacko.
- Styles, nie przeciągaj struny.
Zaciąłem wargi spoglądając w okno.
- Molnes został znaleziony nieżywy w jednym z tamtejszych burdeli z nożem wbitym w plecy.
- A może coś więcej?- powiedziałem wnerwiony, że znowu ja muszę się wszystkim zająć i wykonywać brudną robotę.
- Polecisz w środę do Nowego Jorku. Na lotnisku będzie na ciebie czekać sierżant Hole. On powie ci co masz robić.- wręczył mi papierek.- Tu masz bilet. Myślę że mnie nie zawiedziesz.- powiedział na odchodnym.
- Też tak myślę.- mruknąłem wychodząc z biura.
Chłód na zewnątrz spowodował że gwałtownie zaczerpnąłem powietrza. Czym prędzej wsiadłem do auta i ruszyłem do domu.
Gdy już stałem na mojej klatce, wsadziłem klucz do zamka i przekręciłem go, wchodząc do środka. Zamknąłem drzwi z hukiem i zrzuciłem z ramienia torbę oraz buty, odwieszając na wieszak kurtkę. Poszedłem do kuchni i otworzyłem lodówkę, wyciągając z niej butelkę piwa oraz pizzę. Wsadziłem ją do mikrofalówki i oparłem się o blat, otwierając metalowy kapsel zębami.
nim się spostrzegłem, siedziałem na kanapie z nogami opartymi o stolik, z gorącą pizzą na talerzu i butelką trunku w ręku. Zacząłem przeglądać na laptopie bazy danych i po raz kolejny wystukiwać kilkunastocyfrowe kody. Z niepowodzeniem, ponieważ pupilek szefa, Roster stwierdził że nie powinni zdradzać mi kodów do tajlandzkich baz danych, ponieważ te są najbardziej tajne a ja mógłbym po pijaku je komuś wygadać.
- Skur.wiel.- pomyślałem zamykając laptop i kładąc się na kanapie.
Wbiłem wzrok w fotografię stojącą na stoliku. Ja, moja młodsza siostra i moi nieżyjący już rodzice.
Nie tęskniłem za nimi. Nauczyłem się, że życie jest brutalne i nie ma co płakać. Trzeba wziąć się w garść i iść dalej. Niezależnie od wszystkiego. Trzeba mieć na to po prostu wyje.bane.
~
Właśnie w takich momentach żałowałem że Tomlinson miał klucze do mojego mieszkania.
- Louis...ty cholerna paskudo...-mruknąłem i rzuciłem w niego poduszką na oślep, która żałośnie spadła na podłogę kilka centymetrów ode mnie.
- Rusz swój leniwy tyłek i wstawaj do pracy!- poganiał.
- Nie chce mi się.- naciągnąłem kołdrę na głowę.- Powiedz szefowi że źle się czuję.
Nie uśmiechało mi się wleczenie przez zakorkowane ulice do pracy, tym bardziej że musieliśmy przeprowadzić jeszcze sekcję zwłok jakiegoś zamordowanego policjanta. Na szczęście nie od nas.
- Co, mam mu powiedzieć że się schlałeś do upadłego?- powiedział ironicznie.
- Yhy.- mruknąłem.
Usłyszałem jego oddalające się kroki. Odetchnąłem z ulgą że będę mógł spać dalej. Po chwili poczułem na sobie coś mokrego i zimnego. Ten kretyn oblał mnie wodą!
- Louis ty parszywa cholero!- krzyknąłem i zerwałem się z łóżka. Chwyciłem jego nadgarstki i przyparłem go do ściany.
- Zaraz cię zabiję.- mruknąłem kilka centymetrów od jego twarzy.
- To jest gwałt.- zaśmiał się ochryple.- A nie groźba.
- A spierdalaj.- rzuciłem, puszczając go i idąc do łazienki. Po skończonej toalecie i wysuszeniu włosów, przeczesałem je tylko palcami i ubrałem czarne jeansy, jasny t-shirt i jeansową kurtkę w której rękawy były zawiązane na trzy czwarte. Zszedłem na dół. W kuchni spostrzegłem Louis'a siedzącego przy kuchennej wysepce, podsuwającego w moim kierunku kubek z kawą.
- Dzięki.- mruknąłem. Uśmiechnął się krzywo i ponownie spojrzał w gazetę. Bez zbędnych formalności chwyciłem w rękę kluczyki i wyszedłem z domu, wsiadając do auta. Lou razem ze mną, pod pretekstem że jego skoda nie chce odpalić. Zaparkowałem na Departament Reed i wyszedłem z auta. Zaczęło mżyć. W końcu to koniec września.Czym prędzej wszedłem do środka. Wsiadłem do widny, przysłuchując si jakiejś kretyńskiej muzyczce puszczonej w głośnikach. Zatrzymała się na wybranym piętrze i wszedłem do biura.
- Styles.- usłyszałem głos szefa Crumley'a znad dzisiejszej gazety.
- Cześć szefie.- odpowiedziałem opierając się o biurko.- Przepraszam za spóźnienie. Były...-przerwał mi.- korki?
Pokiwałem głową.
- Coś często w nich utykasz.- powiedział.
- Londyn.- odpowiedziałem siadając na obrotowym krześle i przeglądając jakieś papierki dotyczące śmierci policjanta niejakiego James'a Scott'a.
W pracy gniłem do 17. Kawa, rozmowy z żoną i dziećmi ofiary, podpisywanie przeróżnych dokumentów, kawa...
Już miałem opuszczać biuro, w tem gdy zatrzymał mnie Crumley.
- Styles, mam dla ciebie robotę.- zaczął.
Nachyliłem się w jego kierunku.- Super. Nie skorzystam.
- Zajmiesz się morderstwem Arthura Molnesa.- nie dawał za wygraną.
- Przydziel tą sprawę jednookiemu Joe'mu.- zaśmiałem się oschle.
- To nie są żarty Styles.
- Ale rozśmieszyłeś mnie szefie. Nie skorzystam.
- Już dawno powinienem wywalić cię z roboty za pijaństwo i olewanie bycia sierżantem. Ale tego nie zrobiłem.
- Bo jestem za dobry?
- Bo masz nosa do zabójstw.- ściągnął z nosa metalowe okulary.- Najlepszy śledczy w Londynie zaraz po Bo Jeas'ie.
- To zleć tą robotę jemu.- westchnąłem.
- Styles, przynosisz hańbę policji i już nie raz miałem ochotę cię kropnąć. Dlatego proszę, przywróć swój honor.
Milczałem przez chwilę.
- Dobra, będę grzeczny, stanę na starcie, odwalę szybko robotę i będę miał was z głowy, pod warunkiem że dasz mi dostęp do do baz danych.
- Jakich baz danych?- chciał udać, że nie wie o co mi chodzi.
- Już wiesz jakich.- uśmiechnąłem się cwaniacko.
- Styles, nie przeciągaj struny.
Zaciąłem wargi spoglądając w okno.
- Molnes został znaleziony nieżywy w jednym z tamtejszych burdeli z nożem wbitym w plecy.
- A może coś więcej?- powiedziałem wnerwiony, że znowu ja muszę się wszystkim zająć i wykonywać brudną robotę.
- Polecisz w środę do Nowego Jorku. Na lotnisku będzie na ciebie czekać sierżant Hole. On powie ci co masz robić.- wręczył mi papierek.- Tu masz bilet. Myślę że mnie nie zawiedziesz.- powiedział na odchodnym.
- Też tak myślę.- mruknąłem wychodząc z biura.
Chłód na zewnątrz spowodował że gwałtownie zaczerpnąłem powietrza. Czym prędzej wsiadłem do auta i ruszyłem do domu.
Gdy już stałem na mojej klatce, wsadziłem klucz do zamka i przekręciłem go, wchodząc do środka. Zamknąłem drzwi z hukiem i zrzuciłem z ramienia torbę oraz buty, odwieszając na wieszak kurtkę. Poszedłem do kuchni i otworzyłem lodówkę, wyciągając z niej butelkę piwa oraz pizzę. Wsadziłem ją do mikrofalówki i oparłem się o blat, otwierając metalowy kapsel zębami.
nim się spostrzegłem, siedziałem na kanapie z nogami opartymi o stolik, z gorącą pizzą na talerzu i butelką trunku w ręku. Zacząłem przeglądać na laptopie bazy danych i po raz kolejny wystukiwać kilkunastocyfrowe kody. Z niepowodzeniem, ponieważ pupilek szefa, Roster stwierdził że nie powinni zdradzać mi kodów do tajlandzkich baz danych, ponieważ te są najbardziej tajne a ja mógłbym po pijaku je komuś wygadać.
- Skur.wiel.- pomyślałem zamykając laptop i kładąc się na kanapie.
Wbiłem wzrok w fotografię stojącą na stoliku. Ja, moja młodsza siostra i moi nieżyjący już rodzice.
Nie tęskniłem za nimi. Nauczyłem się, że życie jest brutalne i nie ma co płakać. Trzeba wziąć się w garść i iść dalej. Niezależnie od wszystkiego. Trzeba mieć na to po prostu wyje.bane.
~
Subskrybuj:
Posty (Atom)