- Harry...Harry!- słyszałem nad uchem nerwowe mruczenie Louis'a.- Obudź się, bo znów zaśpisz!
Właśnie w takich momentach żałowałem że Tomlinson miał klucze do mojego mieszkania.
- Louis...ty cholerna paskudo...-mruknąłem i rzuciłem w niego poduszką na oślep, która żałośnie spadła na podłogę kilka centymetrów ode mnie.
- Rusz swój leniwy tyłek i wstawaj do pracy!- poganiał.
- Nie chce mi się.- naciągnąłem kołdrę na głowę.- Powiedz szefowi że źle się czuję.
Nie uśmiechało mi się wleczenie przez zakorkowane ulice do pracy, tym bardziej że musieliśmy przeprowadzić jeszcze sekcję zwłok jakiegoś zamordowanego policjanta. Na szczęście nie od nas.
- Co, mam mu powiedzieć że się schlałeś do upadłego?- powiedział ironicznie.
- Yhy.- mruknąłem.
Usłyszałem jego oddalające się kroki. Odetchnąłem z ulgą że będę mógł spać dalej. Po chwili poczułem na sobie coś mokrego i zimnego. Ten kretyn oblał mnie wodą!
- Louis ty parszywa cholero!- krzyknąłem i zerwałem się z łóżka. Chwyciłem jego nadgarstki i przyparłem go do ściany.
- Zaraz cię zabiję.- mruknąłem kilka centymetrów od jego twarzy.
- To jest gwałt.- zaśmiał się ochryple.- A nie groźba.
- A spierdalaj.- rzuciłem, puszczając go i idąc do łazienki. Po skończonej toalecie i wysuszeniu włosów, przeczesałem je tylko palcami i ubrałem czarne jeansy, jasny t-shirt i jeansową kurtkę w której rękawy były zawiązane na trzy czwarte. Zszedłem na dół. W kuchni spostrzegłem Louis'a siedzącego przy kuchennej wysepce, podsuwającego w moim kierunku kubek z kawą.
- Dzięki.- mruknąłem. Uśmiechnął się krzywo i ponownie spojrzał w gazetę. Bez zbędnych formalności chwyciłem w rękę kluczyki i wyszedłem z domu, wsiadając do auta. Lou razem ze mną, pod pretekstem że jego skoda nie chce odpalić. Zaparkowałem na Departament Reed i wyszedłem z auta. Zaczęło mżyć. W końcu to koniec września.Czym prędzej wszedłem do środka. Wsiadłem do widny, przysłuchując si jakiejś kretyńskiej muzyczce puszczonej w głośnikach. Zatrzymała się na wybranym piętrze i wszedłem do biura.
- Styles.- usłyszałem głos szefa Crumley'a znad dzisiejszej gazety.
- Cześć szefie.- odpowiedziałem opierając się o biurko.- Przepraszam za spóźnienie. Były...-przerwał mi.- korki?
Pokiwałem głową.
- Coś często w nich utykasz.- powiedział.
- Londyn.- odpowiedziałem siadając na obrotowym krześle i przeglądając jakieś papierki dotyczące śmierci policjanta niejakiego James'a Scott'a.
W pracy gniłem do 17. Kawa, rozmowy z żoną i dziećmi ofiary, podpisywanie przeróżnych dokumentów, kawa...
Już miałem opuszczać biuro, w tem gdy zatrzymał mnie Crumley.
- Styles, mam dla ciebie robotę.- zaczął.
Nachyliłem się w jego kierunku.- Super. Nie skorzystam.
- Zajmiesz się morderstwem Arthura Molnesa.- nie dawał za wygraną.
- Przydziel tą sprawę jednookiemu Joe'mu.- zaśmiałem się oschle.
- To nie są żarty Styles.
- Ale rozśmieszyłeś mnie szefie. Nie skorzystam.
- Już dawno powinienem wywalić cię z roboty za pijaństwo i olewanie bycia sierżantem. Ale tego nie zrobiłem.
- Bo jestem za dobry?
- Bo masz nosa do zabójstw.- ściągnął z nosa metalowe okulary.- Najlepszy śledczy w Londynie zaraz po Bo Jeas'ie.
- To zleć tą robotę jemu.- westchnąłem.
- Styles, przynosisz hańbę policji i już nie raz miałem ochotę cię kropnąć. Dlatego proszę, przywróć swój honor.
Milczałem przez chwilę.
- Dobra, będę grzeczny, stanę na starcie, odwalę szybko robotę i będę miał was z głowy, pod warunkiem że dasz mi dostęp do do baz danych.
- Jakich baz danych?- chciał udać, że nie wie o co mi chodzi.
- Już wiesz jakich.- uśmiechnąłem się cwaniacko.
- Styles, nie przeciągaj struny.
Zaciąłem wargi spoglądając w okno.
- Molnes został znaleziony nieżywy w jednym z tamtejszych burdeli z nożem wbitym w plecy.
- A może coś więcej?- powiedziałem wnerwiony, że znowu ja muszę się wszystkim zająć i wykonywać brudną robotę.
- Polecisz w środę do Nowego Jorku. Na lotnisku będzie na ciebie czekać sierżant Hole. On powie ci co masz robić.- wręczył mi papierek.- Tu masz bilet. Myślę że mnie nie zawiedziesz.- powiedział na odchodnym.
- Też tak myślę.- mruknąłem wychodząc z biura.
Chłód na zewnątrz spowodował że gwałtownie zaczerpnąłem powietrza. Czym prędzej wsiadłem do auta i ruszyłem do domu.
Gdy już stałem na mojej klatce, wsadziłem klucz do zamka i przekręciłem go, wchodząc do środka. Zamknąłem drzwi z hukiem i zrzuciłem z ramienia torbę oraz buty, odwieszając na wieszak kurtkę. Poszedłem do kuchni i otworzyłem lodówkę, wyciągając z niej butelkę piwa oraz pizzę. Wsadziłem ją do mikrofalówki i oparłem się o blat, otwierając metalowy kapsel zębami.
nim się spostrzegłem, siedziałem na kanapie z nogami opartymi o stolik, z gorącą pizzą na talerzu i butelką trunku w ręku. Zacząłem przeglądać na laptopie bazy danych i po raz kolejny wystukiwać kilkunastocyfrowe kody. Z niepowodzeniem, ponieważ pupilek szefa, Roster stwierdził że nie powinni zdradzać mi kodów do tajlandzkich baz danych, ponieważ te są najbardziej tajne a ja mógłbym po pijaku je komuś wygadać.
- Skur.wiel.- pomyślałem zamykając laptop i kładąc się na kanapie.
Wbiłem wzrok w fotografię stojącą na stoliku. Ja, moja młodsza siostra i moi nieżyjący już rodzice.
Nie tęskniłem za nimi. Nauczyłem się, że życie jest brutalne i nie ma co płakać. Trzeba wziąć się w garść i iść dalej. Niezależnie od wszystkiego. Trzeba mieć na to po prostu wyje.bane.
~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz