- Tak, pewnie. - odpowiedziałem wyrywając się z zadumy. - O czym my to...
- Przestań myśleć o niebieskich migdałach! Masz robotę do wykonania!
- Dobra, spokojnie, już pracuję.- mruknąłem spoglądając w notes. Byłem roztargniony, martwiłem się o Louis'a. Pod pretekstem zapomnienia czegoś z auta, udało mi się wybrnąć z biura. Pomijając spóźnienie, które w tym momencie było najmniej ważne, Hole miał ochotę mnie rozszarpać.
Stając w wąskiej szczelinie pomiędzy granatowym vanem a moim volvo, wyciągnąłem papierosa, i trzymając go w ustach wybrałem numer Louis'a. Po ośmiu sygnałach odebrał ochrypniętym głosem.
- Halo? - spytał.
- Lou, to ja. Harry.- powiedziałem wypuszczając dym z ust.
- Styles, stara świnio. To serio ty?- wyjąkał.
- Z tego co słyszę, nieźle cię załatwili.
- Daj spokój, tylko przestrzelone ramię, złamany nos i rozwalona głowa. To nic takiego, równie dobrze mogłem zostać bez żeber.
- Jak zwykle, czysty spontan.- zaśmiałem się pod nosem, przygryzając zębami filtr pozostawiony po papierosie.- Jak się czujesz?
- Dobrze, no ale bywało lepiej.
- Mam nadzieję że jesteś w szpitalu i nie spieprzyłeś od razu do roboty, co?
- Crumley dał mi pięć tygodni chorobowego, powiedział że mam się oszczędzać i nie przesadzać.
- Szlachetnie z jego strony.- mruknąłem.
- A u ciebie? -spytał.
- Źle. Hole mnie wkur.wia, a na dodatek przydzielił mi jakiegoś komendanta z wydziału zabójstw, który nie chce mnie widzieć na oczy, i cały czas myślę że rzuci mi się do nich.
- Uu, to nieźle cię urządził. Na serio ten gościu tak bardzo cię nie cierpi?
- To jest dziewczyna.- powiedziałem bezbarwnie.- Alice.
- To czemu jej nie wyrwałeś, albo przynajmniej pokazałeś kto tu jest szefem?
- Lou, myśl dojrzalej. Masz dwadzieścia pięć lat, a nie osiemnaście.
- Kieruję się twoim punktem widzenia.
- Ona jest inna.- przełknąłem głośno ślinę.- Pokazuje że jej miejsce w hierarchii jest na górze. Mi pozostaje tylko wypełnianie jej poleceń.
Przez chwilę milczał. Westchnął i od nowa zaczął swój monolog.
- Ładna?
- Bardzo.
- Mądra?
- Głupich do tej roboty nie biorą.
- Miałeś z nią przynajmniej pięciosekundowy kontakt wzrokowy?
- Kur.wa, co to, przesłuchanie?!
- Pytam, czy więcej punktów wskazuje na zaciągnięcie jej do łóżka, czy może aby uświadomić jej, że jesteś dobry w tym co robisz.
- Raz nie użyła w moim kierunku takich słów jak dziecinka, laluś czy panienka.
- Co powiedziała?
- Spieprzaj kretynie i daj mi pracować.
- To jest poważny krok na etapie w waszym związku.
- Jesteś idiotą.- zaśmiałem się.
- Wracaj szybko do Londynu. Smutno mi, że nie mogę lać cię wodą na powitanie zaraz z samego rana.- powiedział po chwili.
Zagryzłem dolną wargę.
- Nie jestem pewien czy tak szybko wrócę.
- Co masz na myśli?
- Molnes jest wkopany w kilka nieciekawych spraw. Trochę dłużej to potrwa.
- Rób swoje i wracaj. Miasto cię potrzebuje. Crumley chodzi ostatnio jakiś podłamany. Nie wiem co mu jest. Jak pytam, wymiguje się słowami że to przez te wahania temperatury.
- Stary debil.- mruknąłem.
- Dobra, muszę kończyć. Przyszła pielęgniarka zmienić kroplówkę. Zagadam do niej, może da mi dzisiaj do obiadu więcej marchewek.- powiedział po chwili.
- Okej. Narazie.
- Hej.
W słuchawce pojawił się sygnał.
Przeczesałem włosy palcami i wszedłem ponownie do biura.
- Zostawiłem papiery w domu. Jednak nie ma ich w samochodzie.- powiedziałem wchodząc do środka i siadając za biurkiem.
Alice miała przyjechać o siódmej. Zegar wskazywał 11.25
To było już zbyt wielkie, jak na dziesięciominutowe spóźnienie.
- Gdzie do cholery ona jest.- mruczał nerwowo Hole, spoglądając przez szpary w roletach.
- Czemu jak ja spóźnię się pięć minut, robisz mi awanturę na cały Nowy Jork, a jak jej nie ma od kilku godzin, mruczysz coś sobie tylko pod nosem.- spytałem.
Zmroził mnie wzrokiem.
- Zamknij się.- warknął.
Zaciąłem wargi i oparłem się o oparcie krzesła.
Po chwili, jak na rozkaz wparowała zdyszana Alice. Była cała zakrwawiona i roztrzęsiona.
- Kur.wa mać! Co ci się stało?! - krzyknął Hole podbiegając do niej.
- Napadli...- wyszeptała, powstrzymując drżenie warg i mocno ściskając prawe ramię.
- Dzwonię po pogotowie. Wytrzymaj, zaraz będą.- powiedział chwytając za telefon.
Mogłem się tylko przypatrywać. Byłem w szoku. Bałem się o nią, ale wiedziałem że jest silna, a mi nic do tego.
- Siadaj.- powiedziałem po chwili, wstając z miejsca i wskazując na nie podbródkiem..
Popatrzyła na mnie i w milczeniu, zagryzając wargi spełniła moje polecenie.
Hole długo nie wracał. Nie mogłem patrzeć jak w ciszy się wykrwawia. Na podłodze sączyła się duża plama krwi. Poszedłem po apteczkę i przyklęknąłem koło niej.
- Puść je.- powiedziałem spokojnie.
Pokręciła głową.
- No puść.
- Nie. - warknęła. - Zbyt boli.
Westchnąłem.
- Będziemy się tak przekomarzać, czy dasz sobie pomóc.
- Nie chcę twojej pomocy. Poczekam na karetkę.
- Na prawdę sądzisz, że przyjadą? Czy może tylko udajesz taką głupią?- powiedziałem bez żadnych emocji.
Zacięła wargi, a jej nozdrza powiększyły się, nabierając powietrza.
Milczała. Uścisk jej dłoni zwolnił się, a zdrowa ręka powędrowała na kolano.
- Grzeczna dziewczynka.- powiedziałem, uśmiechając się pod nosem.
Przeklęła coś pod nosem, tak cicho, że nie było możliwości usłyszenia.
Ściągnąłem z niej zakrwawioną bluzę i dałem swoją kurtkę. Nic nie powiedziała, tylko popatrzyła mi w oczy. Dostrzegłem w nich zarys wdzięczności.
Ramię było przestrzelone. Nie obędzie się bez szycia. - pomyślałem.
Gdy dezynfekowałem jej ranę, ona mocno zaciskała powieki na przemian z zagryzaniem warg. Idealnie obcięte paznokcie wbijały się w delikatną skórę jej dłoni.
Kazałem usiąść jej na biurku. W skupieniu zszywałem jej rękę. Zdawała się być spokojna i już nie tak roztrzęsiona.
Przypatrywała się mi uważnie swoimi bystrymi, zielonymi oczyma. Gdy skończyłem, do pokoju akurat wszedł Hole.
- Musimy zsz...- zawiesił się z ręką uniesioną ku górze.- Alice?
- Żyję.- powiedziała.- Ciekawe, czy zdążyłbyś przed moim całkowitym wykrwawieniem.
Popatrzył na nią z miną typu 'bitch, please' i wręczył nam kubki z kawą.
- Dzięki Styles.- rzuciła pod moim adresem, lekko się uśmiechając.
Alice Walter, dziewczyna zdająca nie mieć jakichkolwiek emocji, dziękuje mi za uratowanie życia. Powiedziała do mnie Styles, nie zwyzywała i nawet się uśmiechnęła!
Odwzajemniłem jej gest i wbiłem wzrok w podłogę.
Z uśmiechem była o wiele ładniejsza.
- A teraz do rzeczy. Kto ci to zrobił?- spytał Hole.
- Nie znam tych mężczyzn.- odpowiedziała, biorąc łyk mocnego płynu.
- Było ich kilku?
- Pięciu.
- Jak wyglądali?
- Każdy z nich miał tatuaż w kształcie pustej gwiazdy na szyi, pod uchem.
Cropp i jego banda. Jest ich pięciu, a znakiem rozpoznawczym mafii jest ów gwiazda pod uchem!
- Cholera.- mruknąłem pod nosem.
- Co jest?- spytał.
- Alice zaatakowała mafia.
- Jaka mafia?
- Z Londynu, pod przewodnictwem niejakiego Luke'a Cropp'a.
- Czego szukają w Nowym Jorku?
- Mnie.- odpowiedziałem zerkając w okno.
- Jak to ciebie?- spytała zdumiona Alice.
- Ja...ja zabiłem jego brata.- wydukałem.
Ich twarze wykrzywiał grymas zdziwienia.
- Mamy prawo wiedzieć?
Pokręciłem głową.
Siedzieliśmy w milczeniu przez dłuższą chwilę.
- Powiem Josh'owi aby rozesłał kilka dodatkowych patroli na okolicę. Nie możemy pozwolić na kolejne ofiary. A ty, smarku, miałaś wielkie szczęście.- uśmiechnął się lekko, wskazując na nią palcem.
- Zwykły fart.- popatrzyła na mnie.
- Harry, zawieź ją do domu. Niech odpocznie, a jutro pojedziecie do żony Molnesa.
Powiedział do mnie Harry, Alice zdaje się, że mnie zaakceptowała i nawet ciut polubiła oraz o mało co nie pożegnała się z życiem. Ciekawe, co jeszcze dziś mnie zaskoczy.
- Na dziś to już koniec? Mamy wolne?- spytałem.
- Tak. Wracajcie do domów. Ja też, z tego wszystkiego muszę się napić.
- Okej. Narazie.- odpowiedziała i wyszła. Uśmiechnąłem się lekko do niego i poszedłem w jej ślady.
Otworzyłem jej drzwi do auta i zająłem miejsce po stronie kierowcy.
- Mieszkasz na... - Loudest 34 a.- dokończyła.
- To ta druga ulica od mojej, prawda?
- Tak. Punkt za rozeznanie w terenie.- zaśmiała się.
Raz, dwa byliśmy pod jej klatką.
- Dziękuję.- powiedziała i uśmiechnęła się lekko, patrząc mi w oczy.
- Nie ma za co. Do jutra.
- Hej.
- Cześć.
Postawiłem auto na na parkingu i chwytając w rękę klucze, wszedłem na moją klatkę. Wsadziłem klucz do zamka i wszedłem do środka.
Ściągnąwszy buty i kurtkę, poszedłem do kuchni i podgrzałem pizzę w piekarniku.
Po kilku chwilach, z jedzeniem na talerzu i butelką coli w ręku siedziałem na kanapie i oglądałem mecz.
Udało mi się wyłączyć wszystkie bodźce i emocje przynajmniej na dwie godziny. To było niesamowite. Zero zmartwień. Sam, zamknięty w czterech ścianach. Prostota. Radość z niczego.
Cieszyłem się, że Alice powoli nabiera do mnie zaufania i dystansu. Może z czasem się na mnie otworzy i spróbuje polubić.
Gdy ja na nią patrzę, mam jakby motyle w brzuchu i jakieś dziwne uderzenia ciepła.
" Styles, bez jaj. Przecież nie możesz się zakochać! "
Ups, no patrz. Za późno.
(...)
~
W środę byłam na zawodach pływackich.
Niczego nie dostaliśmy, prócz darmowych siedmiu godzin pływania xD
A wczoraj byłam w Krakowie z moją klasą ;3
Oto tu, społeczne karmienie Kevinów ;D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz