Nachalne piszczenie budzika doprowadziłoby do szału nawet najspokojniejszego człowieka.
Zrzuciłem go z szafki i kląc pod nosem naciągnąłem kołdrę na głowę, zwijając się w kłębek w celu ponownego uśnięcia.
Tym razem dostarczona wiadomość wyrwała mnie z granicy pomiędzy snem a jawą.
Chwyciłem telefon w rękę i zerknąłem na wyświetlacz.
" Louis "
" Masz przejebane. Luke był wczoraj w biurze i groził że znajdzie cię i zabije. Wie że jesteś w Nowym Yorku i zrobi wszystko aby cię dopaść i pomścić swego brata. Masz tydzień na rozwiązanie tej sprawy. Jakoś go zatrzymam. Jak skończysz swoją robotę, wracaj jak najszybciej. W tedy on będzie mógł wsiąść w samolot i szukać cię jak igły w stogu siana. W tedy będziemy wiedzieć, że jesteś bezpieczny.
A tak w ogóle, dzieńdoberek ;) "
Zaniepokoiło mnie jego postanowienie. Cropp i jego banda są groźną mafią i mało kto przechodzi przez ich ręce żywy. Oparłem się na łokciu i rozejrzałem się po pokoju. Jasne promienie wstającego słońca wpadały do sypialni. Usiadłem na łóżku. Miałem dużego siniaka na prawym przedramieniu, czyli wytłumaczeniem było fachowe podawanie przez Louis'a zastrzyków. Wstałem i powłóczyłem nogami w kierunku łazienki. Po zrobieniu zimnego, szybkiego prysznica, wysuszyłem się i ubrałem, zarzucając na ramię torbę i zamykając drzwi do mieszkania na klucz. Na szczęście Westeen było dwie ulice od ów kamienicy, więc nawet nie musiałem najmować taksówki. Znalazłem odpowiedni numer budynku i wszedłem do środka. Winda, wnioskując z przylepionej na niej kartce, była popsuta, więc pobiegłem schodami na odpowiednie piętro.
Stając przed odpowiednimi drzwiami, wziąłem głęboki oddech i zapukałem kilka razy. Nie wyczekując na 'proszę', nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.
Za biurkiem siedział mężczyzna, którego już mniej więcej udało mi się zapoznać wczoraj. Podniósł wzrok znad komputera i odstawił kubek, prawdopodobnie z fusami, na miejsce.
- Zaspałeś Styles. Pierwszy dzień w pracy a ty już podpadłeś.- zaśmiał się oschle.
- Korki.- mruknąłem spoglądając w okno.
- Szedłeś pieszo, nie taksówką.
Skąd wiedział ?! Medium, czy co?
Mruknąłem coś pod nosem, siadając na wskazanym przez niego miejscu.
- Nie ma dużo spraw do omawiania. Będziesz pracował z najlepszym komisarzem z wydziału zabójstw.
Po chwili rozległo się pukanie.
- Proszę!- krzyknął Hole.
W drzwiach ukazała się głowa jakiejś dziewczyny.
- Alice, wejdź.- przedstawię ci twojego wspólnika.
- Wspólnika? Myślałam że będę rozwiązywać tą sprawę na własną rękę.- powiedziała zniesmaczona.
Do głowy dołączyło ciało. Musiałem dwa razy mrugnąć, bo myślałem że śnię. Dziewczyna nosząca imię Alice, była może o głowę ode mnie niższa, szczupła, ale nie wychudzona z brązowymi włosami do ramion. Miała duże, zielone oczy i malinowe usta. Była ubrana w ciemne rurki, tenisówki, t - shirt moro oraz granatową bluzę. Była gdzieś w moim wieku, 22 - 23 lata.
Zbliżyła się do biurka i wbiła wzrok w okno, jakby z nadzieją że wywierci w nim dziurę.
- Alice Walter , komisarz z wydziału zabójstw.- przedstawił komendant.
- Nie wygląda.- rzuciłem przyglądając się jej z fascynacją. Wydawała się być za delikatna, jak na tą robotę.
Spojrzała na mnie i zmroziła mnie wzrokiem.
- A ty, laleczko, ani w połowie nie przypominasz mi tego 'cholernie' dobrego śledczego z Anglii.
- Pozory mylą.- przechyliłem głowę, odchylając się na krześle.
- Zostawiam was samych.- wciął się Hole.- Alice, wyjaśnij mu wszystko a potem odwieź go do domu. Niech wytrzeźwieje.
- Czemu przydzieliłeś mi akurat jego?
- Bo tylko on potrafi za niewielką cenę rozwiązać problem.
- Mogę działać na własną rękę.
- Nie poradzisz sobie.
- Nie traktuj mnie jak dziecka. Dorosłam już, Hole.
- Nie stwarzaj problemów.
- To ty ich nie twórz.- powiedziała i wyszła, trzaskając drzwiami.
- Nie martw się.- zwrócił się do mnie. -Daj jej czas. Musi się oswoić, że ta akcja nie będzie jej samodzielną.
- Przydam się na coś tego dnia?- powiedziałem znudzony.
- Chcę cię tylko uprzedzić jaka jest Alice. Ma swoje zasady i się ich trzyma. Jej charakter jest dość specyficzny. Jest zamknięta w sobie i mało kogo do siebie dopuszcza.
- Z tego co widziałem, na ciebie się otworzyła.- wywnioskowałem.
- To córka siostry mojego ojca. Rozumiesz.
- Po części.- mruknąłem.
- Przyzwyczaisz się do niej. Ona może też cię polubi. Z czasem.
- Wątpię. Prędzej wrócę z powrotem do Londynu.
- Nie załamuj się Styles. Będzie dobrze.- poklepał mnie po ramieniu.- A teraz wracaj do domu. Jutro pojedziesz z Alice do domu rodziny ofiary.
- Okej. Narazie.- odpowiedziałem otwierając drzwi.
* Oczami Alice *
I znowu ten stary idiota mnie wrobił. Powiedział, że będę mogła zająć się morderstwem Molnesa osobiście i solo. Nic nie wspominał o żadnym śledczym z Londynu. Tym bardziej, co taka laleczka może zaradzić? Prędzej załamać się, że nikt nie zwraca na niego uwagi. Jest żałosny. Po samej jego mordzie można wywnioskować że jest z niego zły materiał na kogoś do tej roboty.
* Oczami Harry'ego *
Gdy wychodziłem z biura, na zegarze dochodziła 9.
Nie miałem niczego do roboty, więc poszedłem zrobić zakupy.
Skończyło się na kupieniu czterech pizz, opakowania frytek oraz zgrzewki piwa i butelki coli.
Wróciłem do domu i podgrzałem jedzenie w piekarniku, chwytając w rękę piwo i zmierzając w kierunku salonu. Włączyłem telewizor. Położyłem się na kanapie i zacząłem oglądać jakąś kretyńską komedię. Leżałem tak może do 12. Nudziło mi się niemiłosiernie. Nagle zadzwonił mój telefon. Był to numer zastrzeżony. Namyśliłem się chwilę, po czym odebrałem.
- Halo?
- Styles, wiem gdzie jesteś. Znam twoje słabe punkty, i wiem że bardzo byłoby ci przykro, gdybyś nie mógł zobaczyć już swojego przyjaciela Louis'a.
- Luke...- wycedziłem przez zaciśnięte zęby.- Jestem w Nowym Yorku. Green Place 48 a. Możesz mnie odwiedzić, ale nie ręczę za twoich towarzyszy.
- Martw się lepiej o siebie i Louis'a. Tak się składa, że akurat jesteśmy u niego w gościach.
Usłyszałem przeraźliwy krzyk Tomlinsona.
- Harry, zrób swoje i uciekaj. Zaszyj się gdzieś ale n....
- Zamknij się chuju!- warknął ktoś po drugiej stronie.
- Nie róbcie mu krzywdy.- powiedziałem zaciskając dłoń w pięść.- Luke, bądź mężczyzną i dorwij mnie. Zostaw go i wszystkich którzy nie zawinili w spokoju.
- Oj, od kiedy to nasz Harold zaczął się tak interesować innymi a nie tylko czubkiem własnego nosa?
- Cropp, daj sobie spokój. Daj spokój innym. Dorwij mnie i zabij. Skończ to przedstawienie.- nacisnąłem czerwoną słuchawkę.
Rzuciłem telefon na kanapę i wstałem, drapiąc nerwowo tył głowy.
A jak coś mu się stało? Jak ta gadzina nie żartowała i już po nim? Tylko czemu uwzięli się na tych którzy nic nie zrobili, a mnie omijają szerokim łukiem?
Po chwili otrzymałem wiadomość.
" Krew się leje a zegar tyka. Godzina dobiega końca. Żyły wycisnęły ostatnie krople czerwonego płynu życia. Styles, spiesz się kochać ludzi. Tak szybko odchodzą (...) "
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz