- To tu?- spytałem, wysiadając z auta.
- Adres jest prawidłowy.- odpowiedziała Alice, spoglądając na tabliczkę przymocowaną do płotu.
Staliśmy przed domem niejakiej Hildy Molnes, żony naszego kochanego ambasadora. Byłem bardzo ciekawy, co ona ma nam do powiedzenia.
Nacisnąwszy chyba po raz dziesiąty na dzwonek, w drzwiach ukazała się wysoka postać bladej kobiety.
- Ach, to wy. Proszę, wejdźcie.- powiedziała prawie szeptem.
Wymieniłem porozumiewawcze spojrzenie z moją towarzyszką, i przepuszczając ją w drzwiach, weszliśmy do wnętrza olbrzymiego domu.
- Komendant Hole dzwonił i uprzedził, że złożycie nam wizytę dziś, ponieważ wczoraj spotkały was jakieś nieprzyjemności.- powiedziała, siadając w dużym, skórzanym fotelu.
Na jej słowa, Alice przyciągnęła zabandażowaną rękę bliżej siebie.
- Napiją się państwo czegoś?- spytała twardym akcentem gdzieś z Południowej Kalifornii.
- Nie, dziękuję.- odpowiedzieliśmy prawie jednocześnie, siadając na obszernej kanapie.
Alice wygrzebała z mojej torby notes i długopis, po czym zaczęła notować. Notatki nie były jej potrzebne. Po prostu wzrok żony ambasadora był strasznie ostry i przenikający przez warstwy aż do szpiku.
- Czy przekazano pani, że może już pani zobaczyć męża?- spytałem.
- Owszem.
Wychwyciłem ton złości.
- Dopiero teraz mi na to pozwalają. A przecież byłam jego żoną przez dwadzieścia jeden lat!
Jej piwne oczy gwałtownie pociemniały.
Przełknąłem głośno ślinę.
- Będziemy musieli zadać pani kilka pytań.
- Więc proszę pytać teraz, póki tabletki jeszcze działają.- mruknęła, zakładając zgrabnie nogę na nogę. Czarna sukienka sprawiała, że blada karnacja jeszcze bardziej bladła.
Powiedziała, że jej mąż wyszedł z domu rano, nie wspominając nawet gdzie i o której ma zamiar wrócić. Ale często coś mu niespodziewanie wypadało. Kiedy minęła dziesiąta a jego nadal nie było, próbowała się z nim skontaktować. Nadaremno. Mimo to, wcale się nie zaniepokoiła. Po północy zadzwonił współpracownik jej męża, z wiadomością że znaleziono go martwego w jakimś burdelu.
Opowiadała to wszystko ze stoickim spokojem, nie dramatyzowała. Nawet nie ruszał jej fakt, że jej mąż prowadzał się z prostytutkami.
Alice w przerwie na notowanie nerwowo stukała długopisem w notes.
- Czy pani mąż lubił dzieci?- spytałem.
- O tak, bardzo.- odparła spontanicznie.
Czułem się teraz jak chirurg ze skalpelem. Nie umiałem zrobić pierwszego cięcia. Nie umiałem panować nad tą miękkością, kiedy trzeba opowiadać rodzinom ofiar o rzeczach, o które nie prosiły ani nawet nie pytały. Do mojego cholernego obowiązku należało, aby podjąć kolejny krok i spytać, czy wie, że jej mąż lubił pornografię dziecięcą.
- Mąż tak lubił dzieci, że zastanawialiśmy się nad adopcją dziewczynki.- powiedziała cierpko śmiejąc się przez łzy.
- No to już po wszystkim. - pomyślałem.- Ona o niczym nie wie. W takim razie, teraz spróbuję ją oszczędzić.
Spytałem, jak długo się znali. Odpowiedziała, że poznali się w Boże Narodzenie, gdy przyjechał do rodziny na święta, jako świeżo upieczony absolwent politologii.
Do salonu weszła, jak podejrzewałem, piętnastoletnia córka ambasadora i jego żony. Kruczoczarne włosy zlewały się z czarnym ubiorem, a blada twarz i opuchnięte oczy wskazywały na pustkę i smutek. Skinęła głową i podążyła w kierunku kuchni.
- Charlotte jest z tym bardzo ciężko.- powiedziała smutno.- Porozmawiam z nią i wytłumaczę jej poszczególne sprawy.
- Jakie córka miała relacje z ojcem?- spytałem po chwili.
- Arthur bardzo ją kochał, ponieważ mieliśmy tylko jedne adoptowane dziecko. Chcieliśmy aby była najszczęśliwszą dziewczynką na ziemi.- zniżyła głos do szeptu.- Ona bardzo za nim tęskni.
Przytaknąłem.
Antyczny zegar wiszący na ścianie wskazywał 16.
Alice spojrzała na mnie znacząco i lekko potrząsnęła głową, na znak, że robota została wykonana.
- To już wszystko.- powiedziałem wstając.- Jeszcze raz, w ramach całego oddziału policji składam najszczersze kondolencje.- lekko ucałowałem jej kościstą dłoń.
- Dziękuję.- odpowiedziała i uśmiechnęła się lekko.
Odprowadziła nas do progu domu, po czym obdarowała ciepłym uśmiechem i zniknęła za ciężkimi, pancernymi drzwiami.
- Urocza kobitka.- powiedziała ironicznie Alice, wsiadając do auta.
- Nieźle się dobrali. Nie ma co.- odpowiedziałem.
Gdy wyjechaliśmy na ulicę, jak na złość utknęliśmy w korku. Szczęście było takie, że po obu stronach rozpościerały się bary, knajpki i restauracje.
- Za kawał dobrej roboty należy się nam chyba obiad, nie uważasz?- spytałem, lekko się uśmiechając.
- Zgadzam się.- odpowiedziała.
- W takim razie, zapraszam cię na lunch.- otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz.
- Och, hojny jesteś.- powiedziała i z ironią, trącając mnie w ramię.- Ale ty płacisz.- zaśmiała się.
- Jakby inaczej?- otworzyłem jej drzwi. W środku był słaby ruch, może dlatego że ów bar był dość...tajemniczy. Nie przejmowałem się tym, tylko czym prędzej zamówiłem dwa olbrzymie kebaby w bułce. Byłem bardzo ciekawy, jak moja drobna towarzyszka się z tym upora. Ciszę przerwała prośba rzucona w moim kierunku przez jej osobę.- Opowiedz mi coś o sobie.
Zamurowało mnie do tego poziomu że szeroko rozwarłem oczy i rozchyliłem usta.
- Ee, a co chcesz wiedzieć?- zwilżyłem usta i splotłem nerwowo palce na kolanach. Nie byłoby zbyt fajnie gdyby zaczęła wypytywać mnie o moją przeszłość.
- Nie wiem, najlepiej wszystko.- oparła się łokciem o stolik i popatrzyła mi w oczy. Zamyśliłem się chwilę, po czym zacząłem jej opowiadać.
- Urodziłem się w Holmes Chapel, niedaleko Londynu. Wychowywała mnie mama. Później urodziła jeszcze moją młodszą siostrę, Meredith.
- Wychowywałeś się bez ojca?- spytała cicho.- To smutne.
- Nie sądzę.- odpowiedziałem spoglądając na zewnątrz.- To nawet i lepiej.
- Czemu tak sądzisz?
- Ojciec bił moją mamę.- powiedziałem. Przed moimi oczami pojawiły się obrazy rodzicielki całej w siniakach, smutnej i zapłakanej.- Pamiętam jak zamykała mnie i moją siostrę w sypialni. Kazała mi nucić jej kołysankę. Siedzieliśmy na podłodze, patrzący sobie przerażeni w oczy. Obiecałem sobie, że nigdy nie podniosę ręki na jakąkolwiek osobę płci przeciwnej.
Milczała, dłubiąc widelcem w sosie. Wydała się być zszokowana.
- Moja mama nie umiała dłużej tego ciągnąć. Była zmęczona, straciła uszczerbek psychiki. Postanowiła się rozwieść. Dodatkowo została objęta ochroną.
- Broniłeś jej?- spytała.
- To znaczy?
- Czy uderzyłeś kiedyś ojca w obronie jej osoby?
Przełknąłem głośno ślinę.- Tak.- odpowiedziałem biorąc łyk coli.- Przez to straciły moje zaufanie. Siostra jak i mama zaczęły się mnie bać. Do teraz mam takie odczucie. Że są wobec mnie nieufne.
- Przestań, przecież nie może być tak źle.- powiedziała.
- Złamałem mu nos, kilka żeber i miał zszywany tył głowy. Dalej sądzisz że to pestka? Blizny cały czas szpecą tą jego zasraną mordę- warknąłem.
- To tylko jedna bójka. Zapomną o tym. Zobaczysz.- wzięła gryza bułki z dodatkami.
- To nie była jedyna sprawa rozwiązana przemocą.
Zakrztusiła się ostrym nadzieniem.- Co?
- Ludzie mają do mnie szacunek, bo wiedzą, że gdy mnie wkurzą, skończą w szpitalu.
- A tobie to nie przeszkadza?- spytała.
Pokręciłem głową.
- Agresor z ciebie, Styles.
- Ha, odezwała się.- prychnąłem.
Kopnęła mnie pod stolikiem.
- O mnie już mniej więcej wiesz. Teraz musisz się zrewanżować.
- Nie było takiego układu!- zaśmiała się.
- No patrz, a jednak.- uśmiechnąłem się.
- No dobrze.- podciągnęła się na krześle.- Moja mama pochodzi z Manhattanu a tata z Bordeaux.
- Tak myślałem.- wycelowałem palcem w jej twarz.- Masz francuską urodę.
Popatrzyła na mnie jak na idiotę, ale po chwili się uśmiechnęła.
- I nowojorski tupet.- dokończyłem.
- Straciłam rodziców w wypadku samochodowym, gdy miałam 11 lat. Do osiemnastego roku życia opiekował się mną wujek.- powiedziała smutno.
- Przykro mi.- odpowiedziałem.
Uśmiechnęła się krzywo.- Staram się być silna, ale niekiedy to wszystko mnie przytłacza i nie daję rady.
Tak samo było wtedy, gdy Hole powiedział że będę z tobą pracować. Dowiedziałam się, że podanie do sądu w sprawie spadku mojej babki zostało odrzucone. Dlatego byłam taka zmierzła. Przepraszam.- uśmiechnęła się nieśmiało.
- W porządku.- wzruszyłem ramionami.- Możemy zacząć od początku.
- Z chęcią.- odpowiedziała i wyciągnęła w moim kierunku drobną dłoń.- Alice.
- Harry.- uścisnąłem ją ze śmiechem.
Potem jeszcze dość długo rozmawialiśmy. Na prawdę cieszyłem się, że zaczęliśmy naszą znajomość od nowa. Alice zdawała się być taka...niewinna. Z jednej strony potrafiła zabić, a z drugiej sama mogła skończyć jako czyiś lunch.
Zgodnie z umową zapłaciłem za obiad i wyszliśmy z baru. O 18. staliśmy pod jej domem.
- Jeszcze raz wielkie dzięki. Było super.- pocałowała mnie lekko w policzek. To było nieziemskie uczucie. Jej usta...mimo że czułem je na swojej skórze przez chwilę, mogłem rzec że są ciepłe i miękkie jak dojrzałe brzoskwinie.
- Nie ma za co.- odpowiedziałem lekko zszokowany jej zachowaniem. Pozytywnie. Dopiero co skakała mi do oczu, a tu proszę. Taka niespodzianka.
- Do jutra, dobranoc.
- Cześć.- odpowiedziałem, zostawiając auto na parkingu i wchodząc na moją klatkę. Wsadziłem klucz do zamka i wszedłem do środka. Ściągnąłem buty razem z kurtką i zmierzyłem w kierunku sypialni. Położyłem się na łóżku i nie umiałem zasnąć. Byłem tak podekscytowany. Z tego co udało mi się zaobserwować, Alice najwidoczniej mnie polubiła. I ten pocałunek. Ja pierdzielę, no już chyba lepiej być nie może!
Dochodziła 22.
Po kilku godzinach przekręcania się z boku na bok już miałem zasypiać, w tem gdy dostałem wiadomość. Zerknąłem na wyświetlacz. Numer zastrzeżony. Mimowolnie otworzyłem. Ów litery układające się w zdania rozwścieczyły jak i przeraziły mnie jednocześnie.
" Mam nie tylko ciebie na muszce, Styles. Lepiej pilnuj tej swojej małej suki, bo ona też może raz, dwa zginąć. Dobranoc, słodkich snów. xx (...)"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz